środa, 29 stycznia 2020

Tak powstają gwiazdy i pustynne róże.

Ostatnio serwuję Wam taki przekładaniec - złote mandale (pod etykietą żelopis można je wszystkie obejrzeć) na przemian z wyzwaniowym Zentangle (posty z etykietą #zentanglechallengepl)
No ale wyzwanie ma swoje prawa, przynajmniej raz w tygodniu trzeba pokazać kolejny rysunek, a złote mandale schodzą z taśmy, bo najpierw samo tak jakoś leciało, a potem powstał plan zapełnienia tymi obrazkami sporej ściany ziejącej pustką.

Tak jak przypuszczałam - najpierw mnie ta złota seria wciągnęła z siłą wodospadu i z dziką radością rzucałam się do rysowania kolejnych mandalowych obrazków. Miałam przy tym mnóstwo pomysłów na kolejne. Ale już przy ósmym zapał mocno osłabł, a jak sobie jeszcze pomyślałam, że zgodnie z planem MUSZĘ narysować jeszcze dziewiąty, to już mi się całkiem odechciało. 

Najchętniej rysowałabym coś całkiem innego... i nie ukrywam, że nawet coś tam sobie w międzyczasie bazgrałam - a to kredkami, a to olejami, ale towarzyszyły mi wyrzuty sumienia, że zaniedbuję coś, co miało być raz-dwa skończone i zapełniać pustą połać ścienną nad schodami. 
No ale w końcu projekt zakończony, powstały ostatnie 3 egzemplarze do mojej 9-elementowej instalacji. Pokażę je po kolei tak, jak powstawały.

Najpierw mandala dość minimalistyczna (w porównaniu z większością poprzedniczek):




Kolejna dla odmiany mocno rozczochrana, z roboczą nazwą "pustynna róża". Tak mi się to skojarzyło z kłębkiem "roślinnego czegoś" niesionego przez wiatr wraz z piaskiem stepu czy innej pustyni. 



Potem poszukałam sobie w internecie i się okazało, że pustynna róża to zupełnie inna roślina, natomiast te kuliste badyle turlające się z wiatrem na westernach, to tzw. tumbleweed, czyli "biegacze",


Ale chyba przyznacie mi rację, że do mandali bardziej pasuje nieco tajemniczo i romantycznie brzmiąca nazwa "pustynna róża" niż jakiś tam "biegacz" :))).


No i ta nieszczęsna ostatnia mandala, do której zabierałam się z pustką w głowie, a która ostatecznie całkiem nie najgorzej chyba wyszła.
Najpierw usiadłam nad czarnym kwadratem papieru z pewną niechęcią i bez pomysłu... 
Potem, nadal bez jakiejkolwiek wizji, zaczęłam jak zawsze - od wyznaczenia środka i narysowania kilku koncentrycznych okręgów i osi symetrii. 
Następnie przy pomocy cyrkla narysowałam kilka łuków, które zaraz pociągnęłam żelopisem, żeby mieć jakiś punkt wyjścia do dalszej pracy:



No i na tym etapie to już nic mnie nie powstrzyma, po prostu czuję krew!

Fajnie to wygląda? Czy tylko ja się tym jaram? Mnie się ogromnie podoba, nie że samo w sobie cudowne, ale że to jest już jakiś konkret do rozwijania kolejnych pomysłów :).
Uwielbiam takie zabawy z cyrklem, wykreślanie ciekawych form przy jego pomocy. W szkole geometria była jednym z moich najulubieńszych przedmiotów :). 
Ten rysunek powyżej zajął mi nie więcej niż 10 minut, a jakie daje teraz pole do popisu dla wyobraźni! W tym momencie kreatywność się odblokowuje i dalej to już bez pomocy narzędzi, wyłącznie żelopisem, samo się dzieje :))). I po godzince (z przerwami na suszenie i odganianie kotów) tak wyszło:



Ta mandala skojarzyła mi się z rozbłyskiem gwiazdy i otrzymała nazwę "supernowa" - co też nie jest ściśle tym, co definiuje wikipedia, ale tak mi się podoba - moja gwiazda, to sobie ją nazwę jak zechcę :))).

No i tym sposobem jest już cały komplet 9 sztuk.
Zanim je wszystkie oprawię i zawieszę w docelowym miejscu, to jeszcze trochę potrwa, nawet się jeszcze nie przymierzyłam do wyszukania passe-partout i ramek. Totalny brak czasu, w pracy gorący okres, po pracy nie bardzo mam siłę na cokolwiek, a przecież chatę trzeba ogarnąć, koty.... 
No właśnie - zaplanowana była sterylka Basi i Balbinki na pierwszy tydzień lutego (to prawdopodobnie około pół roku życia adoptowanych koteczek) a tu w piatkowy wieczór przed weekendem Basia dostała rujowego amoku! Masakra. Żeby jakoś przeżyć i kotu ulżyć, dawaliśmy jej ziołowe tabletki na uspokojenie z walerianą. Z końcem weekendu przeszło jak nożem uciął.
A tak mnie coś ostatnio męczyło, czy by nie przyspieszyć troszeczkę tego zabiegu...Zawsze lepiej przeprowadzić kastrację czy sterylizację przed pierwszą rują. No cóż....

No dobra, ale wracajmy do mandali. jako się rzekło oprawianie i wieszanie musi jeszcze trochę poczekać, więc na razie tylko taka oto prowizoryczna prezentacja kompletu na podłodze, żeby było widać, że jest 9 sztuk. Oczywiście jakość zdjęcia do bani, no cóż... 
Te najjaśniejsze elementy leżały bezpośrednio pod lampą. W zależności od oświetlenia to wszystko całkiem inaczej wygląda, no bo to jest jednak metaliczny żelopis, więc odbija światło mniej lub bardziej.




Każdy rysunek ma wymiary 30x30cm i jest wykonany złotym żelopisem. Po oprawieniu będzie to razem miało około 1,5 na 1,5m.


Jak już zawisną tam gdzie trzeba i w pełnej gali, to nie omieszkam zdać relacji, może na ścianie uda mi się zrobić lepsze foty :).


Mam jeszcze tylko zagwozdkę co do oprawy. myślę o dwóch opcjach: czarne passepartout ze złotym przekrojem plus wąska prosta ramka z jasnego (bukowego) drewna, albo beżowe/piaskowe/miodowe passepartout plus czarna wąska prosta ramka. Tłem jest biała ściana (cała klatka schodowa pomalowana na biało, z bardzo jasnym światłem) - czarne passepartout wyeksponuje bardziej same rysunki, natomiast z beżowym pp i czarną ramką cała kompozycja będzie chyba ciekawsza. Sama nie wiem...

No i na razie to ja mam tej mandalowej złotej serii serdecznie dosyć. Żelopis jest fajny, złoto na czarnym jest fajne, na pewno do siebie wrócimy, ale ileż można - na razie musimy od siebie troszeczkę odpocząć. 

Tymczasem zatęskniłam za kolorami, wyciągnęłam kredki i pastele... 
Niedokończony obraz olejny też czeka na sztaludze na wenę...
Hmmm... zobaczymy...

poniedziałek, 27 stycznia 2020

Polskie Miasta w Zentangle (4) - Kraków.

Czwarty tydzień rysunkowego wyzwania Polskie Miasta w Zentangle. Tym razem mieliśmy za zadanie narysować w stylu Zentangle skojarzenia związane z Krakowem. 



Wydawać by się mogło - cóż prostszego? Przecież każdy wie coś o Krakowie, czasem wydaje się, że nawet sporo, skojarzenia też nasuwają się same: Wawel, Kościół Mariacki, hejnał, smok wawelski, Sukiennice, Lajkonik, Kopiec Kościuszki, planty, "zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń"..., gród królewski, miasto nauk i sztuk wszelakich, mekka poetów i malarzy... wymieniać można długo, takie oczywiste oczywistości, nieprawdaż? Zadanie z pozoru więc banalne. 
Ale jak trzeba przystąpić do pracy i tak konkretnie wybrać jakiś symbol Krakowa i jeszcze ująć go w malutkim zentanglowym rysuneczku... to już nie ma lekko.
  • Wawel - widzę go w kolorach i namalowany z rozmachem na dużym formacie, tutaj ten mikro-formacik, czarny cienkopis...  jakoś niespecjalnie;
  • smok - bo ja wiem... czy nie będzie ciut banalny? - chociaż pole do popisu dawałby największe;
  • Lajkonik - nigdy go na żywo nie widziałam, ale też nie jestem fanką tego tworu i mimo, iż znam legendę, to wydaje mi się nieco kiczowaty;
  • hejnał - ...no może trąbka...? jakoś ubogo...
  • planty - zentanglowe drzewa w wersji mini niekoniecznie oddadzą magiczną atmosferę;
  • zaczarowana dorożka - czy ktoś to jeszcze kojarzy...?
  • krakowskie szopki??? - eee, nie... tam efekt robi feeria kolorów.
No jakoś nic mi nie pasowało do wyzwania. Ale był jeden motyw, który cały czas widziałam oczyma duszy, wracał do mnie za każdym razem, kiedy zaczynałam się zastanawiać, jak ugryźć ten Kraków w wyzwaniu...


Kraków to moja niespełniona miłość :). Nie doszukujcie się podtekstów, nie chodzi o jakieś romansowe historie z mojego życia, tylko o zauroczenie miastem. Skąd mi się to wzięło, to nie bardzo sama potrafię wytłumaczyć, ale sądzę, że praprzyczyną jest moja nieco romantyczna i artystyczna dusza. 
Od dziecka lubiłam malować i rysować, pod koniec podstawówki ugruntowało się już we mnie postanowienie, że będę malarką. No ale życie, a konkretnie rodzice, a jeszcze precyzyjniej - mama, skorygowała te plany. Miałam mieć konkretny zawód, a nie jakieś tam fiu-bździu faramuszki, artystką mi się zachciało być, phi! a z czego ty dziewczyno, żyć będziesz?! 
Tak więc prace przygotowane na egzamin wstępny w krakowskiej Akademii sztuk Pięknych zostały w domu, a moje życie poszło innymi torami.
I jak to mówił Mark Twain:


"Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś,
 niż tego, co zrobiłeś. 
Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. 
Złap w żagle pomyślne wiatry. 
Podróżuj, śnij, odkrywaj."


Wtedy jednak nie odwiązałam, nie opuściłam, nie złapałam pomyślnych wiatrów... I oczywiście - żałuję.
Nie podcinajcie dzieciom skrzydeł. Jeśli mają jakąś pasję - pozwólcie im ją rozwijać!

No dobra, ale nie o tym miało być, tylko o Krakowie.
Nie mieszkając w Krakowie nie myślę o nim jako mieście zasnutym czadem z obwarzankowych gmin. Myślę o plantach z obrazów Wyspiańskiego (niektórzy twierdzą, że to pic na wodę, ale ja tam spacerowałam i czułam tę magię), o zaczarowanej dorożce Gałczyńskiego, o przepięknym widoku na wawelskie wzgórze z zamkiem i urzekającą Kaplicą Zygmuntowską... Niespełnione marzenie o studiach na ASP pozostawiło mi jednak sentyment do Krakowa. Ode mnie kawał drogi, ale wielokrotnie miałam okazję tam być. Mój tato studiował na AGH, Kraków znał doskonale, był więc moim pierwszym przewodnikiem :).

Pierwszy obraz związany z Krakowem namalowałam jakoś zaraz po maturze. Był na nim maleńki kościółek świętego Wojciecha. Nie Wawel, nie Sukiennice, nie Kościół Mariacki, ale ta stojąca na środku Rynku, ale stosunkowo mało obfotografowana, opisywana i mniej niż inne krakowskie zabytki znana świątynka.




Historia tej maleńkiej świątyni sięga początków naszej polskiej historii. Św. Wojciech zginął śmiercią męczeńską w roku 997, a jego kanonizacja nastąpiła już dwa lata później. Pierwszy kościół pod jego wezwaniem mógł zatem powstać już na przełomie X i XI w. Usytuowano go przy drodze prowadzącej na wzgórze wawelskie, nieopodal „źródełka św. Wojciecha”. To właśnie w tym miejscu nauczać miał podróżujący z Węgier do Prus, na misje wśród pogan, bp Wojciech Sławnikowic.
Najstarsze pisane wzmianki o kościele pochodzą z XVI w., a istnienie w tym miejscu budowli potwierdziły prowadzone w XIX i XX w. badania architektury i prace archeologiczne. Pierwsza świątynia (X-XI w.), drewniana, składała się z małego prezbiterium, nawy oraz przedsionka; kolejna budowla – nabudowana na poprzedniej w 2. poł. XI w.  – posiadała również drewnianą podłogę. Z tego okresu pochodzą też ślady cmentarza odnalezione w pobliżu kościoła. Kamienną budowlę, na bazie dwóch poprzednich, postawiono na przełomie X i XI w., a następnie, w XII w. przebudowano i to właśnie te romańskie mury podziwiamy do dnia dzisiejszego. (źródło)
Warto wspomnieć, że kościół powstał, zanim pojawiły się choćby zarysy Rynku czy ulicy Grodzkiej. Od tamtych czasów (około tysiąc lat!) poziom otaczającego świątynię placu - obecnie płyty głównej Rynku, podniósł się aż o 4 metry!

Mam jakiś sentyment do tej niepozornej budowli, podoba mi się jej zwarta bryła, prostota, minimalizm, skromność :). Stoi na Rynku, w sąsiedztwie wspaniałego Kościoła Mariackiego i słynnych Sukiennic, a jednak to ona właśnie budzi moje ciepłe uczucia, przyciąga wzrok. 

No i niby prosto, a jednak nie od razu wiedziałam, jak to ująć w wersji zentanglowej.
Najpierw zrobiłam taki schematyczny rysunek:



Potem trochę go jeszcze uprościłam:


No i w końcu pozostało mi już tylko wypełnić kontury wzorami w stylu Zentangle:


Rysunek wykonany czarnym cienkopisem, wycieniowany ołówkiem, na kartoniku 9x9cm.

A tutaj poprzednie rysunki wyzwaniowe:

W kolejnym tygodniu czeka nas rysowanie skojarzeń z OPOLEM. Hmmm... festiwal? To oczywiste, ale co jeszcze? Macie inne pomysły?

A jeśli ktoś jeszcze chciałby się przyłączyć do zabawy (można na blogu lub Instagramie), to zapraszam serdecznie - szczegóły opisałam w tym poście: Polskie Miasta w Zentangle (1) - Chełmno. Pomysłodawczynią i organizatorką jest Danusia Popowicz - tutaj, na blogu DENIMIX, znajdziecie opis zasad wyzwania: Polskie wyzwanie Zentangle.


*****

wtorek, 21 stycznia 2020

Polskie Miasta w Zentangle (3) - Kalisz.

Tym razem to chyba odjechałam dość daleko - zarówno od oczywistych skojarzeń z miastem Kalisz, jak i od stylu Zentangle. 

Ale ja to wszystko zaraz Wam wytłumaczę... :)




Kalisz...hmmm... no co ja właściwie wiem o tym mieście? 
Tak sobie rozmyślałam, patrząc na kolejne zadanie w wyzwaniu rysunkowym POLSKIE MIASTA W ZENTANGLENic szczególnego nie przychodziło mi do głowy, oczywiście poza fabryką pianin i fortepianów, ale może o czymś istotnym jeszcze nie wiem...?

Coś mi tam majaczyło, że Kalisz jest jednym z najstarszych miast w Polsce, że miał duże znaczenie polityczne, gospodarcze, religijne i kulturalne przez wiele wieków... takie tam, wiecie, szkolno-podręcznikowe oczywistości, bez wyraźnych i ekscytujących symboli godnych uwiecznienia w zentanglowym obrazku ;).
Z historii najnowszej, to wiadomo - wspomniane fortepiany "Calisia"... Chociaż, jak się okazało, moje wiadomości były nieco przeterminowane i w sumie dobrze, że się tym zainteresowałam, bo mało brakowało, a rysowałabym "w ciemno" fortepian... 

Wikipedia podaje informacje o kaliskiej Fabryce Fortepianów i Pianin istniejącej od roku 1878 (jako Fabryka Fortepianów i Pianin Arnold Fibiger), znacjonalizowanej oczywiście tuż po II wojnie światowej, aż do 2007, kiedy to - po doprowadzeniu do upadku przez państwową Unitrę - zakład został sprzedany prywatnej spółce polsko-chińskiej. Ta z kolei stopniowo przeniosła produkcję do Chin. Wikipedia: Produkowane przez Calisia International fortepiany i pianina zachowują pełne odwzorowanie tradycji wzornictwa instrumentów Calisia. (polecam lekturę całego artykułu, zwłaszcza o przed- i powojennych, do lat 60-tych, dziejach fabryki).

Zatem "CALISIA" już nie istnieje.

Co ciekawe - i zauważa to wprost autor tekstu w Wikipedii - fabryka przetrwała dwie wojny światowe, w czasach PRLu została nawet rozbudowana, a wykończyła ją dopiero "wolna Polska" końca drugiego tysiąclecia.

Poszukując informacji o dalszych losach "Calisii" trafiłam na dość świeży artykuł z 2019r (link), gdzie z entuzjazmem donoszono, iż budynek fabryki doczekał się wskrzeszenia z popiołów. Kawałek Wam zacytuję (tutaj też polecam lekturę całości, to naprawdę interesująca historia):
Paradoksalnie czasy wolnej Polski, po 1989 roku, to już dla fabryki fortepianów nieuchronna katastrofa, pokaz przerażającej nieudolności i trwonienia ponad stuletniego dorobku tej wyjątkowej firmy. W 2000 roku fabrykę wykupiła Unitra, która siedem lat później doprowadziła do bankructwa i zakończenia produkcji instrumentów muzycznych. Po 134 latach produkcji. Przy całkowitej indolencji władz miejskich budynki rozszabrowano. Mógł do nich wejść każdy, kto chciał, i wynieść, co chciał. Dokumenty z dziesiątków lat działania firmy walały się po podłogach. Na koniec przehandlowano logo firmy. Teraz pod tą markę podszywają się instrumenty robione w Chinach. Miejscy politycy tworzyli kosmiczne plany zagospodarowania fabrycznych ruin tylko na chwilę – przed kolejnymi wyborami. Władze Kalisza w sposób haniebny potraktowały Calisię, ikonę tego miasta. Wydawało się, że już nic nie powstrzyma ostatecznej katastrofy tego wyjątkowego zabytku i wspaniałej pamiątki naszego dziedzictwa.
W 2015 roku stał się cud. W smutną historię zrujnowanego zabytku wkroczył Marek Antczak i jego syn Marcin, przedstawiciele kolejnej rodziny kaliskich przedsiębiorców budowlanych. Firma Antczak za 3 miliony 675 tysięcy złotych zakupiła zrujnowane budynki fabryki fortepianów i w cztery lata zamieniła je w kompleks hotelowy, biurowy i usługowy. 

Oczywiście artykuł jest reklamą nowego obiektu hotelowo-usługowego "Calisia One", w który łącznie wpompowano ponad 50 milionów złotych, ale co racja to racja. 
Trzeba też przyznać, że nowi właściciele obiektu starają się zachować ducha starej fabryki - odrestaurowano pięknie sporą część pomieszczeń, a także jeden z wielkich fortepianów koncertowych z roku 1955, sprowadzony z jednej ze szkół w Grudziądzu, gdzie przez ostatnie lata tylko zawadzał jako bezużyteczny eksponat..., a który stoi obecnie w jednej z sal "Calisia One" i od czasu do czasu można posłuchać granych na nim koncertów. Renowacji instrumentu dokonali panowie Sylwester i Łukasz Kowalczyk:




Wiecie jednak, co mnie w tym wszystkim zastanawia? 
Otóż fabrykę wpisano do rejestru zabytków w 1991 roku. Jaka była rola nadzoru konserwatorskiego nad tym zabytkiem w czasie, kiedy na oczach wszystkich rozszabrowywano cały majątek? 
To jest temat, z którym wielokrotnie się spotykałam - zabytek wpisany do rejestru, uczciwy człowiek chcąc go wyremontować musi się ścierać z bzdurnymi nieraz wymaganiami konserwatora, ale jak złodzieje rozkradają i niszczą, to konserwator spokojnie się przygląda.   Niech mi to ktoś wytłumaczy, bo ja tego polskiego fenomenu nie pojmuję...

W całej tej historii wspaniałej fabryki bardzo mnie poruszył wątek byłego właściciela Gustawa Arnolda Fibigera III (zdaje się wnuka założyciela), który po wojnie - pozbawiony już wszelkich praw majątkowych, nadal poświęcał czas, zdrowie i pieniądze, aby zakład nadal produkował doskonałej jakości fortepiany i pianina. Najpierw kierował fabryką, ale w końcu zepchnięto go do kanciapy, gdzie do końca projektował i pracował nad ukochanymi instrumentami.


FORTEPIAN FIBIGERA


Ale wracając do wyzwania rysunkowego...

Z tego wszystkiego nie wynikało więc nic konkretnego, co by można było uznać za nadający się do narysowania symbol miasta - fortepian odpadł w przedbiegach... Potrzebowałam dowiedzieć się czegoś więcej o Kaliszu. 

A jak człowiek czegoś nie wie, to co robi? Woła na pomoc Wujka Google. Ale Wikipedia rzuca suche fakty, więc ja wolę zajrzeć na oficjalną stronę miasta, żeby się zorientować czym chcą i mogą się pochwalić szerszej publice kaliszanie.

No więc klikam ja sobie, proszę ja Was, o tutaj - https://www.kalisz.pl/
Chwilkę szperam - i co mi się rzuca w oczy?

Kociarze! uwaga! patrzcie! Toż to przecież kocie domki!

źródło

Wstawiam tu cały fragment ze strony internetowej Kalisza, bo to szalenie budujące, no i piękny przykład dla innych:


"Kolejnych 40 budek - w tym 20 pojedynczych i 20 podwójnych - dla wolno żyjących kotów zostało zakupionych przez Miasto Kalisz. Jesienią minionego roku w mieście rozstawiono 40 domków. Ocieplone, solidnie wykonane drewniane domki pomogą kotom przetrwać zimę.
Aby otrzymać budkę należy zgłosić się do ratusza, do Wydziału Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska i wypełnić odpowiedni wniosek – po nowo dostarczone zapraszamy po 7 stycznia. Wolno bytujące koty są także dokarmiane. Obecnie blisko 90 karmicieli otrzymuje z Urzędu Miasta miesięcznie blisko 3 kilogramy karmy suchej i 2 puszki karmy mokrej miesięcznie."
Od razu wyjaśniam, że odkryłam to zaraz na początku rysunkowego wyzwania, czyli prawie trzy tygodnie temu, więc dzisiaj już na pewno kotki te domki dostały!

No więc powiem Wam tak: przy tej akcji dla wolno żyjących kotów, to cała reszta - piękna historia szacownego grodu oraz pianina i fortepiany, mają dla mnie mniejsze znaczenie. Serce mi urosło na widok tych pięknych kocich domków i informacji o armii karmicieli uzbrojonych w fundowaną przez miasto karmę (dwie puszki na głowę to może trochę mało, ale zawsze to jakieś wsparcie)! Postanowiłam więc uczcić Kalisz trochę może nietypowo, bo rysunkiem ze szczęśliwymi kotkami :). A za sprawą tego wyzwania na zawsze pewnie zapamiętam, że Kalisz jest miastem przyjaznym dla kotów!




Rysunek wykonany zgodnie z zasadami Zentangle czarnym cienkopisem, wycieniowany ołówkiem, na kartoniku 9x9cm. 
Co do stylu... no nie wiem, czy udało mi się zachować podobieństwo do Zentangle? 
Natomiast żeby zrobić jakiś ukłon pod adresem fortepianowej historii miasta - jeden kotek ma ogonek we wzór klawiatury :).

No i wyszło jak to zwykle u mnie - dużo do czytania, mało do oglądania...

Moja Balbinka w każdym razie zaakceptowała kocią gromadkę:




A tutaj moje poprzednie wyzwaniowe rysunki:

W następnym tygodniu tematem ma być KRAKÓW. No, tutaj to ja skojarzeń mam mnóstwo, bez szperania po internetach, ale gorzej będzie z ich narysowaniem...


*****

sobota, 18 stycznia 2020

Dwa złotka do kolekcji.

No rozkręciłam się z tymi mandalami :). Te dwie machnęłam jakoś tak raz-dwa w jeden wieczór... no dobra, popołudnie i wieczór. Jedyne, co spowalnia ich tworzenie, to fakt, że żel nie wysycha na papierze tak błyskawicznie jak cienkopis, więc muszę uważać i czasem robić małe przerwy, żeby sobie niechcący nie rozmazać rysunku.


Najpierw była ta (numer pięć):



I zaraz potem ta (numer sześć):



Jak wspominałam niedawno - ma ich być sztuk dziewięć, żeby na ścianie można było utworzyć z nich kwadratową kompozycję 3 sztuki na 3. Mam już sześć, czyli jak nic się nie wydarzy, to za chwilę machnę pozostałe trzy i będzie komplecik :). Tylko co ja będę rysować jak skończę już ten zestaw?! Mandalowanie stało się niemal nałogiem, kończę jedną i już mam w głowie wizję kolejnej :). 



ostatnie cztery sztuki

Ale spoko, są już nowe pomysły! Na razie czeka mnie jeszcze oprawienie mandalek. Największym problemem będą passe-partout's w odpowiednim kolorze. Wiem, jakie mają być, ale jeszcze trzeba je znaleźć :). A potem karkołomna operacja zawieszania 9 obrazków 3 metry nad schodami... Obrazki nie będą bardzo ciężkie, więc pomyślałam o taśmie montażowej, bo uniknie się kombinacji z wierceniem. Jeszcze w ten sposób niczego nie zawieszałam, więc nie mam pewności czy to się sprawdzi, no ale zobaczymy...


jest 6 sztuk!
Informacyjnie przypominam dane techniczne: rysunek złotym żelopisem firmy Sakura na czarnym papierze firmy Canson 160g, rozmiar każdego rysunku 30x30cm.

A ponieważ czasem ktoś pyta czy używam jakichś narzędzi, to wyjaśniam: w przypadku mandali zawsze najpierw wyznaczam środek kwadratowej kartki (przy pomocy linijki), a następnie cyrklem rysuję kilka koncentrycznych okręgów, które będą stanowić bazę konstrukcyjną, coś w rodzaju siatki, na której będę budować mandalę. Zazwyczaj wyznaczam też ołówkiem, przy pomocy linijki i cyrkla lub kątomierza, jakieś przekątne, lub promienie w określonych odstępach (np. co 30 albo 45 stopni), albo cyrklem rysuję dodatkowe łuki, w zależności od wizji, jaką mam na temat ogólnego zarysu mandali. Potem te główne linie pociągam żelopisem.

Nigdy nie mam dokładnego planu - jak ma ta mandala wyglądać, z ilu części "tortu" będzie się składać, jakie będą na niej elementy, czy będzie miała charakter roślinny, orientalny czy geometryczny itd. To się dzieje w trakcie, na bieżąco, jak mam już narzędzia w ręce i zaczynam stawiać pierwsze linie :). Drobne elementy wypełniające łuki i okręgi rysuję już od razu żelopisem odręcznie, powtarzając każdy symetrycznie i starając się, żeby były w miarę do siebie podobne :). Ale jak się przyjrzycie, to dostrzeżecie wiele odstępstw, to nie jest idealne odwzorowanie. 

Sztuczka polega na iluzji - jeśli są zachowane główne podziały (na koncentryczne okręgi i promieniste kawałki "tortu"), to te drobiazgi się gubią i nie widać aż tak dokładnie, że w jednej ćwiartce listek jest ciut większy niż w drugiej, albo że zmieściło się o jedna kropkę mniej niż w innym kawałku.

Jak rysować siatkę pomocniczą pokazywałam i wyjaśniałam w tym wpisie: MANDALE. W tych żelopisowych złotych mandalach nie używałam kątomierza i siatki nie są tak gęste :).



*****


czwartek, 16 stycznia 2020

Polskie Miasta w Zentangle (2) - Czechowice-Dziedzice.

Drugi tydzień wyzwania rysunkowego Polskie Miasta w Zentangle - tym razem rysujemy skojarzenia związane z miastem Czechowice-Dziedzice. O szczegółach wyzwania pisałam tutaj (klik!).



W pierwszym tygodniu, kiedy mieliśmy "zadane" Chełmno - nie miałam pojęcia, co to za miasto, i jak "ugryźć" temat w rysunku. Musiałam sporo poszperać w internecie, żeby się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy o tym mieście. Natomiast Czechowice-Dziedzice od razu błysnęły mi w pamięci przemysłem i kopalnią węgla kamiennego - miałam to wbite gdzieś jeszcze z lekcji geografii. No i jeszcze zapałki, ale jakoś nie miałam wizji rysowania zapałek. Powstało więc moje zentanglowe wyobrażenie szybu kopalnianego :).

Na wszelki wypadek poszperałam jeszcze w internecie, bo od moich szkolnych lat minęła epoka, świat poszedł do przodu, kto wie, co tam w tych Czechowicach-Dziedzicach się dzieje?
Ale research nie przyniósł żadnych rewelacji. 

Świat może gdzieś tam poszedł do przodu i przestawił się na odnawialne źródła energii, ale w Cz-Dz, w nierentownej kopalni, nadal wydobywa się węgiel na potrzeby gospodarstw domowych i naszych przestarzałych elektrowni. Jedyna pociecha, że podobno węgiel z tamtejszej kopalni "Sielsia" jest stosunkowo dobrej jakości, czyli wysokokaloryczny i z małą ilością siarki i innych zanieczyszczeń, a tym samym spalanie emituje ociupinkę mniej smogowego paskudztwa. Nie winię za ten stan rzeczy samych czechowiczan-dziedziczan, to ich chleb, ale gdyby włodarze miasta, powiatu, a i ci na samej górze, 20 lat temu zaczęli kombinować, jak zapewnić inną pracę dla tych 1600 osób w tym rejonie, które dzisiaj walczą o utrzymanie swojego zatrudnienia w kopalni, to dzisiaj sytuacja mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. W tym czasie powstało w Polsce mnóstwo nowych (i nowoczesnych!) fabryk, infrastruktura logistyczna, czy szereg innych firm - ale tylko tam, gdzie ludzie byli otwarci na nowe myślenie, na zmiany. Wiem, bo w mojej okolicy też są choćby strefy ekonomiczne i tak właśnie się dzieje - powstało mnóstwo nowych miejsc pracy, ludzie przyjeżdżają z całej Polski, a nawet z zagranicy. Planowanie długofalowe to jednak nie jest jeszcze u nas coś oczywistego.

By Krzysztof Kwaśny - Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=17831547

Pomarudziłam trochę, ale wróćmy do zabawy rysunkowej. Tak więc w tym przypadku skojarzenie było oczywiste, ale gorzej było z przedstawieniem tego skojarzenia na małym kartoniku. Trochę się nakombinowałam nad wymyśleniem symbolu i potem przerobieniem go na zentanglowy styl.



Rysunek wykonany zgodnie z zasadami Zentangle czarnym cienkopisem (i wycieniowany ołówkiem) na kartoniku 9x9cm.

Poprzedni rysunek wyzwaniowy:


A za chwilę nowe zadanie - w przyszłym tygodniu będziemy rysować nasze skojarzenia z KALISZEM.


****

niedziela, 12 stycznia 2020

To jeszcze nie koniec złotej serii.

Kolejna (czwarta) złota mandala - do zapowiadanego kompletu:




Tutaj pokazywałam poprzednie, jakby ktoś chciał sobie pooglądać:


Ale, ale, słuchajcie! 
Planowałam narysowanie czterech złotych mandali, które miały razem zawisnąć jako komplet, w układzie 4x4. Pierwotnie miały zdobić pokój męża, ale koncepcje w trakcie trwającego wlokącego się remontu trochę się pozmieniały. 
Robimy roszady z zamianą funkcji pokoi, wystrojem itd, w efekcie aktualnie pokój męża zszedł na dalszy plan, a tymczasem nagle powstała mi wielka pusta ściana na klatce schodowej, na szerokość 3m i wysokość 3m (plus poniżej jeszcze kawałek skosu wzdłuż schodów), jasno oświetlona, bijąca pustką po oczach, świeżo odmalowana na biało - co stanowi spory kontrast po dotychczasowym ciemnym beżu. Wisiała tam dotychczas wielka i paskudna (!) reprodukcja w jeszcze paskudniejszej ramie, która kiedyś, jakieś wieki temu - z niepojętego dzisiaj powodu - chyba (???!!!) nam się podobała, ale od paru lat trwała tam już tylko przez "zasiedzenie", bo dostęp nad schodami trudny, żeby to jakiś ściągnąć i czymś zastąpić, i ciągle brakowało nam impulsu do działania. 
W końcu przy okazji malowania wieka paskuda została zdjęta definitywnie raz i na zawsze, nawet wyjęłam ją z ramy i mam całkiem inny pomysł jak ramę zrefreszingować i czym wypełnić. Ale to musi jeszcze chwilę poczekać i nowe dzieło znajdzie miejsce docelowe gdzieś indziej. W każdym razie tutaj już pole do działania jest, pustą ścianę trzeba zapełnić :).




A poza tym, po pierwsze - rozpędziłam się z tymi mandalami, bardzo przyjemnie się rysuje złotym żelopisem i sam proces tworzenia sprawia mi ogromną frajdę, więc szukałam tylko pretekstu i z dziką rozkoszą narysuję jeszcze kilka :), a po drugie - po zastanowieniu się doszłam do wniosku, że docelowa ściana, jako się rzekło, jest dość sporą pustą połacią i cztery elementy (każdy po oprawieniu w passe-partout i ramkę będzie miał wymiary około 45x45cm) będą na niej ginąć. 
Więc powstała w mojej głowie śmiała wizja - będzie 9 elementów! 
Układ trzy elementy na trzy pozwoli zapełnić kwadrat około 1,5 na 1,5m i to już na tej ścianie będzie konkret! 

Czyli pozostało mi do narysowania jeszcze pięć złotych mandalek :). Póki co bardzo mnie to raduje, mam tylko nadzieję, że gdzieś w okolicy ósmej wena mnie nie opuści :))). 




Nie będę Was jednak zamęczać pięcioma kolejnymi wpisami osobno z każdą nową mandalą, postaram się to jakoś pogrupować :). W ogóle nabrałam rozpędu i twórczego i blogowego, częstotliwość wpisów znacznie wzrosła w ostatnich tygodniach i mam nadzieję, że to się utrzyma. W tak zwanym międzyczasie biorę przecież udział w rysunkowym wyzwaniu Polskie Miasta w Zentangle, więc co tydzień powinnam coś w tym temacie tutaj wrzucić, a powstają też inne rysunki i malunki. 

No bo patrzcie - przyjechały już do mnie, oprócz wiadomych złotych żelopisów, na które czekałam, żeby dokończyć czwartą mandalę - metaliczne farbki Kuretake Gansai! 


Śliczności moje, gwiazdeczki :))))

Zanim pokażę Wam coś namalowanego przy użyciu tych złotek, najpierw muszę trochę się z nimi zapoznać, popróbować, jak się zachowują, jak można je łączyć z pisakami, akwarelami itd. 
Projekty w głowie już mam, ale czy to wyjdzie tak jak bym chciała? Zobaczymy :).

Przy okazji, oprócz złotych farbek i żelopisów, z Szał-artu przyjechały do mnie także nowe cienkopisy, eksperymentalnie nabyłam też jeden czarny pisak pędzelkowy, a także czarne bloki techniczne, na których rysuję mandale. 
No i jeszcze jedno - blok z kartkami 250g w kolorze beżowym (naturalnym), na którym będę eksperymentować cienkopisami, brush-penem, żelopisem, złotymi farbkami, kredkami, suchymi pastelami, akwarelami.... Bardzo mi się ten papier podoba, zobaczymy jak będzie współpracował z różnymi technikami... i moimi pomysłami :))).




*****


A na koniec specjalnie dla Amyszki, bo temat aktualny - u nas też chowanki pod dywanikiem! Ta górka to schowana  Balbinka, a Basia szuka!





*****

środa, 8 stycznia 2020

Polskie Miasta w Zentangle (1) - Chełmno.

Czy wiedzieliście, że Chełmno jest nazywane Miastem Miłości? 



Pewnie fani Walentynek są w temacie doskonale zorientowani, ale ja się o tym dowiedziałam niemal przed chwilą, za sprawą wyzwania rysunkowego pod nazwą "Polskie Miasta w Zentangle"wymyślonego przez naszą polską specjalistkę od Zentangle, Danusię Popowicz. 

Wyzwanie trwa 10 tygodni, w każdym tygodniu rysujemy w stylu Zentangle, najlepiej na małych kwadracikach 9x9cm, skojarzenia związane z nazwami polskich miast, które podała organizatorka:

wyzwanie rysunkowe zentangle

Bliższe szczegóły, zasady itd - oczywiście na blogu Danusi DENIMIX.PL.

Wyzwanie co prawda "dzieje się" głównie na Instagramie, pod hashtagiem #zentanglechallengeplale ponieważ ja na IG nie mam póki co profilu, to będę swoje rysunki pokazywać tutaj, na blogu, w postach oznaczonych taką samą etykietą.

Teoretycznie niby taki jeden mały rysunek na tydzień to nie tak wiele, ale trudność polega na tym, że mnie na przykład niektóre nazwy miast z niczym konkretnym się nie kojarzą. Oprócz orientacyjnego położenia na mapie, bo tyle to jeszcze z grubsza wiem :).

No i na pierwszy ogień poszło Chełmno, o którym nie wiem nic kompletnie, poza mglistym pojęciem o rejonie, w jakim jest położone  (województwo kujawsko-pomorskie, około 40km na północ od Torunia, a ode mnie to... hohoho!). Na szczęście w dzisiejszych czasach to żaden problem, "Wujek Gugiel" zawsze służy pomocą :). 
No i się zdziwiłam! 

A otóż! Okazuje się, że Chełmno nazywane jest "małym Krakowem", albo "polskim Carcassonne", albo... "Miastem Zakochanych"! 
Ha! No nie wiedziałam! 




Nie będę Wam tutaj wykładać historii miasta i opowiadać o atrakcjach turystycznych, zainteresowanych odsyłam do oficjalnej strony internetowej Chełmna - https://chelmno.pl/pl/
W związku z wyzwaniem rysunkowym mnie osobiście zainteresował wątek pod tytułem "Miasto Zakochanych" i na tym chcę się tutaj skupić.

Pewnie niektórzy z Was pomyślą - "phi, każdy może sobie tak mówić o swoim mieście!". A otóż nie! Bo w Polsce tylko Chełmno ma na to licencję! 
Ze strony www miasta:


3 listopada 2006 roku Chełmno otrzymało oficjalnie Świadectwa Ochronne Urzędu Patentowego do używania jako znaku towarowego nazwy “CHEŁMNO – MIASTO ZAKOCHANYCH” oraz “MIASTO ZAKOCHANYCH”.
 W 2011 roku zostało również zastrzeżone przez miasto prawo do używania nazwy
 “MIASTO MIŁOŚCI”.

Inicjatywa zgłoszenia znaku towarowego pojawiła się w Urzędzie Miasta w Referacie Oświaty, Kultury i Promocji w momencie, kiedy postanowiono wykorzystać, dla celów promocji miasta, przechowywane w kościele p.w. Wniebowzięcia NMP (farnym) relikwie św. Walentego i organizowane uroczystości walentynkowe.

No bo właśnie - w chełmińskiej Farze od średniowiecza przechowywana jest relikwia świętego Walentego, mianowicie fragment kości jego czaszki. W dawnych czasach (XVII-XVIII wiek) odbywały się specjalne uroczystości kościelne i odpusty związane z tą relikwią, której przypisywano moc uzdrawiającą, w tym główne uroczystości miały miejsce 14 lutego. Później stopniowo zaprzestano celebrowania tego święta. 

Na fali nowej walentynkowej mody przypomniano sobie o relikwii i wystawiono ją publicznie po 200 latach przerwy 14 lutego 2002 roku. Od tego czasu dzień Świętego Walentego obchodzony jest w Chełmnie oficjalnie co roku i wiążą się z tym liczne atrakcje, imprezy, konkursy, parady, happeningi - rozpoczynające się już nawet kilka tygodni wcześniej. 14 lutego odbywa się także Festiwal Piosenki Miłosnej.

Z atrakcji walentynkowych warto wspomnieć o wydanym po raz pierwszy w 1893 roku nakładem chełmińskiego wydawcy Walentego Fiałka poradniku pt. „Sekretarz Miłosny czyli Podręcznik dla zakochanych, zawierający liczne wzory listów miłosnych, powinszowań dla osób ukochanych, wiersze imionnikowe itd.” Podręcznik ten doczekał się reprintu wzbogaconego o reprodukcje starych romantycznych fotografii i można go nabyć w punkcie IT i muzeum.
Kto chce więcej szczegółów - niech zajrzy tutaj: https://chelmno.pl/pl/miasto-zakochanych/.

W obliczu takich faktów Chełmno po prostu musiało mi się skojarzyć walentynkowo, no a jak Walentynki, to oczywiście najważniejszy symbol - SERCE. A że miało być w stylu Zentangle, to tak to sobie wykombinowałam:





Rysunek wykonany zgodnie z zasadami Zentangle czarnym cienkopisem na kartoniku 9x9cm.
Użyłam także kredek Polychromos i białego żelopisu.
Nie jestem pewna czy moje "dzieło" wpisuje się dokładnie w styl Zentangle, ale w każdym razie użyłam pewnych elementów znanych mi z tej sztuki, reszta to moja fantazja :).

Za tydzień kolejne zadanie - skojarzenia z miastem CZECHOWICE-DZIEDZICE.


*****