poniedziałek, 27 lipca 2020

A jednak...

No i co ja zrobię, jak mnie do tych mandali tak ciągnie z siłą wodospadu (czy jak to tam było w reklamie...)? 


Wiem, że tego nie widać, ale to naprawdę złoty żelopis na czarnym tle :)


Jakiś czas temu (na wiosnę, a może jeszcze wcześniej?!) obiecałam, że pokażę Wam komplet dziewięciu moich złotych mandali w oprawie i zawieszonych w miejscu docelowym. Jednakowoż przez pandemię i siedzenie w domu (poza chodzeniem do pracy od czasu do czasu) to się jednak rozleniwiłam trochę i oprawianie obrazków spadło z listy zadań na odległe miejsce. A jak już w końcu miałam się za nie zabrać (i nawet przyszły już zamówione passe-partotut i ramki), to jedną mandalę wyprosiła pewna znajoma miła osóbka...:). No i komplet się zdekompletował. Co mnie zresztą specjalnie nie zmartwiło, bo jak wyciągnęłam te obrazki w celu wspólnego przejrzenia, to mi się zamarzyło znowu rysowanie kolejnych mandalek :))). Więc sobie narysowałam! A co! A nawet może jeszcze narysuję... no, może już nie mandale, ale ten złoty żelopis na czarnym papierze bardzo mnie nęci :)))). Pomysły już są, ale jak zwykle problem jest z deficytem wolnego czasu ;(.

W każdym razie... 9 mandali jest, ale wciąż w takim oto "surowym" stanie:

Upsss, dziewiąta mandala nie załapała się w kadrze...

Rysunek wykonany złotym żelopisem na czarnym papierze, rozmiar 30x30 cm.
Jeśli ktoś chciałby sobie pooglądać wszystkie te mandale i poczytać historię ich powstawania, to są w tych wpisach:

numer 1 - "Na bogato" - to ta właśnie mandala poszła w dobre ręce :)

numer 2 - "Idź złoto do złota"

numer 3 - "Złota trójka"

numer 4 - "To jeszcze nie koniec złotej serii"

numer 5 i 6 - "Dwa złotka do kolekcji"

numer 7, 8 i 9 - "Tak powstają gwiazdy i pustynne róże"


*****

Izolacja społeczna związana z pandemią odbiła się mocno na mojej aktywności wszelakiej, nie da się ukryć... Chociaż na początku trzymałam się całkiem nieźle. Niezależnie od konieczności pójścia do roboty lub dla odmiany wolnego dnia (a w zasadzie - zgodnie z pandemicznym grafikiem w mojej firmie - wolnych prawie dwóch tygodni na miesiąc), starałam się żyć w rytmie "roboczym", czyli wstawać rano o tej samej porze, zabierać się do jakiegoś działania zaraz po śniadaniu itd. 
Owszem, korzyść jest taka, że sporo udało się zrobić w zaniedbanym już nieco ogrodzie i lekko ruszyć z remontem domu, ale poza tym, szczerze mówiąc, to cała masa spraw pozostała nietkniętych. Na spacery przez jakiś czas nie wolno było chodzić, więc się tak ogólnie "zastałam", a nawet, niestety, urosłam o jakieś trzy kilo... ekhm... Od razu śpieszę donieść, że wracam już do poprzedniego rozmiaru :). Ale... wbrew sobie powoli zaczęłam wpadać w jakiś marazm, wszystko zwolniło obroty... 

Z jednej strony - całkiem mi się podobał ten zwolniony rytm życia, ale zwolniłam na tyle, że blog się zakurzył i nie chciało mi się go odpalać. Swoim zwyczajem różne rzeczy wrzucałam do postów roboczych, ale zabrakło weny na dopracowanie choćby jednego wpisu, tak żeby dało się opublikować.

Z drugiej strony - wiele spraw w moim życiu przyśpieszyło, praca zdalna przyniosła sporo nowych wyzwań, pojawiły się pomysły biznesowe, w życiu rodzinnym pozytywne zawirowania... Można powiedzieć: dzieje się! Tak więc nie do końca może wpadłam w czarną dziurę, tylko zmieniły się priorytety. 
Jest też światełko w tunelu w sprawach twórczych, bo - jak widać powyżej i w poprzednim wpisie z "kredkowym" kotkiem - uruchomiłam warsztat plastyczny i coś tam powoli znowu działam :).

Wracając do moich mandali... niedawno przemiły komentarz, naszpikowany cudownymi komplementami, pod jednym z wcześniejszych "mandalowych" postów napisała Monika z bloga "Igła i nitka" :). No więc ja Wam chcę powiedzieć, że jednym z ważnych źródeł moich inspiracji i natchnień przy rysowaniu mandali jest właśnie Monika i jej genialne hafty. Pozwolę sobie tutaj jeden z nich wkleić, na zachętę dla oglądaczy, zajrzyjcie na ten kolorowy blog :).


źródło

Pewnie porównując moje monochromatyczne, czarne lub złote rysunki z bajecznie kolorowymi haftami Moniki nie dostrzeżecie szczególnego podobieństwa. Ale tak bywa, że od inspiracji do własnego wykonania droga bywa długa i bardzo pokrętna :). Zresztą spójrzcie - ta haftowana torba... czy nie podobna do moich mandalowych rysunków?!


źródło
Mandalami nie zamierzam Was jednak znowu zamęczać, w kolejnym wpisie będzie chyba jakiś "kredkowy" zwierzaczek, bo teraz mnie ten temat wciągnął :). 



*****

niedziela, 19 lipca 2020

Kot z sardynką w trzech odsłonach.

Od dawna wiedziałam, że tego kota muszę (no po prostu MUSZĘ bo się uduszę!) kiedyś narysować! I zaraz Wam opowiem jego historię (obrazka, nie kota).



Otóż błąkając się po internetach trafiam czasem na jakieś inspirujące zdjęcie, które zapisuję sobie z myślą, że może kiedyś coś na jego podstawie stworzę. Narysuję, namaluję... I tak właśnie było z tym oto zdjęciem przesympatycznego kocura, niestety nie wiem przez kogo wykonanym:



Tak mi się to kocisko spodobało, że zdjęcie natychmiast sobie zapisałam i wrzuciłam w przepastne głębie mojego komputera, powiększając kolekcję fotograficznych terrabajtów rozsadzających już dysk twardy wiekowego sprzętu. 

No i kto wie, może kot-złodziejaszek o wyglądzie podwórkowego zakapiora zaginąłby gdzieś tam w tych komputerowych czeluściach, jak tysiące innych inspiracji, gdybym jakiś czas później nie natrafiła na fantastyczny blog młodziutkiej artystki  Zosi Brzezińskiej (tutaj - klik!) . 

Tak się złożyło, że Zosia narysowała kota. 
TEGO właśnie kota! 

I oto jest obrazek Zosi, wykonany tuszem i kredkami akwarelowymi:

źródło

Czyż ta interpretacja nie jest fantastyczna?! Ja jestem zachwycona! Bardzo mi się podoba ten wyrazisty kolor sardynki i rozczochrane futro kota :). 
Zachęcam Was do zaglądania na blog Zosi, to bardzo młoda ale szalenie utalentowana dziewczyna. Jej obrazy, ilustracje i fotografie są naprawdę wysokiej klasy! 

Zarówno oryginalne zdjęcie kota z sardynką, jak i obrazek Zosi, tak mnie zauroczyły, że teraz to już obowiązkowo musiałam (no rozumiecie - musiałam!) stworzyć swoją wersję. Wygrzebałam na swoim komputerze to niesamowite zdjęcie, do tego co tam miałam - pastele, kredki, cienkopis, metaliczne farbki Kuretake Gansai, nawet kropka złotego żelopisu się przydała.

Kolory są bardziej wyraziste w realu, a tło w pięknym, ciepłym, delikatnym beżu papieru Clairefontaine, dedykowanego do akwareli.

Rysunek zasadniczo wykonany jest kredkami. Rybka została pociągnięta po całości farbką Kuretake Gansai w odcieniu białego złota, co daje perłowy efekt, a jednocześnie widoczne są kolory nałożone w pierwszej warstwie. Oko ryby z refleksem złotego żelopisu, bliki w kocich oczach to biały żelopis. Same źrenice zrobione czarnym cienkopisem. Biały żelopis "zrobił" też wibrysy kocura.

Opisuję to tak dokładnie, bo wiem, że na tych kiepskich fotach słabo to widać. Nadal działam starym aparatem, komputer co prawda wreszcie doczekał się wymiany, ale dopiero go oswajam i z programem do obróbki zdjęć trzeba jeszcze poczekać.
Co do aparatu natomiast, to uznałam, że lepiej będzie zainwestować w dobrego smartfona, bo telefon też się sypie, a fotografia moją pasją raczej nie będzie, więc do celów dokumentacyjnych jakiś "szajsung", czy coś w tym guście, powinien wystarczyć.

Wracając do kota z sardynką - w procesie tworzenia udział wzięli:
  • kredki Polychromos
  • czarny cienkopis 
  • złoty żelopis 
  • biały żelopis
  • suche pastele (konkretnie jedna sztuka, biała, na pyszczku)
  • metaliczne farbki Kuretake Gansai
  • papier akwarelowy Clairefontaine 
Rozmiar obrazka - A4. Zdjęcie poniżej miało udokumentować perłową powłokę na rybich łuskach, ale chyba średnio to widać ;).





*****