sobota, 22 lipca 2017

Łąka.

Miało być o czym innym, ale ta łąka mnie uwiodła... :)
Po prostu nie mogę się oprzeć malowaniu kolejnych akwarelek z łąkowymi chwastami, polnymi kwiatami, zielskiem rozmaitym...
Różnie mi to wychodzi, powstało też w międzyczasie kilka innych tematycznie obrazków, niestety zdjęcia to nie jest moja mocna strona, a z braku czasu muszę zabawę z fotografią odłożyć na późniejszy termin. Dzisiaj więc tylko pojedyncza zajawka tego, co mnie ostatnio zachwyca i najbardziej zajmuje, jeśli chodzi o malowanie.



Polne kwiaty, łąkowe chwasty - to niewyczerpane źródło inspiracji do malowania i eksperymentowania z techniką akwarelową. Zostawiam Was dzisiaj z tą jedną akwarelką, ale obiecuję, że w kolejnym poście będzie i więcej obrazków i dłuższa opowieść :).

*****

piątek, 7 lipca 2017

Dmuchawce. Solone i pod wpływem.

Dmuchawce to bardzo wdzięczny temat dla malarza. Widziałam wiele obrazów z przekwitającymi mleczami, w najróżniejszych technikach a nawet kolorystyce - postanowiłam więc też odrobinkę poeksperymentować. 

Pamiętacie moja pierwszą akwarelkę z mniszkiem? Zaraz po jej namalowaniu zaczęłam myśleć o dmuchawcach i pierwsza moja wizja to były duże puchate bąble na tle kolorowej łąki, w promieniach słońca. Kombinowałam - jak uzyskać efekt tej puchatości? Czytając tu i ówdzie o technikach malarskich stosowanych w akwareli spotkałam się między innymi z ciekawymi rezultatami użycia zwykłej soli kuchennej. I od razu pomyślałam, że to idealny sposób na moje puchate kule!

Jak uzyskać taki efekt? Na podmalowane tło (całkiem mokre) od razu sypiemy sól, w miejscach, w których chcemy tą kolorową mokrą warstwę usunąć. Po prostu sól wchłania wodę razem z farbą. Potem wystarczy odczekać aż całość podeschnie i strzepnąć sól.  

w realu kolory są nieco żywsze, zwłaszcza czerwienie i żółcie

Jeśli rozsypiemy na kolorowej mokrej plamie pojedyncze grube kryształki soli, to możemy uzyskać białe kropeczki udające np. gwiazdy albo płatki śniegu. Nieco większe kupki soli na błękitnym tle pomogą nam wydobyć z jednolitej powierzchni białe obłoki. Możliwości jest mnóstwo. Ja miałam akurat pod ręką tylko miałką sól, ale w tym wypadku była odpowiednia do usunięcia farby z większej okrągłej powierzchni. 
Potem domalowałam środki, troszkę pręcików nasionek, liście itd.
Trochę chyba bajkowo wyszedł mi ten posolony obrazek :).



Druga wersja powstała pod wpływem. Nie, nie upiłam się na okoliczność malowania :). Wpłynął na mnie post Ani o malowaniu w plenerze, ilustrowany piękną akwarelą z dmuchawcami, Natchnął mnie do działania. Zabrałam sprzęt, farby, i ruszyłam w plener! No, daleko nie poszłam, bo tylko dwa kroki za płot :). Nie mam odpowiedniego wyposażenia do zabrania wszystkich malarskich przydasiów na dalszy spacer, a z własnego okna dostrzegłam kawałek dzikiej przyrody, w której uchowało się jeszcze kilka przekwitających mleczy.




Dmuchawce były dosłownie trzy, bo o tej porze większość mleczy już rozsiała swoje nasionka, ale wokół rosły inne chabazie, słonko świeciło dość ostro, wyglądając przez dziury między ciężkimi chmurami zwiastującymi nadchodzącą burzę, wiatr rozwiewał trawy i można było poczuć tę naturę wszystkimi zmysłami...

Naprawdę, malowanie w plenerze to zupełnie inna bajka niż tworzenie w pracowni!

Dmuchawce na potrzeby obrazka sklonowałam, żeby było ciekawiej. Malowałam pośpiesznie, żeby zdążyć przed burzą i w sumie dość impresjonistycznie - bardziej wrażeniami i emocjami niesionymi przez wiatr i podgrzewanymi przez słońce, niż rozumem, mędrca szkiełkiem i okiem ;).


Roślinki są więc może średnio realistyczne, ale o taki efekt mi chodziło. Lekkie, swobodne malowanie, bez wdawania się w botaniczne szczególiki.
Powyższa akwarelka jest mocno inspirowana obrazkiem Ani, bo ta kolorystyka była bardzo odpowiednia do pogody w dniu, w którym malowałam - burze przeplatane upalnym słońcem, ołowiane niebo poprzecinane słonecznymi kaskadami.
Często korzystam ze zdjęć obrazów innych malarzy - nie kopiuję, bo to już wyższa szkoła jazdy, ale próbuję odtworzyć jakiś efekt, który mi się tam spodobał. W ten sposób się uczę, zdobywam doświadczenia, a przy okazji dokonuję różnych własnych odkryć i wynalazków :). 

Dzisiaj przekwitłych mleczy już chyba nigdzie nie ma, ale tak fajnie mi się je malowało, że chyba nieraz jeszcze wrócę do tego tematu, posiłkując się zdjęciami z natury i własną wyobraźnią, no i eksperymentując z różnymi technikami :).

Ciekawa jestem, która wersja moich dmuchawców bardziej Wam się podoba?

*****

sobota, 1 lipca 2017

Efekt Muchy.


Niedawno pojawiła się u nas Mucha. Właściwie Muszka. A konkretnie - pies wszystkich ras, lat 14, a więc psia staruszka. Pałętała się po dobrych ludziach od czasu śmierci jej właścicieli. Ktoś w końcu musiał tę bidę przygarnąć na stałe... i tak jakoś wyszło, że my przygarnęliśmy. Bo już tak mamy, że przygarniamy. No i jest. 



Na marginesie dodam, że w domu są już trzy koty i jeden duży pies. W sumie oprócz jednej rocznej koteczki to sami emeryci. Same znajdy lub potomstwo znajd.
Całe to towarzystwo przyzwyczaiło się do naszego trybu życia. Rano zamieszanie, karmienie, koty z reguły idą na dwór na cały dzień (teoretycznie, bo po szesnaście razy zachodzą w ciągu dnia do domu po jedzonko i żeby uciąć sobie spokojną drzemkę). Pies w zimie zostaje w domu, w lecie woli na dworze, śpi sobie w altance albo gdzie tam chce. Późnym popołudniem państwo wracają z pracy, całe towarzystwo kłębi się w oczekiwaniu na jedzonko i potem pańcia ogarnia chatę, a pan drzemie na kanapie albo ogląda jakieś bzdury w telewizji. Jak jest ciepło, to drzwi na taras są cały czas otwarte i zwierzaki chodzą sobie gdzie chcą, to znaczy koty po okolicy, a pies po ogrodzie.


No i nagle pojawiła się Muszka. Myśleliśmy - staruszka, to i mało kłopotu z nią będzie. Na początku trochę była zestresowana, piszczała, nie wiedzieliśmy o co jej chodzi, może coś boli, może jedzenie nie takie... Pewnie tęskniła za swoim państwem, domem itd, nie czuła się u nas pewnie, bo już trzy domy przejściowe zmieniła... Poszliśmy do weterynarza, dał tabletki na robaki, powiedział że serduszko słabe, ale ogólnie pies zdrowy. Kombinowaliśmy - może spacer? - ale na początku nie bardzo chciała chodzić, myśleliśmy sobie - starsi państwo mieszkali w bloku, pewnie tylko z pieskiem na siku wychodzili i tyle. Ale minęły trzy tygodnie, Muszka już się oswoiła z otoczeniem, z drugim psem dogadują się, o kotach już wie, że nie wolno na nie szczekać, cieszy się jak przychodzimy z pracy. Ale wieczorem piszczy i czasem wyje.... Aż pewnego dnia mąż wyszedł przed dom na chwilę, furtka została otwarta... patrzymy, a tu Muszka pędzi przed siebie po ulicy! Mąż skoczył po smycz i popędził za nią... Długo ich nie było... A kiedy wrócili, mąż powiada: Muszka jest spacerowiczką! Musimy z nią chodzić na spacery!


No i chodzimy. W sumie to ja się bardzo cieszę, bo trochę nieruchawi się zrobiliśmy, mąż nigdy zresztą za bardzo chodzić nie lubił, a ostatnio ciągle mówi, że musi schudnąć... Więc teraz nie ma wymówki. 
No a jak tu z jednym psem pójść, a drugiego zostawić? Więc chodzimy oboje - ja biorę na smycz Muszkę, bo mała, a mąż Miśkę, bo duża :). Miśka też się bardzo cieszy - jak tylko zaczynamy wkładać buty, to oba psy robią taki radosny harmider, że uszy puchną :).

Parę kroków za naszym domem jest trochę nieużytków, na których dawniej były pola, teraz planowana jest rozbudowa naszego osiedla. Na razie jest przepiękna łąka, rosną drzewa, trochę starych lip i dębów, sporo rozmaitych samosiejek. Dawniej często tam chodziliśmy z dziećmi, ale dzieci już dorosłe, mąż jako się rzekło woli poskakać po boisku niż spacerować, ja w pojedynkę nie lubię się szwendać... Zresztą ja jestem kociarą, a pies to była zawsze "działka" męża. Teraz Muszka zrewolucjonizowała nasze życie, no i ja też musiałam się przystosować :).

Poszliśmy więc na pierwszy spacer z psami na tę łąkę, a tam... takie bogactwo kwiatów rozmaitych, że ja już zapomniałam, że takie w ogóle na świecie są! 



Muszka pruła przed siebie jak motorek, więc ledwo nadążałam coś tam po drodze zrywać, ale uzbierałam pośpiesznie mały bukiecik, takie tam chabazie przecudne, no i w rezultacie powstała też taka akwarelka - efekt Muchy :). 



Krwawnik gdzieś mi się tam zawieruszył, bo zapomniałam zrobić mu miejsce na początku malowania, a w akwareli białe musi być od razu zaplanowane, ale resztę kwiecia jakoś udało mi się na obrazku umieścić. 
Bukiet szybko więdnie, polne kwiaty lubią wolność i zerwane nie cieszą zbyt długo naszych oczu. Czasem aż szkoda ich do wazonu... Pozostanie jednak akwarelka :).




*****