niedziela, 23 kwietnia 2023

Książki. O Freudzie, o Garbo, o Modiglianim.

Dzisiaj jest Dzień Książki i Praw Autorskich, zatem będzie o książkach.




Od pewnego czasu czytam głównie biografie, natomiast zupełnie nie pociąga mnie beletrystyka. Oczywiście nie zawsze tak było, a nawet, powiedziałabym, że było wręcz odwrotnie :). Nie, żebym teraz celowo obrała sobie za punkt honoru przeczytanie wszystkich możliwych biografii, ale tak się jakoś składa, że od dłuższego czasu w księgarni moje oko przyciągają pozycje zawierające interesujące życiorysy wybitnych postaci. Najczęściej są to artyści w szerokim znaczeniu tego słowa - malarze, rzeźbiarze, pisarze, czasem aktorzy itd, ale też ludzie biznesu, naukowcy, znacznie rzadziej na przykład politycy (właściwie to trafiło mi się w czytaniu chyba tylko dwóch, z czego jeden był jednocześnie artystą). Czasem jakąś książkę poleci ktoś w recenzji, innym razem elektryzuje mnie po prostu zauważone na okładce nazwisko głównego bohatera. 

Trzy książki, o których chcę Wam dzisiaj opowiedzieć, znajdziecie w księgarni na półce z biografiami, ale - przynajmniej w dwóch przypadkach - nie są to biografie w pełnym tego słowa znaczeniu, traktują bowiem wybiórczo jedynie o pewnych aspektach życia głównych postaci. Ale lećmy po kolei...

DAVID COHEN - "Ucieczka Sigmunda Freuda".

Wydawnictwo ZYSK i Spółka, Poznań 2022, 390 stron, okładka miękka ze skrzydełkami.

To dość specyficzna książka i zdecydowanie nie dla każdego. Naszpikowana faktami i nazwiskami, wymieszanymi niekiedy w dość dziwnym porządku, w dodatku w dużej części przedstawionymi raczej sucho, bez literackiego lepiszcza. Te fragmenty przeplatane są całkiem sprawnie napisanymi dłuższymi opowieściami. Poziom i styl nierówny, co trochę utrudniało mi czytanie, zwłaszcza pierwszej połowy książki, a teraz sprawia, że ocena całości nie jest sprawą prostą i jednoznaczną. Trudno zaprzeczyć, że autor wykonał potężną robotę, przekopując się przez rozmaite archiwa rozsiane po całym świecie, dodatkowo weryfikując część z nich w konfrontacji z niektórymi świadkami ówczesnych wydarzeń. Zabrakło mu jednak polotu w przekazaniu tego wszystkiego w zgrabnej formie zwykłemu czytelnikowi. Może zresztą nie miał takiego zamysłu...? Może książka w zamyśle została przeznaczona dla wąskiej grupy czytelników?




Tematem przewodnim opracowania jest wyjaśnienie okoliczności ucieczki Zygmunta Freuda z nazistowskiej Austrii. Tytuł intrygujący, ale to chyba zabieg celowy, bo tak naprawdę jest to taka specyficzna biografia Freuda, w której autor przebiega przez cały życiorys swojego bohatera, ale skupia się głownie na okresie okołowojennym. Do meritum dochodzimy więc wyboistą drogą przez pierwszą połowę książki, w której autor sięga zarówno do dziejów całej rozgałęzionej i tzw. patchworkowej rodziny Freudów, pisze o okolicznościach towarzyszących dojściu do władzy Hitlera, a także nawiązuje do kontaktów Freuda z innymi psychoanalitykami, ich sporów i współpracy. Całość jest udokumentowaniem pracy badawczej autora, który jednak, przyznajmy, nie jest literatem, więc podaje nam suche fakty, wyjaśniając skrupulatnie ich pochodzenie i jego własne wątpliwości lub komentarze, jednak brakuje w tym wszystkim płynnej fabuły, a nawet, mam wrażenie, że i sensownego planu. Niejednokrotnie w jednym akapicie mamy wrzucone nie powiązane ze sobą zdania wyrwane z różnych kontekstów. Historie o kłopotach przyrodnich braci, zdanie z listu Freuda o jakiejś błahostce dotyczącej osobistych zakupów, i do tego jakaś uwaga o sporze z innym psychoanalitykiem, bez związku ze zdaniami poprzedzającymi - to wszystko w jednym akapicie. Odnoszę wrażenie, że takie (dość liczne) fragmenty książki są żywcem wklejonymi roboczymi notatkami autora powstałymi w trakcie wertowania listów i dokumentów, przez nieuwagę nie dopracowane przed publikacją. Trochę ciężko się to czyta, co jakiś czas trzeba się "zawiesić" i samemu rozebrać na czynniki taki zlepek, dopasować poszczególne zdania do wcześniejszych i późniejszych wątków. Ktoś z lżejszym piórem mógłby z tego materiału zrobić pasjonującą biograficzną perełkę, panu Cohenowi ta sztuka się jednak nie udała. Zaznaczam jednak, że jestem być może specyficznym czytelnikiem, dla którego niezwykle istotny jest język wypowiedzi. Lubię czytać książki napakowane treścią, ale jednocześnie napisane lekko, składnie, z pewną elegancją. Tutaj trochę się potykałam o brak spójności i jednolitego stylu, o składnię i sens.

Niemniej jednak, jeśli kiedykolwiek ciekawiła Was psychoanaliza i nazwisko Freuda nie jest Wam obce, książka może się okazać interesująca, jako próba wyjaśnienia skomplikowanych okoliczności związanych z ucieczką Freuda z nazistowskich kleszczy i udziałem w tym przedsięwzięciu pewnego... nazisty. Ot, takie zaskakujące fragmenty ówczesnej rzeczywistości, realia funkcjonowania w tym wszystkim żydowskiej społeczności i ludzka twarz niejednego wroga. Życie.

Dla mnie książka zrobiła się ciekawa gdzieś w połowie. Spora dawka szczegółów związanych z realiami życia w nazistowskiej części Europy, pierwsze ataki na żydowską kulturę i biznesy, karkołomne sposoby, do jakich uciekali się Żydzi, aby ocalić życie i majątek, a jednocześnie jakoś w miarę normalnie funkcjonować w coraz bardziej nieprzyjaznej rzeczywistości. Pojawiają się nawiązania do freudowskich koncepcji analitycznych, sprawy środowiska psychoanalityków, są liczne wzmianki o publikacjach, osiągnięciach, sporach itd. I trochę humoru. Rozbawiła mnie anegdotka o córce psychoanalityczki współczesnej Freudowi, z którą rozmawiał autor książki. Po wielu latach spędzonych wśród psychoanalityków naszła ją refleksja, że rozmowa i dobry rosół są równie skuteczne jak skomplikowane metody psychoanalityczne. No coś w tym jest :))). W tej drugiej części książki rozdziały stają się łatwiejsze do przyswojenia, autor odchodzi od wklejania roboczych notatek i wpada w tryb całkiem zgrabnej opowieści. Interesująco opowiada o Anschlussie, codziennym życiu Freuda i jego najbliższych, sytuacji analityków w okresie okołowojennym. Tytułowa ucieczka w gruncie rzeczy zawiera się w dwóch czy trzech krótkich rozdziałach, mimo iż była operacją karkołomną w obliczu obowiązujących wówczas procedur i licznych zakazów, dotyczących zwłaszcza Żydów. Nie będę zdradzać więcej szczegółów, a książkę rekomenduję czytelnikom w jakimś stopniu zorientowanym w psychoanalizie, lub przynajmniej - gotowym na sporą dawkę szczegółów dotyczących problemów i prac ówczesnych analityków.


ROBERT GOTTLIEB - "Garbo. Najbardziej tajemnicza gwiazda Hollywood".

Społeczny Instytut Wydawniczy ZNAK, Kraków 2022, 560 stron, okładka twarda.




Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś innego, większej dawki ciekawie opowiedzianych szczegółów z życia, zwłaszcza prywatnego, Grety Garbo. Tymczasem szkopuł polega na tym, że biografowie mają trudny orzech do zgryzienia, zabierając się za jej życiorys, ponieważ Garbo bardzo dbała o swoją prywatność, nie była osobą towarzyską, wręcz unikała - nie tylko paparazzi - ale w ogóle ludzi. Owszem, bywała na różnych spotkaniach, znała wiele osób, miała też krąg swoich przyjaciół, jednak niewiele zachowało się wiarygodnych wspomnień jej znajomych, a jeszcze mniej dokumentów, listów itp.

Jest to jednak, jak zapowiada notka wydawnicza, must read każdego kinomana, z najpiękniejszymi zdjęciami zjawiskowej Garbo, a więc przede wszystkim opowieść o aktorce i o jej filmach. Muszę się przyznać, że raczej nie zaliczam się do grona fanów kina, jestem w grupie całkiem przeciętnych odbiorców filmów. Garbo kojarzę z dawnych fotosów z okresu mojej wczesnej młodości, kiedy wciąż jeszcze mówiło się o niej jako jednej z największych gwiazd filmowych, a także bardziej z życiorysów innych, współczesnych jej postaci, choćby Marleny Dietrich (jakiś czas temu pisałam na blogu o biografii MD - tutaj). W zasadzie właśnie historia Dietrich zachęciła mnie do sięgnięcia po książkę o Garbo. Z filmów z jej udziałem pamiętam jedynie (być może najlepszą w jej dorobku) "Damę kameliową". Trudno mi przypomnieć sobie jakiś inny konkretny film z Gretą Garbo, który obejrzałam od początku do końca. Powinnam chyba obejrzeć "Ninoczkę", nie pamiętam, żebym ją widziała, a to podobno drugi (a może nawet pierwszy) świetny film w jej karierze. W każdym razie nie pamiętam innych jej ról, poza rozmaitymi przeglądami filmowymi, jedynie z fragmentami filmów.





Autorem tej biografii jest Robert Gottlieb, znany miłośnik kina tzw. złotej ery Hollywood, zatem książka przypadnie do gustu szczególnie kinomanom. Oprócz życiorysu Grety Garbo znajdziemy tutaj przede wszystkim bardzo szczegółowo omówione wszystkie produkcje, w jakich brała udział. Fenomenem jest fakt, że pochodząca ze Szwecji młoda gwiazda nie nagrała tych filmów jakoś specjalnie dużo (karierę zakończyła nagle, mając zaledwie 36 lat), a w większości nie zyskały one powodzenia za sprawą dobrego scenariusza, czy innych zalet sztuki filmowej, lecz jedynie dzięki jej udziałowi. Książka jest zatem próbą rozwiązania zagadki fenomenu Garbo. 

Żeby Was jednak zachęcić, mimo tego mojego marudzenia, zacytuję tutaj obszerne fragmenty z noty redakcyjnej:

"Nie lubiła ludzi, ale swoim spojrzeniem uwodziła miliony. Zarabiała astronomiczne sumy i jednocześnie była legendarnie skąpa. Mimo szafy pełnej zjawiskowych sukien chodziła głównie w męskich spodniach i nie zawsze czystych swetrach. Mężczyźni się o nią zabijali, ale najdłuższy związek stworzyła z kobietą. Choć chorobliwie strzegła swojej prywatności i uciekała fotoreporterom, aż do śmierci elektryzowała tłumy. (...) Jak wstydliwej Szwedce z robotniczej rodziny udało się podbić Hollywood? Czy karierę zawdzięczała wpływowym kochankom, których umiejętnie dobierała sobie już jako nastolatka? Czy ta niebywale piękna kobieta tak naprawdę czuła się mężczyzną? I dlaczego będąc u szczytu sławy, nagle zakończyła karierę?".



Obszerną część książki stanowią fragmenty z różnych artykułów, książek, filmów, a nawet piosenek, w których przewija się nazwisko (a właściwie - pseudonim) Garbo. Wstęp do polskiego wydania napisał Tomasz Raczek. I wisienka na torcie - mnóstwo wspaniałych zdjęć aktorki, zarówno prywatnych, jak i najpiękniejszych filmowych fotosów.


SYLWIA ZIENTEK - "Lunia i Modigliani".

Wydawnictwo Agora, Warszawa 2022, 543 strony, okładka miękka ze skrzydełkami.


Zdjęcie na okładce to kompilacja autoportretu Modiglianiego oraz namalowanego przez niego portretu Luni Czechowskiej


Nie pamiętam, gdzie natknęłam się na recenzję tej książki. Pewnie gdyby nie owa recenzja, to nie sięgnęłabym po tę książkę, bo biografię Modiego pióra Pierra Sichela uważam za genialną i kompletną, ale z recenzji wynikało, że pani Ziętek ma nieco inne spojrzenie, lub wiedzę, na niektóre aspekty życiorysu mojego ukochanego artysty. Zaintrygowana postanowiłam więc zapoznać się z tymi rewelacjami. No i przed zamówieniem nie zwróciłam uwagi na fakt, że jest to nie biografia, lecz powieść. Trzeba jednak przyznać, że w zasadzie fikcji literackiej nie ma jakoś specjalnie dużo, autorka bowiem dość ściśle trzyma się faktów.

Głównym fikcyjnym aspektem jest poziom zażyłości Luni Czechowskiej i Amadeo Modiglianiego, ponieważ tak naprawdę nie ma zbyt wielu dowodów na to, jak tam naprawdę układały się ich relacje. Książka napisana jest w pierwszej osobie, w formie wspomnień Luni. Nie przepadam za taką formułą, ale dość szybko przyswoiłam sobie pomysł autorki i dałam się uwieść romantycznej historii modelki i jednego z najwybitniejszych artystów. Opowieść napisana jest całkiem zgrabnie, choć niektóre naciągane fakty nieco mnie raziły, ale - powtarzam - mam głowę nabitą szczegółową biografią Modiglianiego autorstwa Sichela, więc trochę się (podświadomie) czepiałam szczegółów. 

Sylwia Zientek sama przyznaje, że do napisania tej książki natchnęła ją praca nad inną pozycją - "Kobiety na Montparnasse", o której opowiadałam Wam tutaj. Mając więc bazę w postaci przygotowanego bogatego materiału o kręgach sztuki w Paryżu przełomu XIX i XX wieku, mogła przystąpić do nieco fantazyjnego opisania jednego z ciekawych wątków z udziałem wyjątkowego malarza. W historię Luni Czechowskiej wplecione są więc ciekawe opowieści o innych ówczesnych artystach, marszandach, modelkach i innych barwnych postaciach. 

Jeśli lubicie sztukę, jeśli lubicie Paryż, a zwłaszcza - jeśli lubicie obrazy Modiglianiego, koniecznie sięgnijcie po tę opowieść. A o najbardziej rzetelnej i drobiazgowej biografii Modiego możecie przeczytać w moim wpisie tutaj.



*****

niedziela, 16 kwietnia 2023

Kolaże miały być dwa, ale najpierw jeden.

Potrzebowałam odskoczni po dość realistycznych lotosach, które pokazywałam Wam w poprzednim wpisie. Lubię zmieniać tematy, techniki. Jakaś abstrakcja totalna za mną chodziła, geometryczne układanki albo jakieś mazaje do niczego nie podobne... Tak żeby zająć ręce, ale nie spinać się, że to ma coś konkretnego przedstawiać. Akurat przyszedł synek, pokazałam mu tamten lotosowy obrazek, ustawiony na gzymsie nad schodami, a obok stał niby-mandalowy kolaż, który popełniłam jakiś czas temu (tutaj był prezentowany). Tak sobie gawędziliśmy i synek powiedział, że bardzo mu się podoba tamta recyklingowa trójwymiarowa kompozycja. 



Ha! W tym momencie doznałam olśnienia na temat kolejnego arcydzieła, jakie wyjdzie spod moich rwących się do tworzenia rąk :). Bo ja lubię robić coś (malować, rysować, pisać itd) na zadany temat. Czasem nawet im temat jest trudniejszy, tym bardziej się angażuję i wychodzą mi całkiem fajne rzeczy. 

A miałam uzbieranych już trochę, odkładanych przy różnych okazjach, tekturek i innych przydasi, chodziły mi po głowie mgliste pomysły co do ich wykorzystania, ale wciąż brakowało konkretnej wizji. No więc mówię do synka: rzucaj pomysły, zainspiruj mnie, mów, co Ci się podoba, kolory, motywy itd. Synek zdecydowanie wybrał paletę barw pustynnych - piasek, beż, złoto, bursztyn. Klimaty pustynne, skojarzenia z Egiptem na przykład... Tutaj mnie zaskoczył, bo jest zdeklarowanym wielbicielem Meksyku, w którym to kraju nawet był i jeszcze być zamierza, w przeciwieństwie do Egiptu, a w mieszkaniu gromadzi rośliny, które kojarzą mu się z dżunglą (duże okazy, skórzaste liście itp). No, ale dobra, odrzućmy uprzedzenia, jest wyzwanie pustynne - działam!




Miałam od dawna przygotowane dwa spore podkłady tekturowe pod te kolaże, a oprócz tego element, który koniecznie chciałam gdzieś w jakiejś instalacji artystycznej wykorzystać. Wytłoczka po jajkach i pudełko po pizzy, które idealnie pasowało jako ramka do tego jajkowego pojemnika :). Okrągły otwór wycięłam dawno temu, wytłoczkę włożyłam do środka i tak to czekało na moje natchnienie. 

Wstępne układanki:



Ponieważ synek chciał motywy egipsko-pustynne (pustynia, sawanna, sfinks, piramidy, wielbłądy itp.), a jajkowa wytłoczka jakoś mi w ten projekt nie wchodziła, to od razu postanowiłam, że - trzymając się zbliżonej kolorystyki - zrobię za jednym zamachem dwa kolaże: pustynny i wytłoczkowo-jajeczny, czyli abstrakcyjny :). Na egipską pustynię nie miałam jeszcze konkretnego pomysłu, zatem w ramach rozgrzewki najpierw powstała wytłoczkowa abstrakcja, z nadzieją, że w trakcie pracy wena mnie natchnie jakąś egipską wizją.


no naprawdę, te kolory w rzeczywistości są mocniejsze i cieplejsze


Oprócz tekturek różnej grubości użyłam farb akrylowych, w tym metalicznej złotej (nareszcie jakieś sensowne zastosowanie dla akryli, którymi nie lubię malować obrazów, ale tutaj świetnie się sprawdziły), pisaków, guzików i sznurka.




Kolejny kolaż (ten co to miał być pustynny bardziej) baaardzo powoli nabiera kształtów, ale koncepcja zaczęła się zmieniać w trakcie pracy i jeszcze nie wiadomo, co z tego wyniknie ;). Ja bym chyba najchętniej poszła w starożytne motywy, staroegipskie hieroglify i tak dalej, ale muszę to jeszcze przemyśleć. A może zachód słońca nad pustynią i karawana na horyzoncie? Hmmm... Zobaczymy...

Jest plan, żeby dać jakąś ramkę, ale na razie stoi sobie toto na półeczce nad schodami:



Kolory w realu są nieco bardziej nasycone i ciepłe, kojarzy mi się ten kolaż ze złotą polską jesienią :). Bardzo na czasie, haha :).



PS. po opublikowaniu posta z komputera obejrzałam to jeszcze raz w telefonie, no i muszę powiedzieć, że całkiem inaczej widzę to w komputerze, inaczej na ekranie smartfona. A niby oba sprzęty całkiem dobrej klasy, hmmmm... W komputerze mam kolory nieco zgaszone i blade, dlatego podkręcam je w programie do obróbki, a tymczasem w telefonie widzę jaskrawe pomarańcze, których w realu nie ma. Tak że każdy zobaczy to inaczej. W rzeczywistości to są kolory ciepłego piasku, jesiennych liści itp. No cóż, techniki nie przeskoczysz.