Znowu miałam małą przerwę w blogowaniu, przepraszam stęsknionych Czytelników, jeśli takowi tutaj są ;), ale powiem Wam szczerze, że coraz mniejszą mam ochotę na prowadzenie bloga. Chociaż prawda jest taka, że tego typu kryzysy miewałam już parę razy. Może tym razem to ten wściekły upał (na zmianę z burzami) odbiera chęć do tworzenia czegokolwiek? Skoro jednak nie podjęłam jeszcze ostatecznej decyzji o zamknięciu tego zakątka internetu, to w końcu wzięłam się w garść, żeby co-nieco jednak napisać.
Dzisiaj zatem na początek - książki. Prezentuję Wam tym razem pewien misz-masz tematyczny i gatunkowy. Oderwałam się chwilowo od biografii, książek o sztuce i czytanych ostatnio od nowa powieści Agathy Christie. Zastanawiałam się co prawda przez chwilę, czy w ogóle wspominać na blogu o moich lekturach, bo kiedyś owszem planowałam pisanie tutaj o książkach, ale tylko o tych dotyczących malarstwa i sztuki w ogóle. Ale coraz częściej poruszam też inne tematy, wychodzące poza założony na początku profil bloga, wobec tego niech będzie też od czasu do czasu o takich przeróżnych książkach i książczydłach. Zatem dzisiaj taki przedziwny zestaw, bowiem akurat tak się złożyło, że z różnych powodów ostatnio wybrałam właśnie te pozycje. A więc...
- VICTORIA HOLT - "Klątwa królów". Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 1999r, 303 str., okładka miękka lakierowana.
Powieść osadzona w realiach wiktoriańskiej Anglii, ciekawie oddany klimat tej epoki i panujące wówczas zwyczaje. Najpierw co prawda zaczęłam się orientować, że wykopaliska owszem będą mi w tej historii towarzyszyć, ale autorka nie jest w tej dziedzinie zbyt mocna i traktuje temat starożytności, jak i prac badawczych, raczej ogólnikowo, jako tło, czy też osnowę, wokół której toczą się rozmaite wydarzenia. Więc konkretów i smaczków egiptologiczno-archeologicznych nie ma, a to by mnie bardzo ucieszyło, więc żal ;). Z drugiej jednak strony - nie potwierdziły się moje obawy, że może to być mdła historyjka z ckliwym romansem na pierwszym planie. Romans owszem jest, nawet historia przysłowiowego Kopciuszka i w pewnym momencie zaczęło mnie to nudzić, bo było za bardzo bajkowo i zupełnie nieżyciowo. Ale - poza tym jednym trochę odrealnionym wątkiem - książka jest dobrze napisana (poza paroma lapsusami językowymi nie z tej epoki, co kładę raczej na karb niezdarnego tłumaczenia idiomów), pojawia się kilkoro wyrazistych bohaterów, jest wątek miłosny, jest i kryminalny, jest pokręcony życiorys i psychologiczne zapętlenie głównej bohaterki, nieco mroczna tajemnica grobowców faraonów, niespodziewane zwroty akcji itd. Czyta się dobrze, książka i do poduszki i do pociągu :). Mnie zaciekawiła na tyle, że pewnie poszukam innych pozycji tej autorki.
Z notki wydawniczej:
- Koniec XIX wieku, wiktoriańska Anglia. Nieoczekiwany splot wydarzeń sprawia, że Judyta Osmond, wychowywana w skromnej rodzinie wiejskiego proboszcza, wchodzi w środowisko naukowców zajmujących się archeologią. Zaczyna z zapałem zgłębiać tę dziedzinę wiedzy. Wraz z poślubieniem młodego, wybijającego się badacza starożytności, przed główną bohaterką powieści otwiera się możliwość przeżycia wielkiej przygody, jaką jest udział w wyprawie wykopaliskowej, działającej w rejonie grobowców faraonów na terenie Egiptu. Zarówno pracom ekspedycji archeologicznej jak i dramatycznym wypadkom przydarzającym się związanym z nią ludziom, towarzyszy w tle mityczna groźba: rzekomej klątwy, rzuconej przez faraonów na tych, którzy zakłócają im spokój wiecznego spoczynku.
O samej autorce, z portalu "Lubimy czytać":
- Autorka uwielbiana przez czytelników na całym świecie, napisała ponad sto powieści, z których większość rozgrywa się w jej rodzinnej Anglii. Urodzona jako Eleanor Hibbert, tworzyła pod wieloma pseudonimami. Jako Jean Plaidy pisała powieści o angielskiej rodzinie królewskiej, jako Philippa Carr stworzyła obejmującą całe stulecia angielską sagę rodzinną, a jako Victoria Holt odniosła ogromny sukces dzięki romantycznym kryminałom.
*****
- IRENEUSZ J. KAMIŃSKI - "Konie rubinowe". Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1982, 150 str, okładka twarda z obwolutą (której mój egzemplarz już nie posiada).
oryginalna okładka, a właściwie - obwoluta |
Prolog: "18 grudnia 1817 roku do Janowa Podlaskiego, zwanego też niegdyś Biskupim, dotarło 187 koni rasy i maści różnej, sprowadzonych tutaj półrocznym marszem z Rosji przez Jana Ritza, lekarza weterynarii i późniejszego inspektora powstającej właśnie stadniny, której pierwszym dyrektorem został Aleksander hr. Potocki z Wilanowa, Wielki Koniuszy Koronny, człowiek znający i lubiący konie, a zatem, nie ma wątpliwości, przyzwoity. Pierwsza na ziemiach polskich stadnina państwowa otrzymała zadanie tyle trudne, co chwalebne: odnowy i uszlachetnienia pogłowia koni w kraju, przetrzebionego okrutnie wojnami napoleońskimi. 54 ogiery, 100 klaczy i 33 sztuki młodzieży ulokowano tymczasowo w "lokalach zastępczych", raczej nie sprzyjających hodowli, kierownictwo zaś ludzkie tego majątku opanowało zamek, dawną siedzibę biskupów łuckich, gdzie mimo ciągłej groźby eksmisji, sygnowanej przez wysoko postawione duchowieństwo, przetrwało lat 97 - w zmieniającym się, naturalnie, składzie osobowym. (...)"
Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby dzisiaj to było możliwe...
I dalej taki smakowity akapit: "Kto lubi zwierzęta, ten trzyma psa czy kota, albo kanarki, ewentualnie papużki lub złote rybki, może białe myszki. Kto lubi zwierzęta i ma pieniądze, ten jedzie do Janowa i kupuje konia arabskiego za kilkadziesiąt tysięcy dolarów, aby po przewiezieniu go samolotem PANAM do Ohio czy Arizony, psuć krew sąsiadom tym prestiżowym polskim cudem, które ma chrapy czarne, oczy przepastne, nogi suche, a kiedy cwałuje, ziemia ledwie go ściga szelestem kopyt."
Dodam tylko, że obecnie ceny tych koni, także ze stadnin w Białce i Michałowie, osiągają ceny po kilkaset tysięcy euro, a najdrożej sprzedanym koniem z polskiej hodowli była Pepita, 10-letnia siwa klacz rasy arabskiej - sprzedana za 1,4 miliona euro!
Wracając do książki i powyższych cytatów - widać po tym stylu, że autor konie kocha. Książka opowiada szczegółowo historię stadniny w Janowie (do początku lat 80-tych ubiegłego stulecia), opowiada dzieje rosnącej sławy janowskich koni, tragiczne dzieje okresu wojennego, odbudowę stada, sukcesy wystawowe i aukcyjne. Poznajemy szczegóły genealogii championów, ich osiągnięcia, a także rozmaite anegdoty z życia stadniny. Autor z wielką pasją maluje przed czytelnikiem rolę koni w odległych czasach i na całym świecie. Konie zawsze służyły człowiekowi zarówno do pracy, jak i dla przyjemności... Opowieść piękna, wielowątkowa, napisana lekkim gawędziarskim stylem, z mnóstwem ciekawostek o pochodzeniu koni arabskich, z których słynie stadnina w Janowie, o koniach w literaturze i sztuce. Polecam szczególnie pasjonatom tych pięknych i mądrych zwierząt. A dlaczego ja akurat po tę książkę sięgnęłam, to będzie w kolejnym (mam nadzieję) wpisie :).
*****
- JOANNA HUNNER-WOJCIECHOWSKA - "Lata 60-te. - sztuka użytkowa XX wieku. Przewodnik dla kolekcjonerów". Wydawnictwo ARKADY Sp. z o.o., Warszawa 2014, 408 str., okładka twarda lakierowana.
Tę książkę kupiłam jakiś czas temu dla mojej młodszej latorośli, żywo zainteresowanej designem lat 60-tych. Synek miał nawet kiedyś marzenie (nie do końca porzucone), żeby umeblować sobie w domu jeden pokój w stylu lat młodości jego przodków. Nawet trochę gratów uzbierał, część odziedziczoną po dziadku, część gdzieś wyszperaną. No cóż, dla nas to trochę badziewie przypominające przaśność PRL-u, ale nie ukrywam, że doceniam perełki ówczesnego wzornictwa, jak choćby kultowe fotele Chierowskiego, które stały w "salonach" zarówno moich rodziców, jak i teściów, czy rozmaite okazy ceramiki, szkła, plakaty itd.
Książka jest w zasadzie bogato ilustrowanym albumem z obszernym omówieniem wzornictwa lat 60-tych, zarówno w Polsce, jak i na świecie, z podziałem na wiodące kraje, a także rozdziały osobno omawiające meble, ceramikę, szkło, tkaniny, modę itd. Na końcu książki jest wykaz specjalistycznych muzeów.
Z noty wydawniczej:
"Przewodnik po sztuce użytkowej lat 60. to pasjonująca lektura zarówno dla początkujących zbieraczy, jak i rasowych kolekcjonerów, a także amatorów designu tych lat. Prezentuje wszystkie popularne dziedziny kolekcjonerskie od mebli, przez ceramikę, szkło, biżuterię, plakaty, modę, po wzornictwo przemysłowe. Zawiera wskazówki, jak zbudować kolekcję na miarę możliwości każdego i nie ulec presji cenowej, jak odnaleźć się w labiryncie kierunków i nie przeoczyć okazji, jak zainwestować, aby po latach zyskać. Wprowadza w świat ekscytujących przedmiotów, rozbudzając chęć ich posiadania."
- PIOTR LIPIŃSKI, MICHAŁ MATYS - "Absurdy PRL-u". Dom Wydawniczy PWN, Warszawa 2014r, 320 str., okładka twarda.
- JOANNA CHMIELEWSKA - "Złota mucha". Wydawnictwo "VERS", Konstancin-Jeziorna, rok 1998 (wyd. I), 348 str., okładka miękka.
Do sięgnięcia po tę książkę sprowokowała mnie, rzec można, relacja z wizyty w muzeum bursztynu w Gdańsku - na blogu "Moje podróże" (tutaj). Bursztynowe precjoza zawsze kojarzą mi się z tą właśnie książką, bowiem otworzyła mi przed laty oczy na przemysł bursztynniczy. Zatem po przeczytaniu relacji z wystawy natychmiast wyciągnęłam z półki "Złotą muchę" i zatopiłam się ponownie w lekturze.
Dawno temu uwielbiałam książki Chmielewskiej, do pewnego momentu kupowałam i czytałam wszystko, co napisała. Skończyło się to jednak w momencie, kiedy nasza polska królowa kryminału podpisała z pewnym wydawnictwem kontrakt, w którym zobowiązała się do napisania dwóch książek rocznie. Co prawda wcześniej bez problemu zdarzało jej się takie tempo pisania, ale wiecie, jak to jest - dopóki nie musisz, to leci samo, a jak jest obowiązek, to idzie jak po grudzie. Więc te późniejsze książki Chmielewskiej nie były już ani tak błyskotliwe, ani tak zabawne, jak te z początkowego okresu jej twórczości. "Złota mucha" to była chyba jedna z ostatnich dobrych jej powieści.
Jest to zarazem powieść dość specyficzna, bo bardzo głęboko wchodząca w branżę bursztynniczą (tematyka więc dość nietypowa), zawierająca mnóstwo szczegółów dotyczących metod poławiania bursztynu, różnych konszachtów między bursztynnikami a kupcami bursztynowymi, konkurencji, przemytu, obróbki itd. Większość tych faktów opiera się na osobistych doświadczeniach Chmielewskiej. Jeśli więc ktoś lubi powieści opowiadające o realiach funkcjonowania konkretnej branży, albo jeśli ktoś kocha bursztyn i chciałaby się takich rzeczy dowiedzieć - to książka doskonała dla takich właśnie czytelników. Wielbiciele specyficznego humoru Chmielewskiej mogą jednak poczuć się nieco zawiedzeni, bo trochę tego tutaj zabrakło. Oczywiście jest wątek kryminalny, są trupy, jest przemyt i szara strefa bursztynnicza, ale drobiazgowe opisy kolejnych "polowań" na bursztyn są dość męczące. Polecam więc osobom zainteresowanym tematem pozyskiwania bursztynu i wszystkim, co się z tym tematem wiąże.
*****
A teraz z innej beczki - podzielę się małymi radościami, które mnie ostatnio spotykają. Bo czasem nie dostrzegamy drobnych fajnych momentów, albo sytuacji, które nas pozytywnie nastrajają, a uważamy je za przynależne do kategorii obowiązków, a nie - przyjemności.
Jedna z blogowych koleżanek walczy z deprechą, wiele osób miewa całkiem często takie bardzo złe dni, ja sama dawno temu też miałam depresyjne dość długie i głębokie epizody. Wygrzebawszy się z dołka psychicznego wiedziałam, że jak sama nie zadbam o swój dobrostan psychiczny, to raczej mało jest na świecie sił, które by zrobiły to za mnie. Nastawienie pacjenta jest prawie zawsze najważniejsze.
Więc staram się nie zajmować głowy sprawami trudnymi, na które nie mam wpływu, nie angażować w zajęcia, które z góry skazane są na porażkę, lub pyrrusowe zwycięstwo, dbam o zapełnianie swojej psyche dobrymi myślami, szukam pozytywów i radości w codziennych drobiazgach.
Radości ostatnich dni - podaję dla przykładu, z czego można się ucieszyć:
- Wyjazd męża i możliwość przeprowadzenia bez jego nadzoru rewolucyjnych porządków w niektórych pomieszczeniach. Zwłaszcza tych zabałaganionych przez niego. No tak, dla mnie to frajda :). Prosiłam, zachęcałam, w końcu odgrażałam się, że jak sam nie uporządkuje tego chaosu, to ja się za to wezmę i nie będę przyjmować żadnych reklamacji. Więc jak się nadarzył wyjazd męża na nieco ponad tydzień, to oświadczyłam, że zamówiłam już kontener i połowę gratów wywalę bez sentymentów. Ledwo drzwi się za nim zamknęły, dokonałam wstępnej inspekcji, zapełniając po drodze pierwszy wór, potem przyszedł czas na bardziej wnikliwą analizę zawartości szaf, szafeczek i półeczek. Po dwóch dniach miałam poczucie dobrze spędzonego czasu, przestrzeń się zrobiła, zapanował ład i porządek. I nikt przy tym nie biadolił "bo ty byś wszystko powyrzucała, a to się jeszcze może przydać". No nie, nie przyda się. Mąż chyba w końcu zrozumiał, bo przed wyjazdem nie protestował. Z rozpędu nawet, mimo wściekłego upału, wypolerowałam to i owo, a zwykle nie mam już czasu na takie dopieszczanie :). Mąż wraca jutro, a ja się napawam :))). Jak to niektórzy mówią - kobieta wychodzi za mąż po to, żeby być szczęśliwą, jak mąż wyjedzie ;).
- Sowa włochatka. (tutaj link do opisu w Wikipedii i tutaj jeszcze ciekawy artykuł). Ta malutka (mniejsza od gołębia) sówka, przypominająca wyglądem bardziej u nas popularną pójdźkę, zamieszkuje stare bory świerkowe, najczęściej górskie, w Polsce rzadko spotykana. Nie buduje gniazd, zasiedla dziuple w starodrzewie świerkowym, najczęściej po dzięciole czarnym. W Polsce podlega ścisłej ochronie gatunkowej.
włochatka |
Czyż nie jest cudna?! Spójrzcie na te mocno opierzone, aż po same szpony, łapki - podobno z tego właśnie powodu sówkę nazwano włochatką.
A tu młode, równie urocze :) - podobno nie boją się ludzi:
młode włochatki |
No dobrze, ale co z tą włochatką i dlaczego wymieniam ją wśród antydepresantów? Bo otóż właśnie niedawno ta malutka sówka "zrobiła mi dzień" :). A nawet kilka dni.
Było gorąco, na noc więc okna w sypialni otwarte. A za oknem, jakieś 30 metrów od naszego domu, czyli niemal za płotem, jest niewielki zagajnik ze starymi drzewami. Mieszka tam mnóstwo śpiewającego i ćwierkającego ptasiego drobiazgu, tłum rozmaitych krukowatych, bywają też sroki, sójki, dzięcioły, biegają wiewiórki, o sowach jednak do tej pory nie słyszałam. No i pewnej nocy zbudził mnie jakiś przedziwny dźwięk. Nie cierpię, jak mnie coś wyrywa ze snu, bo mam potem problem z zaśnięciem, a jak już po trzech godzinach w końcu zasnę, to rano masakra ze wstawaniem, a do roboty czasem jednak trzeba iść. No i razu pewnego, nagle wśród nocnej ciszy i czerni choć oko wykol, rozlega się niezwykle donośny, przenikliwy, ale całkiem ładny dźwięk, niewątpliwie ptasi głos, najprawdopodobniej sowi, choć z typowym pohukiwaniem nie kojarzący się ani trochę.
Mimo wszystko - byłam pewna, że to jakaś sowa. I tak mnie to uradowało, że mamy po sąsiedzku sowę, że uszczęśliwiona tym faktem zasnęłam natychmiast z błogim uśmiechem :). A następnego dnia odsłuchałam w internecie głosy wszystkich sów, no i okazało się, że to włochatka! Głos specyficzny, nie do pomylenia. Niestety, później już go nie słyszałam, więc możliwe, że sowa była tutaj tylko przelotem. Druga opcja jest taka, że nie słychać już jej głosu, bo one częściej odzywają się na wiosnę, w porze godowej. Więc może tylko pan włochatek zasygnalizował, że znalazł odpowiednią dziuplę i tutaj będzie mieszkał, a na wiosnę zacznie przywoływać panie włochatki :))).
I tutaj, proszę bardzo, próbka tego niesamowitego głosu, kosmicznego, jak określiła to Romi :)
No w każdym razie słucham sobie tych nagrań głosu włochatki co chwila, czytam wszelkie możliwe ciekawostki o jej życiu i zwyczajach i jaram się jak głupia :).
- Hortensje i lawenda. No wiadomka :). Teraz na wszelkich blogach są przepiękne zdjęcia hortensji, bo to głównie one dają teraz koncert kwitnienia, więc nie będę Was zasypywać moimi kiepskimi fotkami. Ale cieszę się, że w końcu coś w moim zaniedbanym ogrodzie kwitnie spektakularnie (no dobra, na wiosnę była wielka azalia pontyjska i białe lilaki, później wiciokrzew japoński (że japoński, to wiem dzięki Pani Ogrodowej czyli Iwonce, bo ja przez lata myślałam, że mam pomorski!). Oczywiście jest pełno różnych drobnostek, ale wrażenia wielkiego nie robią. A teraz, kiedy przycięłam właśnie lawendę, królową ogrodu jest spora kępa hortensji bukietowych w trzech odmianach. Uwielbiam białe kwiaty, więc dopóki się nie przebarwią pod koniec kwitnienia na różowo, cieszą moje oczy. A lawendy nareszcie udało mi się rozmnożyć i to mnie ogromnie cieszy. Młode nie są jeszcze imponujące, ale mam kilka nowych kwitnących kępek i to jest najważniejsze, bo mojej odmiany nie spotykam w handlu. Ma wyjątkowo długie, przewieszające się pędy, ładnie wygląda posadzona na skraju murku, bo kwiaty zwieszają się i wygląda to jak lawendowa kaskada. No niestety, dokonałam mocnego cięcia zanim przyszło mi do głowy, żeby ją sfotografować, teraz jest nieco... łysa :). Muszę pamiętać przy kolejnym kwitnieniu, żeby ją uwiecznić.
Ja też muszę sobie takie dobre punkty zbierać może trzeba sobie na koniec tygodnia w jakiś dzień spisywać dobroci tygodnia. Może najlepsza będzie niedziela?
OdpowiedzUsuńZmiany w pracy mnie nieco stresują ale jednocześnie to niby na plus dla mnie. A z drugiej strony odpowiedzialność.
Ja w ten wściekły upał nie jestem w stanie czytać za wiele. Zasypiam...
Ale obejrzalysmy Avatara - jaki to jest cudny film! Kurcze trzeba było iść do kina, ale u mnie kino z efektami to w Lublinie majątek bilety kosztują. Może będą powtarzać przed kolejną częścią to sobie zobaczę.
PS. Znaczy Istota Wody, bo pierwsza część to już na pamięć ;)
UsuńI dziękuję za link do zbiórki - przyznam, że się nieco jakoś czuję taka dociążona nieco, ale muszę te pozytywy zacząć pisać sobie np co niedzielę, bo mam wrażenie, że się jakiś dziwny dołek plącze dookoła mnie, a nie chciałabym w dołek wpaść.
UsuńPamiętam te otchłań jak odszedł Mefi jak krążyła wokół ale nie dałam się. Przyjęłam Poppy mimo nieco zamarłego serca - choć i było uczucie ulgi to jednak jakoś sobie musiałam wytłumaczyć, że to nie jest nic złego. Bo Mefiego wszyscy kochali i każdy życzył mu by odszedł godnie. I tak było bez boli we śnie na kroplówce u weta.
Czasem się boje, że mniej czuję ale to chyba tylko bariera ochronna się aktywowała i potrzeba czasu.
Ale boje się czasami że mam depresję i o tym nie wiem.
Kocurku, jesteś bardzo wrażliwą istotą, więc mocno przeżywasz wszelkie zdarzenia, niestety także te przygnębiające. A trzeba skupiać się na tych pozytywnych, rozglądać się i wyłuskiwać z szarej codzienności te dobre okruchy, małe promyczki. Potem celebrować ich przeżywanie. Tak jak ja z tą włochatką. Kiedy ją usłyszałam - to była krótka chwila, ale potem zaczęłam wyszukiwać informacje o sowach, słuchać nagrań sowich głosów, potem innych ptaków - nowe, miłe zajęcie, które sprawiło mi dużo frajdy. A kiedy kotki odchodzą za Tęczowy Most - wyobrażam sobie, że przecież one mają po 9 żyć, więc wracają potem, choć może w innym futerku, jak to było w wierszu... chyba Klimka? A my jesteśmy po to, żeby na nie czekać i przyjąć znowu pod swój dach. Pomyśl tak o tym - że w Poppy i w Twoich trzech maluszkach są nowe wcielenia Mefiego i tych innych, które odeszły, bo ich ciałka nie dawały już rady.
UsuńCo do udostępniania zbiórki, to kurna nie potrafię wkleić widgetu HTML, coś mi nie wychodzi, dlatego tylko taki link. I grosik do koszyczka przy okazji wrzuciłam dla maluszków. Ściskam Was mocno!
Dziękujemy ❤️
UsuńNa zdrowie!
UsuńMałgosiu nawet nie myśl o rezygnacji z blogowania!. Niech się rozwija w takich kierunkach w jakie Ciebie zniesie😀 w tempie dla Ciebie wygodnym😀.
OdpowiedzUsuńSame plusy dla Czytaczy, ważne i dla mnie. Dobrze, bardzo dobrze że się dzielisz.
Spis radości, o tak, to rewelacyjny pomysł. Podstawowy.
-
Dzięki :). Dawniej udało mi się już dwa blogi skasować, bo wydawało mi się, że już do blogowania nie wrócę, więc tym razem nie będę działać pochopnie :).
UsuńSpis radości, albo drobnych sukcesów, może być w głowie, a jak ktoś ma z tym problem, bo mu zaraz wylatuje, to jak najbardziej na kartce, w notesie, na karteczkach wrzucanych do słoika albo przyczepianych do tablicy korkowej, albo w formie pamiętnika dobrych zdarzeń. Ważne, żeby to sobie utrwalać, te dobre momenty. I niech ich będzie jak najwięcej, tego Ci życzę :).
Ja chyba zacznę spisywać a.potem.np przy okazji zdjęć na koniec tygodnia wkleje o
OdpowiedzUsuńMoże warto propagować taką akcję na blogach - wrzucamy tutaj swoje niepozorne, ale pozytywne momenty, żeby je utrwalić i zarażać innych :).
UsuńA ponoć stadnina w Janowie bardzo podupadła w ciągu ostatnich lat... Książki bardzo ciekawe. Mebelki i akcesoria domowe z lat 60' baaardzo mi się podobają. Tamte fotele, szafeczki, miniregały - cuda i to porządnie wykonane.
OdpowiedzUsuńTak, dobra zmiana fatalnie się stadninie przysłużyła. Zamierzam zresztą do tego tematu nawiązać w kolejnym wpisie. Książka natomiast opowiada o jej dawniejszych dziejach, do lat 80-tych ubiegłego stulecia.
UsuńDo dizajnu lat 60-tych po okresie totalnego odrzucenia zaczynam wracać, trochę pod wpływem syna, dla którego to taka ciekawa egzotyka, jak dla mnie meble XIX-wieczne :).
Małgosiu, niech Cię nie wiem co broni przed skasowaniem bloga. Przecież zawsze możesz sobie zrobić przerwę, złapać oddech, czy co tam jeszcze, nawet odwrócić się do bloga tyłem :) Ale kasować??? Nie i jeszcze raz nie. Ja już w swoim życiu dwa blogi skasowałam. Teraz żałuję, bo z ogromną chęcią wróciłabym do nich i do swoich wspomnień :) O książkach się nie wypowiem, bo chyba po żadną z nich bym nie sięgnęła. Chmielewska, to dla mnie tylko "Klin", "Lesio", przy którym pękałam onegdaj ze śmiechu i "Dzikie białko". Innymi pozycjami, tymi późniejszymi byłam już rozczarowana. A czasy PRL-u to tak jak napisałaś... Moje dzieciństwo i dla mnie synonim i przesyt prlowskiego kiczu. Sówka przepiękna, rzeczywiście... I jej głos bardzo ciekawy, na równi intrygujący z męskim głosem lektora na filmiku :) I ogromnie się cieszę, że przyczyniłam się do identyfikacji Twojego wiciokrzewu... to bardzo miłe. Pozdrawiam Cię gorąco <3
OdpowiedzUsuńNo właśnie, ja też skasowałam dwa poprzednie blogi, co prawda jakoś specjalnie za nimi nie tęsknię, ale po tych doświadczeniach wiem, że niechęć do bloga bywa przelotna, potem z nowym zapałem się do niego wraca. No, zobaczymy jeszcze... W każdym razie - mój plan systematycznego pisania postów nie bardzo wychodzi, ale nie będę się zmuszać, bo to by tylko przyśpieszyło likwidację. Ostatnio mam sporo innych spraw na głowie, angażuję się na innych polach, brakuje więc czasu na blogowanie. Po prostu będę się tu pojawiać w miarę możliwości.
UsuńPozdrawiam Cię, Iwonko, serdecznie!
wiem, ja też czasem nie mam ochoty.. ale nie robię nic nieodwracalnego :) małe cieszące nas rzeczy to właśnie sens życia, bo ile można jechać na energii dużych pozytywnych wydarzeń? (które nie trafiają się tak często). Sówka przepiękna, nawet jak przelotem, to wspaniale że była w pobliżu!
OdpowiedzUsuńJa niestety (albo - stety) mam skłonność do robienia rzeczy radykalnych i nieodwracalnych. Nie lubię niczego robić na pół gwizdka, więc jak mi z tym blogiem nie zawsze po drodze, to zaraz chodzą mi po głowie myśli o zamknięciu. No ale jeszcze się zobaczy :).
UsuńSówka zupełnie mnie zauroczyła :))). Nawet jej nie widziałam, tylko słyszałam jej donośne nawoływanie wśród czarnej nocy - wrażenie niesamowite, zwłaszcza jak się potem okazuje, że to takie maleństwo było przez chwilę władcą nocnego lasu!
Zgadzam się w pełni z Romaną - pisz w swoim tempie i co Ci ślina na język przyniesie. A punkty o przyjemnościach dnia są super. Swoją drogą coraz bardziej Twoje lektury pasują do moich :) Lubię czytać i o wzornictwie, i o PRL-u, a i stare Chmielewskie kocham, a nawet posiadam wszystkie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Też posiadam :))). Co do epoki i wzornictwa, to pewnie nie zainteresowałabym się tematem, gdyby nie pasje synowskie. Kupiłam książki dla syna już jakiś czas temu i w końcu sama je przeczytałam. Ta o designie mnie wciągnęła, ale ta o PRL jest zbiorem przypadkowych ciekawostek z wyraźnie tendencyjnym nastawieniem autorów, więc nie uważam jej za dobry nabytek.
UsuńPs. Też kocham takie porządki i gdy męża w maju i czerwcu nie było w domu, to wszystkie pomieszczenia domowe oczyściłam. I gdyby nie brak czasu i strach przed wyrzuceniem potrzebnej śrubki, to i warsztat i stodołę też bym ogołociła.
OdpowiedzUsuńJa to bym chciała, żeby mąż tak systematycznie na jakiś czas wyjeżdżał, to by ten dom wyglądał bardziej "po mojemu" :). Serdeczności przesyłam!
UsuńMoże zrób sobie odpoczynek od bloga? Ja tak zrobiłam i wróciłam do pisania z przyjemnością. Może nie trzeba od razu deklarować odejścia, bo nigdy nie wiadomo. My tu będziemy cierpliwie czekać i wypatrywać, aż coś nowego pojawi się na blogu. *^v^*
OdpowiedzUsuńBrawo dla wyjeżdżających mężów! Ja mam na oku półtora tygodnia w październiku, mąż znowu jedzie w delegację, będę miała okazję zająć się kolejną porcją mieszkania do posprzatania! *^V^*~~~
Nie wiedziałam o tym kontrakcie Chmielewskiej, ale dokładnie czuć w jej książkach, że coś takiego miało miejsce, w pewnym momencie czyta się już te historie ze znużeniem, wszystko już było, żarty się powtarzają, postaci uproszczone, ech... Szkoda, bo ja też mam wszystkie jej powieści (do pewnego punktu, bo tych kilku ostatnich nie kupiłam), zaczytywałam się wieloma z nich wielokrotnie od dziecka, bo najpierw historie Pawełka i Janeczki, potem Tereska i Okrętka, potem sama Joanna.
Sówka cudowna! To musi być magiczne, mieć za oknem tyle dzikich zwierząt i słuchać ich głosów, u mnie tylko sroki, synogarlice, wróble czasami ćwierkają.
Dawniej nie odróżniałam wrony od kawki, a wróbla od mazurka, ale od czasu jak mieszkam w domku na obrzeżach miasta, w dość zielonej okolicy, to stopniowo zaczęłam się coraz bardziej interesować fruwaczami w ogrodzie. Coraz więcej ich rozpoznaję, a jak się pojawia jakiś nowy gatunek, to szukam informacji co też to za gość do nas zawitał. Bardziej interesują mnie ptaki niż ludzie, to znaczy ich wygląd, zachowanie i zwyczaje :). Bardzo miłe zajęcie, chociaż robię to bardzo po amatorsku.
UsuńCiekawe książki prezentujesz... ja "zawiesiłam" się na Księgach Jakubowych, to trudna i wielowątkowa lektura, po jej zakończeniu na pewno sięgnę po coś lekkiego. Bardzo dobrze rozumiem Twoją radość z powodu sowy. Sama sąsiaduję z piękną, dostojną panią puszczykową. Kiedy zasiedliła komin pobliskiego, opuszczonego domu z mojego ogrodu wyprowadziły się wszystkie krety... Wiosną sowa opuszcza komin i zapewne udaje się na gniazdowanie... ale kiedy wraca, tak pod koniec września... uwierz mi - świętujemy z radości:))) Pozdrawiam cieplutko:)
OdpowiedzUsuńO, to też masz fajną sąsiadkę :))). Z kretami na szczęście nie mamy póki co kłopotów, ale faktycznie w razie czego to najlepiej mieć za sprzymierzeńca takiego nocnego łowcę.
Usuń"Księgi Jakubowe" przeczytałam bez entuzjazmu, bo takimi (ciężkimi, bądź co bądź) lekturami fascynowałam się w młodszych latach, z czasem trochę mi to przeszło. Zaczytywałam się Tokarczuk zanim stała się modna, ale dzisiaj sięgam po jej dzieła już tylko bardziej z potrzeby bycia na bieżąco :). Nie wciągają mnie jej skomplikowane pomysły literackie tak jak niegdyś. Może zresztą tak jak u Ciebie - to tylko przejściowy przesyt trudną tematyką.
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie!
Witaj Gosiu,
OdpowiedzUsuńniektóre z zaprezentowanych przez Ciebie książek zapowiadają się ciekawie, np. "Absurdy PRL-u" (oj sama z chęcią bym o nich przeczytała, bo znam je głównie z opowiadań), albo "Klątwę królów". Co do sowy to chyba sama byłabym zachwycona jej widokiem, jest piękna. Pozdrawiam serdecznie
Sowy niestety nie widziałam, tylko słyszałam. Zobaczyć ją trudno, bo jest typowym nocnym ptakiem, poza tym w ogóle bardzo rzadko u nas w Polsce występuje. Cieszę się więc, że przynajmniej mogłam usłyszeć ją na żywo :). Pozdrawiam serdecznie!
UsuńKlątwa królów brzmi ciekawie. Z kolei Konie rubinowe spodobałyby się mojemu młodszemu bratu. który wydaje fortunę na jazdę konną.
OdpowiedzUsuńMega się ubawiłam, czytając o Twoich domowych porządkach xD
Ja tymczasem też mam bałagan, ale świetnie się w nim odnajduję. Lepiej niż w uporządkowanym domu :)
Pozdrawiam
Dla wielbiciela koni to rzeczywiście świetna lektura :). Do kwestii porządków/bałaganu masz chyba podejście podobne jak mój mąż - on w uporządkowanym domu czuje się zagubiony i wyobcowany, musi mieć wokół siebie mnóstwo przedmiotów :). Pozdrawiam serdecznie!
UsuńSowa świetna! Z książek zainteresowała mnie "Klątwa królów". :)
OdpowiedzUsuńO tak, sówka jest fantastyczna :))). Książka też mi się bardzo spodobała, będę szukać innych tytułów tej autorki. Pozdrawiam!
UsuńZazdroszczę wyjazdu męża choć na parę dni :D Sama bym chętnie wysłała gdzieś swojego, choćby do sanatorium, ale to marzenie ściętej głowy. Nie chce nigdzie sam ! Jakiś czas temu musiał się zgodzić na pobyt w szpitalu (tylko 3 dni) i to naprawdę była chwila oddechu dla mnie. A co robiłam ? Oczywiście generalne porządki w jego pokoju ;-))) Kiedyś też zaczytywałam się w książkach Chmielewskiej ;-) Zaciekawiła mnie ta książka -Sztuka użytkowa lat 60-tych i chyba sobie taką sprawię :-) Sówki włochate cudne ♥
OdpowiedzUsuńNo proszę, a myślałam, że jestem odosobniona w tym rzucaniu się w wir porządków w czasie nieobecności męża :). A sówki - oczywiście - wymiatają :))))).
UsuńMój poprzedni komentarz się nie opublikował, spróbuję więc jeszcze raz.
OdpowiedzUsuńJakiś kolejny złośliwy psikus bloggera... w spamie nie znalazłam jednak żadnego komentarza, więc pewnie pofrunął w kosmos...
UsuńOK. Małgosiu, nie rób nam tego, może krótki odpoczynek od bloga wystarczy?
OdpowiedzUsuńUbawilam się porządkami podczas nieobecności męża, każda z nas potrzebuje czasami chwili samotności. Co do książek, rzeczywiście p. Chmielewskiej już nie mogę czytać, po rprostu mnie irytują. Lubię czytac nazwiskami, czyli wszystko jednego autora.
Z przyjemnością obejrzałam i posłuchałam sówki, intrygujący głos. Wczoraj znalazłam na tui modliszkę, tak mi przynajmniej sąsiad powiedział.
Twoje sposoby na poprawę humoru popieram, sama też podobnie sobie radzę.
Moc serdeczności przesyłam.
Celu, z blogiem pewnie tak będzie, że nie zamknę go całkiem (bo dwa razy w życiu już ten błąd popełniłam!), tylko będą czasem dłuższe przerwy.
UsuńPodobnie jak Ty, często wpadam w ciąg czytania nazwiskami :). Jak mi się spodoba książka jakiegoś autora, to zaraz szukam kolejnych jego tytułów, z nadzieją na świetną lekturę.
O modliszkach słyszałam, że coraz częściej się je spotyka w Polsce. U nas czasem pojawiają się duże zielone pasikoniki, zdarza im się wpaść do mieszkania. To całkiem spore owady, trochę podobne do modliszek.
Pozdrawiam Cię, Celu, najserdeczniej!
Bardzo mi miło, że mój wpis (też miałam przerwę w pisaniu spowodowaną upałami i taki nicmisięniechce) zainspirował cię do lektury Chmielewskiej Złotej muchy. Nie jestem pewna, czy tę akurat książkę czytałam, bo kojarzę coś z bursztynową aferą, ale tytułu już nie, a kiedyś miałam dobrą pamięć do tytułów (w przeciwieństwie do dziś, a zwłaszcza do kryminałów, których czyta się dość dużo, pod warunkiem, że coś nas wciągnie, jak Agata, czy Joanna (choć to nie typowe kryminały), czy jak ja obecnie Donnę Leon pochłaniam na metry, więc muszę zapisywać tytuły, aby nie wypożyczać ponownie tej samej pozycji.
OdpowiedzUsuńZ drobiazgów, które cieszą - cieszy mnie chwilowe ochłodzenie, bo źle toleruję upały i cieszę się, że już za tydzień robię kolejną wycieczkę do kulturalnych stolic naszego kraju (Warszawa i Kraków). I też cieszą mnie porządki, jakie zrobiłam w całym mieszkaniu (nie lubię sprzątania, porządków, a te zrobiłam, bo naszła mnie ochota i tak jak nie lubię sprzątania, tak uwielbiam ten moment, kiedy jest posprzątane). Pozdrawiam
Ja właśnie lubię sprzątać, jak męża nie ma dłużej w domu, bo mogę się dłużej nacieszyć efektami :). Mąż jest strasznym bałaganiarzem, niestety, przynajmniej według moich kryteriów - on lubi mieć wszystko na wierzchu i pod ręką, a ja bym wszystko pochowała, poukładała, skompaktowała :).
UsuńOchłodzenie też mnie cieszy, bo nie cierpię upałów, ale teraz mamy skok w przepaść - tydzień temu było 35 stopni, potem temperatura nagle spadła do 20, a dzisiaj mamy już 14!!! No to jak na sierpień lekka przesada :).
Zacofany w lekturze przypomniał u Ciebie pod postem o bursztynach, że Chmielewska poruszała ten temat też w swojej biografii i jeszcze innej powieści. Faktycznie przypomniałam sobie, że tak było, ale na przykład biografia trochę mnie zmęczyła i nawet nie pamiętam, czy doczytałam ją do końca - tego są zdaje się aż cztery tomy. No cóż, nawet nasi ulubieni autorzy miewają spadki formy literackiej...
Pozdrawiam serdecznie!
I mnie nie udało się przeczytać biografii, choć podjęłam próbę. U nas nie ma aż takiej amplitudy temperatur. Było około 28 jest ok 18-19, więc do przeżycia, choć zrobiło się jakoś niekorzystnie jeśli idzie o samopoczucie, ogarnęła nas jakaś słabość. Ja też lubię mieć poukładane, choć jestem bałaganiara i co ułożę to rozrzucę dość szybko. Ale pracuję nad sobą, choć w tym wieku to rzecz skazana na niepowodzenie.
OdpowiedzUsuńPocieszam się, że mamy przed sobą jeszcze cały wrzesień, który na ogół bywa przyjemnie ciepły i słoneczny, ale bez tych męczących upałów. W ogóle uwielbiam typową polską złotą jesień, zawsze z utęsknieniem czekam na ten okres, chociaż, niestety, w ostatnich latach ta wczesnojesienna pogoda robi też czasem psikusy.
UsuńWitam serdecznie ♡
OdpowiedzUsuńNawet jeżeli chcesz zrobić przerwę w blogowaniu, to nie usuwaj bloga! Za nic! Taki przykład. Założyłam nowego bloga (obecnego) a stary zostawiłam. Jeszcze przez kilka kolejnych lat go czytałam, bo tak mi się podobało co na nim bazgrałam :D Blog jest jak album ze zdjęciami. Co jakiś czas ma się wielką ochotę do niego powrócić :) A sowa jest przesłodka! Wszystkie sowy są super, ale na żywo żadnej nie widziałam :D Piękne stworzenia :)
Pozdrawiam cieplutko ♡
Witaj, Klaudio :). Masz rację co do usuwania bloga, toteż całkiem usunąć go nie zamierzam. Jeden z moich poprzednich blogów dawno temu całkiem skasowałam i teraz trochę żałuję, bo do niektórych wpisów chętnie bym zajrzała. Później miałam drugi blog, ale jak zaprzestałam jego prowadzenia, to zapisałam go w archiwum. Jest więc niewidoczny dla czytelników, ale ja mam nadal podgląd, a nawet możliwość edytowania i ewentualnego ponownego opublikowania. To jak pamiętnik leżący w szufladzie :).
UsuńSowy są interesującymi ptakami, ale rzadko je widujemy w naturze, bo to jednak królowe nocy :). A pokazana tutaj włochatka jest typowo nocnym ptakiem, prowadzi aktywne życie już po zapadnięciu zmroku, w przeciwieństwie do wielu innych gatunków, które polują wieczorem, albo po wschodzie słońca.
Pozdrawiam serdecznie!
Nigdy "na żywo" nie widziałam sowy. Raz mieszkał obok nas (mieszkam przy lesie) puszczyk. Jakież on wydawał niesamowite odgłosy - jak z horroru, ale lubiłam słuchać. "Puszczył" cały luty i zamilkł. Nie wiem dlaczego, ale co zimę nasłuchuję, czy nie wrócił. Znam W. Holt. Czasami czytam. Ma powieści w stylu Jane Eyre Ch. Bronte. Często mroczne, z tragedią w tle, romantyczne - jednak "na jedno kopyto". Koleżanka przesłała mi moc jej powieści na czytnik. Przeczytałam może 1/20 - tyle ich jest:) Tej powieści Chmielewskiej nie czytałam. Zajrzę, skoro piszesz, że dobra. Te stare jej powieści lubię bardzo. Kilka czytałam wiele razy.
OdpowiedzUsuńCzasem i ja mam chwile zwątpienia Małgosiu - blogować czy nie. Jednak swój blog, zaczęłam trochę traktować jak pamiętnik. Oczywiście, nie piszę o wszystkim, co się zdarzyło, ale o tym co lubię po prostu. Kilka dni temu założyłam konto na Instagramie - tam krótko, zwięźle i na temat - to co tworzę i już:) Założyłam, aby podglądać instagramowych twórców:)
Serdeczności i uściski przesyłam:)
Czasem zachwyci nas jedna książka jakiegoś autora, z nadzieją sięgamy po kolejną, ale okazuje się, że pisarz uczepił się jednego schematu i staje się nudny i przewidywalny. No cóż, zaryzykuję jeszcze jedną powieść W. Holt i zobaczymy, jakie zrobi na mnie wrażenie. Ale chwilowo jestem pogrążona w zupełnie innych klimatach literackich...
UsuńCo do Instagrama, to właśnie też od pewnego czasu myślę, żeby założyć sobie konto. No, takie czasy, przeważa kultura obrazkowa, trzeba się trochę przystosować. I dokładnie tak jak Ciebie, zmotywowała mnie głównie chęć przyglądania się twórcom na IG :). Bo bez zalogowania to jest mocno ograniczone. Oczywiście coś swojego też czasem pokażę, no i zobaczymy, jak to się rozwinie (albo nie).
Pozdrawiam Cię najserdeczniej!
Hej Małgosiu! Mam nadzieję, że jednak będziesz bywać w blogosferze, chociaż od czasu do czasu (jak ja, chociaż przykładu ze mnie w tej materii brać nie warto :D). Jestem ciekawa, jak Pan Mąż zareagował po powrocie na rewolucyjne porządki :) No i z chęcią zobaczyłabym tu Twoje hortensje i lawendy! Sowa włochatka jest pięknej urody - moje zainteresowania ptakami ograniczyły się do tej pory do ptaków śpiewających, drapieżniki pociągają mnie znacznie mniej, ale w końcu muszę zapoznać się z bogactwem gatunków i tej grupy ptactwa :) Pozdrawiam Cię serdecznie! :)
OdpowiedzUsuńFotograf ze mnie marny, a poza tym w ogóle rzadko pamiętam, że warto coś obfocić i pokazać na blogu, dlatego tym razem zdjęć kwiatów nie pokazałam. Zdecydowanie lepiej idzie mi z pisaniem :))). Dlatego też pewnie bloga nie będę zamykać, bo chociaż myślę o założeniu konta na Instagramie, to tam jednak dominuje kultura obrazkowa, a "pogadać" jest lepiej na bogu. Miło mi, że zajrzałaś, faktycznie rzadko się pojawiasz w blogosferze :). Pozdrawiam Cię serdecznie!
UsuńZ instagramem teraz problem jest taki, że stał się bardzo skomercjalizowany i trudno jest się przebić ze swoimi treściami przez stos postów sponsorowanych, proponowanych kont z ogromnymi już zasięgami, przy jednoczesnym ograniczaniem organicznych zasięgów przez instagram (zakładam, że chodzi o pośrednie zmuszenie do wykupowania płatnych reklam). Trochę też zepsuli powiadomienia, teraz hasztagi, więc coraz trudniej dotrzeć do nowych ludzi własnymi ścieżkami, bardziej wygląda to tak, jakbyśmy mieli polegać na tym, co wciska nam instagram. Nie mniej jednak, kiedy skupia się na obserwowanych kontach, to jest to bardzo przyjemne medium. Jest tam też dużo treści pisanych i często opowieściowe konta cieszą się dużą popularnością :) Spróbuj, nie zniechęcaj się zbyt szybko :) Będzie mi miło, jeśli pojawisz się na insta i zaglądniesz na moje konto, w razie czego służę też pomocą gdybyś takowej tam potrzebowała :)
UsuńO, bardzo Ci dziękuję za te rady i informacje, faktycznie jeszcze mało wiem o IG :). Jakiś czas temu podobna sytuacja zniechęciła mnie do Facebooka, za dużo komercji, chaosu i wpychania niepotrzebnych treści. Sama nie wiem... nie zależy mi na zaistnieniu w sieci, raczej chciałabym mieć więcej możliwości obserwowania interesujących twórców. Dawniej było to bezproblemowe, teraz trzeba się zalogować.
UsuńDziękuję serdecznie za propozycję pomocy, w razie czego odezwę się :). Pozdrawiam najserdeczniej!
Gdy zaczęłaś pisać o horentsji i lawedzie miałam nadzieję, że pokażesz fotki :D może następnym razem?? ;)
OdpowiedzUsuńZainteresowałaś mnie książką Victorii Holt, lubię czasem takie klimaty, sprawdziłam już internetowo moją bibliotekę i przy następnej okazji może coś wypożyczę tej Autorki :)
A co do sowy - nie dziwię się, że wywołała tyle pozytywnych emocji :) ja też lubię przeżywać takie drobne przyjemne codzienne sprawy:) a powiedziałabym zrobić słuchanie i wizyta takiego gości jak te to nawet sprawa bardziej niecodzienna;)
Moje kwiatowe fotki wychodzą tak marnie, że nie odważam się ich pokazywać :). A tak po prawdzie, to miałam przygotowany wpis bez tej wzmianki o lawendzie i hortensjach, dorzuciłam to w ostatniej chwili, lawenda była akurat świeżo przycięta, a zdjecia hortensji w pełnym słońcu wyszły za bardzo naświetlone, więc dałam sobie z nimi spokój.
UsuńSówka - o tak, to było bardzo niecodzienne wydarzenie! A nastroiło mnie szalenie pozytywnie na dłuższy czas :).
Cudowny wpis! Nie możesz skończyć blogowania, bo internet wiele by stracił. :) Do książek sięgnę, bo mnie zaciekawiłaś. Sówki gratuluję. Zacznę uważniej przysłuchiwać się dochodzącym dźwiękom. U mnie też jest kilka ciekawych okazów. Najrzadsze, które do tej pory zaobserwowałam to dudki i dzięcioły zielone.
OdpowiedzUsuńDudków niestety w mojej okolicy nie widuję, ale dzięcioły zielone pojawiają się dość często, więc chyba gdzieś w pobliżu mieszkają. Naprawdę myślę, że mam szczęście, że mieszkam w takim miejscu, gdzie dzika przyroda wciąż zagląda :).
Usuń