czwartek, 1 kwietnia 2021

Książki - nie tylko o sztuce. Boznańska, Łempicka, Czapski, Konopnicka, Szymiczkowa i inni.

Po ponad rok trwającym kryzysie czytelniczym niedawno wróciłam do dość intensywnego czytania. Sama nie potrafię precyzyjnie wskazać przyczyny tej długiej przerwy - pierwszy raz coś takiego mnie dopadło. Najpierw przypisywałam to przemęczeniu wzroku, ale zmiana okularów nie pociągnęła za sobą poprawy czytelniczej statystyki. Po prostu przez jakiś czas nie mogłam sobie znaleźć interesującej lektury, wydawało mi się, że wszystkie wartościowe pozycje już przeczytałam, a poziom najnowszej, nowomodnej literatury zbyt często napawał mnie zgrozą i zniechęceniem do dalszych poszukiwań. A przecież ileż można czytać klasykę...! 

No i ostatnio znalazłam sobie odpowiednią dla mnie półeczkę - z biografiami. Oczywiście najchętniej sięgam po życiorysy i wspomnienia malarzy i innych postaci ze świata szeroko pojętej kultury i sztuki, ale ciekawią mnie także opowieści o przemysłowcach, naukowcach, innych ludziach wybitnych, z tym że najmniej - o politykach, chociaż i tutaj można znaleźć trochę ciekawych historii.

Część z tych książek, które przeczytałam ostatnio, kupiłam pod wpływem opinii przeczytanych na zaprzyjaźnionych blogach. Chciałabym więc także podzielić się z Wami moimi wrażeniami z lektury, bo może i kogoś z moich miłych gości zaciekawi któraś pozycja.

Zaczęłam kiedyś na blogu prowadzić taki cykl "książki o sztuce" (tutaj można znaleźć posty z cyklu) - tytuł dzisiejszego wpisu nawiązuje więc do tamtego projektu, ale nie będzie to - tak jak dawniej - obszerna recenzja tylko jednej pozycji, lecz raczej krótkie notki o kilkunastu książkach, no a książki... nie tylko o sztuce, niektóre z nich są tylko do czytania, inne wyłącznie do oglądania, a w niektórych znajdzie się i coś dla oczu, i coś dla duszy :).

Oto mój pierwszy stosik, który chcę Wam zaprezentować (od razu zdradzam, że będą dwa i... coś jeszcze na koniec):


To lecimy po kolei...


"Boznańska. Non finito" - Angelika Kuźniak.

W nocie wydawniczej napisano, że Angelika Kuźnak jest mistrzynią biografii. I nie da się temu twierdzeniu zaprzeczyć - autorka zgromadziła ogromną ilość materiałów źródłowych, dotarła do wielu świadków, przekopała się przez piramidy archiwalnych listów i zapisków. Co chwila podaje konkretne źródło informacji - nazwisko świadka lub rodzaj dokumentu. Niewątpliwie jest to więc najbardziej wiarygodna biografia, jaką można sobie wyobrazić, w dodatku naszpikowana naprawdę niesamowitą ilością szczegółów z życia wielkiej malarki. 

Jeśli zaś chodzi o samą Boznańską - z kart tej książki wyłania się zupełnie inna kobieta, niż ją sobie wyobrażałam na podstawie podręcznikowych notek, krótkich artykułów publikowanych przy okazji wystaw, lub omawiających poszczególne dzieła artystki. Jednocześnie uświadomiłam też sobie, że kojarzę Boznańską tak naprawdę z niewielką liczbą obrazów, tych, które mi się najbardziej podobały i zapadły w pamięć: mój ulubiony - "Imieniny babuni", "Dziewczynka z chryzantemami", "Bretonka", autoportrety, obrazy z wnętrza pracowni, kilka innych portretów... Wydawało mi się, że była zdziwaczałą starą panną, spacerującą po Paryżu w starożytnej sukni z trenem i tiurniurą modną niemal sto lat wcześniej, stroniącą od ludzi, z melancholijno-depresyjną naturą... Tak mniej więcej przedstawia ją wiele artykułów skupiających się na jej obrazach, a nie na niej samej.

Tymczasem biografia pióra pani Kuźniak wprowadza nas w niezwykle plastycznie ukazany codzienny świat malarki, która okazuje się być osobą ogromnie towarzyską, otoczoną wianuszkiem licznych wielbicieli (co nie zmienia faktu, że nigdy nie wyszła za mąż), rozdającą pieniądze wszystkim potrzebującym, dokarmiającą liczne stadko zamieszkujących pracownię białych myszek, kochającą zwierzęta i ludzi, a nade wszystko - malarstwo!  Pasjonująca, bardzo wciągająca lektura, zwłaszcza dla wielbicieli malarstwa Olgi Boznańskiej. Książka ilustrowana jest licznymi fotografiami przedstawiającymi malarkę w różnych okresach jej życia, szkoda tylko, że niewiele jest reprodukcji jej obrazów, bo uczta duchowa byłaby pełna.


"Marlena. Błękitny anioł w garniturze". C. W. Gortner.


Nie jestem fanką Marleny Dietrich, zresztą jej epoka dawno minęła, nie ogląda się dzisiaj na co dzień filmów z jej udziałem... Ale pamiętam z dawnych lat, kiedy w telewizji zamiast sitcomów i bigbrotherów różnej maści (dla niepoznaki pod coraz to nowymi tytułami) emitowano czasem stare dobre filmy. Trudno zaprzeczyć - Marlena Dietrich zawsze robiła wielkie wrażenie. Zapisała się w dziejach światowej kinematografii jako gwiazda wielkiego formatu. O jej życiu wiedziałam jednak niewiele, pamiętając tylko jakieś urywki, na przykład o tym, że nie chciała grać dla Hitlera i zdecydowanie odcięła się od nazistowskiej ojczyzny.

Książka jest zbeletryzowaną biografią, napisana żywo, ciekawie, wciąga od pierwszego rozdziału - może to zresztą zasługa niezwykłego, burzliwego życia Marleny. Wyrwała się z biedy i - dzięki determinacji, ciężkiej pracy, pasji i braku zahamowań - doszła bardzo wysoko. Błyskawiczna kariera wiązała się z jednej strony ze sławą, blichtrem, pieniędzmi, a z drugiej - zawirowaniami w życiu osobistym i uczuciowym. Liczne romanse, zarówno z mężczyznami, jak i z kobietami, brak rodzinnej stabilizacji (mimo, że miała męża i córkę), wojaże po świecie... Potem czas wojny - Marlena jedzie na front, śpiewa dla żołnierzy i to nie tylko na scenie, ale też przy łóżkach ciężko rannych, w szpitalach polowych. W jej biografii mnóstwo jest momentów budzących skrajne emocje w czytelniku. Książka zapada w pamięć i w serce. Znakomita lektura, serdecznie polecam.

"Śladami Tamary Łempickiej. Tamara oczami Tatiany" Tatiana de Rosnay.

W przeciwieństwie do dwóch wcześniej wspomnianych pozycji - to nie za bardzo jest książka do czytania, raczej tylko do oglądania. Treści mało i nieciekawie podana, zwłaszcza jeśli mamy już jakieś podstawowe wiadomości na temat artystki. Tamara Łempicka nazywana jest królową art deco, jej obrazy osiągają obecnie zawrotne ceny. Pokusa zabłyśnięcia blaskiem odbitym od jej sławy jest więc niezwykle silna. Nie oparła jej się pani de Rosnay i wyprodukowała dość udany w warstwie graficznej album z reprodukcjami obrazów Łempickiej. Córka autorki zaś zrobiła do albumu serię wystylizowanych zdjęć, mających oddać ducha epoki. 

Niestety, panie poszły na łatwiznę. Po pierwsze - nie jest to z pewnością biografia warta uwagi, ponieważ dowiadujemy się jedynie tyle, co można wyczytać w internecie wpisując hasło Tamara Łempicka. Autorka próbuje uatrakcyjnić wątłą treść, stosując formę monologu, czy też listu, skierowanego do malarki, sugerując czytelnikowi jakąś osobistą duchową (aczkolwiek jednokierunkową) więź z artystką. Nadmiernie podkreślone aspekty erotyczne życia prywatnego Tamary Łempickiej, chyba na zasadzie, że seks zawsze się dobrze sprzedaje, za to niewiele ciekawostek biograficznych, nie mówiąc już o warsztacie malarskim, bo na tym pani Rosnay chyba się nie zna. Kilka stron poświęconych jest rozważaniom autorki pod drzwiami domu, w którym kiedyś Łempicka miała pracownię. I zdjęcie pani Rosnay pod tymi drzwiami, na całą stronę. Nawet nie zadała sobie trudu, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, choćby które konkretnie okna należały do tej pracowni - sama pisze o tym wprost. Na kilku stronach. Dla mnie to trochę irytujące zabiegi, mające napompować sztucznie zawartość książki, a nie wnoszące nic do mojej wiedzy na temat Tamary Łempickiej. Ktoś słusznie napisał w jednej z recenzji, że za mało jest w tej książce Łempickiej, a za dużo de Rosnay. Fotografie Charlotte de Rosnay służą zaś chyba tylko promocji fotografki, niektóre zupełnie bez sensu. Poniżej próbka:

 


Jedyna zaleta tej pozycji to doskonałe reprodukcje obrazów Łempickiej i świetna jakość wydania. 

"Europa w rodzinie. Czas odmieniony". Maria Czapska.

Teraz zdecydowanie coś do czytania, chociaż jest też mnóstwo zdjęć z archiwów rodzinnych. Dwie książki zebrane w jeden tom. Znakomita saga rodu Czapskich, napisana przez jedną z jego przedstawicielek, a więc autentyczne wspomnienia, całkiem sprawnie napisane, z mnóstwem szczegółów, które niezwykle plastycznie pokazują czytelnikowi życie codzienne tej mocno rozgałęzionej, arystokratycznej, a zarazem kosmopolitycznej rodziny, a przez ten pryzmat - burzliwe dzieje Europy końca XIX i niemal połowy XX wieku. Doprawdy można się podczas tej lektury wiele razy mocno zdziwić, jak daleko (i wysoko) sięgały powiązania rodzinne i wpływy tego rodu. Przy tym - ta książka to niezwykle interesujący obraz dziejów ówczesnej Europy, z dość specyficznego punktu widzenia, pokazujący detale, o których milczy oficjalna historia. Przeczytałam jednym tchem, zaskoczona niezwykłym realizmem opisanych wydarzeń. Fascynująca historia upadku arystokracji w okresie międzywojennym. 

Opowieść Marii Czapskiej jest zarówno świetnym dokumentem, jak i wspaniałą, literacką opowieścią. Na początku jest co prawda mnóstwo nazwisk i dat, ale można się w nich dość łatwo odnaleźć z pomocą dołączonego drzewa genealogicznego. Później są historie z codziennego życia w majątku w Przyłukach, podróże po Europie, dykteryjki i anegdoty o wujkach i ciotkach, rodzeństwie i kuzynostwie, i tak dalej... I wreszcie lata wojenne, emigracja... Maria była zawsze mocno związana z bratem, Józefem, więc sporo wspomnień jest związanych z jego losami. Po przeczytaniu historii rodu Czapskich naturalną koleją rzeczy sięgnęłam więc po biografię Józefa Czapskiego - malarza.



"Prawie nic. Józef Czapski. Biografia malarza". Eric Karpeles.

Malarstwo Józefa Czapskiego nigdy mnie jakoś szczególnie nie pasjonowało. Kojarzyłam oczywiście jego nazwisko, głównie z grupą "kapistów" - polskich młodych malarzy, którzy - dzięki pieniądzom zebranym przez tzw. Komitet Paryski (od pierwszych liter pochodzi nazwa "kapizm", "kapiści") wyjechali do Paryża na 7 lat, a po powrocie wnieśli do polskiego malarstwa elementy postimpresjonizmu. Kiedy wspomniałam o nim w rozmowie z mężem, on skojarzył od razu Czapskiego z okresem wojennym - Czapski był bowiem więźniem obozów w Starobielsku i Griazowcu, napisał wspomnienia z tych czasów, później był członkiem komisji badających zbrodnię katyńską. Po wojnie osiadł w Paryżu, współtworzył "Kulturę". Barwna postać, dotąd mało mi znana.

Autor biografii, Eric Karpeles (także malarz i ponadto pisarz), trafił na nazwisko Czapskiego za sprawą wydanych w postaci książkowej notatek Czapskiego, które były zapisem wykładów o Prouście, jakie wygłaszał w języku francuskim (z pamięci) dla współwięźniów w obozie w Starobielsku - z potrzeby obcowania z kulturą, robienia czegoś normalnego w tych nienormalnych warunkach. Karpeles zaś był fanem Prousta i zbierał właśnie materiały do książki o nim, kiedy ktoś mu podsunął notatki Czapskiego. Karpeles sam pisze: "Jednego dnia nic o nim nie wiedziałem, a następnego całkiem mną zawładnął". Ta fascynacja zaowocowała niezwykle obszerną, drobiazgową biografią Czapskiego. 

No i muszę się przyznać, że chociaż chylę czoła przed autorem, który wykonał naprawdę kawał dobrej roboty - nie przeczytałam tej pozycji w całości. No cóż, nie jestem fanką historii, zwłaszcza tej wojennej, wojskowej i politycznej. Dlatego te obszerne rozdziały pominęłam lub wręcz "przeskoczyłam". O wiele bardziej ciekawiły mnie koleje losu malarza, jego twórczość, najpierw z kapistami, później - już po wojnie - indywidualna, konsekwentna, według narzuconego sobie rygoru praca artystyczna. To imponujące i motywujące. 

Myślę, że z czasem będę wracać do tej książki i stopniowo przeczytam także te pominięte teraz fragmenty. Bo warto. Sporo ilustracji - fotografie i pokaźny zestaw reprodukcji prac Czapskiego.

"Miłość jest warta starania. Rozmowy z mistrzami". Justyna Dąbrowska.

Przeczytałam gdzieś entuzjastyczną recenzję tej książki. Wiec kupiłam w ciemno. Po wstępnym przejrzeniu miałam jednak wątpliwości. Zbiór rozmów/wywiadów, a w nich powtarzające się te same pytania, takie dość ogólne, o życiu, o to, co w tym życiu jest najważniejsze,  trochę jak ankieta.... hmmm... No, ale dajmy jej szansę. Więc przeczytałam.

Rozmówcami autorki są między innymi: Andrzej Strumiłło, Kazimierz Kutz, Ryszard Horowitz, Tadeusz Rolke... Dopiero po czwartym chyba rozdziale zorientowałam się, co łączy te wszystkie osoby. Otóż jest to pokolenie dzisiejszych niemal (lub ponad) 90-latków! Każde z nich przeżyło jedną lub dwie wojny, bagażem doświadczeń mogliby obdzielić tysiąc osób. W rozmowach opartych o podstawowy zestaw pytań przewijają się wątki z niezwykłych życiorysów tych wszystkich fascynujących postaci ze świata nauki, kultury, sztuki... Co ciekawe - niemal wszyscy oni są u schyłku życia nadal aktywni, praca, którą wykonują, jest wciąż ich pasją. Są rozmowy o przemijaniu, sensie życia, śmierci, niezwykłe przemyślenia, mądre uwagi. I uderzająca pogoda ducha, kontrastująca z powszechną tendencją do narzekania i krytykowania wszystkiego i wszystkich. Na pytanie, co jest w życiu najważniejsze, odpowiadają różnymi słowami, ale zazwyczaj okazuje się, że najważniejsza jest miłość, pasja, rodzina. Fascynująca książka, do czytania i wracania do niej.


"Maria Konopnicka. Rozwydrzona bezbożnica". Iwona Kienzler.

Słyszałam o tej książce dawno temu, więc jak mi wpadła w oko przy okazji zakupów internetowych, to bez namysłu wrzuciłam ją do koszyka. 
Niektórzy kojarzą Konopnicką niemal wyłącznie z "Rotą", uznając ją za wieszczkę narodową. Innym przypomina się jeszcze traumatyczna lektura szkolna "Nasza szkapa". A ja pamiętam głównie piękną baśń o "O krasnoludkach i o sierotce Marysi", "Na jagody" i "Szkolne przygody Pimpusia Sadełko". W każdym razie to wszystko daje obraz natchnionej poetki, matki-Polki, pobożnej matrony i przykładnej obywatelki. 

Tymczasem okazuje się, że życie osobiste Marii biegło zupełnie innym, całkiem nieporządnym torem. Owszem, była matką sporej gromadki dzieci i potrafiła się nimi doskonale zajmować aż do ich dorosłości, pomagała nawet mężowi, z którym się zresztą de facto dość szybko rozstała, był bowiem dla niej raczej kulą u nogi, nie potrafiąc nawet sensownie poprowadzić swoich interesów. Maria tymczasem była zaradna, energiczna, aktywnie szukała pracy, znała 6 języków obcych, wykonywała rozmaite zajęcia, starając się jednak żyć z pisania. Jej życie to ciągłe przeprowadzki, rozmaite romanse, związki ze znacznie młodszymi mężczyznami, ale także (podobno) z kobietami. Między tym wszystkim stała troska o dzieci, które przynosiły jej sporo zmartwień i kłopotów, chociaż może czasem polegało to tylko na niespełnieniu matczynych projektów. Wiele jej decyzji i wyborów było dość kontrowersyjnych, naraziła się też kościołowi, ponieważ nie uznawała instytucjonalnego pośrednictwa między Bogiem a wiernymi, krytykowała kler bez przebierania w słowach. To miedzy innymi spowodowało, że z ambon nazywano ją bezwstydną bezbożnicą.

Książka bardzo ciekawa, zdziwiły mnie niektóre krytyczne recenzje, ale dotyczyły one głównie źródeł, ponieważ podobno jest to kompilacja tekstów już znanych. No cóż, dla mnie to była pierwsza przeczytana biografia Konopnickiej, więc nie mam porównania, a czytało się ją świetnie :).

"Autobiografia Alicji B. Toklas". Gertruda Stein.

Ta książka załapała się na zdjęciu, bo dopiero co ją kupiłam, ale jest to drugie wydanie, jakie nabyłam, ponieważ poprzednie mocno się zużyło i trzeba było je wymienić. Książka, do której z wielką przyjemnością wracam co pewien czas. Tak naprawdę jest to autobiografia samej Gertrudy Stein, znanej kolekcjonerki i mecenaski wielu malarzy, przyjaciółki między innymi Picassa, w której salonie spotykało się mnóstwo sław pierwszej połowy ubiegłego stulecia. Obszerniej o książce pisałam tutaj - klik! Jedyny mankament obecnego wydania -  poza okładką żadnych ilustracji, zdjęć lub reprodukcji obrazów.


A teraz dwie książki z obrazkami, czyli bardziej do oglądania niż czytania.


"Sławomir Szereda. Konie rysowane".

Nazwisko Szereda nie jest mi całkiem obce, parę razy natknęłam się w internecie na piękne, realistyczne rysunki koni tego artysty, ale jakoś nigdy nie zagłębiłam się w całkoształt jego twórczości. Ten pięknie wydany album znalazłam dość przypadkowo, przeczesując którąś z internetowych księgarni w poszukiwaniu ciekawych albumów z malarstwem - raz na jakiś czas robię sobie taki prezent :).


Jest to typowy album formatu mniej więcej A4, zawierający na 135 stronach ponad 120 reprodukcji cudownych rysunków i akwareli. Jedyny temat tych prac to konie, głównie arabskie, w większości (lub może nawet wszystkie) ze stadniny w Janowie. Szereda maluje i rysuje konie od 40 lat, jego prace były prezentowane na niezliczonych wystawach i zdobią prywatne kolekcje wielu znamienitych osób na całym świecie. 




Sama bardzo lubię malować/rysować konie, więc ten album oglądam z ogromną przyjemnością. Świetnie wydany, może być doskonałym prezentem, chociaż tani nie jest (mnie się udało upolować go w dobrej promocji). 

"Rośliny i zwierzęta. Atlasy historii naturalnej w epoce Linneusza".

Bardzo ciekawy i przepięknie wydany album, w którym zgromadzono ogromną ilość ilustracji, w tym część z atlasów przyrodniczych, sprzed nawet 200 lat. W tamtych czasach przyrodnik nie miał aparatu fotograficznego, więc efekty swoich obserwacji musiał umieć możliwie realistycznie przedstawić przy pomocy pióra, ołówka, akwareli. Wymagało to oczywiście obok wiedzy przyrodniczej - także talentu plastycznego i dodatkowo ogromnej cierpliwości. Część pokazanych w albumie ilustracji jest zresztą dziełem artystów malarzy, których pasją było właśnie obserwowanie przyrody. Niektóre rysunki były potem powielane przez rytowników, którzy na podstawie oryginałów przygotowywali matryce do druku (drzeworyty, częściej miedzioryty, lub bardziej skomplikowane techniki). Część z nich była potem jeszcze ręcznie kolorowana gwaszami lub akwarelami. Tytaniczna wręcz praca. I jak to się ma do dzisiejszej fotografii cyfrowej...?



Album jest bardzo ciekawy także od strony technicznej, wydano go bowiem na niepowlekanym papierze o wysokiej gęstości, w kolorze naturalnej bieli, co pozwoliło na możliwie najwierniejsze oddanie kolorów i szczegółów oryginalnych ilustracji. Z kolei specjalnie dobrany papier z recyklingu, przypominający nieco grubą, zwartą i sztywną, doskonałej jakości tekturę, posłużył do wykonania pięknej okładki, z bajecznie kolorową ilustracją i wytłoczonym tytułem.

Może warto wspomnieć o autorze tego całego projektu. Krzysztof Radoszek jest absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, z zawodu i pasji jest designerem. Jego specjalnością są właśnie artystyczne projekty wydawnictw albumowych i oryginalne kampanie wizerunkowe ważnych instytucji kultury. A jednocześnie jest entuzjastą nauk przyrodniczych, przyrodnikiem amatorem, uważnym obserwatorem. Takie połączenie gwarantuje uzyskanie genialnego efektu w postaci wyjątkowego, niesamowitego wręcz albumu ilustracji przyrodniczych. Piękna rzecz :).

*****

To teraz drugi stosik, a raczej wachlarzyk :).

"Tajemnica domu Helclów" (i kontynuacja). Maryla Szymiczkowa.

Lubię kryminały dobrze napisane, ładnym, literackim językiem, z rozbudowanym scenariuszem, nie ograniczonym wyłącznie do morderstwa, okraszonego co najwyżej tanimi, acz dobrze sprzedającymi się, efektami - w postaci hektolitrów krwi lub długich opisów wyuzdanego seksu. Sama tajemnica, wątek kryminalny - to nie jest najważniejsze. Na tym powinna być jeszcze osnuta ciekawa, pięknie opowiedziana historia. Jakieś interesujące tło socjologiczne lub plastycznie przedstawione miejsce, otoczenie, dekoracje. Interesujący ludzie. 

I tak właśnie napisana jest seria kryminałów autorstwa Maryli Szymiczkowej, a tak naprawdę duetu - Jacka Dehnela i Piotra Tarczyńskiego. Zachęcona dobrymi recenzjami na zaprzyjaźnionych blogach kupiłam za jednym zamachem cztery kolejne tomy: "Tajemnica domu Helclów", "Rozdarta zasłona", "Seans w domu egipskim" i "Złoty róg". Kiedy zaczęłam czytać pierwszy tom - już po pierwszym rozdziale wiedziałam, że czeka mnie literacka uczta :). 


Każda z powieści stanowi odrębną całość, jednak czytanie ich po kolei pozwala na lepsze poznawanie postaci, które występują w każdym tomie. Główną bohaterką jest profesorowa Zofia Szczupaczyńska, którą ktoś w recenzji nazwał polską panną Marple. Rzecz dzieje się w Krakowie przełomu XIX i XX wieku, mamy wspaniale sportretowanych przedstawicieli ówczesnej śmietanki towarzyskiej, ale i urzędników, służących, artystów. Dla mnie to dodatkowa gratka, bo obok rewelacyjnie oddanego krakowskiego klimatu tamtych czasów mamy także pojawiające się gęsto postaci świata kultury i sztuki, z Matejką, Wyspiańskim, Tetmajerem czy Rydlem na czele.

Poza tymi estetycznymi wrażeniami jest oczywiście w każdym tomie nowy wątek kryminalny, wspaniale poprowadzony, z zaskakującym zakończeniem i rozwiązaniem. Zofia Szczupaczyńska, żona profesora medycyny, osoba o nieco denerwującym sposobie bycia, wścibska i energiczna, nie mając nic lepszego do roboty zaczyna angażować się w rozwiązywanie zagadek kryminalnych. Pasjonująca lektura, świetne studium socjologiczne, mnóstwo smaczków i krakowskich ciekawostek historycznych. Ostatnia część trochę mnie tylko rozczarowała, bo za dużo tam jest jak na mój gust historii, rewolucji, polityki (główny wątek osnuty na treści "Wesela" Wyspiańskiego). Ale z niecierpliwością czekam na kolejny tom!

*****

Na koniec, jako bonusik dla wytrwałych ;) - nie książka tym razem, lecz pewna szczególna płyta, do której doprowadziły mnie przepiękne rysunki Karoliny Gletkier. Od dość dawna obserwuję blog tej niezwykłej artystki (tutaj), która tworzy rzeczy magiczne. Nie są jej obce tajniki sztuk wszelakich, pamiętam jej zabawne kapelusiki i fascynatory, i mikroskopijną książkę artystyczną o księżycu... Tworzy też niezwykłą biżuterię z wykonanymi przez siebie ceramicznymi elementami, a szczególnie oczarowała mnie nadzwyczaj precyzyjnymi rysunkami, w których przenika się świat natury z fantazją - koty czytają książki, psy chodzą w wełnianych swetrach, a mchy i ptasie pióra ukazane są z mikroskopijną dokładnością. Muszę się pochwalić, że mam szczęście posiadać jeden z tych oryginalnych rysunków, portret kruka Arka :). 

Niedawno Karolina napisała, że jej rysunki ozdobiły okładkę wydanej właśnie nowej płyty Krzysztofa Jurkiewicza "Listopad". Przyznam się szczerze, że nie znałam wcześniej tego artysty, a płytę pewnie kupiłabym choćby tylko ze względu na rysunki Karoliny :). Mam jednak także zaufanie do jej wyboru muzyka, dla którego zdecydowała się narysować te ilustracje. I nie zawiodłam się! Płyta zawiera zestaw pięknych ballad, napisanych i wykonanych przez znakomitego artystę, obdarzonego urzekającym głosem. Krzysztof Jurkiewicz reprezentuje szeroko pojęty nurt folkowy, ma na swoim koncie mnóstwo napisanych i skomponowanych piosenek studenckich i szant, kilkanaście wydanych płyt. Próbka jego twórczości tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=VVTCEoHlDGI&t=4636s

A to płyta "Listopad" z rysunkiem Karoliny Gletkier (rysunki są także wewnątrz i na drugiej stronie okładki) oraz portret kruka Arka, narysowany przez Karolinę, ten który mam w swojej kolekcji :)



Wygląda na to, że lubię kruki, a Karolina lubi je rysować :))).

*****