sobota, 11 kwietnia 2020

Książki w moim życiu - część 3.

Część pierwsza tego cyklu zaczyna się rozrastać - poprzedni post był de facto aneksem czy uzupełnieniem do części pierwszej, w której pisałam o moich ulubionych książkach z czasów wczesnej młodości (orientacyjnie - podstawówka i liceum). "Aneks" dotyczył książek tzw. dziewczyńskich i jakoś tak wyszło, że napisałam tam więcej o książce, za którą nie przepadam, niż o tych, które lubię. Dzisiaj będzie aneks numer dwa, o książkach przygodowych i podróżniczych. 
Swoją drogą - grzebiąc wczoraj w biblioteczce odnalazłam gdzieś w drugim rzędzie książek takie pozycje, które by pasowały do aneksu numer jeden, a pisząc go o nich zapomniałam. No ale trudno, wszystkiego nie ogarnę :).

Tak jak to było w poprzednich częściach tej opowieści - na pewno nie wspomnę tutaj o wszystkich książkach, jakie przeczytałam. Po pierwsze - bo wielu już nie pamiętam, po drugie - nawet jak pamiętam, to nie o wszystkich warto wspominać, po trzecie - gdybym chciała napisać o wszystkich książkach, jakie w życiu przeczytałam, a przy tym jeszcze o każdej wspomnieć choć kilka zdań, to by się zrobiła tasiemcowa powieść, której nikt nie chciałby czytać, bo ileż można. 

Nie mam pojęcia, ile tych książek w moim życiu było... Z całą pewnością kilka tysięcy, nie licząc podręczników i zupełnie pomijając "powtórki" czyli czytanie po wielokroć tych samych tomów. W domu mam około 2 tysięcy książek, z których przeczytałam prawie wszystkie (nie wszystkie lektury mojego męża mnie pasjonują, więc je omijam). A przecież to tylko jakiś ułamek tego, co przeczytałam. Bo jest jeszcze druga nieco mniejsza biblioteka u rodziców, tam też wszystko zaliczyłam, a większość tytułów nie pokrywa się z moimi zbiorami. No i była cała masa książek pożyczanych i pewna ilość zaczytanych do końca, czyli dokumentnie zniszczonych przez kilka pokoleń i ostatecznie wyrzuconych. Niektóre odkupiłam w nowych wydaniach :). Tak że spokojnie mogę szacować mój czytelniczy dorobek na tych parę tysięcy. Zatem nie sposób tutaj o tym wszystkim pisać szczegółowo, dlatego też z grubsza jedynie naświetlam obszar, jaki mnie w literaturze na różnych etapach życia pasjonował.

Jeśli ktoś ma ochotę przeczytać tę historię od początku, to zapraszam:

Jak już wcześniej wspominałam, na etapie szkoły podstawowej, a później średniej, bardziej niż romansowe historie nastolatków interesowały mnie - przyroda i przygoda. Romanse wolałam przeżywać w realu :). No nie powiem, czasem i jakąś romantyczną historię przeczytałam, o kilku wspomniałam w poprzednim wpisie, ale największą pasją była wtedy literatura podróżnicza i przygodowa. 




Nie pamiętam jakiegoś szczególnego przełomu czy kamienia milowego, od którego się to zaczęło. Mniej więcej w piątej klasie czytałam na przykład książki Marka Twaina o przygodach Tomka Sawyera, czy Henryka Sienkiewicza "W pustyni i w puszczy". 

Gdzieś na ten czas przypadło też spotkanie z "Podróżami Guliwera" Jonathana Swifta - w tej książce największe wrażenie zrobiła na mnie ostatnia część "Podróż do kraju Houyhnhnmów" i wspomnienie o niej towarzyszy  mi do dzisiaj, kiedy mam do czynienia z końmi.  Jeśli ktoś nie czytał i ma tylko jakieś mgliste skojarzenia o spotkaniu Guliwera z olbrzymami i karzełkami, to na zachętę polecam zapoznanie się z opisem w Wikipedii (tutaj), a następnie sięgnięcie po tę książkę. Nie jest to typowo podróżnicza opowieść, bo krainy są wymyślone, a głównym zamysłem autora była parodia i krytyka ówczesnego angielskiego społeczeństwa, ale mając lat 12 byłam zafascynowana głównie niezwykłością tych przygód. Przewijał się tam także motyw morskich podróży, który później także wielokrotnie przyciągał mnie jak magnes do rozmaitych książek.



Jedną z tych pierwszych pozycji osnutych na morskich motywach była książka Rudyarda Kiplinga "Kapitanowie zuchy". Pewnie bardziej znana jest tego autora "Księga dżungli", ale dla mnie o wiele bardziej fascynująca jest ta pierwsza historia, opowiadająca szczegółowo o pracy zwykłych rybaków w czasie wielotygodniowych połowów. Na pokład ich kutra trafia rozbitek - rozpuszczony syn milionera. Z konieczności musi przystosować się do ciężkich warunków życia, w jakie niespodziewanie wrzucił go los. Stopniowo z wątłego maminsynka przeobraża się w odpowiedzialnego członka załogi. Uwielbiam takie opowieści o prostym i trudnym życiu, o ciężkiej ustawicznej pracy, która przynosi satysfakcję i jakiś happy end, o kształtowaniu charakteru :). Książka generalnie przeznaczona dla młodzieży, z interesującym motywem przewodnim, ale niektórych czytelników może zmęczyć szczegółowe opisywanie codziennych rybackich czynności. Dla mnie to była jednak możliwość przeżycia w wyobraźni prawdziwej morskiej przygody :). Budujący jest także proces przeobrażania lalusia w wilka morskiego. Przeczytałam z zapartym tchem i wielokrotnie do tej pozycji wracałam, zawsze z taką samą przyjemnością.

Kiplinga "Księgę dżungli" oczywiście też przeczytałam, ale jakoś mnie nie porwała. 
Bardziej fascynowały mnie przygody opisywane przez Jacka Londona, w sporej części oparte na jego osobistych przeżyciach z barwnego życiorysu: "Biały Kieł", "Zew krwi"... Większość jego książek czytałam korzystając jeszcze z biblioteczki mojego taty, w mojej znalazłam tylko "Wilka morskiego", chociaż powinno być tych pozycji więcej. No cóż, mój małżonek lubi pożyczać książki znajomym i później jakoś i on i oni zapominają, że co pożyczone to trzeba zwrócić.




Z biblioteki mojego taty pamiętam (bo czytałam je niemal na okrągło) genialne książki Jamesa Curwooda - "Włóczęgi północy", "Szara wilczyca" (zaczytywałam się nią!), "Łowcy wilków","Łowcy złota"...


W tym samym mniej więcej czasie (5-6 klasa podstawówki) nastała moda na Indian. Leciała wtedy w kinie cała seria filmów o Winnetou, w oparciu o powieści Karola Maya - "Winnetou", "Winnetou i Apanaczi", "Winnetou i Old Shatterhand", "Skarb w Srebrnym Jeziorze" "Złoto Apaczów" i jeszcze kilka innych, a w czasopiśmie dla młodszych nastolatków był cykl rozmaitych artykułów o historii, kulturze i zwyczajach indiańskich, zachęcających do organizowania zabaw w Indian. Wyjaśniano tam na przykład co to było kipu, czyli pismo węzełkowe Inków, pokazywano jak zbudować tipi, wykonać różne ozdoby w stylu indiańskim itd. Co tydzień jakiś nowy temat. 



Byłam tym wszystkim tak zafascynowana, że nawet w pewnym momencie miałam takie ciche marzenie, żeby się jakimś cudownym zbiegiem okoliczności okazało, że w moich żyłach płynie choćby kropla indiańskiej krwi :). Na moje nieszczęście od dziecka byłam blondynką, więc uroda w tym przypadku nie była moim sprzymierzeńcem...

Sięgnęłam więc po beletrystykę o Indianach, ale drążyłam temat dalej i na fali tej fascynacji nabyłam poważniejszą, popularnonaukową pozycję "Księga Indian" Ewy Lips. Badaczka, która wielokrotnie wyprawiała się w rejony zamieszkiwane obecnie lub dawniej przez Indian pólnocnoamerykańskich, opisała drobiazgowo kolejne etapy życia Indianina, wraz z rozmaitymi obrzędami, zwyczajami, ich historię i kulturę. Ta książka towarzyszyła mi przez kilka lat nieustannie - po pierwszym przeczytaniu od deski do deski zaglądałam do niej wielokrotnie, przypominając sobie różne szczegóły, porównując z innymi książkami o Indianach, które wówczas czytałam. 
Nie pamiętam już jak i kiedy trafiłam na pierwsze informacje o wielkich indiańskich cywilizacjach Ameryki Południowej i Środkowej - Azteków (rejon obecnego Meksyku), Inków (obecnie Peru), ale dalej poszłam tym tropem i do dzisiaj pozostała mi fascynacja tajemnicami wysoko rozwiniętych starożytnych cywilizacji z całego świata. Nie omieszkam kiedyś o tym opowiedzieć :).



Jakoś w tym czasie wpadły mi w ręce książki typowo podróżnicze. Wielu tytułów nie pamiętam, ale mam do dzisiaj niektóre z tych ulubionych, jak choćby "Safari Mingi" Wacława Korabiewicza, czy "Ryby śpiewają w Ukajali" Arkadego Fiedlera. Pisząc ten post przeczytałam po raz setny tę ostatnią książkę, o wyprawie autora do Amazonii. Niezwykle lekko napisana, fascynująca opowieść o samej podróży, o spotykanych ludziach, o niesamowitej przyrodzie, z umiejętnie wplecionymi wątkami historycznymi, przybliżającymi czytelnikowi niezwykłe dzieje plemion zamieszkujących ten tajemniczy rejon. Wyprawę do Amazonii Fiedler odbył w 1933 roku, blisko 90 lat temu! Była to więc zupełnie inna rzeka, zupełnie inna puszcza, zupełnie inne realia i ludzie...
Przeczytałam sporo jego książek, głównie tych podróżniczych,  ale także znakomity "Dywizjon 303" i beletrystyczne książki dla młodzieży na motywach zaczerpniętych z wielu podróży ("Mały bizon","Wyspa Robinsona"itd). Niektóre z tych książek jeszcze mam, jak widać - mocno zużytych od częstego czytania :). Niektóre pochodzą z młodzieńczego księgozbioru mojego męża. Kilka chyba zniknęło, albo nie dokopałam się do nich... Mam teraz takie mocne postanowienie, że jak się ta koronawirusowa apokalipsa skończy, to muszę uzupełnić księgozbiór o te brakujące pozycje Fiedlera. 



Chyba pod koniec podstawówki przyszła kolej na zauroczenie książkami Juliusza Verne'a - "20000 mil podmorskiej żeglugi" czytałam z zapartym tchem i ledwo skończyłam, to za chwilę czytałam ponownie i tak jeszcze wiele razy... Niesamowity świat fauny i flory oceanicznych głębin, a do tego niezwykłe wynalazki kapitana Nemo, w jakie zaopatrzył swoją podwodną twierdzę - Nautilusa... Byłam tym wszystkim oczarowana, marzyłam, żeby przeżyć taką podróż :). Zachwycona tą książką sięgałam kolejno po inne opowieści Verne'a - "Dzieci kapitana Granta",  "W 80 dni dookoła świata", "Tajemnicza wyspa", "Gwiazda Południa", "Podróż do wnętrza Ziemi" itd.  Ulubioną do dzisiaj pozostała książka "20000 mil podmorskiej żeglugi" i zaraz po niej - "Dzieci kapitana Granta" i "W 80 dni dookoła świata".


Już w szkole podstawowej miałam skłonność do poszukiwania w książkach prawdy, lubiłam opowieści oparte na autentycznych wydarzeniach, z wątkami biograficznymi. Wyszperałam teraz z półek w mojej biblioteczce na przykład jedną z moich ulubionych tego typu - książkę Adama Majewskiego "Wojna, ludzie i medycyna". Autor był lekarzem chirurgiem w czasie II wojny światowej. Jak pisze wielu recenzentów - ta książka powinna znaleźć się w spisie lektur szkolnych, zamiast wielu miałkich nowomodnych dyrdymałów. Brutalnie i szczerze, choć jednocześnie ze sporą dawką humoru, autor opisuje codzienne perypetie lekarza wojennego, a zarazem obserwacje dotyczące stosunków panujących w armii, postaw zarówno bohaterskich, jak i zwykłych szwindli, zdrad i tchórzostwa. Naprawdę fascynująca historia.


Wspomniałam wcześniej o zainteresowaniu starożytnymi kulturami, wielkimi cywilizacjami, które zakiełkowało we mnie także już na etapie szkoły podstawowej, wybuchło wręcz w liceum i tak mi to jakoś zostało do dzisiaj :). Jeden wątek to były kultury indiańskie - Aztekowie, Inkowie, ale zaraz później pochłonęła mnie historia sztuki, ze szczególnym uwzględnieniem sztuki i kultury Starożytnego Wschodu. Nie będę tego tematu rozwijać, bo to jest taki konik, który mnie ponosi, jak już go dosiądę :). Opowiem o tym przy okazji książek o sztuce.

Natomiast w liceum bodajże, w ramach przerabiania lektur obowiązkowych, męczyliśmy się z "Iliadą" i "Odyseją" - pomijając temat, to forma tych dzieł jest dla mnie niestrawna. Zupełnie nie mogłam się wczuć w fabułę i przeżycia głównych postaci. Ale niedługo potem trafiła w moje ręce genialna pozycja "Sen o Troi" Heinricha Stolla - powieść o życiu Henryka Schliemanna, odkrywcy Troi i Myken. Niewiarygodna, a jednak prawdziwa historia chłopca, który - oczarowany dziełami Homera - swoją wczesną fascynację kulturą i historią antycznej Grecji realizował przez całe życie z konsekwencją i uporem graniczącymi z szaleństwem. Jego pasja, ciężka praca i długie lata starań i wyrzeczeń, zaowocowały odkryciami archeologicznymi, które wprawiły w osłupienie cały naukowy świat. Książka popularnonaukowa, łącząca dużą dawkę informacji historycznych z barwnie opowiedzianą biografią genialnego, choć kontrowersyjnego odkrywcy. Pasjonująca lektura! To także jedna z tych książek, do których lubię wracać co jakiś czas i czytam znowu z wypiekami na twarzy :).

Mogłabym jeszcze długo wymieniać książki, które w czasach szkolnych zapadły mi w pamięć. Była wtedy taka świetna seria książek "Złoty Liść", miałam z niej sporo pozycji, a do ulubionych należały: "Paziowie króla Zygmunta" Antoniny Domańskiej, "Pigularz" Wacława Gąsiorowskiego (w późniejszych latach przyszła kolej na jego poważniejsze książki), "Wspomnienia niebieskiego mundurka" Wiktora Gomulickiego, "Ze wspomnień Samowara" Benedykta Hertza...

Obawiam się, że trochę Was zanudziłam tymi książkowymi wspominkami, więc na razie będzie przerwa. A jako przerywnik postaram się w kolejnym wpisie wrzucić jakieś moje nowe obrazki, bo się parę zebrało :).

*****