Uwielbiam jesień, to moja ukochana pora roku. Oczywiście największy urok ma złota polska jesień, słoneczna, ciepła, pełna bajecznych kolorów liści, przebarwiających się po pierwszych przymrozkach. Ale kocham też późnojesienne mgły, zapach ognisk, butwiejących liści, mokrej ziemi... Wykreśliłabym tylko z kalendarza te najbardziej wietrzne i deszczowe dni, kiedy nawet ciepła kurtka z kapturem nie chroni przed przemoknięciem i zapaleniem ucha, zatok itp... A że takich kilka dni akurat się ostatnio trafiło, to siedząc w domu, popijając herbatki rozgrzewające z imbirem, miodem i cytryną, namalowałam "ku pokrzepieniu serc" taki oto kolorowy złotojesienny pejzażyk, nieco kiczowaty - jak z rosyjskiej bajki :). Ale zawsze powtarzam, że największe kicze wymyśla sama natura :))) - te wszystkie wschody i zachody słońca, krajobrazy malowane wszystkimi kolorami... Szkoda tylko, że - jak zwykle na moich zdjęciach - kolory odbiegają od oryginału. Jak próbuję manipulować filtrami, to podbicie czerwieni skutkuje zgaszeniem błękitów, a zwiększenie nasycenia chłodnych barw tłumi ogniste oranże i fiolety. Jak nie kijem go, to pałką. Więc już nie kombinuję, bo i tak mi blogger po swojemu okroi z barw, wrzucam jak jest:
Obrazek zainspirowany zdjęciem z internetu, ale w niemal identycznych okolicznościach przyrody byłam jeszcze niedawno całkiem realnie w pobliskim lesie. Wypisz-wymaluj takie same kępy rudziejących traw, fiolety ostatnich wrzosów, lśniące bielą i złotem brzozy, czerwone buki, a w tle ciemnozielone świerki.
Obraz 50x70 cm, akryl.
No nie lubię akryli i już. Próbuję się do nich przekonać, bo mają pewne zalety, jak choćby szybkie schnięcie, więc łatwo coś poprawić, zamalować... Tyle tylko, że to jest jednocześnie ich główna wada, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Lubię tłustą konsystencję farb olejnych i możliwość mieszania kolorów bezpośrednio na płótnie. Z akrylami jest trudniej, trzeba by używać mediów spowalniających wysychanie, a to z kolei jest samo przez się uciążliwe.
A tymczasem...
Dżemik rośnie jak na drożdżach, jest co najmniej trzy razy większy niż jak do nas przybył trzy tygodnie temu i zaczyna wyglądać jak pies :). Mały mądralinek dużo rozumie, uczy się błyskawicznie co wolno, a czego nie wolno - na przykład wie już, że nie wolno gryźć pańci po rękach i nogach (w pierwszym tygodniu nadgarstki miałam jak po przemocy domowej, posiniaczone i poranione, a kapcie i skarpetki wszystkie podziurawione), w ogóle wie, że "nie wolno" znaczy, że nie wolno :). Uczy się piorunem, kojarzy co znaczy "przynieś", chociaż na razie dotyczy to rzucanych zabawek. Z sikaniem zeszło trochę dłużej, ale są wyraźne postępy. Na razie to jeszcze niemowlak, więc je kilka razy dziennie, a sikał początkowo jakąś niesamowitą ilość razy. Teraz stara się trochę dłużej wytrzymać z tym sikaniem, sygnalizuje piśnięciem, że chce wyjść na dwór za potrzebą, tyle tylko, że reagować trzeba natychmiast. Ale to i tak duży sukces, bo już kontroluje sytuację i wie, że trzeba na dworze. Kupa na szczęście od początku zawsze na dworze.
Jak widzicie - zwierzaki u nas czują się jak domownicy, kanapy i fotele należą do nich :).
Dżemik jest bardzo ruchliwy, jak to dzieciak - jak się wyśpi, podje, rozkręci się, to potem jest zabawa, a na jej koniec dzikie galopady i szaleństwa, aż piesio padnie na twarz ze zmęczenia. Nakupiłam mu zabawek, niech się dziecko rozwija :). Ukochana jest ośmiornica do tarmoszenia i gryzienia, potrafi dość długo sam się nią bawić. Taka niby prosta zabawka... Fajnie się sprawdza też szarpak z kolorowym sznurem i kokonek, do którego wkłada się smakołyki. Dżemik od razu załapał, jak te smakołyki wydobyć, ale trochę czasu to zawsze zabiera, więc ma zajęcie. Oczywiście sam nie będzie się ciągle bawił, trzeba z nim wyjść, pobiegać itd. Mąż, główny sprawca tego zamieszania z pieskiem, trochę nieruchawy się zrobił na stare lata, ale stara się przynajmniej chodzić z pupilem na spacery, no i wychodzi z nim po kilka razy do ogrodu. Dżemik wykopał już sobie sporą dziurę w ziemi i uwielbia tam leżeć, co nie budzi mojego aplauzu, bo wiadomo, sprzątania i tak jest ogrom... Świetna zabawa jest też z liśćmi opadłymi z drzew i z patykami rozmaitymi po przycinaniu drzew. Dzisiaj zamówiłam w Zooplusie kolejne zabawki, w tym frisbee - Dżemik będzie miał okazję do biegania, pańciowi będzie łatwiej. Ja po pracy wariuję z Dżemikiem najpierw w ogrodzie, potem w domu, walczymy z poduszką, wydzieramy sobie nawzajem ośmiornicę (nazywaną, dla uproszczenia, robakiem), albo ja ją rzucam, a Dżemik pędzi po nią jak szalony, biegamy dookoła stołu itd. I robimy przytulanki :). Wiadomo, trzymamy z Dżemikiem sztamę :).