niedziela, 12 maja 2024

Na kanapie

Wbrew planom dzisiaj jeszcze książkowo, ale obiecuję, że to będzie na razie koniec tego książkowego cyklu, więc proszę jeszcze o chwilkę cierpliwości osoby czekające na obrazki.

Wspomniałam niedawno, że założyłam sobie konto (profil) w serwisie "Na kanapie". Kilka osób dopytywało o szczegóły samego serwisu, albo o link do mojego profilu, dlatego chcę ten temat wyjaśnić i na razie zamknąć. Zatem najpierw namiary.


Adres strony internetowej serwisu:  https://nakanapie.pl/

Moje recenzje: https://nakanapie.pl/gosiaprive/recenzje

Do obu tych miejsc można trafić najprościej poprzez kliknięcie na logo serwisu "na kanapie", które jest umieszczone u góry na bocznym pasku mojego bloga (widoczne z "widoku na komputer"). Klikając na rysunek książko-kanapy, lub na napis "na kanapie" trafiamy na stronę główną, natomiast klikając na nazwę mojego profilu @gosiaprive trafiamy wprost na mój profil. 

A teraz o samym serwisie "Na kanapie". 

Jakiś czas temu na jednym z blogów ktoś wspomniał o Klubie Recenzenta  - nie wiedziałam wtedy jeszcze cóż to w ogóle jest, poszukałam informacji i okazało się, że istnieje coś takiego właśnie "Na kanapie". A przecież od pewnego czasu chodziło mi po głowie, żeby trochę poważniej podejść do recenzowania książek - i oto nadarzyła się okazja, czy też przynajmniej pretekst. Poszperałam więc po owej stronie, zadomowiłam się - i oto co mogę Wam w skrócie przekazać... 

W serwisie zarejestrowani użytkownicy umieszczają informacje o książkach - jest ich w bazie już coś około pół miliona. Następnie kto chce, może zamieszczać tam pełne recenzje lub krótsze opinie, funkcjonują też oczywiście polubienia i możliwość komentowania. Uczestnicy mają także do dyspozycji coś w rodzaju forum z grupami dyskusyjnymi. Jedną z form działania jest Klub Recenzenta, do którego można zostać przyjętym po spełnieniu kilku warunków - chodzi o staż "członkowski" (niezbyt długi zresztą), napisanie minimum 10 recenzji i zgromadzenie określonej ilości punktów za różne aktywności w serwisie. Przywilejem klubowicza jest możliwość otrzymywania nowości książkowych do recenzowania (w ograniczonej liczbie, oczywiście). Dla czytelnika - możliwość poznania różnych recenzji i opinii o poszukiwanej książce.

Zdecydowałam się na założenie profilu "Na kanapie" i przystąpienie do Klubu Recenzenta głównie z nadzieją na większą motywację do pisania coraz lepszych (w sensie - profesjonalnych) recenzji i przy okazji zrobienia pewnych porządków we własnych lekturach. I faktycznie to drugie zadziałało :). Dopisuję tam do swojej listy książki, które kiedyś przeczytałam - i przy okazji oceniam je, czasem dopisuję jakąś notatkę/opinię, albo recenzję. Przypominam sobie przy okazji te dawniejsze lektury, niektóre wpisuję sobie na listę "do przypomnienia". Bo kojarzę, że czytałam, a już nie bardzo pamiętam treść i emocje, jakie książka we mnie przed laty budziła, albo - książka niby wartościowa, a mnie się nie bardzo podobała, więc może warto jeszcze raz przeczytać po latach? Przyznaję, że mnie to bardzo wciągnęło, w tym momencie mam dopisanych trochę ponad 400 przeczytanych książek, a to dopiero początek :). 

"Na kanapie" dużo jest dyskusji o książkach, przy okazji natrafiam na recenzje takich pozycji, na które nie zwróciłabym uwagi w księgarni, a tu czasem wyskoczy w dyskusji jakiś tytuł i mimowolnie człowiek się zagłębi w temat - i tak niechcący poznaje się nowe rewiry w literaturze. Natomiast możliwość otrzymania na własność książki do recenzowania - szczerze mówiąc - średnio mnie motywuje, bo królują tam współczesne powieści, a to mnie akurat średnio obecnie interesuje. 

Niezalogowany czytelnik może sobie to wszystko oczywiście poczytać, z tym że jeśli ma ochotę na włączenie się do dyskusji, pozostawienie komentarza, czy choćby polubienia, to już trzeba się zalogować.

Podsumowując, u mnie efekt dwóch miesięcy stażu "na kanapie" jest taki, że kupiłam w tym czasie chyba tyle książek, co przez cały ubiegły rok, oprócz tego mam jeszcze strasznie długą listę książek do zamówienia, ale już się trochę hamuję, żeby nie przeginać, bo doba zrobiła się za krótka na to czytanie. No bo właśnie z tego wynika, że wróciłam do bardzo intensywnego czytelnictwa, które w ostatnich latach jakoś u mnie zwolniło tempo. Cieszę się też na nowe książki, na nowe gatunki i autorów, bo mój marazm czytelniczy wynikał w pewnym stopniu ze znudzenia powtarzalną tematyką, szukałam czegoś całkiem innego, nowego. Dzięki kontaktom w Klubie Recenzenta odkryłam sporo wspaniałych tytułów i autorów.

Na moim profilu wstawiłam już kilka nowych recenzji, ale sukcesywnie umieszczam tam również te, które kiedyś publikowałam tutaj, na blogu. Po prostu chcę to wszystko mieć w jednym miejscu. I nawiązując do moich rozkminek w poprzednich wpisach na temat tego, co będę publikować w postach na blogu, to myślę, że jednak blog będzie bardziej związany z moimi malunkami, natomiast recenzje będę tutaj wstawiać tylko te o książkach związanych z malarstwem, a o innych będzie skrótowo lub tylko linki do recenzji "Na kanapie". 

Z moich najświeższych lektur zatem mogę polecić:


  • HENRYK WANIEK - "Miasto niebieskich tramwajów"

Moja ocena 6/10, a tutaj link do recenzji:

https://nakanapie.pl/recenzje/wroclaw-breslau-pol-na-pol-miasto-niebieskich-tramwajow


  • BERNARD WERBER - "Proroctwo pszczół"


  • M. C. BEATON - "Lady Fortescue wkracza na scenę".


Moja ocena 7/10, link do recenzji:



I jeszcze jedna, stara (w sensie - dawno przeczytana) książka, której recenzję zamieściłam, ponieważ dopisując swoje książki ze zdziwieniem zauważyłam, że nie ma w serwisie pod nazwiskiem Kraszewskiego tej jednej powieści. A przy okazji szybciutko ją ponownie przeczytałam :).

  • JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI - "Pod Blachą".

Moja ocena 8/10, link do recenzji:

https://nakanapie.pl/recenzje/romans-w-wielka-historia-w-tle-pod-blacha


I na tym, mam nadzieję, na jakiś czas kończymy spotkania z literaturą na moim blogu, kolejne wpisy planuję z obrazkami i historyjkami z życia :).


*****


czwartek, 2 maja 2024

Jędrzej Fijałkowski "A dookoła nas rzeczy różne". Tanja Steinchner "Tancerka z Moulin Rouge".

Jako się rzekło (w poprzednim poście) - będzie więcej wpisów, za to nieco krótszych. Myślałam o tym, żeby posty z recenzjami/opiniami o książkach robić takie jednoksiążkowe, ale po odkryciu serwisu "Na kanapie", gdzie taka zasada obowiązuje, uznałam, że jednak tam będą konkretne i może czasem obszerniejsze recenzje, a tutaj czasem połączę w jednym wpisie kilka książek. Oczywiście posty z obrazkami też będą, ale chwilowo jestem pochłonięta organizowaniem swojego miejsca "Na kanapie", więc malunki muszą jeszcze poczekać. A zatem dzisiaj - dwie niedawno przeczytane pozycje:


  • JĘDRZEJ FIJAŁKOWSKI - "a dookoła nas rzeczy różne".
  • Wydawnictwo Ars Scripti-2, 2024r, 268 str., okładka miękka.



Gdzieś przeczytałam intrygującą recenzję tej książki. Zachęciła mnie. Kupiłam książeczkę, trochę poczytałam, średnio mi się podobało, odłożyłam trochę rozczarowana, za jakiś czas do niej wróciłam. I tak na raty, między innymi lekturami, w końcu ją całą "zaliczyłam". Wrażenia - mieszane.

Jędrzej Fijałkowski, z zawodu dziennikarz, z zamiłowania psychotronik, zebrał w tej pozycji zbiór ponad stu króciutkich, przeważnie dwustronicowych, refleksji na tematy najprzeróżniejsze. Ot, takie przemyślenia i przebłyski, które człowieka często nachodzą - w konsekwencji codziennych przypadkowych (lub nie) zdarzeń, czasem pod wpływem snów lub zasłyszanej gdzieś czyjejś wypowiedzi. Coś w rodzaju notatek na gorąco, krótko i syntetycznie, żeby nie umknęło. Dykteryjki, obrazki z życia, czasem króciutkie rozważania, wyciągnięte wnioski, niekiedy pytania bez odpowiedzi. Tematyka niezwykle szeroka, od zastanowienia nad praprzyczynami i dalekosiężnymi konsekwencjami zwyczajnych, codziennych czynności, przez obserwacje otaczającej przyrody, ulicznego tłumu i przemykających w nim intrygujących jednostek, po metafizyczne dywagacje i romantyczne marzenia. Myśli głębsze i płytsze, czasem stawiające na końcu celną puentę, kiedy indziej znak zapytania, żeby jeszcze sobie później podrążyć, jeszcze przemyśleć, może zweryfikować to, co się dotychczas myślało i robiło...

Nie wiem, jaką myśl miał autor, publikując to dziełko. Nie są to bowiem jakieś nadzwyczajne mądrości, ani szczególnie oryginalne obserwacje czy wnioski. Owszem, niektóre notki wywołały u mnie uśmiech, inne wzruszenie, kilka razy pokiwałam głową, w pełni zgadzając się z wyciągniętymi przez Fijałkowskiego wnioskami. Ale tak naprawdę to niczym szczególnym mnie nie zaskoczył, nie zadziwił, nie zaintrygował. Spodziewałam się jednak większego polotu, głębszych myśli, celniejszych puent. Miła książeczka do poczytania od czasu do czasu, ot tak, dla odpoczynku od codziennego pędu, uspokojenia umysłu, zamyślenia, rozważenia. Ale to jest tylko moja subiektywna opinia, bowiem ja sama mam dość refleksyjną naturę i znakomitą większość poruszonych w książce kwestii dawno przemyślałam, wyciągnęłam wnioski. Może jednak komuś innemu pomoże zatrzymać się w biegu, rozejrzeć, zastanowić. 

*****


  • TANJA STEINLECHNER - "Tancerka z Moulin Rouge".

  • Wydawnictwo "Marginesy", Warszawa 2024r, 400 str., okładka miękka.
Okładka książki z reprodukcją plakatu autorstwa Henri de Toulouse-Lautreca, na którym La Goulue tańczy kankana. Ten plakat przyniósł sławę Lautrecowi.


Beletryzowana opowieść o Louise Weber, znanej jako La Goulue, tancerce kankana, gwieździe Moulin Rouge, uwiecznionej na obrazach i plakatach przez Toulouse-Lautreca. Urodziła się w niezamożnej żydowskiej rodzinie, wychowywała ją matka. Kiedy Louise nieco podrosła, zaczęła pracować wraz z matką w pralni. Jej marzeniem był jednak taniec, scena i sława, chciała ubierać się w piękne stroje, tak jak te, które klientki przynosiły do pralni. Louise była prostolinijną, ale odważną i bezpruderyjną dziewczyną, podkradała więc koronkową bieliznę klientek i udawała się na szukanie przygód i lepszego życia na Montmartre, gdzie tętniło nocne życie, bawili się bogaci klienci, grała muzyka. Tam poznała Renoira, który umożliwił jej pozowanie do "rozbieranych" zdjęć - to był początek nowego etapu w życiu Louise. Została zaangażowana do występów w świeżo otwartym Moulin Rouge, gdzie zauważyli ją bywający tam artyści i bogaci bywalcy, którzy nie skąpili pieniędzy, żeby móc oglądać jej występy i niekiedy spędzać z nią czas. Bogactwo jednak nie szło w parze ze szczęśliwym życiem. Matka nie chciała jej wybaczyć wyboru hańbiącej drogi życiowej, nie układało jej się także w miłości - prawdopodobnie miała problem z nawiązaniem trwałej relacji, nie chciała być zależna od żadnego mężczyzny, próbowała związków z kobietami. Ostatecznie wyszła za mąż za jednego z przyjaciół, urodziła dziecko, ale z powodu nieudanego biznesu, w który zainwestowała większość pieniędzy, wcześniejszego pociągu do alkoholu i skłonności do depresji, popadła w kłopoty finansowe i zdrowotne. 

Książka początkowo wydawała mi się słaba, opisane początki życia i kariery Louise zbyt drobiazgowe, a jednocześnie mało przekonujące. W jednej ze scen Louise "pożycza" sobie bieliznę klientki - komplet dla siebie i drugi dla koleżanki, którą namawia na wspólną przygodę. Upycha to wszystko w torebce: dwa gorsety, pończochy i podwiązki. Za żadne skarby nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak można wcisnąć dwa XIX-wieczne, a więc dość spore i sztywne, gorsety do torebki! I wynieść ten cały majdan niepostrzeżenie z pralni, pod czujnym okiem szefowej. Prześladowało mnie to przez kilka rozdziałów. To jeden z przykładów, ale wiele innych rzeczy też mi się nie zgadzało, więc czytałam to ze sporą nieufnością. Louise, prosta dziewczyna, praczka, wyposażona jest przez autorkę w cechy osoby ze sporą ogładą, znajomością ludzkich charakterów, a jej rozmyślania świadczą o dużej inteligencji i wiedzy o życiu, a nawet ogólnym wykształceniu. Ostatecznie jednak cała historia mnie wciągnęła, i chociaż nie jestem przekonana, że tak to wszystko wyglądało, to uznaję książkę za interesującą i dobrze napisaną.


La Goulue u schyłku kariery na obrazie Toulouse-Lautreca


*****