poniedziałek, 30 września 2024

...i po powodzi.


Blog porasta kurzem, więc zanim ogarnę poważniejszy temat, żeby nie zaniedbywać stałych czytelników - wpadam z krótkim przeglądem wydarzeń.



Kolejna powódź nowego tysiąclecia przetacza się przez Europę, zahaczyła też o moje miasto, ale - poza dużym zamieszaniem i apokaliptycznymi korkami w całym mieście - nie narobiła dużych szkód. Mimo, że rzekę mamy wcale nie z tych najmniejszych. Teren jednak pagórkowaty i rzeka zasadniczo płynie w wyraźnej dolinie, co w dużym stopniu zabezpiecza nas przed potopem. Woda podniosła pięciokrotnie (!) swój normalny poziom, przekroczyła znacznie stan alarmowy, ale utrzymała się minimalnie poniżej wcześniej notowanych stanów powodziowych. Chociaż... było blisko i przez kilka dni dość nerwowo kontrolowaliśmy stan na stronie HydroIMGW. Ucierpiało (nieznacznie) raptem kilka domów wybudowanych nieroztropnie na terenie zalewowym. 

Natomiast uliczne korki trwały trzy doby na skutek profilaktycznego zamykania mostów łączących prawo- i lewobrzeżną część metropolii (przy stanie wody pół metra poniżej poziomu jezdni). Jednego dnia nie było ani jednej czynnej przeprawy, później uruchomiono jeden most, akurat nie ten główny, więc zamieszanie było straszne. Potem woda zaczęła minimalnie opadać i w końcu mosty otwarto. A już było groźnie - wkurzeni ulicznym galimatiasem mieszkańcy odgrażali się dokonaniem samosądu na władzach miasta. Brak informacji o konkretnych działaniach, o zastępczych trasach miejskich autobusów jeżdżących objazdami, w pierwszym dniu brak policjantów kierujących ruchem itd... Ja mam na szczęście zdrowe nogi, więc w momencie, kiedy działał tylko ten jeden most i całe zmotoryzowane miasto stało godzinami w drogowym klinczu, szłam sobie spacerkiem do i z pracy dłuższą niż zwykle drogą, bo nie przez "mój" zamknięty most, tylko przez ten drugi, nadkładając jakiś kilometr, ale - jak się okazywało - było to i tak szybciej, niż samochodem! Słoneczko świeciło, całkiem przyjemny spacer :).

Tak więc deszcz przestał padać, woda w końcu opadła, no i mamy wreszcie (co prawda, według prognoz - tylko chwilowo) przepiękną, złotą polską jesień :). Lato było za gorące na intensywne prace polowe, toteż ze zdwojoną energią nadrabiam teraz ogrodowe zaległości. W gruncie rzeczy nie wiadomo w co najpierw ręce włożyć, tyle się tego nazbierało... Przekwitają, a właściwie to na razie zmieniają kolor hortensje - z białego na różowy. Wolę je białe, no ale i tak pięknie wyglądają. Zamierzam je trochę przeorganizować, bo były za gęsto posadzone, więc kilka zostanie przeniesionych na nowe miejsce. Na pewno dwie ogrodowe, które mąż kiedyś wsadził "na chwilę" między bukietowymi :).





To nowe miejsce to trójkątny kawałek po drugiej stronie domu, gdzie był taki niemal leśny zakątek, trochę już przez lata zapuszczony. Nadszedł czas na jego uporządkowanie. Wyrosły tam wielkie świerki i daglezje - czubki mają ponad dachem domu. Rozrosły się szeroko cisy i żywotniki, między nimi ogromna azalia pontyjska, berberys, a dołem gąszcz irgi i bluszczu. Na południowym skrawku tego trójkąta rośnie nasze najstarsze drzewo - 35-letnia brzoza, a u jej stóp - mahonie, pigwowce i barwinek. Między te drzewa doprowadzony jest odpływ z jednej z rynien i teraz planuję zrobić tam wyłożony granitową kostką okrąg, takie odpływowe oczko wodne. Może jakąś pluskawkę też się tam zainstaluje... i żabę z piaskowca ;). Dookoła będą rosły paprocie, parzydło i takie tam, jeszcze się rozglądam za odpowiednimi roślinkami. Może ławeczkę się dostawi, do posiedzenia w cieniu w kolejne gorące lato... Na razie jest dzicz i bałagan. Jak to ogarnę, to przyjdzie czas na obfocenie.

*****

Wspominałam w poprzednim wpisie o pracach remontowych w naszym domu. Remont może nie kapitalny, ale zakres prac jest spory, bo wiele czasu minęło od poprzedniego, a chcemy jak najwięcej zrobić u progu emerytury, żeby mieć spokój na stare lata. Priorytetem był remont głównej łazienki i schodów zewnętrznych i to zostało zrobione w pierwszej kolejności. W tak zwanym międzyczasie (jak schły jakieś fugi czy coś) został zrobiony ocieplony sufit w ogrodzie zimowym - i to chyba najbardziej mnie cieszy. Dom jest na planie litery L otwartej na południe, ogród zimowy wypełnia miejsce między ramionami tej "elki", ma kształt kwadratu 5 na 5 metrów i dach z półprzezroczystego poliwęglanu - co było dobre w starym klimacie, a od paru lat niestety powodowało, że pomieszczenie latem zamieniało się w przegrzaną szklarnię. Kombinacje z podwieszaniem zacieniającej siatki ogrodniczej były raczej słabym półśrodkiem. Ostatnio była to więc już tylko zwyczajna graciarnia i nocna sypialnia Dżemika. Wypełnienie sufitu między krokwiami wełną mineralną i pokrycie płytą gipsową dało nadspodziewanie dobry efekt i nareszcie będzie tutaj fajne miejsce do wypoczynku, z widokami z obu stron na zieloną ścianę drzew i krzewów. Jestem w trakcie urządzania i dopieszczania.

Teraz planujemy wymianę schodów do ogrodu. Schodków jest tylko sześć, ale temat rozszerzy się o wymianę balustrady na przyległym tarasie i dodanie jej przy tych schodkach. Stara balustrada jest drewniana, nieco rozchwiana i trochę już nadgryziona zębem czasu oraz kocimi pazurami, nowa ma być kuta, podobnie jak jest zrobiona balustrada na balkonie piętro wyżej. W międzyczasie drobne malowanko w środku domu, a w planie jeszcze wyrównanie, podniesienie i poszerzenie podjazdu od strony ogrodu, bo korzenie potężnego świerka (który w momencie sadzenia był małą doniczkową choinką, a teraz ma jakieś 15 metrów wysokości i ze sześć średnicy) wysadzają nam kostkę brukową, a w innych miejscach nieco się zapadło i ogólnie kiepsko to wygląda, więc trzeba w końcu coś z tym zrobić, zanim ktoś nogę złamie.

No i na koniec tej remontowej historii czeka nas kolejne spore wyzwanie, a mianowicie likwidacja drugiej małej łazienki na dole, dzięki czemu powiększy się kuchnia, natomiast nowa łazienka powstanie kosztem dużego przedpokoju. Czyli znowu całkiem spory armageddon. No i potem oczywiście remont tej powiększonej kuchni. Ja w sumie bym tego nie ruszała, ale mąż się uparł, gada o tym od pięciu lat, kasę na to odłożył, no dobra, niech będzie... Zresztą ten temat to już chyba w przyszłym roku ruszymy, może się coś w planach pozmienia. Część prac wykonuje nasz syn (sam albo z rzeczonym majstrem), bo chociaż inżynier, to lubi tak zwyczajnie majsterkować, spawać, piłować, przykręcać, dokręcać itd, a kiedyś miał krótki epizod z pracą w roli tzw. kafelkarza w dużej firmie, gdzie odbył porządne przeszkolenie, czego efektem jest wykonany samodzielnie remont mieszkania po dziadku i nasza łazienka. Ma przy tym dużo cierpliwości do dopracowywania drobiazgów, w czym zresztą dorównuje mu nasz majster, więc prace idą może niezbyt szybko, ale za to porządnie. Prawdopodobnie jednak ta nowa łazienka i kuchnia to pieśń przyszłości, czyli raczej następnego roku. 


*****

Zdjęcie nie na temat, ale akurat ten zwierz dał się sfotografować (bo spał!) - nasza największa śpioszka, żarłoczka i pieszczoszka, Basiunia:

BASIUNIA


Miałam nie pisać tym razem o moich zwierzakach, bo wydawało mi się, że ostatnio opowiedziałam co ciekawsze historie, ale po przejrzeniu wcześniejszych wpisów nie znalazłam ważnej informacji o zmianie liczebności stada. Otóż ubył nam jeden kot, czarny Grubcio. Zniknął, zdematerializował się. Szczerze pisząc - nawet jakoś bardzo nie rozpaczamy, bo jesteśmy przekonani, że Grubcio po prostu wrócił na swoje stare mieszkanie. No i właśnie byłam przekonana, że ja o tym wszystkim już pisałam, ale nie znalazłam takiego wpisu. Podobno ostatnio Blogger usuwa ludziom różne treści, wedle swojej nie do końca przejrzystej polityki i z nieujawnianych blogerom powodów, ale do licha chyba nie usunął mi historii kota?! Tak więc chyba wpis miał być, na pewno go pisałam, ale może coś sama usunęłam, zdarza mi się czasem wywalić jakiś niedokończony post.

Zatem, wracając do Grubcia... Przypomnę może najpierw, skąd się Grubcio u nas wziął. Otóż zaczął do nas przychodzić jakieś trzy lata temu. Różne koty czasem zachodzą do naszego ogrodu, zwykle jakieś młode kocurki szukające przygód, ale one wpadają tak na krótkie wizyty, a Grubcio wyraźnie sobie upodobał nas, albo nasz ogród, natomiast mój mąż zachwycił się wielkim, dostojnym, czarnym kocurem i zaczął go ugaszczać. Przynosił mu smakołyki, a Grubcio z godnością te dary przyjmował. Z czasem zaczął pojawiać się regularnie około godziny osiemnastej, najwyraźniej oczekując kolacji. No więc mąż szykował mu jedzonko, a ja któregoś razu zdjęłam kotu przeciwpchelną obróżkę, bo miał ją jakoś tak mocno zaciśniętą, a że miał też wielkie, jakby trochę wybałuszone oczy, to wyglądał, jakby się w tej obróżce dusił. Tak więc kot został ugoszczony i uwolniony z chomąta i chyba mu się to wszystko spodobało, bo zaczął wchodzić do domu. Za pierwszą wizytą obszedł całe domostwo, zrobił siku elegancko do kuwety i chyba postanowił, że będzie tutaj mieszkał. Tak też zrobił. Przez całe lato i jesień sypiał w altance, przychodził do domu na jedzonko, ale często znikał na dzień czy dwa, tak więc podejrzewaliśmy, że ma jednak jakiś swój pierwszy dom, do którego wraca. Ostatecznie jednak w mroźne noce zaczęliśmy wpuszczać go do domu. Polubili się z Dżemikiem i w związku z tym sypiali razem w ogrodzie zimowym. 

Pańcio wieczorami chodził z psem na długie spacery i Grubcio zaczął się do nich przyłączać. Zdarzało się przy tym niekiedy, że Grubcio odłączał się od ekipy i skręcał w nieodległą od naszego domu uliczkę i znikał w zaroślach. Zjawiał się potem wieczorem, albo na drugi dzień, albo czasem nawet po dwóch dniach. Wcale nie głodny zresztą, tak więc krzywda mu się nie działa, ktoś go dokarmiał. I pewnego dnia taka oto historia... Mąż z Dżemikiem i Grubciem wracają z wieczornej przebieżki, a ulicą idzie jakiś chłopak, przygląda się i w końcu pyta: "a ten kot to pana? bo nam kiedyś taki sam zginął..." Mąż opowiedział mu historię Grubcia, ale chłopak jakoś nie domagał się zwrotu kota czy coś, poszedł w swoją stronę. Myśleliśmy, że opowie w domu i może za kilka dni ktoś się zjawi w sprawie identyfikacji i ewentualnych negocjacji co do przeprowadzki Grubcia, ale nikt się nie odezwał. Może się pogodzili ze stratą kota, może mają już innego, może uznali, że po dwóch latach kot ma już stałe, wybrane przez siebie miejsce, to nie ma sensu robić zamieszania... Tak więc Grubcio mieszkał u nas i był już całkiem naszym kotem. 

Aż razu któregoś, podczas wieczornej przechadzki z pańciem i Dżemikiem, Grubcio zboczył z trasy i udał się w sobie wiadome chaszcze, tam gdzie zwykle to robił. Z tym że tym razem już się u nas nie pojawił. Ani tego wieczoru, ani następnego ranka, ani... No nie wrócił i już. Mamy przeświadczenie, że on gdzieś tam miał jakąś swoją drugą miejscówkę, a może wrócił do swojego starego domu? Kot moich znajomych kiedyś zginął... i wrócił po dwóch latach. Tak po prostu. Dlatego nie szukaliśmy Grubcia jakoś intensywnie. Zniknął w miejscu, gdzie nic złego nie powinno mu się stać, więc to była raczej kwestia jego wyboru.


GRUBCIO


Zostały cztery koteczki i pies. Szczerze mówiąc, przy tej świadomości, że prawdopodobnie nie stała mu się żadna krzywda, nawet jestem zadowolona, bo jest znacznie mniej zamieszania. Grubcio z dziewczynami miał zawsze na pieńku i trzeba było pilnować, żeby ich gdzieś razem nie zamknąć, osobno karmić, regulować ruch kotów przy wchodzeniu i wychodzeniu z domu i między pokojami. Fajny był, ale wybrał inne życie.



*****

I na koniec jeszcze znakomita wiadomość - w nawiązaniu do mojego posta o obywatelskim projekcie zmiany ustawy o ochronie zwierząt  - miało być minimum 100 tysięcy, a udało się zebrać ponad pół miliona podpisów! - w związku z czym ustawa będzie procedowana w Sejmie. Po kliknięciu w obrazek przeniesiecie się na stronę projektu, gdzie można zapoznać się ze szczegółami ustawy:


*****



42 komentarze:

  1. Dobrze, że powódź nie wyrządziła większych szkód i wszystko się uspokoiło. Remonty to zawsze wyzwanie, ale efekty, jakie opisujesz, zapowiadają się wspaniale. Ciekawa jestem, jak finalnie będzie wyglądać ogród zimowy. Cudownie, że udało się zebrać tyle podpisów! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tymi podpisami to zaskoczenie, bo listy spływały do ostatniej chwili i nagle pojawiła się informacja, że z kilkudziesięciu tysięcy widocznych na stronie zrobiło się pół miliona :).
      Ogród zimowy pokażę za jakiś czas, ale tak w pełnej krasie to chyba dopiero na wiosnę.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Jej, jakie piękny rośliny ogrodowe. A na myśl o remontach już boli mnie głowa. To nie jest łatwy kawałek chleba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie byłam kiedyś fanką hortensji, ale jak wprowadziłam je do ogrodu, to przekonałam się, że są bardzo wdzięcznymi roślinami - mało wymagające, a kwitną wręcz spektakularnie, obficie i bardzo długo.
      A remont, no cóż, odwlekaliśmy go bardzo długo, dlatego tyle tego się nazbierało. Raz na jakiś czas trzeba to przeżyć :).

      Usuń
  3. Ta powódź dała nam popalić emocjonalnie, nie da się ukryć. Ja też przeżywałam stres, ale na szczęście dla mnie już minął i wszystko wróciło do normy.
    Co do remontu, Małgosiu, to z reguły tak jest, że jak się robi jedno, to za sobą to pociąga drugie i końca nie widać :)
    Mam nadzieję, tak jak Ty, że Grubcio wybrał swoją drogę, za to Basieńka słodka :)
    Gorące pozdrowienia, Małgosiu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, Basiunia to taki uroczy, modelowy kotek, jakiego zawsze sobie wyobrażałam w dzieciństwie, czytając bajki o kotach :). Próbowałam złapać ją w obiektywie portretowo en face, ale to niestety bardzo trudna sztuka, bo jak widzi, że ktoś zwrócił na nią uwagę, to natychmiast pędzi i wciska się w człowieka, mizia, mruczy i ociera :).
      Serdeczności dla Ciebie, Iwonko!

      Usuń
  4. Pewnie Grubcio się ma dobrze i kto wie może za miesiąc czy rok stwierdzi, że mu się znudziło i znów zacznie się hotel? 😸😹
    Ja remontowo nawet nie patrzę na nic. Kiedyś przemaluje przedpokój. Ale to kiedyś kiedyś. Teraz kotek seniorek z przygodami. Małe wariaty. A poza tym nie wyobrażam sobie coś grzebać.
    Jutro u nas mają zacząć grzać i się obawiam oby nie trzeba było nic odpowietrzać w kaloryferze, bo na samą myśl mnie telepie 🤯

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No Ty Kocurku masz taką kocią gromadę na wychowaniu, że pewnie kasa zawsze najpierw na towarzystwo, a remont tylko co najpilniejsze. U nas się zebrało przez 30 lat, od paru lat zbieraliśmy fundusze na te roboty, bo na emeryturze to cienko będzie z takimi wydatkami, a to już za chwilę. Od kilku dni już grzejemy, w nocy dzisiaj były cztery stopnie.
      A koty to tacy wędrowcy. Mieszkał u nas taki kotek kiedyś trzy tygodnie, lato było, przyszedł i sobie zamieszkał, jadł, spał, po 3 tyg. sobie poszedł. I po jakimś czasie się wykryło, że to kot pani ze sklepu trzy ulice dalej, zniknął jej na ten czas, potem wrócił jakby nigdy nic.

      Usuń
  5. I ja się cieszę, że nie ucierpieliście za bardzo podczas powodzi. Co do wpisu o Grubciu to rok temu przeczytałam całego Twojego bloga i nie kojarzę, abym się na niego natchnęła, więc może tylko Ci się wydawało, że go umieściłaś? A co do remontów to my planujemy zrobić na wsi ubikację (wreszcie) więc podejrzewam, jak musiał Ci on dać w kość. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, remont to zawsze spore wyzwanie, ale co zrobić, czasem jest konieczny i trzeba to jakoś przeprowadzić.
      Z tą historią o Grubciu to tajemnicza sprawa, Iza pisze, że gdzieś to czytała, więc tak sobie myślę, że to może było gdzieś w komentarzach.
      Pozdrawiam Cię serdecznie, Karolinko!

      Usuń
  6. Małgosiu, jestem pewna, że czytałam u Ciebie historię Grubcia - tzn. o tym chłopcu, który rozpoznał w nim swojego kota. Takie mam wrażenie:)
    Na powódź patrzyłam ze zgrozą w oczach i bardzo, bardzo współczuję wszystkim, których ona tak dotkliwie dotknęła.
    Remont też planujemy, ale nie tak duży jak u Ciebie. Nasz dom powstał stosunkowo niedawno i wymaga w zasadzie odmalowania kilku pomieszczeń, wymiany kilku płytek w kotłowni, która już kotłownia nie jest, bo zmodernizowaliśmy całkowicie ogrzewanie, ale nazwa została:)
    Ależ mnie ciekawi Twój ogród zimowy.
    Serdeczności Małgosiu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no widzisz... ale obszukałam wcześniejsze posty i nie widzę tej historii o Grubciu. Być może to nie było w samym poście, tylko w komentarzach, tam też dużo się dzieje... Gdzieś mi się to zgubiło, no mniejsza z tym.
      Z tymi nazwami pomieszczeń to u nas też tak jest, że się przykleiły i zostały, mimo zmiany przeznaczenia, czasem zabawnie to brzmi :).
      Ściskam Cię mocno!

      Usuń
  7. To wielkie szczęście, że powódź Was ominęła...

    OdpowiedzUsuń
  8. Współczuję wszystkim, których dotknęła powódź i doprowadziła do tak niewyobrazalnych nieszczęść.
    Małgosiu, cieszę się, że woda Was ominela. Prace w ogrodzie zapowiadają się bardzo poważnie, ale zazdroszczę starych drzew, moje rosną tak powoli i tylko na zdjęciach widzę, jak bardzo się zmieniły.
    Remont domu to prawdziwy armageddon, trzymam kciuki.
    Grubcio to niesamowity indywidualista, bardzo miło czytałam o jego historii.
    Pozdrawiam Cię serdecznie i mam nadzieję, że remonty nie przeszkodzą Ci w odkurzaniu bloga.:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dotychczasowe prace remontowe dały nam na tyle w kość, że zrobiliśmy przerwę :). Może jakieś drobiazgi porobi się przez jesień i zimę, a poważniejsze działania to już chyba na wiosnę.
      Co do powodzi, to nie obawiałam się o swój dom, bo stoi w bezpiecznym miejscu, ale jednak cała sytuacja jakoś się na nas wszystkich odbija, martwimy się też o znajomych, o ważne miejsca na terenie miasta i powiatu. No i oczywiście też bardzo współczuję tym wszystkim, których ten kataklizm dotknął bezpośrednio. Tak naprawdę to trudno nawet to sobie tak w pełni wyobrazić, a oni długo jeszcze będą się z tym zmagać.
      Pozdrawiam Cię, Celu, bardzo serdecznie!

      Usuń
  9. Cieszę się że Was też ominęła powódź :-) Choć chaos był jakiś czas tak jak u nas... Współczuję straty Grubcia, ale może faktycznie gdzieś mu się tam dobrze żyje ♥ Kciuki za remont ,niech będzie owocny :D
    Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W remoncie zrobiła się przerwa i jakoś nie możemy zmobilizować się do kontynuacji :). Trzeba mieć na to jednak żelazne zdrowie i nerwy!
      Ściskam mocno i pozdrawiam gorąco!

      Usuń
  10. Uff, to dobrze, że powódź Was ominęła! Mam nadzieję, że Grubcio wróci... może miał potrzebę pójścia własną ścieżką, a później wróci... :) Powodzenia z remontem ;) ;)
    Pozdrowienia dla zwierzaków :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za życzenia i za pozdrowienia (przekażę zwierzakom)! Jeśli Grubciowi dobrze jest tam, gdzie jest, to niech sobie żyje szczęśliwie. Mam nadzieję, że tak właśnie jest. Ale jakby wrócił, to byłaby wielka radość, że jednak zatęsknił za nami :).
      Pozdrawiam Cię, Justynko, serdecznie!

      Usuń
  11. Cudowne kwiaty, urocze koteczki a i domku Twojego jestem ciekawa! Będę tu zaglądać! Pozdrawiam Cię serdecznie i zapraszam do mnie ♥️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa :). Pozdrawiam Cię również bardzo serdecznie!

      Usuń
  12. Dobrze, że powódź Was ominęła. Do dziś, oglądając te wszystkie zdjęcia z najbardziej dotkniętych terenów, czuję ogromny smutek i wręcz niedowierzanie, że człowiek jest aż tak bezsilny w starciach z naturą. Grubcio może jeszcze wróci, my mieliśmy kiedyś kota, Sylwka, który zniknął na rok... po czym wrócił jak gdyby nigdy nic.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fala powodziowa co prawda przeszła przez nasze miasto, ale na szczęście je oszczędziła. Najbardziej zagrażała oczyszczalni ścieków, ale udało się ją obronić budując dodatkowe wzmocnienia z worków z piaskiem. Masz rację - w takich momentach uświadamiamy sobie, jaką potęgą jest natura...
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  13. Na samą myśl o remontach,aż mną "wcząsło". Powinnam zrobić remont łazienki, bo inne remonty i przebudowy zdrowo, swym zębem, zniszczyły pierwotny ustrój tego pomieszczenia. I tak sobie myślę, że życia to już niezbyt wiele przede mną, to może dać sobie spokój?
    Ja też mam wrażenie, że o Grubciu już coś słyszałam. Mam nadzieję, że żyje, tylko wkurzył się na niezadowolone pannice i dał sobie spokój z tym rozhisteryzowanym towarzystwem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja planuję długie życie ;) - więc uznałam, że póki mam na to siły i środki, to trzeba się z remontem zmierzyć. Ale też długo się z tym zbieraliśmy, bo to jednak wymaga czasu i zdrowia.
      O Grubciu pisałam jak u nas zamieszkał, ale o tej historii z zaginięciem to już sama nie wiem, może gdzieś w komentarzach wspomniałam. Też mam nadzieję, że dobrze mu się wiedzie :).

      Usuń
    2. Współczuję serdecznie. Remont to wyzwanie i wymaga cierpliwości i stalowych nerwów. Ale jak mus to mus i co się zaczęło, to trzeba skończyć:) Powoli, powoli i ... będzie pięknie!
      Historia kocurka brzmi jak bajka. Mam nadzieję, że z dobrym zakończeniem i w domu, który wybrał, żyje sobie szczęśliwie:)
      Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
    3. No cóż, ten remont jest bardziej koniecznością, niż fanaberią, toteż trzeba to jakoś przecierpieć ;).
      Ja też mam nadzieję, że Grubcio gdzieś tam sobie szczęśliwie żyje, może wrócił do starego domu, a może znalazł sobie jakiś nowy. Kot-podróżnik :).
      Pozdrawiam najserdeczniej!

      Usuń
  14. Sounds like you've had quite an eventful time, both with the flooding and all the renovation projects. It's great that you're getting so much done and planning for the future. And your pets always add such a nice touch to your stories. Here's to more progress and many more beautiful autumn days!

    Wishing you a great day. Read my new post: https://www.melodyjacob.com/2024/10/ultra-rich-anti-aging-cream-for-improved-skin-hydration-and-radiance.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ostatnio dużo się dzieje :). A zwierzaki są nieodłączną częścią naszego życia, są naszą rodziną.
      Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  15. Zarówno Basiunio jak i Grubcio to piękne koty!

    OdpowiedzUsuń
  16. Mieliście duże szczęście, że tylko u Was był utrudniony ruch drogowy. Ja na szczęście też mieszkam w miejscu, gdzie nie ponieśliśmy strat.
    Historia Waszego Grubcia, to historia naszej Pyśki. Też po jakimś czasie przeprowadziła się do sąsiadów, bo tam dużo ludzi i non stop jedzenie. Teraz wygląda jak balonik, a nie kot :P A reszta naszych kotów na szczęście jest u nas i wygrzewają poduszki na łóżkach :P

    OdpowiedzUsuń
  17. Powódź i dla mnie była przeżyciem, choć tu w Krakowie Wisła nie groziła wylaniem, to martwiłam się o siostrzenicę, która mieszka w Brzegu Dolnym. Na szczęście ich dom nie ucierpiał...
    Taki duży remont to nie lada wyzwanie, ale po skończeniu też duża radość. Z zaciekawieniem przeczytałam historię Grubcia... na pewno wrócił do swojego starego lokum i ma się dobrze... koty zawsze spadają na cztery łapy. Cieszę się bardzo z ogromnej ilości podpisów pod projektem, sama agitowałam i namawiałam swoich znajomych do złożenia podpisu... zwierzęta zasługują na lepszy los! Pozdrawiam cieplutko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, my nie ucierpieliśmy w czasie powodzi, ale martwiliśmy się o znajomych i rodzinę, bo było tuż-tuż... Tak czy inaczej - było to poruszające doświadczenie, zwracające naszą uwagę na potęgę przyrody i na te wszystkie zaniedbania, przez które jednak wielu ludzi straciło dobytek, a niektórzy nawet życie...
      Co do Grubcia, to też mam takie przekonanie, że żyje sobie gdzieś tam spokojnie i wygodnie :).
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  18. Bardzo mi przykro, że Grubcio zaginął. Może jeszcze wróci. Miejmy nadzieję, że jest cały i zdrowy, bo to najważniejsze <3
    Pozdrawiam i zapraszam do obejrzenia mojego nowego obrazu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierzymy, że tak właśnie jest, że Grubcio ma się dobrze i mieszka w przyjaznym domku.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  19. Cieszę się że powódź Was ominęła, bo cały czas kiedy oglądałam relacje z zalanych miejsc, po raz kolejny uświadamiałam sobie jakim żywiołem jest woda i jak człowiek bywa bezsilny wobec jej potęgi.
    Życzę sił i cierpliwości przy remoncie - jest to zawsze denerwujący czas, ale potem jest pięknie.
    Z zainteresowaniem przeczytałam historię Grubcia - szkoda że Was opuścił, ale może gdzie indziej też jest mu dobrze :) Serdeczności przesyłam :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, Lusi, przyroda to potężna siła, człowiek musi mieć wobec niej dużo pokory. Remont natomiast jest "żywiołem" przez nas samych wywołanym :), staramy się jakoś z tym uporać.
      A co do Grubcia, to głęboko wierzymy, że dobrze się urządził w jakimś nowym, przyjaznym miejscu :).
      Dziękuję za wszystkie miłe słowa i życzenia, pozdrawiam Cię najserdeczniej!

      Usuń

Jeśli Twój komentarz nie pojawił się od razu, to niestety wina nowej (gorszej) wersji bloggera, który z nieznanych mi powodów wrzuca niektóre komentarze do spamu - ale nie martw się, na pewno go znajdę i opublikuję :).