piątek, 3 lutego 2023

Książki. Graboń - o kawie, Pomsel & Hansen - o niemieckim życiu.

Tym razem zaprezentuję Wam tylko dwie książki. Zgodnie z moim noworocznym postanowieniem, aby pojawiać się tutaj częściej, ale za to z nieco krótszymi wpisami :). Bo zdarzały mi się kilkumiesięczne "zniknięcia" a potem nadrabiałam nieobecność tasiemcowymi opowieściami... No, zobaczymy, jak się ta nowa formuła sprawdzi. A zatem - moje najnowsze odkrycia książkowe, którymi chciałabym się z Wami podzielić.





IKA GRABOŃ -  "Kawa. Instrukcja obsługi najpopularniejszego napoju na świecie".

Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2017r, 298 stron, oprawa twarda.

Nie jest to typowy poradnik, ale niezwykła, a zarazem bardzo profesjonalna i treściwa opowieść o kawie, o jej uprawie, o świecie zapachów, sensoryce i cuppingu, o selekcji i wyborze ziaren kawy, o jej przyrządzaniu i smakowaniu, o Trzeciej Fali Kawy. Ika Graboń jest sensorykiem, baristką i certyfikowaną trenerką oraz sędzią w różnej rangi mistrzostwach "kawowych". A przede wszystkim - koneserką i pasjonatką kawy. Tę książkę miałam w ręku już kilka lat temu, kupiłam ją w prezencie dla znajomego kawosza, ale sama zdążyłam ją też pospiesznie przeczytać przed wręczeniem prezentu. Teraz kupiłam ją dla syna, który jest także wielbicielem kawy i nawet marzy mu się kurs baristyczny - dla własnych potrzeb, ot tak żeby poznać dobrze temat. 

No więc tamto pierwsze czytanie otworzyło mi oczy i głowę na temat kawy. Bo ja generalnie nigdy kawy nie lubiłam, a zaczęłam ją pijać na zalecenie lekarza, ponieważ zdarzały mi się omdlenia, bo krążenie i ciśnienie miałam zawsze jak zdechła żaba. Zalewałam jednak kawowy napój dużą ilością mleka, bo inaczej nie byłam w stanie przełknąć tego paskudztwa. Mój drugi syn ma to po mnie i mawia, że to zdumiewające, że coś, co tak ładnie pachnie, tak okropnie smakuje. A tymczasem Ika Graboń demaskuje mity na temat kawy i burzy nasze powszechne przyzwyczajenia do kawy mocno upalonej, woniejącej popiołem i dymem, i smakującej jak popiół. Bo kawa jest owocem. No przecież! Powinna być więc lekka, słodka i kwaskowa, owocowa, z ewentualną nutą kakao, orzechów, innych roślinnych smaków i zapachów. Dobra kawa wcale nie smakuje jak... kawa :). A to, co kupujemy najczęściej, w zwykłym spożywczaku, a czasem nawet w delikatesach, to są odrzucone po selekcji śmieci, najczęściej mocno spalone, bo w ich składzie są zarówno ziarna niedojrzałe, jak i przegniłe, uszkodzone itd... Mocne palenie pomaga ukryć tę gorszą jakość. Już nie wspomnę o rozpuszczalnych... Te najlepsze kawy (nie według marketingowców, tylko wg ekspertów) mają oznaczenie specjalty (mogą mieć w próbce do 5 drobnych defektów, jak np., popękane ziarna) lub premium (max 8 drobnych defektów), potem jest coraz gorzej... Najgorsze, tzw. odpad, ma nawet ponad 80 defektów poważnej "wagi", czyli ziarna sfermentowane, niedojrzałe, robaczywe, inne śmieci... Ten odpad nie jest wyrzucany, tylko wędruje do sklepów spożywczych. Tak, pijemy najczęściej odpadki kawowe... No ale dobrze, to nie miał być mój osobisty wykład o kawie...



W każdym razie po pierwszej lekturze tej książki kupiłam porządny elektryczny młynek do kawy i pierwsze porcje ziaren kawy te nieco lepsze (punktacja powyżej 80/100), z dobrego sklepu "kawowego", świeżo palone, z wiadomym pochodzeniem, a także, jako pierwszy eksperyment w dziedzinie parzenia kawy - kawiarkę. Bo w domu był wtedy ulubiony przez mojego męża ekspres kolbowy oraz chorwacki tygielek "jazzva", z których to urządzeń kawa wcale mi nie smakowała. Pierwsze moje "oświecone" parzenie kawy w kawiarce odbyło się jeszcze z jakiejś zwykłej, popularnej kawy... i to było odkrycie, eureka! Ta sama kawa nagle jest całkiem smaczna i ma ciekawy aromat! Czułam w niej i czekoladę i orzechy, nawet bez mleka dało się ją wypić! Dzisiaj myślę, że wpłynęły na to przede wszystkim proporcje kawy do wody (kawa z kawiarki ma "więcej kawy w kawie", niż ta z ekspresu) i czas parzenia. Od tego momentu piję kawę wyłącznie z kawiarki, z odrobiną mleka, bo mleko lubię. Mąż woli nadal tę z ekspresu, bo napój z kawiarki jest dla niego zbyt intensywny - jak widać, każdy powinien znaleźć tę najbardziej dla siebie odpowiednią metodę przygotowywania kawowego naparu.


Teraz planujemy eksperymentowanie w temacie parzenia alternatywnego innymi metodami (syn ma jeszcze french press, marzy mi się syfon, a chemexa na pewno lada dzień kupimy, chociaż metody przelewowe jakoś do mnie nie przemawiają (dripa zresztą kiedyś za młodu miałam, nie wiedząc nawet że to całkiem profesjonalny sprzęt - myślałam że to takie prymitywne i zastępcze urządzonko, a profesjonalny to tylko ekspres automatyczny, hehe, o ja naiwna!). No i te różne kawy... Będzie się działo :). Książka Igi Graboń jest pięknie ilustrowana, zawiera dokładne opisy wszystkich alternatywnych (czyli nie-ekspresowych) metod parzenia kawy, przewodnik po uprawach, rodzajach kawy, o sensoryce itd, przeplatane opowieściami o własnych doświadczeniach oraz rozmowami ze znanymi baristami. Polecam z całego serca, nie tylko kawoszom, ale i tym, co do tej pory kawy nie lubili :). A ponieważ wkręciłam się w temat i mam jeszcze inne książki o kawie, to za jakiś czas może popełnię jakiś typowo kawowy wpis na blogu.

*****


BRUNHILDE POMSEL, THORE D. HANSEN - "Niemieckie życie. Byłam sekretarką Goebbelsa"

Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2018r, 220 stron, oprawa miękka.



To powinna być lektura obowiązkowa. Dla wszystkich. Chociaż, szczerze mówiąc, po przeczytaniu opinii na portalu "Lubimy czytać" ze zgrozą stwierdziłam, że niektórzy ludzie nie potrafią czytać ze zrozumieniem. Wielu osobom umknęło to, co w tej książce było najważniejsze - czyli nie tyle naiwna opowieść byłej sekretarki Goebbelsa, ale płynące z tej opowieści wnioski, czyli to, co jest między wierszami, a zostało napisane wyraźnie dopiero w omówieniu redakcyjnym współautora. Bo ludzie często szukają tzw. taniej sensacji, a w tej książce żadnej sensacji nie ma. No, chyba że uznamy za sensację fakt, że bliska współpracownica Josepha Goebbelsa nie wiedziała niemal do końca wojny nic o zbrodniach nazistów. Bo tak właśnie utrzymuje Brunhilde Pomsel. 

Książka jest zapisem rozmów przeprowadzanych w latach 2013-2014 na potrzeby filmu dokumentalnego. Brunhilde Pomsel urodziła się w zamożnej dzielnicy Berlina w 1911 roku i tam spędziła całą młodość. W 1932 r dzięki poznaniu Wulfa Bleya (reportera radiowego i członka NSDAP od początku powstania tej partii) rozpoczęła się droga zawodowa Pomsel. Początkowo pracowała w teatrze, następnie przenosiła się wraz z robiącym partyjną karierę Bleyem w kolejne miejsca, aż do centralnych kręgów władzy, do sekretariatu w Ministerstwie Propagandy. Czytamy opowieść ponad stuletniej kobiety o jej młodości w Berlinie pod rządami Hitlera i nazistów. Pomsel opowiada o zwyczajnym codziennym życiu młodej kobiety, która chciała spotykać się z przyjaciółmi (a początkowo byli wśród nich także Żydzi), bawić się, dobrze zarabiać, ładnie się ubierać. Cały czas utrzymuje, że nie interesowała jej polityka, o wielu wydarzeniach nie wiedziała, bo działy się gdzieś daleko, w innych dzielnicach lub poza Berlinem, radio i prasa były już wówczas kontrolowane przez władzę, a ona nie szukała informacji politycznych, bo jej to nie obchodziło. 

I ja w to wierzę. Pamiętajmy, że nie było internetu, smartfonów, telewizji itd. W prasie i radio jedynie słuszna linia partii. Później jednak, kiedy zaczęła się wojna, informacji przybywało, a jednak Pomsel pozostała obojętna na to, co działo się poza jej prywatnym życiem. Imponowało jej, że pracuje wśród elity, w pięknie umeblowanym biurze, że stać ją na ładne ubrania. To były jej zmartwienia: jak się ubrać, dokąd pójść coś zjeść w objętym wojennym kryzysem mieście. Po upływie 70 lat od tamtych wydarzeń, z perspektywy aktualnej wiedzy i doświadczenia, Brunhilde Pomsel uważa co prawda, że była wtedy młoda i naiwna, ale nie widzi swojej winy. Uważa, że skoro sama nikogo bezpośrednio nie zabiła, to nie ponosi odpowiedzialności za zbrodnie nazistów. A przecież to właśnie dzięki obojętności znacznej części niemieckiego społeczeństwa mogła się rozpędzić machina zbrodni, dzięki milionom milczących Niemców Hitler i narodowi socjaliści doszli do władzy. Obojętność bywa akceptacją, milczącym przyzwoleniem. Jeśli brakuje sprzeciwu - ktoś może to wykorzystać, czasem nawet przeciwko tym obojętnym. Dla mnie to fascynująca, bardzo prawdziwa opowieść o prawdziwym niemieckim życiu. Przerażająco spokojne życie elity, która milionom ludzi zgotowała piekło. 

Druga część książki to komentarz politologa Thore Hansena. I tutaj są wnioski, do których niestety niektórzy czytelnicy wspomnień sekretarki Goebbelsa sami nie doszli, a pewnie komentarza też już nie chciało im się czytać, więc chyba w sumie nic z tego nie zrozumieli. Bo wspomnienia Brunhilde Pomsel i jej poczucie braku winy znajdują silne odbicie w dzisiejszym świecie. Coraz mniej ludzi bierze udział w wyborach, społeczeństwo w masie jest bezwolne i obojętne na wydarzenia polityczne, natomiast radykalizują się skrajne odłamy. Pomsel mówi, że nam się tylko wydaje, że na jej miejscu zachowalibyśmy się inaczej. Jej przykład: oglądamy wojnę w Syrii, współczujemy tym biednym ludziom, ale za chwilę przełączamy kanał w telewizorze na jakiś program rozrywkowy i spędzamy miły wieczór, nie myśląc już o Syryjczykach. Czyż nie? Z notki redakcyjnej na okładce książki: "'Niemieckie życie' staje się sygnałem alarmowym dla współczesnego pokolenia. Bo na przykładzie Brunhilde Pomsel widać, dokąd mogą zaprowadzić obojętność, ignorancja i brak zainteresowania polityką". 

*****

Dzisiaj tak krótko i na temat, bo mam trochę zamieszania ze sprawami pracowymi i muszę się nimi w trybie pilnym zająć. Mój spontaniczny mąż zaordynował nagły urlop wyjazdowy, czym rozwalił mi misterny plan malowania, blogowania i innych przyjemnych zajęć. Zamiast więc rozkoszować się osobistymi przyjemnościami, muszę pośpiesznie ogarnąć różne sprawy w firmie. Urlop się oczywiście też przyda, ale miało to być trochę inaczej, tak że... ten... :))). Ale dłuższej przerwy tym razem nie przewiduję, widzimy się wkrótce!

*****