Ostatnie dwa miesiące zleciały mi niepostrzeżenie, nie wiem jak i kiedy... Dopiero co lato się zaczęło, a tu już bociany odlatują... Blog zarósł pajęczynami... Pisałam ten post nieśpiesznie i na raty przez całe lato, bo jakoś nie mogłam się zebrać, żeby ogarnąć to wszystko do publikacji. No i tak dopisywałam, dopisywałam to i owo, aż się w końcu zrobił taki długi elaborat, że teraz muszę go trochę rozparcelować na przynajmniej dwa wpisy. Dzisiaj więc o kotach i roślinach, a za tydzień najdalej postaram się pokazać jakieś moje obrazki.
Niemal w całej Polsce w lipcu i sierpniu szalały na przemian ulewy i afrykańskie upały, a u mnie dość spokojnie, przez cały lipiec całkiem przyzwoita temperatura w okolicy 22 stopni, z nielicznymi skokami do 24-26 stopni, popadywało czasem raczej w godzinach nocnych, wiec nieuciążliwie, a pożytecznie. Po pracy miło było posiedzieć na tarasie, wakacyjnie bardzo :). Pogoda sprzyjała też pracom ogrodowym, zrobiliśmy trochę porządków, bo w tej ciepłej wilgoci rosło wszystko jak szalone (to niepożądane - niestety najbardziej). Dopiero ostatnie dni lipca były nieco bardziej upalne, ale lekko przeplatane chmurkami i z przyjemną chłodzącą bryzą. Baaardzo przyjemnie :). Nie cierpię upałów, ale taki lipiec był całkiem spoko. Sierpień zaczął się pochmurnie z małymi przebłyskami słoneczka, ale z temperaturami w okolicy 20 stopni, deszcz umiarkowany sporadycznie, całkiem spoko. I w ogrodzie dało się coś zrobić i pospacerować, i na tarasie poleniuchować, nie topiąc się w upale. Lubię tak :). Ostatni tydzień dopiero mamy trochę chłodniejszy i dżdżysty. Mam nadzieję, że wrzesień mnie nie zawiedzie i będzie ciepły i słoneczny.
Udało nam się zorganizować na początku lata całkiem fajny wyjazd urlopowy do Chorwacji, za którą co prawda - w przeciwieństwie do mojego męża - nie przepadam, bo zwykle jest za gorąco (zdecydowanie preferuję zimniejsze klimaty, wiecie, fiordy Norwegii i te rzeczy...) - ale było około 22 stopni, czyli miło, początek sezonu popandemicznego, więc jeszcze mało ludzi, hotelik uroczy, okolica dość zielona (półwysep Istria, więc północna część kraju), czyli jak dla mnie super. Zaraz potem rozwiązał się worek z rozmaitymi odkładanymi wcześniej imprezami imieninowo-ślubnymi, w tym mieliśmy kilka wyjazdowych dwu-trzydniowych, więc w sumie byłam tym też trochę zaabsorbowana. Tworzenia było niewiele, ale parę rysunków, akryli i akwarelek powstało, stopniowo będę pokazywać. O dziwo oleje poszły chwilowo w odstawkę.
*****
Ale do rzeczy, czyli o czym to ja chciałam... Niedawno wspomniałam Wam o roślinie, którą mam w domu, a która zaskoczyła nas w tym roku niespotykaną u tego gatunku liczbą wypuszczonych w krótkim czasie liści. Mowa o cykasie, znanym także pod nazwą sagowiec. Często mówi się "palma sagowa", ale tak naprawdę cykas nie jest palmą, znacznie bliżej mu do paproci. Nie chcę tu jednak rozprawiać o kwestiach gatunkowych i pokrewieństwie roślin, ale o ich trujących, lub szkodliwych właściwościach, które mogą spowodować poważny uszczerbek na zdrowiu człowieka, ale także naszych czworonożnych przyjaciół.
We wpisie o cykasie (tutaj) napomknęłam o jego szkodliwości, a w komentarzach ten temat jeszcze powrócił. Okazuje się, że niektórzy właściciele kotów wolą pozbyć się tej rośliny z domu, niż narażać swojego pupila na jakieś nieszczęście w wyniku bliskiego kontaktu z kwiatkiem. Pomyślałam więc, że podzielę się z Wami moją skromną wiedzą na temat takich roślinek.
Tak się składa, że jakiś czas temu drążyłam temat niebezpiecznych roślin, kiedy dowiedziałam się, że ciemiernik, rosnący w moim ogrodzie, po którym nie spodziewałabym się szczególnej jadowitości, ma także właściwości trujące. Kontakt z nim może spowodować silne poparzenie i porażenie nerwów. Obchodzę się więc z nim ostrożnie, zawsze w rękawiczkach. Ale w żadnym razie nie chciałabym się go pozbywać, bo to moja ulubiona roślinka ogrodowa. Ma piękne kwiaty i w dodatku kwitnie już w środku zimy!
Małych dzieci w naszym domu nie ma, a zwierzęta domowe nigdy dotąd nie wykazywały żadnego zainteresowania zarówno ciemiernikiem, jak i cykasem. Mam wrażenie, że zwierzęta, które nie są stale zamknięte w domu, mają kontakt z przyrodą - a tym samym silniejszy instynkt samozachowawczy, podobnie jak ich dziko żyjący kuzyni. Kiedyś jednak zastanowiłam się przez chwilę, czy nie pozbyć się z domu i ogrodu takich "podejrzanych" roślin, tak na wszelki wypadek, w razie jakby któremuś kotu przyszło do łebka zapoznać się bliżej z "trujakiem". Okazuje się jednak, że tych niebezpiecznych roślin jest całe mnóstwo! Musiałabym wyrzucić połowę kwiatów doniczkowych i niewiele mniej tych z ogrodu!
Proszę bardzo, poniżej lista roślin, w których czai się trujący jad, podaję ją tutaj za portalem koty.pl , z małymi modyfikacjami - usunęłam niektóre nazwy łacińskie, tam gdzie są bardziej znane polskie, i zmieniłam kolejność, alfabetycznie odpowiednio do polskich nazw. Pogrubione są nazwy tych roślin, które mam (lub miewam w wazonie) u siebie w domu, lub rosną w naszym ogrodzie, ewentualnie w pobliżu (czyli potencjalnie - wszystkie one byłyby do eksmisji!). Od razu zaznaczam, że mam trochę wątpliwości co do tej listy, ale o tym za moment. I oczywiście nie jestem żadną specjalistką w tej dziedzinie, przytaczam tylko to co zamieścił portal o kotach. No to lecimy z tymi upiornymi roślinami:
DEKORACYJNE (używane do bukietów):
Amarylis (hipeastrum)
Anturium
Ciemiernik
Chryzantema, złocień
Dławisz
Gipsówka
Jemioła
Ostrokrzew
Poinsecja
Trzmielina japońska
Wilczomlecz
Wiśnia - odmiana ozdobna Solanum pseudocapsicum
Zimowit jesienny
Żonkil
DONICZKOWE:
Aloes
Alokazja
Azalia
Bluszcz pospolity
Cibora
Cykas – sagowiec
Diffenbachia
Dracena
Epipremnum
Fikusy
Filodendron
Geranium
Heliotrop
Hortensja
Hoja
Klematis, powojnik
Kolokazja
Monstera
Narcyz
Oleander
Pachypodium
Papryka roczna
Poinsencja
Rododendron – różanecznik
Sanseveria
Skrzydłokwiat
Szeflera
Tytoń ozdobny
OGRODOWE (i dziko rosnące):
Adenium
Aglaonema
Allamanda
Arisaema triphyllum – obrazkowiec
Aukuba japońska
Awokado (serio??? ale chyba nie owoc?!)
Barwinek różowy
Begonia
Bukszpan
Cestrum nocturnum
Ciemiernik
Ciemiężyca
Cis pospolity
Clematis virginiana – powojnik wirginijski
Conium maculatum – szczwół plamisty
Cyklamen – fiołek alpejski
Czarny bez
Czerniec gronowy
Czosnek (hę? psu dodawaliśmy czosnek od czasu do czasu do jedzenia, profilaktycznie na pasożyty, zamiast chemicznych tabletek, za radą weterynarza zresztą, no chyba że kot miałby ten czosnek przedawkować, ale jakoś sobie nie mogę tego wyobrazić)
Datura – bieluń
Delphinium – ostróżka
Descurainia pinnata
Dicentra – ładniszka okazała
Dicentra cucullaria – biskupie serduszka
Dipladenia, Mandewilla
Fasola, zwłaszcza ozdobna
Glicynia, wisteria
Glistnik jaskółcze ziele
Glorioza wspaniała
Groszek pachnący
Grzyby – wszystkie gatunki
Hiacynt
Hortensja
Irys
Ipomea purpurea
Jaskier
Kalia
Kalmia wielkolistna
Kasztanowiec
Kliwia
Konwalia majowa
Krasnokwiat
Kroton
Krwawnik
Krwiowiec kanadyjski
Lantana
Ligustr pospolity
Liliowate, lilia
Lobelia
Łubin
Mak
Miechunka
Miłek wiosenny
Miodla pospolita (poważnie wątpię, ona ma tyle pozytywnych właściwości, olejek neem może kojarzycie, i bywa spożywana na surowo, więc nie wiem jak mogłaby zaszkodzić)
Mrzechlina, pieczennik
Melia azedarach
Naparstnica purpurowa
Narcyz
Oleander
Pelargonia
Petunia
Pieris
Pierwiosnek
Piołun
Pokrzyk wilcza jagoda
Pokrzywa
Pokrzywiec szorstkowłosy
Pomidor (tylko część pnąca jest szkodliwa, cokolwiek miałoby to znaczyć - info podaję za portalem koty.pl)
Prunus – wiśniowate (wiele odmian, m.in. dzika wiśnia, morela, brzoskwinia…)
Przebiśnieg
Rabarbar (toksyczne są liście, ale nie sądzę, żeby koty chciały je jeść)
Rącznik pospolity
Rododendron, różanecznik
Robinia akacjowa, grochodrzew
Rosary bean – Abrus precatorius
Sanguinaria canadensis
Solanaceae – psiankowate (np. ziemniak ale również bieluń)
Solandra
Starzec
Sumak jadowity
Szalej jadowity
Szkarłatka amerykańska
Tojad
Triglochin maritimum – świbka morska
Trzmielina japońska
Tulipan
Wawrzynek wilczełyko
Wiciokrzew
Wilec
Winobluszcz pięciolistkowy
Winogrono (rodzynki) (???)
Ziarna jabłek (co za bzdura!)
Złotokap (polecam do przeczytania - https://parenting.pl/4-latek-trafil-do-szpitala-z-objawami-silnego-zatrucia-zjadl-ziarenka-silnie-trujacej-rosliny )
Uffff...! Jak sami widzicie, jest tego mnóstwo, w tym sporo roślin, których wcale byśmy o taką jadowitość nie posądzali... Niektóre nazwy w tym spisie wręcz wprawiły mnie w osłupienie. Mam wrażenie, że niektóre zaczerpnięto z obiegowych mitów, a nie rzetelnej naukowej wiedzy, ale nie będę tu o tym rozprawiać, bo w gruncie rzeczy nie wiem na pewno. Chciałam tylko zasygnalizować, że jest problem i trzeba uważać. Chodzi o to, że czasem nawet nie zdajemy sobie sprawy, że śliczny kwiatek może narobić mnóstwo szkody...
Oczywiście nie każda z tych roślin jest tak samo mocno toksyczna, lub nie wszystkie części rośliny mają szkodliwe działanie, ale faktem jest, że kontakt z niektórymi może spowodować tragiczne skutki już przez samo nadgryzienie przez kota lub zadrapanie kolcem. Poparzenie pyszczka, nieodwracalne uszkodzenie nerek lub wątroby po zjedzeniu kawałka roślinki, porażenie nerwów, śmierć zwierzęcia... A jeśli dostęp do tych roślin mają małe dzieci, to niebezpieczeństwo oczywiście ich także dotyczy. Mój mąż jest alergikiem i przy nieopatrznym kontakcie z ciemiernikiem nabawił się kiedyś bąbli oparzeniowych na rękach, a oboje mieliśmy podrażnioną skórę po zabiegach pielęgnacyjnych przy cisach. Czasem w ferworze prac ogrodowych po prostu zapominamy o niebezpieczeństwie. Że nie wspomnę o poparzeniu słonecznym u męża, na skutek wypijanych dużych ilości naparów z dziurawca (który uczula na słońce)... ale to już inna historia.
Z drugiej strony - nie wiem dlaczego nie ma na tej liście wielu roślin znanych jako bardzo niebezpieczne, jak choćby dyptam (krzew mojżeszowy), którego olejki eteryczne są drażniące i tak "mocne", że potrafią się zapalić pod wpływem słońca, czy różne odmiany barszczu - Sosnowskiego na przykład, bardzo silnie drażniącego. W każdym razie - to wszystko pod rozwagę, z myślą o bezpieczeństwie naszych futrzastych pupilów.
*****
A tymczasem w moim ogrodzie...
... czy dostrzegacie na tle zielonego buszu maleńki płomyczek oranżu?
To zakwitł mój aloes!
To jeden z kilku aloesów spędzających lato w ogrodzie. Ale - jak do tej pory - kwitnieniem popisał się tylko ten egzemplarz, i to po raz drugi:
Te aloesowe zdjęcia robiłam jeszcze w lipcu, a teraz w moim ogrodzie kwitną hortensje bukietowe (dwie odmiany). Pokrój mają trochę "rozczochrany", bardzo się rozłożyły na boki, bo pędy wypuściły bardzo długie, w części dość wiotkie, a ogromne kwiatostany mają swoją wagę, więc zaczęły się pokładać po ziemi. Musiałam je podwiązać, ale przez te wyjazdy urlopowo-towarzyskie zabrałam się za to dość późno, więc wygląda to trochę nieporządnie, ciężko było ogarnąć powyginane pędy.
Mam te hortensje dopiero drugi rok, mąż je sam kupił i posadził, niestety trochę za gęsto, więc będziemy musieli niektóre przesadzić. Cieszę się jednak, że doskonale przezimowały i znowu pięknie zakwitły, bo moje wcześniejsze doświadczenia z hortensjami były zupełnie nieudane. Razem z tymi egzemplarzami były kupione jeszcze hortensje ogrodowe w ciekawych odmianach koronkowych, niestety część nie przezimowała (mea culpa, nie zadbałam o odpowiednie zabezpieczenie), a inne już przekwitły.
Między hortensjami rośnie też dwuletnia pięknotka (kalikarpa), która mocno przemarzła i nie wyglądała wiosną na coś, co ma przeżyć, ale niespodziewanie jakoś się pozbierała w połowie lata i po mocnym przycięciu z zeschniętych pędów wypuściła piękne, mocne i długie nowe gałązki. No i trzeba będzie zadecydować, co przesadzamy - pięknotkę czy hortensje, bo za bardzo się stłoczyły. Jak się sadzi małą roślinkę, to czasem trudno sobie wyobrazić, że z tego wkrótce będzie duży krzew :). Poza tym wyczytałam, że pięknotka lubi mieć towarzystwo innych koleżanek gatunkowych, żeby wytworzyć owocki, czyli dekoracyjne kuleczki o niesamowitej, fioletowej barwie, utrzymujące się jeszcze w zimie. Chcę więc dokupić jeszcze przynajmniej jedną i posadzić obok, a to będzie wymagało przesadzenia rosnących tuż obok hortensji.
*****
A teraz najświeższy news ze świata zwierząt: mamy nowego kociego lokatora (jego zdjęcie otwiera również ten post):
Spory kocur, dwa razy większy od naszych najmłodszych kotek i trochę większy od tych starszych, ale bardzo grzeczny i towarzyski. Wygląda dość młodo, jest wykastrowany. Czarny jak noc, nazwałam go więc Bambo - na cześć wiadomego murzynka (którego zdaje się usunięto z elementarza pierwszaka, bo był podobno niepoprawny politycznie). Kotek zagościł u nas na stałe i trzeba go było w końcu jakoś nazwać. Czasem mówimy też na niego Bambuś albo Dyzio, ale najczęściej Grubcio, bo jakoś tak odruchowo się ta nazwa nasuwa na widok takiego... hmmm... grubcia :))). Nasz poprzedni kocurek miał oficjalne imię Ponton, ale w gronie rodzinnym też nazywaliśmy go Grubcio.
Koteczki go tolerują, Balbinka i Kocia tylko czasem trochę burczą, Sabinka i Basiunia nie zwracają na kawalera uwagi, a Czarnuszka nawet całkiem spokojnie go zaakceptowała - nareszcie jeszcze jeden czarny kot, a nie same jakieś kolorowe i łaciate dookoła...
To Czarnuszka:
Inna rzecz, że Czarnuszka nas trochę martwi, od pewnego czasu powoli nam gaśnie... Ma 16 lat i ostatnio prawie wcale nie wychodzi z domu, w ciepłe dni najwyżej na taras, gdzie ma swoje krzesełko z kocykiem w zacisznym kąciku. I leży sobie całymi dniami na tym krześle, a w nocy na swoim osobistym fotelu w ogrodzie zimowym, czasem skubnie coś z jedzonka, ale widać, że coraz mniej ma energii... Ech...
Bambo natomiast najpierw zachodził do nas tylko towarzysko, ale szybko spodobało mu się menu w naszej kociej stołówce i zaczął się meldować regularnie około 18tej. Pożerał wszystko, tylko na suche chrupki kręcił trochę nosem. Potem przychodził coraz częściej, a od miesiąca to właściwie w naszym ogrodzie mieszka. W czasie burzy pozwoliliśmy mu zakwaterować się przejściowo w zimowym ogrodzie, gdzie stale mieszka Czarnuszka. W upalne dni najchętniej śpi na leżaku w cieniku pod czereśnią, a jak pada to w altance. Po jedzenie wchodzi już sam do domu, z ogrodu przez taras, ogród zimowy, pokój i prosto do kuchni, gdzie koło lodówki (a jakże!) stoją kocie miseczki. Po dwóch tygodniach znajomości pozwiedzał cały dom i kulturalnie zrobił siku do kuwety. Spoko gościu :).
Jak się u nas pojawił, to na szyi miał sztywną plastikową obróżkę przeciwpchelną, ale była tak ciasna, że w końcu mu ją zdjęłam. Poluzować się nie dało, bo już była na ostatniej dziurce. A kotek miał aż wytarte futerko w tym miejscu. W takim ciasnym sztywnym chomącie to ani się położyć, ani jeść... Nawet wytrzeszcz oczu mu się zmniejszył po zdjęciu obroży ;). Wyglądał na zadbanego, ale nie mamy pojęcia skąd przyszedł, nikt w okolicy się do niego nie przyznaje. W ogrodzie ma gdzie spać, są różne zakamarki i kocie kryjówki. Do zimy daleko, zobaczymy - albo zatęskni za swoim poprzednim domem, albo zostanie, to przyjmiemy go do domu na stałe. W końcu to kot wybiera człowieka, a nie człowiek kota. Razem z Grubciem kotów mamy więc już sześć.
*****
A na koniec Kocia - w posterylkowym bardzo twarzowym kubraczku.
Wszystkie nasze koteczki są już więc wysterylizowane! Balbinka, o której sterylizacji niedawno pisałam (tutaj - "Kocie sprawy"), zaraz po zabiegu przeszła niesamowitą przemianę. Wcześniej najmniejsza ze stada chudzinka, autystyczna, zawsze zalękniona, uciekająca z domu, bojąca się wszystkiego, nieufna - nagle dostała wilczego apetytu i w ciągu tygodnia zapadnięty brzuszek zamienił się w napęczniały bębenek, koteczka nabrała ciała, wręcz urosła! I zaczęła się rządzić! Chciałaby teraz być królową domu, pokazuje swoją siłę innym kotom. Nie jest agresywna, ale ewidentnie zaznacza swoją dominację. No i nagle stała się największą domatorką i towarzyską przylepką :). Najwyraźniej sterylizacja dobrze jej zrobiła.
*****
Przypominam jeszcze o zbiórkach na zwierzęta.
U Drevniego Kocurka: pomagam.pl/3mcmefi
Jeśli nie możecie wspomóc finansowo, to chociaż udostępnijcie, przekażcie dalej.
*****