sobota, 27 października 2018

Bazgrołki.

Ktoś mi kiedyś powiedział, że po tak długiej nieobecności nie wypada publikować innych wiadomości niż własny nekrolog albo zaproszenie na ślub...

No, akurat nic z tych rzeczy nie zaszło :)))
...ale ponieważ okazuje się, że jeszcze nie wszyscy w blogosferze o mnie zapomnieli, a nawet, o dziwo, w tej przydługiej przerwie parę duszyczek dołączyło do stałego grona moich miłych gości, to zebrałam się w sobie i postanowiłam w końcu odkurzyć nieco ten blog. 

W domu i pracy sporo się działo, czego rezultatem była ta dłuuuuuga cisza na blogu. No i w dużej części trochę smutne to były sprawy... Nie chcę Was zanudzać, ale - z drugiej strony - wypada chyba napisać kilka zdań wyjaśnienia.

Tak na marginesie - jedną z przyczyn odwlekania powrotu na blog jest brak odpowiedniego sprzętu fotograficznego. Ta kwestia zawsze była słabym elementem mojego blogowania, bo - trzeba to sobie jasno powiedzieć - ani ja nie jestem pasjonatką fotografowania, ani blog nie jest sprawą priorytetową w moim życiu. Toteż zakup porządnego aparatu spada wciąż na dość odległe miejsce listy zakupowej. 

W tej sytuacji zawieszenie bloga wkrótce musiałabym uznać za trwałe zamknięcie... A zwyczajnie stęskniłam się za blogosferą, no i chciałam dać znać, że żyję :).
Tak że ten... z jakości zdjęć więcej tłumaczyć się nie będę, licząc na Waszą wyrozumiałość jeszcze przez pewien czas. 




A zatem - co się działo przez ostatnich 10 miesięcy?


Czas pożegnań. Choroby naszych czworonogów.


Większość zmartwień i problemów wiązała się ze zdrowiem naszych futrzastych ulubieńców. 

  • Stan na początku roku: dwa psy (duży i mały, obie suczki staruszki) i trzy koty (dwoje staruszków i jedna młoda wariatka).
  • Stan obecny: jeden pies i dwa koty.

MISIA.


Na wiosnę mieliśmy ogromne zmartwienie - zachorowała nasza ukochana psinka Misia, członek rodziny od prawie 13 lat, wielki pies o jeszcze większym, anielskim sercu. 
Choroba w pewnym momencie szybko się rozwinęła i niestety w końcu Misia odeszła za Tęczowy Most... 

W sumie jej choroba trwała kilka miesięcy i dla mnie to nie był dobry czas ani na prowadzenie bloga, ani na malowanie obrazków...


MUSZKA.


Mamy jeszcze drugą psinkę, staruszkę Muszkę, o której pisałam jakiś czas temu w kontekście łąkowych inspiracji do akwarelowych obrazków. Przygarnęliśmy ją rok temu, ale to już psia emerytka (blisko 16 lat na psim karku to nie przelewki!). Muszka ledwie zipie, ale na spacery się wyrywa i robi taki jazgot około 18tej, że czujemy się sterroryzowani i deszcz czy upał, na krótki spacerek trzeba wyskoczyć. W dodatku musimy iść oboje z  mężem. Kiedy ja sama próbuję z nią wyjść, to Mucha tuż za progiem zarywa się nogami w grunt i piszczy niesamowicie, wywołując pańcia z domu. Tak że musimy iść całym stadem :). 

Coraz częściej jednak bywają gorsze dni, Muszka traci siły, dusi się, kaszle (powiększone serce i płyn w płucach) i wtedy w zasadzie cały czas po pracy poświęcamy pieskowi, dyżurujemy razem z mężem albo na zmianę. Trzeba z nią rozmawiać, głaskać, podsuwać smakołyki. Dostaje między innymi diuretyki (leki moczopędne), więc często musi wychodzić na dwór na siku (w nocy też kilka razy). Czasem nie ma siły sama zejść po schodkach do ogrodu - wtedy wynosimy ją na rękach. Jak ma ochotę poleżeć w altance, to zawsze któreś z nas też tam siedzi, żeby w razie czego zanieść ją do domu, albo przypilnować, żeby nie wpadła do oczka wodnego, z którego lubi pić wodę. Pomimo wysiłków naszych i weterynarzy - jej stan jest jednak coraz gorszy...


GRUBCIO.


We wrześniu spadł na nas kolejny cios - nagle zaniemógł Grubcio, nasz kochany, przesympatyczny kocur, dawniej dzikus piwnicznego pochodzenia, na stare lata wielki domator. Grubcio dożył w świetnej formie całkiem poważnego wieku 13 lat, co jak na kota domowo-podwórkowego jest niezłym wynikiem. 

I nagle, nie wiadomo dlaczego, zrobił się bardzo słaby, nie chciał jeść, ciężko oddychał... Dziwnie to wyglądało, początkowo myśleliśmy, że się czymś lekko struł, ale po dwóch dniach nie było poprawy, więc zabraliśmy go do weterynarza. Okazało się, że w płucach jest płyn, Grubcio oddycha tylko szczytami. Lekka gorączka... i nic więcej. Żadnych oznak jakiegoś wypadku czy innej poważniejszej infekcji. Grubcio dostał więc trzy zastrzyki, jakieś sterydy przeciwzapalne i coś tam jeszcze, i po trzech dniach mieliśmy wrócić do kontroli. 
W domu nieco się ożywił, nawet zjadł trochę smakołyków... Niestety, nocy już nie przeżył. 



*****

Oprócz tego mieliśmy na głowach sporo kłopotów innego rodzaju. Po odchowaniu dzieci przyszedł na czas na zajmowanie się rodzicami... No taka jest kolej rzeczy. 

Lato z kolei wiązało się z dość intensywnymi pracami porządkowymi, bo ogród zarósł nam niemożebnie. Trzeba było usunąć trochę nadmiernie rozrośniętych drzew i krzewów, zmienić rozkład i rodzaj nasadzeń, ponieważ stopniowo rezygnujemy z ozdobnych iglaków i trawnika - na rzecz pożytecznych drzewek i krzewów owocowych oraz grządek warzywnych. To wymagało jednak ogromu pracy, a przecież oboje z mężem pracujemy zawodowo i to dość intensywnie.


*****

W takich warunkach trudno jest skupić się nad obrazkami. Z drugiej strony - obiecywałam sobie, że będę więcej malować i rysować... 



Rysunkowe ćwiczenia, czyli "artysto - twórz, nie gadaj!".


...in progress...


Lubię w malowaniu się "zatracić", nie odrywać się co chwila do różnych spraw, a przy tym nie cierpię jak mi ktoś przez ramię zagląda. Potrzebuję więc do tego ciszy i spokoju. Ostatnio jednak wszechświat mi nie sprzyjał... 
Stąd wziął się pomysł na takie małe, "niezobowiązujące" formy, znakomite do realizacji w tych dniach, kiedy nie mogę zbyt wiele czasu na malunki poświęcić. 
Lepiej rysować/malować cokolwiek, niż nic. Zawsze to jakieś ćwiczenie. I nawet jak w trakcie rysowania muszę przerwać, to bez większego żalu, że coś mnie wybija z rytmu i że wena twórcza odleci. No najwyżej w międzyczasie przyjdzie mi jakiś nowy pomysł na dokończenie rysunku :).

Wspominałam już wielokrotnie, że jedną z moich ulubionych technik jest rysunek - uwielbiam zwłaszcza ten kontrast: głęboka czerń tuszu na śnieżnej bieli papieru! 
Ale tematyka co pewien czas się zmienia. 

Jakiś czas temu pokazywałam Wam moje mandale b&w - jeśli macie ochotę je obejrzeć, to są w postach z etykietą "mandala"

Był też okres... nazwijmy go "ptasi", z piórkami i gniazdkami (posty z etykietą "piórka").

Czasem więc tak sobie bez planu zwyczajnie skrobię tym cienkopisem, nic spektakularnego, jakieś abstrakcyjne bazgrołki, co mi tam do głowy przyjdzie. Niekiedy zainspirowane rysunkami znalezionymi na Pintereście, modne ostatnio zentangle i temu podobne. Polecam każdemu, kto szuka łatwego sposobu na odstresowanie, oderwanie myśli od codziennych problemików. Nie są potrzebne żadne szczególne zdolności plastyczne, bazgrać w końcu każdy jakoś tam potrafi, a obrazki nie muszą przypominać niczego realnego.

Takie bazgrołki są całkiem dobrą formą ćwiczenia ręki, a także cierpliwości i systematyczności w rysowaniu. Czyli tego, czego przez ostatnie miesiące stanowczo mi brakowało. 
Nie wiąże się to także z większą inwestycją w materiały plastyczne. Wystarczy pisak i papier. Ja wykorzystałam czarny cienkopis Sakura Micron 005 i zwyczajny papier do drukarki.

*****

Oczywiście powstało też trochę akwarelek, próbowałam też wrócić do malarstwa olejnego, to i owo muszę jeszcze dokończyć albo poprawić - stopniowo będę te "arcydzieła" ujawniać :).

Wkrótce pokażę moje eksperymenty rysunkowe z nowymi technikami, które próbuję okiełznać. Może do tego czasu uporam się z problemem aparatu i uda się cyknąć nieco lepsze fotki.
Planuję też stopniowo wprowadzać nieco większą rozmaitość tematyczną, bo sporo kwestii ciśnie się na klawiaturę... Z pisaniem zresztą idzie mi nieco lepiej niż z fotografowaniem :). 

*****