Efekt moich eksperymentów z pastelami olejnymi - pierwsza praca w tej technice, niezbyt udana oczywiście...
Trochę się z tym namęczyłam, urok debiutu ;))). Ale... skąd w ogóle i dlaczego te papugi...?
Otóż - błądząc po internetach - trafiłam niedawno na fantastyczne miejsce, gdzie odbywają się dostępne dla wszystkich lekcje malarstwa i rysunku pod okiem doktora Tomasza Wełny. To pracownia OKO oraz strona na FB , gdzie pan Tomasz Wełna prowadzi na żywo kursy malarstwa i rysunku, codziennie pojawiają się nowe odcinki, nowe tematy i przeróżne techniki.
No i jak znalazłam, tak wsiąkłam...
Wspominałam w poprzednim poście, że dostałam w prezencie zestaw mix-mediowy, zawierający między innymi pastele olejne, w liczbie aż 54 sztuk. Przyznam się, że nie miałam okazji rysować wcześniej takimi pastelami, używałam dotychczas wyłącznie pasteli suchych, a to jest zupełnie inna technika.
No i w tej sytuacji nie za bardzo wiedziałam, jak się za nie zabrać, jak wykorzystać ich właściwości.
Jasne, można się uczyć po omacku, czyli metodą prób i błędów, ale o wiele przyjemniej jest robić to jednak pod okiem kogoś doświadczonego, poznać od razu różne sztuczki i tajemnice danej techniki. Albo... skorzystać z jakiegoś internetowego kursu :). No i właśnie taki kurs znalazłam na stronie pana doktora Wełny!
Wśród kilku setek nagranych lekcji moją uwagę przykuł uroczy portrecik dwóch papużek falistych, wykonany, jak się okazało, właśnie pastelami olejnymi :).
Najpierw obejrzałam lekcję "na sucho" i w trakcie przekonałam się, że te pastele dają więcej możliwości, niż mi się wydawało. Oczywiście - w rękach mistrza! Zobaczyłam, jakie dodatkowe media i narzędzia mogą się przydać, no i w głowie już miałam całą serię rysunków wykonanych tą techniką ;). Ale obejrzeć - to nie to samo, co samemu wykonać.
Po ukończeniu tej pierwszej wersji papużek już mniej więcej wiedziałam, jakie błędy popełniłam.
Zabrałam się więc ponownie za ten sam temat, z zamiarem poprawnego wykonania obrazka. Powiem jednak szczerze, że w połowie straciłam zapał i ostatecznie drugiej wersji nie skończyłam. Może szło trochę lepiej, ale nie na tyle, żeby mnie zadowoliło. Doszłam do wniosku, że nie ma sensu się z tym męczyć, skoro już na te papugi patrzeć nie mogę.
Skoro papugi mnie nie uszczęśliwiły, to znalazłam sobie na stronie Pracowni OKO inny filmik z pastelami olejnymi - "Jak narysować pastelami olejnymi czerwone porzeczki". Tutaj było łatwiej, bo bez wcierania pasteli w papier i bez dodatkowych sztuczek z pomocniczymi narzędziami. No i narysowałam te porzeczki tak, jak widać poniżej:
Odrobinę lepiej, ale sporo pracy jeszcze przede mną :))).
To teraz trochę technicznie ;).
Zabrałam się więc ponownie za ten sam temat, z zamiarem poprawnego wykonania obrazka. Powiem jednak szczerze, że w połowie straciłam zapał i ostatecznie drugiej wersji nie skończyłam. Może szło trochę lepiej, ale nie na tyle, żeby mnie zadowoliło. Doszłam do wniosku, że nie ma sensu się z tym męczyć, skoro już na te papugi patrzeć nie mogę.
Skoro papugi mnie nie uszczęśliwiły, to znalazłam sobie na stronie Pracowni OKO inny filmik z pastelami olejnymi - "Jak narysować pastelami olejnymi czerwone porzeczki". Tutaj było łatwiej, bo bez wcierania pasteli w papier i bez dodatkowych sztuczek z pomocniczymi narzędziami. No i narysowałam te porzeczki tak, jak widać poniżej:
Odrobinę lepiej, ale sporo pracy jeszcze przede mną :))).
To teraz trochę technicznie ;).
Do wykonania obrazka z papugami, oprócz pasteli olejnych, użyłam także nożyka, ale minimalnie. Pan Tomasz pokazywał, jak fantastycznie wydrapuje się pastel nożykiem, uzyskując strukturę piór, jednak u mnie warstwa pasteli była za cienka na takie zabiegi, więc nie za bardzo te drapanki były widoczne, dlatego dałam sobie z tym spokój, bo nie było sensu.
Zalecane było także użycie wiszera, ale nie cierpię go używać, więc też odpuściłam sobie. W tej wersji zrezygnowałam również z użycia terpentyny. Tak więc wykorzystane były praktycznie same pastele i mój palec :).
Ponieważ niedawno w komentarzach padło pytanie o różnice między pastelami suchymi a olejnymi, to tak z grubsza wyjaśnię to na bazie mojej teoretycznej wiedzy i skromnych doświadczeń. Pastele suche co prawda znam dość dobrze, ale olejne dopiero poznaję.
Otóż pastele suche zawierają znacznie mniej tłustego lepiszcza niż olejne, przypominają kredę znaną ze szkoły. Kiedy rysujemy pastelami suchymi, to na papierze osadza się proszek z pigmentem. Możemy go wetrzeć bardziej w strukturę papieru (najczęściej robi się to palcem), rozetrzeć mieszając z innymi kolorami, zacierając barwne granice, albo rozprowadzić wodą przy pomocy pędzelka. Szczerze mówiąc - dawno temu sporo rysowałam pastelami, ale nigdy nie używałam do nich wody, więc trudno mi mówić o takim połączeniu i jego efektach, ale wiem, że niektórzy pasteliści tak właśnie robią. Ja używam tylko własnych palców, jednak w przypadku suchych pasteli robi się to delikatnie, proszek bardzo ładnie i lekko się rozprowadza i miesza.
Natomiast pastele olejne są, jak sama nazwa wskazuje, bardziej tłuste, lepkie, miękkie. W dotyku trochę przypominają glinę albo plastelinę. Pastele olejne wchodzą w papier miękko, wtapiają się w podłoże, ale znacznie trudniej niż suche dają się mieszać lub ścierać. Wymieszać je lub rozprowadzić można za pomocą własnego palca, ponieważ pod wpływem ciepła stają się bardziej miękkie, plastyczne. Przypomina to wcieranie w papier plasteliny.
Zdecydowanie nie jest to moja ulubiona metoda, bo w malowaniu czy rysowaniu nie lubię rozwiązań siłowych, a tutaj trzeba użyć sporo siły i energii, już po pierwszym obrazku palce mnie bolały i było to trochę zniechęcające. Dla mnie malowanie to malowanie, a nie lepienie jak z gliny czy plasteliny :).
Można też użyć pędzelka i medium dedykowanego do farb olejnych, czyli oleju lnianego lub - jeszcze lepiej - terpentyny. Wówczas pastele zachowują się trochę jak farba olejna, rozpuszczają się i dają się rozprowadzać i mieszać. No... powiedzmy. Taka imitacja malowania farbami. Nie przemawia to do mnie, podobnie jak kredki akwarelowe - wolę malować akwarelami, po prostu. W kredkach chcę zachować ich rysunkowy charakter, po to po nie sięgam. Jak chcę malować, to biorę farby.
Nakładanie i wciskanie palcami pasteli olejnych wymaga sporo energii i - przynajmniej na razie - nie kontroluję tego tak jak farby czy kredki. Nieprzewidywalność może być ciekawym elementem zabawy twórczej, ale mnie to jakoś nie kręci. W każdym razie pastele olejne nie porwały mnie jako technika.
Przy porzeczkach było mniej wciskania palcami, niż przy papugach, i obyło się bez dodatkowych przyborów, więc podobało mi się już trochę bardziej ;). Trochę zresztą oswoiłam się już z konsystencją tych pasteli. Miałam jednak problem z nanoszeniem niektórych kolorów warstwowo, zwłaszcza białych blików, które powinny być wyraźniejsze. U pana Tomka biała kredka zostawiała ostry ślad, u mnie rozmazywała się ze spodnią warstwą koloru. W tym wypadku może to być wina samych pasteli, u pana Tomasza Winston-Newton, u mnie Mont Marte, czyli zapewne półka niżej ;). Chociaż może to być też wina za słabego u mnie roztarcia tła. Doświadczenie ma znaczenie, nie da się ukryć. W rezultacie jednak moje porzeczki nie są tak świetliste jak u wykładowcy.
Ale... jak to się mówi - pierwsze koty za płoty :). Nie powiedziałam w tym temacie ostatniego słowa i pewnie jeszcze parę obrazków w pastelach olejnych powstanie :). Bądź co bądź to było pierwsze z nimi spotkanie, muszę trochę poćwiczyć. Akwarelami na początku też nie umiałam się posługiwać, tak szczerze mówiąc, ale wiadomo, że praktyka czyni mistrzem, więc nie należy się zniechęcać. Akwarele z grubsza już ogarniam, to i olejnym pałeczkom dam radę :).
Chętnie przeczytam o Waszych doświadczeniach z pastelami olejnymi - jakich narzędzi i ewentualnie mediów do tego używacie? Jakiej firmy pastele posiadacie?
Wracając do pasteli suchych - znam jeszcze pewien myk z fiksatywą. Otóż pastelowego proszku nie da się nakładać warstwami jedną na drugą wielokrotnie, bo po prostu w pewnym momencie to wszystko będzie się osypywać, papier przestanie cały ten proszek trzymać. Wtedy wystarczy spryskać rysunek fiksatywą, czyli medium przeznaczonym do utrwalania pasteli (tańszą a równie dobrą alternatywą jest lakier do włosów). Po przeschnięciu powierzchnia rysunku robi się lekko chropowata, a wcześniejsze warstwy pasteli są "związane" fiksatywą jak spoiwem - i wówczas spokojnie można nakładać kolejne warstwy pasteli.
Doszłam do tego sama, przez przypadek, kiedy utrwaliłam obrazek, a w efekcie okazało się, że kolory nieco się zmieniły (co jest normalnym efektem utrwalania). Chciałam rysunek poprawić i wtedy odkryłam, że mogę po nim rysować i nie mieszają mi się kolory z poprzedniej warstwy, nic się nie osypuje. Niby logiczne, ale wcześniej o tym nie pomyślałam.
Tę metodę stosował w swoich pastelach miedzy innymi Degas, korzystając ze specjalnie dla niego przygotowanego do tego celu preparatu i uzyskując dzięki temu charakterystyczne świetliste kontrasty (tzw. martwy ton).
Czy istnieje jakaś podobna metoda w przypadku pasteli olejnych? Tego jeszcze nie wiem :). Inna rzecz, że nadmiar nałożonych warstw pasteli olejnych można zdrapać nożykiem, patyczkiem albo własnym paznokciem. Jak wspomniałam - próbowałam użyć do rysowania papuzich piór nożyka typu skalpel oraz ostrego patyczka i dało się nimi zeskrobać pastele do "żywego" papieru. W miejscach, gdzie warstwa pasteli jest grubsza, daje to fajny efekt. Tak więc w razie konieczności poprawek jest taka opcja ze zdrapywaniem.
Zalecane było także użycie wiszera, ale nie cierpię go używać, więc też odpuściłam sobie. W tej wersji zrezygnowałam również z użycia terpentyny. Tak więc wykorzystane były praktycznie same pastele i mój palec :).
Ponieważ niedawno w komentarzach padło pytanie o różnice między pastelami suchymi a olejnymi, to tak z grubsza wyjaśnię to na bazie mojej teoretycznej wiedzy i skromnych doświadczeń. Pastele suche co prawda znam dość dobrze, ale olejne dopiero poznaję.
Otóż pastele suche zawierają znacznie mniej tłustego lepiszcza niż olejne, przypominają kredę znaną ze szkoły. Kiedy rysujemy pastelami suchymi, to na papierze osadza się proszek z pigmentem. Możemy go wetrzeć bardziej w strukturę papieru (najczęściej robi się to palcem), rozetrzeć mieszając z innymi kolorami, zacierając barwne granice, albo rozprowadzić wodą przy pomocy pędzelka. Szczerze mówiąc - dawno temu sporo rysowałam pastelami, ale nigdy nie używałam do nich wody, więc trudno mi mówić o takim połączeniu i jego efektach, ale wiem, że niektórzy pasteliści tak właśnie robią. Ja używam tylko własnych palców, jednak w przypadku suchych pasteli robi się to delikatnie, proszek bardzo ładnie i lekko się rozprowadza i miesza.
Natomiast pastele olejne są, jak sama nazwa wskazuje, bardziej tłuste, lepkie, miękkie. W dotyku trochę przypominają glinę albo plastelinę. Pastele olejne wchodzą w papier miękko, wtapiają się w podłoże, ale znacznie trudniej niż suche dają się mieszać lub ścierać. Wymieszać je lub rozprowadzić można za pomocą własnego palca, ponieważ pod wpływem ciepła stają się bardziej miękkie, plastyczne. Przypomina to wcieranie w papier plasteliny.
Zdecydowanie nie jest to moja ulubiona metoda, bo w malowaniu czy rysowaniu nie lubię rozwiązań siłowych, a tutaj trzeba użyć sporo siły i energii, już po pierwszym obrazku palce mnie bolały i było to trochę zniechęcające. Dla mnie malowanie to malowanie, a nie lepienie jak z gliny czy plasteliny :).
Można też użyć pędzelka i medium dedykowanego do farb olejnych, czyli oleju lnianego lub - jeszcze lepiej - terpentyny. Wówczas pastele zachowują się trochę jak farba olejna, rozpuszczają się i dają się rozprowadzać i mieszać. No... powiedzmy. Taka imitacja malowania farbami. Nie przemawia to do mnie, podobnie jak kredki akwarelowe - wolę malować akwarelami, po prostu. W kredkach chcę zachować ich rysunkowy charakter, po to po nie sięgam. Jak chcę malować, to biorę farby.
Nakładanie i wciskanie palcami pasteli olejnych wymaga sporo energii i - przynajmniej na razie - nie kontroluję tego tak jak farby czy kredki. Nieprzewidywalność może być ciekawym elementem zabawy twórczej, ale mnie to jakoś nie kręci. W każdym razie pastele olejne nie porwały mnie jako technika.
![]() |
Papugi na tle moich pasteli z "kuferka skarbów", o którym była mowa w poprzednim wpisie :). |
Ale... jak to się mówi - pierwsze koty za płoty :). Nie powiedziałam w tym temacie ostatniego słowa i pewnie jeszcze parę obrazków w pastelach olejnych powstanie :). Bądź co bądź to było pierwsze z nimi spotkanie, muszę trochę poćwiczyć. Akwarelami na początku też nie umiałam się posługiwać, tak szczerze mówiąc, ale wiadomo, że praktyka czyni mistrzem, więc nie należy się zniechęcać. Akwarele z grubsza już ogarniam, to i olejnym pałeczkom dam radę :).
Chętnie przeczytam o Waszych doświadczeniach z pastelami olejnymi - jakich narzędzi i ewentualnie mediów do tego używacie? Jakiej firmy pastele posiadacie?
Wracając do pasteli suchych - znam jeszcze pewien myk z fiksatywą. Otóż pastelowego proszku nie da się nakładać warstwami jedną na drugą wielokrotnie, bo po prostu w pewnym momencie to wszystko będzie się osypywać, papier przestanie cały ten proszek trzymać. Wtedy wystarczy spryskać rysunek fiksatywą, czyli medium przeznaczonym do utrwalania pasteli (tańszą a równie dobrą alternatywą jest lakier do włosów). Po przeschnięciu powierzchnia rysunku robi się lekko chropowata, a wcześniejsze warstwy pasteli są "związane" fiksatywą jak spoiwem - i wówczas spokojnie można nakładać kolejne warstwy pasteli.
Doszłam do tego sama, przez przypadek, kiedy utrwaliłam obrazek, a w efekcie okazało się, że kolory nieco się zmieniły (co jest normalnym efektem utrwalania). Chciałam rysunek poprawić i wtedy odkryłam, że mogę po nim rysować i nie mieszają mi się kolory z poprzedniej warstwy, nic się nie osypuje. Niby logiczne, ale wcześniej o tym nie pomyślałam.
Tę metodę stosował w swoich pastelach miedzy innymi Degas, korzystając ze specjalnie dla niego przygotowanego do tego celu preparatu i uzyskując dzięki temu charakterystyczne świetliste kontrasty (tzw. martwy ton).
Czy istnieje jakaś podobna metoda w przypadku pasteli olejnych? Tego jeszcze nie wiem :). Inna rzecz, że nadmiar nałożonych warstw pasteli olejnych można zdrapać nożykiem, patyczkiem albo własnym paznokciem. Jak wspomniałam - próbowałam użyć do rysowania papuzich piór nożyka typu skalpel oraz ostrego patyczka i dało się nimi zeskrobać pastele do "żywego" papieru. W miejscach, gdzie warstwa pasteli jest grubsza, daje to fajny efekt. Tak więc w razie konieczności poprawek jest taka opcja ze zdrapywaniem.
A z kursów pana Wełny zamierzam korzystać jak najczęściej, więc spodziewajcie się kolejnych efektów tej nauki :).
*****