Przedstawiam Wam dzisiaj zestaw trzech książek, w pewien sposób ze sobą powiązanych. Na początek - dwa tytuły Dibbena:
Po te dwie książki nieznanego mi wcześniej autora sięgnęłam pod wpływem przeczytanej u Moniki Olgi (tutaj) entuzjastycznej recenzji "Burzy kolorów". Opinia dotyczyła co prawda pozycji, o której opowiem w drugiej kolejności, ale zaintrygowała mnie na tyle, że - nie zastanawiając się jakoś bardzo, a jedynie posiłkując się notką wydawniczą (o ja głupia blondynka, a przecież wiem, że to nie jest nigdy rzetelne) - wrzuciłam do koszyka także "Mam na imię Jutro". I przeczytałam je w kolejności napisania, czyli najpierw "Jutro", potem "Burzę".
- DAMIAN DIBBEN - "Mam na imię Jutro". Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2022r, 383 str, okładka twarda z obwolutą.
W zasadzie nawet może odrobinę się zawahałam po przeczytaniu zarysu treści "Jutra", bo to raczej nie są tematy w moim guście, ale przekonało mnie między innymi takie zdanie: "Barwny i zmysłowy obraz życia w różnych epokach, w których wiele się zmienia, ale niezmienna pozostaje więź między dwiema duszami, bo jest silniejsza niż czas". Czujecie to? - "barwny i zmysłowy obraz życia". Aha. Wyobraziłam sobie zatem, że będzie to uczta duchowa, a w każdym razie smakowity majstersztyk literacki, rozbudowane opisy, wyrafinowana gra słów, piękny język itd. O ja naiwna... No więc od razu Wam powiem, że ani barwny, ani zmysłowy ten opis nie jest. Raczej powierzchowny i chaotyczny. Autor chciał upchnąć za dużo w zbyt krótkiej formie, bo temat (całkiem dobry, przyznaję) jest na miarę sagi wielotomowej. I w takiej formie może zamysł by się udał, ale na to potrzebny jest jeszcze dobry, co ja mówię - doskonały! - warsztat literacki.
W tym akapicie odrobinę pospoileruję. Otóż ogólny zarys fabuły jest taki, że pewien człowiek posiadł umiejętność wytwarzania eliksiru nieśmiertelności, po czym zaaplikował go sobie, swojemu psu oraz wspólnikowi. Jednakże wspólnik nagle zaczął mieć pretensje, że został nieśmiertelnym wbrew swojej woli. I zaczyna się mścić, czyli prześladować kumpla i jego psa, przy czym zaraz na początku pies traci z oczu swojego pana i przez ponad 100 lat czeka na niego, potem szuka po świecie itd. Kolejne rozdziały mieszają na zmianę - raz teraźniejszość, raz wydarzenia z początku całej tej historii. Żeby trochę to udziwnić - opowieść snuje pies, on jest narratorem. Ale! - teraz będzie o tym, co mi się nie podoba, bo podoba mi się niewiele, a właściwie to chyba nic, aczkolwiek udało mi się książkę w całości przeczytać, acz nie ukrywam, że trochę się do tego zmuszałam.
Temat, jak już wspomniałam, jest całkiem niezły, chociaż też nie jakiś bardzo nowatorski, ale sposób jego przedstawienia zupełnie mnie nie przekonał. Obsadzenie w roli narratora psa (co samo w sobie też przecież nie jest pomysłem nowym w literaturze) oceniam dość słabo, bo przy tak szeroko zakrojonej akcji z bogatym tłem historycznym, obyczajowym itd, psi punkt widzenia nie bardzo się sprawdził. Trzeba było się zdecydować - albo piszemy z perspektywy czworonoga i wówczas to powinno całkiem inaczej wyglądać, albo skupiamy się na historii, architekturze, dziełach sztuki, opisach bitew itd, ale tutaj z kolei pies nie ma interesujących czytelnika obserwacji, więc narratorem powinien być człowiek. Autor jest zafascynowany Wenecją i próbuje nam pokazać jej najciekawsze budowle, życie na wodzie, obrazy, stroje, ale pies nie ma zbyt wiele w tych kwestiach do powiedzenia, więc nie są to opisy ani rozbudowane, ani porywające, no... dość żenujące raczej. Dibben trochę się chyba gubi w wymyślonej konwencji psiej percepcji.
Książka zebrała całkiem sporo pozytywnych opinii czytelników, więc widocznie nie wszyscy podchodzą do tego tak jak ja. Dla mnie lektura przestała być interesująca już na początku. Owszem, czyta się dość lekko, ale nie mogę powiedzieć, że z przyjemnością. Tekst napisany poprawnie, nie ma dłużyzn, akcja raz zwalnia, raz przyśpiesza, ale jako całość trochę mnie to znudziło. Brak zaskoczenia, dużo przewidywalności, no i te wszystkie czary-mary, za którymi nie przepadam.... Poza ogólnym przesłaniem o przywiązaniu i tęsknocie brakuje wyrazistych emocji. Przemyka gdzieś wątek wegetarianizmu (pies, który woli jeść poziomki niż mięso i lituje się nad losem rozszarpanego przez innego psa jelonka), pojawiają się psie przemyślenia o ludzkich przywarach... Wszystko to jednak słabo zarysowane i mało przekonujące. Żebyśmy się dobrze zrozumieli - to nie jest zła książka, ale mnie nie porwała.
Jedyne co mi się naprawdę bardzo spodobało - pozycja została bardzo starannie i ładnie wydana, w tzw. serii butikowej, z twardą okładką i śliczną matowo-welurową obwolutą z tłoczonymi złotymi akcentami, a także z wklejoną tasiemką do zakładania (uwielbiam!). Czyli miło się ją trzyma w ręku i ładnie wygląda na półce ;).
- DAMIAN DIBBEN - "Burza kolorów". Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2023r, 383 str, okładka twarda z obwolutą.
To jest ta właśnie książka, której recenzja skłoniła mnie do zainteresowania się autorem, o którym wcześniej nie słyszałam. Czyli - reklama dźwignią handlu :). W dodatku tutaj tematyka bardziej w moim kręgu zainteresowań, bowiem dotyczy malarstwa, w tym różnych spraw warsztatowych, poszukiwania idealnego pigmentu... Głównym bohaterem jest włoski malarz Giorgione, postać autentyczna, ale dość tajemnicza, z uwagi na mało znane fakty z życiorysu, zatem autor powieści mógł dość swobodnie pofantazjować. Pojawia się tam zresztą więcej postaci historycznych, żyjących w owym czasie, jak na przykład Michał Anioł Buonarotti, Tycjan, Leonardo da Vinci, czy ówczesny przemysłowiec, kupiec i milioner Jakob Fugger, pochodzący z Niemiec, ale mieszkający i prowadzący interesy także w Wenecji, która była w tamtych czasach centrum światowego handlu.
Głównym wątkiem powieści są zabiegi Giorgionego (nie jestem pewna, ale podobno tak się to odmienia) wokół potencjalnych zleceniodawców oraz poszukiwanie odkrytego jakiś czas temu niezwykłego pigmentu, nazywanego Księciem Orientu. Książka pochłonęła mnie zapewne z powodu takiej właśnie tematyki. Giorgione był jednym z głównych przedstawicieli renesansowego malarstwa weneckiego w nurcie koloryzmu, uznawany jest za mistrza koloru i światła. W trakcie lektury wyszukiwałam sobie w necie dodatkowe informacje o Giorgione i Fuggerze oraz jego żonie (która odgrywa w powieści jedną z głównych ról), bo przy okazji wyszło na jaw, że zniknął gdzieś mój album o Giorgione... W tej sytuacji ilustrację ściągnęłam z internetu - "Śpiąca Wenus" to jeden z jego najbardziej znanych obrazów, na którym później wzorował się Tycjan - "Wenus z Urbino" (on też dokończył to dzieło po śmierci Giorgionego), a jeszcze później Manet - "Olimpia":
Giorgione malował głównie na prywatne zamówienia, dlatego znamy niewiele jego obrazów. Tylko nieliczne z nich były przeznaczone do budynków publicznych, np. kościołów. Żył krótko, zaledwie około 32 lat (data urodzenia nie jest dokładnie znana).
Cytat z artykułu na portalu "Niezła sztuka" - Giorgione "Śpiąca Wenus" (tutaj) :
„Zdaje się on raczej mitem niż człowiekiem. Los żadnego poety na ziemi nie da się z jego porównać losem. Nie wie się o nim nic lub prawie nic; są nawet tacy, którzy przeczą jego istnieniu. Imię jego nie jest zapisane w żadnej księdze i są ludzie, którzy mu żadnego dzieła nie przypisują na pewne. Jednak cała sztuka wenecka zda się zapalona jego objawieniem”.
W takich słowach włoski poeta Gabriele D’Annunzio opisał Giorgionego, renesansowego malarza, którego można postawić w jednym szeregu z najbardziej enigmatycznymi w dziejach sztuki artystami. Właściwie nic o nim nie wiadomo – nawet takie podstawowe informacje, jak data urodzin i śmierci, są raczej umowne niż pewne. Historycy, wciąż spierając się między sobą, próbują ustalić listę jego obrazów. Przypisywane mu dzieła stale poddaje się badaniom, mającym na celu potwierdzenie jego autorstwa. I może to ten brak pewności i aura tajemnicy sprawiły, że historia Giorgionego urosła do rozmiarów legendy.
Tajemnicza postać weneckiego malarza, jego zamiłowanie do koloryzmu, astronomiczne wówczas ceny pigmentów - to wszystko niewątpliwie zainspirowało Dibbena do napisania tej powieści.
Warto wspomnieć też o Fuggerze, o którego zamówienie stara się Giorgione, jest to bowiem interesująca postać historyczna. Uważany jest do dzisiaj za najbogatszego człowieka w dziejach. Prowadził rozliczne interesy na całym świecie, był kupcem i przemysłowcem, jednocześnie także interesował się kulturą i sztuką. W rzeczywistości prawdopodobnie nigdy nie spotkał się z Giorgionem, ten wątek powieści jest zupełną fikcją literacką, ale trzeba przyznać, że autor umiejętnie wplótł autentyczne postaci do wymyślonej przez siebie historii.
Książka bardzo mi się podobała, chociaż trudno mi ocenić, na ile wpłynęły na to moje zainteresowania malarstwem. Może niektóre sytuacje niezupełnie były zgodne z epoką, ale generalnie autor świetnie oddał obraz życia ludzi z rozmaitych sfer w ówczesnej Wenecji, interesująco poprowadził akcję, wprowadził wątki kryminalne i romantyczne, ciekawie opowiedział o warsztacie malarskim w czasach, gdy nie było sklepów z gotowymi farbami w setkach odcieni, a zdobycie najlepszych i najciekawszych pigmentów wymagało sprytu i dużych pieniędzy. Dobrze się czyta, tę pozycję mogę polecić z czystym sumieniem :).
No i w konsekwencji - oczywiście, chociaż to, co prawda, książka z zupełnie innej kategorii:
- GREG STEINMETZ - "Jakub Fugger i jego epoka. Największy bogacz wszech czasów". Wydawnictwo Studio EMKA, Warszawa 2018r, 345 str., okładka twarda.
No jakże by nie :). Lubię czytać książki o ekonomii, o biznesie, a także o znanych (i przy okazji zazwyczaj bogatych) ludziach z kręgów biznesowych, których do dużych pieniędzy doprowadziła ich własna praca, wiedza, inteligencja. Nie po to, żeby napawać się ogromem ich bogactwa, ale dlatego, że interesuje mnie ekonomia, mechanizmy biznesu i finansów. Ten tytuł jakiś czas temu już przykuł moją uwagę, ale gdzieś mi się zagubił między innymi lekturami, a teraz, w trakcie czytania "Burzy kolorów", w sposób oczywisty wróciłam do myśli, że należałoby poznać życie i działalność tego jegomościa.
Książka jest rzetelną, solidnie opracowaną biografią Fuggera, w dodatku napisaną lekko, przystępnie, a nawet z pewną dawką humoru tu i ówdzie. Szeroko zarysowany obraz gospodarki i stosowanych wówczas rozwiązań, wplecione anegdoty wiele mówiące o tym, jak niesamowitym człowiekiem był Fugger i ile nowego wniósł do ekonomii.
Jacob Fugger pochodził z ludu, urodził się w Augsburgu w 1459r jako siódmy syn (z dziesięciorga rodzeństwa). Miał jednak to szczęście, że jego rodzice byli ludźmi niezwykle zaradnymi, pracowitymi i przedsiębiorczymi. Udało im się na tyle rozkręcić drobny interes, kontynuowany potem przez starszych synów, że Jakob jako kilkunastoletni chłopak mógł wyjechać do Wenecji, aby tam nauczyć się kupieckiego fachu. Okazał się uczniem niezwykle pojętnym, już wtedy zrozumiał, jak pomocnym narzędziem jest prawidłowo prowadzona księgowość i de facto to on zastosował podwójny zapis bilansowy, który dzisiaj jest standardem niemal na całym świecie. Uważał, że jeśli ktoś ma bałagan w księgach finansowych i pomija szczegóły, to nie panuje nad swoim interesem i traci pieniądze. Rodzinny biznes wprowadził na wyższy poziom profesjonalizmu, zyskując przewagę nad konkurencją. Zarówno on, jak i jego starsi bracia, potrafili wykorzystywać wszelkie okazje do zarobienia dużych pieniędzy, a jeśli możny klient nie dysponował gotówką, to przyjmowali zapłatę w postaci rozmaitych przysług czy przywilejów, herbów, w wydobywanych cennych surowcach, wybijali srebrne monety, udzielali pożyczek, które dotychczas przez Kościół były uznawane za grzech, a których legalizację wkrótce "załatwił" u papieża właśnie Jakob. Bardzo szybko Jakob Fugger stał się najpotężniejszym przemysłowcem, kupcem i bankowcem, dysponował własną flotą handlową, posiadał kopalnie i zakłady przemysłowe. Nie bał się ryzyka, nie wahał się wyłożyć dużych pieniędzy tam, gdzie inni mieli obawy. W interesach był odważny, przebiegły, stanowczy i bezwzględny. Jedynym celem jego życia było zarabianie i pomnażanie pieniędzy. Pieniądze zaś w takiej skali umożliwiały mu sterowanie władcami i papieźami. Miał ogromny wpływ na gospodarkę i rynek finansowy w całej Europie i w dużym stopniu poza nią.
Trzeba jednak przyznać, że pieniądze przeznaczał także szczodrze na pomoc biednym, budował osiedla dla biedaków, przeznaczał spore fundusze na działalność charytatywną. Sam nie miał zbyt szczęśliwego życia osobistego, jego największa miłością były zawsze pieniądze. Gdy umierał w 1525 roku, jego fortuna stanowiła prawie 2% wartości europejskiej gospodarki.
Świetnie napisana, niezwykle barwna i fascynująca opowieść, polecam :).
*****