sobota, 30 października 2021

Pejzaż jesienny.

Uwielbiam jesień, to moja ukochana pora roku. Oczywiście największy urok ma złota polska jesień, słoneczna, ciepła, pełna bajecznych kolorów liści, przebarwiających się po pierwszych przymrozkach. Ale kocham też późnojesienne mgły, zapach ognisk, butwiejących liści, mokrej ziemi... Wykreśliłabym tylko z kalendarza te najbardziej wietrzne i deszczowe dni, kiedy nawet ciepła kurtka z kapturem nie chroni przed przemoknięciem i zapaleniem ucha, zatok itp... A że takich kilka dni akurat się ostatnio trafiło, to siedząc w domu, popijając herbatki rozgrzewające z imbirem, miodem i cytryną, namalowałam "ku pokrzepieniu serc" taki oto kolorowy złotojesienny pejzażyk, nieco kiczowaty - jak z rosyjskiej bajki :). Ale zawsze powtarzam, że największe kicze wymyśla sama natura :))) - te wszystkie wschody i zachody słońca, krajobrazy malowane wszystkimi kolorami... Szkoda tylko, że - jak zwykle na moich zdjęciach - kolory odbiegają od oryginału. Jak próbuję manipulować filtrami, to podbicie czerwieni skutkuje zgaszeniem błękitów, a zwiększenie nasycenia chłodnych barw tłumi ogniste oranże i fiolety. Jak nie kijem go, to pałką. Więc już nie kombinuję, bo i tak mi blogger po swojemu okroi z barw, wrzucam jak jest:



Obrazek zainspirowany zdjęciem z internetu, ale w niemal identycznych okolicznościach przyrody byłam jeszcze niedawno całkiem realnie w pobliskim lesie. Wypisz-wymaluj takie same kępy rudziejących traw, fiolety ostatnich wrzosów, lśniące bielą i złotem brzozy, czerwone buki, a w tle ciemnozielone świerki. 

Obraz 50x70 cm, akryl. 

No nie lubię akryli i już. Próbuję się do nich przekonać, bo mają pewne zalety, jak choćby szybkie schnięcie, więc łatwo coś poprawić, zamalować... Tyle tylko, że to jest jednocześnie ich główna wada, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Lubię tłustą konsystencję farb olejnych i możliwość mieszania kolorów bezpośrednio na płótnie. Z akrylami jest trudniej, trzeba by używać mediów spowalniających wysychanie, a to z kolei jest samo przez się uciążliwe. 

A tymczasem...



Dżemik rośnie jak na drożdżach, jest co najmniej trzy razy większy niż jak do nas przybył trzy tygodnie temu i zaczyna wyglądać jak pies :). Mały mądralinek dużo rozumie, uczy się błyskawicznie co wolno, a czego nie wolno - na przykład wie już, że nie wolno gryźć pańci po rękach i nogach (w pierwszym tygodniu nadgarstki miałam jak po przemocy domowej, posiniaczone i poranione, a kapcie i skarpetki wszystkie podziurawione), w ogóle wie, że "nie wolno" znaczy, że nie wolno :). Uczy się piorunem, kojarzy co znaczy "przynieś", chociaż na razie dotyczy to rzucanych zabawek. Z sikaniem zeszło trochę dłużej, ale są wyraźne postępy. Na razie to jeszcze niemowlak, więc je kilka razy dziennie, a sikał początkowo jakąś niesamowitą ilość razy. Teraz stara się trochę dłużej wytrzymać z tym sikaniem, sygnalizuje piśnięciem, że chce wyjść na dwór za potrzebą, tyle tylko, że reagować trzeba natychmiast. Ale to i tak duży sukces, bo już kontroluje sytuację i wie, że trzeba na dworze. Kupa na szczęście od początku zawsze na dworze. 

Jak widzicie - zwierzaki u nas czują się jak domownicy, kanapy i fotele należą do nich :).



Dżemik jest bardzo ruchliwy, jak to dzieciak - jak się wyśpi, podje, rozkręci się, to potem jest zabawa, a na jej koniec dzikie galopady i szaleństwa, aż piesio padnie na twarz ze zmęczenia. Nakupiłam mu zabawek, niech się dziecko rozwija :). Ukochana jest ośmiornica do tarmoszenia i gryzienia, potrafi dość długo sam się nią bawić. Taka niby prosta zabawka... Fajnie się sprawdza też szarpak z kolorowym sznurem i kokonek, do którego wkłada się smakołyki. Dżemik od razu załapał, jak te smakołyki wydobyć, ale trochę czasu to zawsze zabiera, więc ma zajęcie. Oczywiście sam nie będzie się ciągle bawił, trzeba z nim wyjść, pobiegać itd. Mąż, główny sprawca tego zamieszania z pieskiem, trochę nieruchawy się zrobił na stare lata, ale stara się przynajmniej chodzić z pupilem na spacery, no i wychodzi z nim po kilka razy do ogrodu. Dżemik wykopał już sobie sporą dziurę w ziemi i uwielbia tam leżeć, co nie budzi mojego aplauzu, bo wiadomo, sprzątania i tak jest ogrom... Świetna zabawa jest też z liśćmi opadłymi z drzew i z patykami rozmaitymi po przycinaniu drzew. Dzisiaj zamówiłam w Zooplusie kolejne zabawki, w tym frisbee - Dżemik będzie miał okazję do biegania, pańciowi będzie łatwiej. Ja po pracy wariuję z Dżemikiem najpierw w ogrodzie, potem w domu, walczymy z poduszką, wydzieramy sobie nawzajem ośmiornicę (nazywaną, dla uproszczenia, robakiem), albo ja ją rzucam, a Dżemik pędzi po nią jak szalony, biegamy dookoła stołu itd. I robimy przytulanki :). Wiadomo, trzymamy z Dżemikiem sztamę :).



*****


niedziela, 10 października 2021

Dżemik i żurawie.

Najpierw żurawie. Jeden z moich ulubionych tematów. 



Zdjęcia, jak zwykle, nie do końca wierne rzeczywistości. No cóż, fotografia nie jest moją mocną stroną. Inna rzecz, że malowałam przy sztucznym świetle i efekt w dziennym oświetleniu mnie zaskoczył, wyszło mniej kolorowo, niż mi się wydawało. Ale i tak jestem zadowolona, jak na szybki obrazek to wyszło nieźle :).



Obraz 40x50cm, akryle.

Poprzednie moje obrazki z żurawiami pokazywałam tutaj: http://sztukawpapilotach.blogspot.com/2020/11/zurawie-jeszcze-raz.html i tutaj: http://sztukawpapilotach.blogspot.com/2020/10/zurawie.html

*****

A teraz Dżemik:





No tak, tak, dobrze widzicie. Mało nam było 6 kotów, to do kompanii przyjęliśmy jeszcze pieska... który docelowo ma być całkiem sporym psiskiem. Zrobienie zdjęcia jest trudną sztuką, bo jak mnie widzi, to natychmiast się na mnie rzuca, bo wie, że będzie zabawa :). Udało się uchwycić moment, kiedy zajął się na moment próbą gryzienia kości (niby maluch, a zęby ma jak pirania!). Do gryzienia nadaje się wszystko, bo zęby rosną, jeszcze nie wszystkie wyszły, a rozmaite psie gryzaczki są dopiero w drodze z Zooplusa. Futerko za to jeszcze dziecięce, bardziej puszek, ale podbity gęstym podszerstkiem.


Piesio ma w tej chwili 10 tygodni, w papierach ma wpisane, że jest owczarkiem niemieckim. Niby po rasowych rodzicach, ale trafił do nas okrężną drogą i nie wnikaliśmy jak tam dokładnie z tą rasą jest, bo nawet wolelibyśmy, żeby nie był taki bardzo czystorasowy. Owczarki niemieckie z powodu fanaberii hodowców zostały doprowadzone do dziwacznej budowy z opadającym kręgosłupem, co może powodować rozmaite problemy związane z dysplazją stawów biodrowych. A my generalnie kochamy kundelki, więc na rasie nam nie zależy ani trochę, a nawet wręcz przeciwnie. Trafiło się, to wzięlim. Znaczy wziął mąż, bo jak ja bym miała wybierać i decydować, to po pierwsze primo - jestem kociarą, a pies jawi mi się jako masa problemów związanych z uwiązaniem człowieka do domu zamieszkałego przez tegoż psa, więc w ogóle raczej bym psa nie chciała, miałam psy przez długie lata i wiem jak to było, po drugie primo - jak już pies, to bym wolała raczej jakiegoś staruszka ze schroniska. Mąż bardziej psiarz, no i mówi, że woli psa, z którym się zestarzeje. No cóż, nie wiadomo kto ile pożyje, ale na przykład Muszkę wzięliśmy jak miała 14 lat i liczne choroby, była z nami tylko dwa lata i opłakiwaliśmy ją jak najbliższego przyjaciela. Więc trochę rozumiem, że mąż woli odwlec ten moment pożegnania jak najdalej się da.

No cóż, jest jak jest, piesek się pojawił i trzeba się dostosować. Bo oczywiście wywrócił nam życie do góry nogami. I oczywiście jest przeuroczy i przekochany :). To jeszcze taki prawie niemowlak, więc wszystkiego trzeba go nauczyć, wiadomo, że główny problem to sikanie (kupę ogarniamy, na spacerku zwykle się udaje sprawę załatwić). Kotu stawiasz kuwetę i kilkutygodniowy maluch jak po sznurku wędruje do niej w celach wiadomych. Pies inteligencją - przynajmniej w tej kwestii - nie dorównuje kotom, nauka czystości trochę musi potrwać. 



Najlepszą zabawą jest gryzienie mojej ręki oraz zabieranie mi kapci, ale świetnie można się bawić także walcząc z saszetką po karmie dla kotów, drewnianą łyżką albo własnym kocykiem. Jak się piesek wyszaleje, to po godzinie już pada na pysio i śpi przez kolejną godzinę.

Mąż pieska przywiózł dość niespodziewanie i bez papierów, które zostały nam dowiezione dwa dni później. Po drodze coś mu się pokiełbasiło i powiedział mi, że szczeniak nazywa się Jengo (Dżengo). Dokładnie tak nazywa się jednak kot naszego starszego syna, więc uznaliśmy, że pies nie powinien się nazywać tak jak kot. 

Padło więc kilka propozycji nowego imienia. Bolek  - wymyśliła prawie-synowa, a mój mąż i syn bezrefleksyjnie pomysł przyjęli. Mnie się jednak Bolek w ogóle nie podoba jako imię, bo mam raczej negatywne skojarzenia, a poza tym chciałam, żeby to nowe imię jakoś fonetycznie nawiązywało do tego Jenga. Zaproponowałam Dżemik lub Dżizas (Jesus). Druga synowa zaproponowała Dżamis (Jamis) - imię wojownika z Diuny. Jamis mi się nawet podoba, ale jakoś fajniej się woła do malucha Dżemik. Nie pytajcie, czy chodzi o rodzaj konfitury, czy może o sesję jazzową zwaną jam session, a zdrobniale dżemik - ja to rzuciłam jako skojarzenie fonetyczne, starszy syn powiedział, że brzmi smacznie. W gruncie rzeczy jak się komu kojarzy to jego sprawa, mnie się kojarzy z naszym pieskiem :). Chwilowo mieliśmy więc taką sytuację, że jedni mówili Bolek, inni czyli ja - Dżemik. 

I na to wszystko przyjechał z papierami poprzedni chwilowy właściciel psa i się okazało, że maluch ma wpisane imię Vendo, nie żaden tam Jengo. Vendo nie zyskało niczyjej aprobaty (zwłaszcza że ktoś odkrył, że to nazwa jakiejś sieci sklepów, coś jakby pies miał na imię Lidl albo Kaufland), no i każdy pozostał przy swoim. Ale kropla drąży skałę... Ja najwięcej do Dżemika gadam i z nim szaleję, piesek reaguje więc bardzo entuzjastycznie na moje zawołania, no i tak Dżemik wrył się powoli w świadomość męża, reszta rodziny musiała też przyjąć to do wiadomości. Jak ktoś mówił że Bolek to czy tamto, to głośno i wyraźnie dopytywałam się: "mówisz o Dżemiku?". No tak, o Dżemiku :). No i Dżemik górą!

Spójrzcie, jaka mądra mina!




Młody głównie śpi, trochę się bawi, wychodzi z pańciem do ogrodu (skupiamy się na razie na nauce czystości, na dłuższe spacery przyjdzie czas), je mokre karmy, chętnie podjada kotom, a one z kolei urozmaicają sobie jedzenie podskubując z psiej miski. Koty początkowo były  lekko spłoszone i nieufne, teraz już niewiele sobie robią z nowego członka stada. Dżemik zresztą na razie jest tylko trochę od nich większy, koty uważa chyba za inne pieski i jakoś szczególnie się nimi nie interesuje. Tak że pod tym względem odetchnęliśmy, nie będzie awantur ani popłochu. Przez długie lata mieliśmy w domu równocześnie psy, czasem bardzo duże, i po kilka kotów. Wszystkie zwierzęta żyły zawsze w zgodzie, jedne lubiły się bardziej, inne mniej, ale więcej animozji bywało zwykle w ramach własnej rasy, niż między psami a kotami.

A tak na marginesie - Grubcio, co do którego mieliśmy podejrzenia, że jednak ma jakiś drugi (a raczej - pierwszy) dom, z nastaniem chłodniejszych dni i całkiem zimnych nocy coraz rzadziej się pojawia i jest wyraźnie najedzony. U nas reflektuje tylko na smakołyki. Tak więc chyba NASZYCH kotów jest pięć, a ten szósty tylko taki zaprzyjaźniony :).

*****