piątek, 17 maja 2019

Majowe rysowanie - część 2.

O moim rysunkowym projekcie (wyzwaniu) można przeczytać w poprzednim wpisie: "Majowe rysowanie".  
Tam był pierwszy rysunek, a dzisiaj będzie mała relacja z kolejnych dni, chociaż sama nie wiem czy wypada pokazywać tak kiepskie zdjęcia... 

Tytułem wyjaśnienia... No cóż, materia sprzysięgła się przeciwko mnie, komputer ledwo daje jakieś niemrawe oznaki życia, aparat nie przeżył ostatniej zapaści, a telefon też najlepsze lata ma już dawno za sobą. Jakieś inwestycje w tym obszarze przewiduję dopiero gdzieś może za miesiąc, tak więc chwilowo jest jak jest i nie chcę się o tym rozwodzić, no ale obiecałam sukcesywne pokazywanie efektów mojego rysunkowego planu. Nie mogę niestety pokazać rysunków ołówkiem, bo w tych warunkach technicznych wyglądają na ekranie jak zamazane plamy. Większość rysowałam jednak cienkopisem, więc może uda się coś jako-tako zaprezentować ;).




No i od razu wyznam, że chociaż bez większego problemu udało mi się wykonać założony plan, czyli codziennie rysować przez minimum godzinę, to nie wszystkie efekty tego rysowania nadają się do prezentacji ;). Kilka szkiców poszło od razu do kosza, dwa rysunki dość nawet zaawansowane, ale nastąpił poważny problem techniczny... Okazało się mianowicie, że posiadam raptem cztery czarne cienkopisy o pożądanej grubości 0,05, ale kolejno zaczęły odmawiać współpracy... Dawno ich nie używałam, wydawało mi się, że przynajmniej trzy z nich to świeżynki, ale może podeschły od nieużywania, a może jednak kiedyś były w intensywnym użyciu, tylko mi się zapomniało? No w każdym razie we czwartek okazało się, że rysować za bardzo nie mam czym, nie było czasu na stacjonarne zakupy, internetowo zamówiłam, no ale wysyłka w piątek, to jak dobrze pójdzie najprędzej w poniedziałek odbiorę. Bazgram więc tylko ołówkiem wstępne szkice, bo docelowo rysunki chcę mieć w czarnym tuszu, czyli cienkopisie.
Ale do brzegu, czyli do rysunków :).

Temat katedry Notre Dame z poprzedniego wpisu pociągnęłam dalej. Było kilka rysunków roboczych, wersja od frontu zupełnie mi nie wyszła, kolejną zrobiłam więc znowu od tyłu, w nieco innym ujęciu niż poprzednią, ale wyszło gorzej niż w tej pierwszej wersji.

Rysunek w ogóle wygląda jak szybki szkic, ale kosztował mnie trochę pracy - najwięcej czasu zajął mi ołówkowy zarys, wiecie, zachowanie proporcji, perspektywy i tych wszystkich linii prostych. To są te elementy, które świetnie wychodzą architektom, ja natomiast zawsze mam z tym problem. 

No i spróbowałam narysować kilka detali - chimery i gargulce.
Czy dacie wiarę, że te słynne figury zdobiące gotycką katedrę, w większości zostały na niej umieszczone dopiero w XIX wieku, po części za sprawą znanej powieści Wiktora Hugo, któremu bardzo leżała na sercu sprawa odrestaurowania popadającej wówczas w ruinę świątyni...? 

Przyznam się Wam, że te pobieżne rysunki są czymś w rodzaju rozgrzewki przed nieco solidniejszym podjęciem tematu malowania fragmentów Katedry Notre Dame. To jest fascynująca budowla, z mnóstwem zaskakujących detali i mam nadzieję, że znajdę kiedyś czas na ich namalowanie. 
A to jest taki jeden ciekawy fragment, który chciałam narysować, ale nie znalazłam wystarczająco dobrych zdjęć ze zbliżeniami postaci:




Bardzo lubię ten fragment - to są figury apostołów, po trzech w każdym załamaniu dachu (tzw. koszu, tak się to chyba nazywa), jakby schodzących z góry na ziemię. Kiedy trwał pożar i waliła się iglica, zastanawiałam się, co się stało z tymi figurami... nie było wtedy tego dokładnie widać. One są chyba z jakiegoś stopu miedzi, sądząc po zielonkawym kolorze patyny - w pożarze mogły się nadtopić, tam było kilkaset stopni! No i potem zawalenie się tej iglicy mogło pociągnąć je za sobą...Szukałam później tej informacji i okazało się, że dosłownie chyba dwa dni przed pożarem figury apostołów zabrano do konserwacji :). Widziałam nawet ich zdjęcia - stały na paletach, z poodkręcanymi głowami.

Przez ostatnie dwa tygodnie narysowałam oczywiście jeszcze kilka innych rzeczy, ale są już w innej stylistyce i z innymi motywami (nie katedra!) - pokażę je więc w kolejnym wpisie. 





No i kilka zdań o tym co było, jak mnie tutaj nie było. Dużo się działo w ostatnich miesiącach. Niektórzy z Was wiedzą, że w ciągu minionego roku musiałam pożegnać trójkę naszych futerkowych przyjaciół - dwie suczki: Misię i Muszkę, i kocurka Grubcia. 
A niedawno zaginął nasz młody kotek Rysio... 
Ale nie będę pisać o szczegółach tych smutnych historii, chyba mnie to przerasta...

Trochę dużo było tych przykrych przeżyć. Tego się nie robi człowiekowi, bo człowiek potem nie może się pozbierać i ogarnąć...

Ale wróćmy do teraźniejszości.

Jeśli chodzi o zwierzaki, to w gruncie rzeczy nie możemy narzekać na brak towarzystwa, bo oprócz naszych dwóch koteczek: Czarnuszki i Sabinki, odwiedzają nas koty z sąsiedztwa: Lucuś (czarny z białym krawacikiem i wybałuszonymi oczkami, nie ma jeszcze roku), Rudziaczek (ksywka robocza, bo nie wiemy jak się wabi), Czarnulek (też nazwa robocza) i Krówka (bo łaciaty czarno-biały). 
Lucuś włazi nam do domu przez taras i chodzi jak po swoim, Rudziaczek i Czarnulek kręcą się po podwórku od czasu do czasu, podejrzewam, że zalecają się do Sabinki, chociaż ona wysterylizowana, a Krówka jest moim ulubieńcem i powoli się oswaja, podchodzi coraz bliżej. Krówkę podejrzewam o bezdomność lub zaniedbanie przez właściciela, bo bywa dość utytłany w białych partiach futra, obwieszony kleszczami i najchętniej z całego towarzystwa zagląda do misek z jedzeniem. Mleczko wciąga bez ograniczeń, miękkie kocie karmy w dużych ilościach, nie gardzi różnymi mięsnymi okrawkami, przy których wybrzydzają nasze kotki, suchą karmę wcina mniej chętnie, ale też zawsze trochę zje. Już wie, że ja jestem ta człowieka, co daje jedzonko, więc czeka na mnie i nawet blisko już podchodzi, ale jeszcze nie pozwala się dotykać. Jestem jednak dobrej myśli :).

Oprócz dokarmiania okolicznych kotów zostawiamy też jedzenie dla jeża, bo się okazało, że lubi kocią karmę :).

W starym kompoście mieszkają u nas różne zwierzątka, a mianowicie jeże w dolnej partii, a w górnej - padalce. Jak doliczyć do tego ropuchy zasiedlające w okresie godów nasze oczko wodne, to już jest jasne, dlaczego w naszym ogrodzie nie ma ślimaków, mimo że nie używamy chemii :). 

Wracając do mieszkańców pryzmy kompostowej - padalce niestety bardzo interesują Sabinkę i od czasu do czasu trzeba kotu pogonić kota, ratując z kocich pazurów zesztywniałe ze strachu padalce. No niestety przyznam się Wam, że Sabinka jest kotką łowną i raz do roku zdarza się, że ratujemy z jej paszczy jakiegoś ptaszka. W ubiegłym roku był rudzik, w tym - pełzacz. Oba na szczęście przeżyły, oszołomione posiedziały dłuższą chwilę na tarasie i odfrunęły. Oczywiście mowa o ptaszkach przyniesionych przez naszą szylkretową bestię do domu. Bo co się w ogrodzie wyrabia jak nie widzimy, to nie do końca wiemy. W każdym razie dostała ostrą burę, może na jakiś czas zapamięta, że nie wolno. 
Nie wszystkie koty mają tak silne myśliwskie zapędy. I częściej kotki niż kocury. Sabinka niestety uwielbia polować i poluje na wszystko,co się rusza - żaby, motyle, muchy, zaczepia inne koty i psy... Po akcji z pełzaczem zapowiedziałam jej, że jeszcze jeden taki numer, to będę ją wypuszczać tylko w kagańcu :). Nie wiem, czy zrozumiała...

Jeże natomiast zorientowały się, że w starej altance, przerobionej na drewutnię, zostawiamy dla zaprzyjaźnionych kotów jedzonko, i od pewnego czasu, nie robiąc sobie nic z naszej i kociej obecności, rankiem i pod wieczór szorują jak po sznurku do miski z kocią karmą, jak do własnej stołówki. No i co wieczór muszę tam dosypywać coraz więcej żarełka... Parę dni temu obserwowaliśmy, jak pan jeż zalecał się do pani jeżowej, ona pofukiwała głośno, ale w końcu pozwoliła mu na bliższą komitywę :). Tym bardziej więc musimy dokarmiać, skoro prawdopodobnie jeżowa rodzinka się powiększy :)))).

*****

piątek, 3 maja 2019

Majowe rysowanie.

Pojawiające się z nastaniem wiosny wyzwania rysunkowe odrobinę zmobilizowały mnie do ruszenia z własnym projektem, którego głównym celem jest wyrobienie sobie nawyku codziennego tworzenia. 
No bo w jakiś marazm twórczy popadłam... 
Coś tam czasem rysuję i maluję, ale najczęściej w połowie albo pod koniec pracy dochodzę do wniosku, że to wszystko jest do bani, no i dzieło ląduje w koszu na śmieci. Co prawda w ostatnich miesiącach sporo spraw skutecznie przeszkadzało mi w systematycznym, codziennym malowaniu, ale teraz to wymówek tak za bardzo nie mam, zwyczajnie wypadłam z rytmu i nie mogę się twórczo ogarnąć.


Plan więc był taki, że przez cały maj będę codziennie rysować, żeby tam nie wiem co. Nie chodziło mi o to, żeby codziennie wyprodukować skończony obrazek, ale żeby codziennie poświęcić minimum godzinę na rysowanie. 
Dlaczego akurat godzinę? Bo jakiś reżim jednak musiałam sobie narzucić. Postanowienie typu "codziennie coś narysuję" zwykle się kończy na postawieniu dwóch kresek albo tylko przerzuceniu z kąta w kąt kartek papieru w poszukiwaniu weny. A przez godzinę to jednak coś konkretnego można już narysować. 

Zatem uzbrojona w papiery różnego rodzaju, cienkopisy i ołówki, przystąpiłam do działania :).

Jeśli chodzi o tematykę, to co prawda zwykle ciągnie mnie do motywów przyrodniczych, zwłaszcza roślinnych. Mam jednak na swoim koncie także parę dość udanych wedut, których rysowanie i malowanie (dość dawno temu) sprawiło mi dużo przyjemności. Postanowiłam więc poćwiczyć trochę rysowanie rozmaitych budowli i detali architektonicznych - z natury i ze zdjęć. Tak się złożyło, że tuż przed pożarem katedry Notre Dame w Paryżu, szperając po Pintereście w poszukiwaniu inspiracji, zapisałam sobie kilkanaście zdjęć tej właśnie fantastycznej katedry. Więc jakoś tak siłą rzeczy motyw pierwszych rysunków w moim osobistym wyzwaniu sam się nasunął.



Temu akurat rysunkowi poświęciłam na pewno znacznie więcej czasu niż zaplanowane minimum, łącznie ze wstępnym szkicem - dwa dni. Pierwszy dzień to tenże szkic, który kosztował mnie sporo czasu i zdrowia, no i drugiego dnia cienkopis i detale, to też z różnymi przerwami (kolacja, herbatka, kawałek filmu w tv itd) - cały kolejny wieczór. Ale jestem z niego bardzo zadowolona. Katedra najbardziej mi się podoba właśnie w tym ujęciu, od tyłu, z tymi łukowymi przyporami.

Jak już wspominałam we wcześniejszych wpisach "rysunkowych" - bardzo lubię rysować czarnym cienkopisem na białym brystolu. Dlatego wybór narzędzi i techniki też był dość oczywisty.

Zaczęłam 1 maja i zamierzam utrzymać tempo codziennego rysowania minimum przez cały ten miesiąc. Czy wszystko będzie się nadawało do prezentacji? - no nie wiem, najwyżej pokażę Wam tylko to, co mi się w miarę jakoś uda :). Dzisiaj wrzucam tu pierwszy rysunek wraz z deklaracją systematycznego tworzenia, żeby się jakoś bardziej zmobilizować. No i przy okazji odkurzyć blog :).

A za tydzień (mam nadzieję) oprócz rysunków opowiem co się u mnie ostatnio działo.