Dzisiaj niejako z rozpędu, ale już na koniec tej serii książkowych wpisów - opowiem Wam o kilku pozycjach, które przeczytałam ostatnio jedną po drugiej - w większości zainspirowana recenzjami z serwisu "Na kanapie", o którym rozpisywałam się w dwóch ostatnich postach. Jak to często bywa - nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, czy też - wszystko ma złe i dobre strony. W przypadku mojej przygody z serwisami czytelniczo-recenzenckimi poza przekonaniem o niskim poziomie tychże, wyniosłam też coś dobrego, a mianowicie kilka cennych znajomości z wiarygodnymi recenzentami, którym mogę zaufać prawie w ciemno, bo zgadzają nam się poglądy, oceny, a także upodobania co do rodzaju lektur. Tak właśnie trafiłam na trop tych książek, o których dzisiaj chcę Wam opowiedzieć. Co nie znaczy, że wszystkie były wysoko oceniane - po niektóre sięgnęłam pomimo wskazanych wad i niedostatków, po prostu z ciekawości, bo jednak chciałam ich treść poznać.
Wszystkie - w mniejszym lub większym stopniu - łączy terytorium i czas. Są to bowiem książki opisujące - w różny sposób i z różnych punktów widzenia - dzieje naszych Ziem Zachodnich, nazywanych dawniej Ziemiami Odzyskanymi, polsko-niemieckie przenikanie kulturowe, przejmowanie przez Polaków tych terenów, odejście Niemców, spotkania po latach, życie osadników na poniemieckim. Dlaczego ten temat tak mnie wciągnął? Bo tutaj właśnie mieszkam, a moi rodzice jako młodzi ludzie przyjechali w latach 50-tych na te tereny z Polski centralnej, tutaj też osiedliła się dalsza rodzina z centralnych rejonów Polski, a rodzina mojego męża przyjechała aż spod Stanisławowa (dzisiejsza Ukraina). Pamiętam z dzieciństwa pozostałe jeszcze wiele lat po wojnie w wielu miejscach ruiny domów, rozszabrowane niemieckie i żydowskie cmentarze, pozostałości niemieckich napisów - wyzierające spod farby na elewacjach nawet do dzisiaj, poniemieckie meble i inne przedmioty niemal w każdym domu w latach 60tych (a w wielu - do tej pory), niegdyś pogardzanie i niszczone, teraz wyszukiwane, odnawiane, doceniane. Były też różne świadectwa obecności ówczesnych wojsk sojuszniczych, czyli Rosjan. Ale to już trochę inna historia. A zatem...
Na pierwszy ogień poszła niepozorna książeczka, która miała być smakowitą przystawką przed daniem głównym, ale niestety nieco mnie rozczarowała...
- HENRYK WANIEK - "Miasto niebieskich tramwajów". Wydawnictwo FORMA, 2017r, stron 124.
"Miasto niebieskich tramwajów" to niewielka książeczka - zawiera szesnaście, a właściwie siedemnaście (wliczając coś w rodzaju wstępu) krótkich opowiadań. Autor, Henryk Waniek, opowiada o swoich przeżyciach związanych z Wrocławiem, ale i z innymi miejscami na Dolnym i Górnym Śląsku, są to bowiem rejony, w których się urodził (w 1942r w Oświęcimiu), wychował, studiował i mieszkał (Katowice, przelotnie Wrocław). Jest pisarzem, publicystą, malarzem. Dawno temu czytałam jego książkę "Finis Silesiae", która zrobiła na mnie mocne i niezapomniane wrażenie, toteż z dużą nadzieją sięgnęłam po ten zbiorek opowiadań. Nadzieja, powiadają, umiera ostatnia, ale moja w tym wypadku poległa gdzieś w połowie książeczki. Wrocław bowiem był na początku, potem szybko się zgubił, pojawili się różni ludzie, których drogi życiowe mniej lub bardziej pokrzyżowały się ze ścieżkami Wańka, ale także postaci historyczne i fikcyjne, powiązane z Wrocławiem nie zawsze wprost, czasem nieco umownie. Potem krajobraz nieco się rozszerza na dolno- i częściowo także górnośląski i historyczne rozkminki na temat miejsc i ludzi, którzy na tych ziemiach żyli niegdyś, przed wojną i tuż po niej. Podróżujemy z autorem w czasoprzestrzeni, zaglądając już nie do Wrocławia, ale Breslau (niemiecka nazwa Wrocławia), a także Chemitz, Dresden... Wrocłąw jest tylko pretekstem. Bogactwo historyczne i swoisty tygiel kulturowy, buzujący jeszcze długie lata po wojnie, to wszystko daje podstawę do rozważań o dziejach - nie tyle narodów, co jednostek, o naturze ludzkiej, o przeszłości i przyszłości. Znałam już te klimaty z "Finis Silesiae", ale w obszernej książce miało to wszystko odpowiedni kontekst i wydźwięk. Tutaj nie chwyciło mnie za serce, nie przykuło uwagi, nie przekonało. Przyznam bowiem, że opowiadania nie są moją ulubioną formą literacką, więc może to także w jakimś stopniu wpłynęło na mój odbiór, bo oczekiwałam większej spójności, co przecież w przypadku zbioru opowiadań nie jest obligatoryjne ani oczywiste. Wielbiciele małych form zapewne będą bardziej usatysfakcjonowani, bo obiektywnie muszę przyznać, że każde z opowiadań z osobna jest mniejszą lub większą perełką.
- HENRYK WANIEK - "Finis Silesiae". Wydawnictwo Dolnośląskie 2003r, stron 360.
Język Wańka jest specyficzny. Pisze bardzo krótkimi zdaniami, często równoważnikami zdań, wręcz pojedynczymi słowami. A jednocześnie cała ta opowieść jest niezwykle malarska, plastyczna, obfita. Autor wspaniale opisuje piękno miejsc, krajobrazów całego niemal Śląska. O ludziach, ich emocjach i przeżyciach opowiada natomiast tak, że niemal czujemy to samo, co jego bohaterowie, utożsamiamy się z nimi. Bardzo poruszająca, nostalgiczna historia miejsc, które nie są już takie, jakie były, i ludzi, których już nie ma.
- KAROLINA KUSZYK - "Poniemieckie". Wydawnictwo Czarne, 2019r, stron 464.
Książka rewelacyjna, najciekawsza chyba z tego zestawu, który Wam tu dzisiaj prezentuję. Naszpikowana faktami, zapisem mnóstwa rozmów i notatek z pamiętników ludzi, którzy tuż po wojnie przyjechali na Ziemie Odzyskane (a tak po prawdzie - uzyskane) ze wschodu, z ziem utraconych, ale także z Polski centralnej. Co mnie najbardziej ucieszyło - to, że autorka urodziła się i długo mieszkała w Legnicy, w której ja także spędziłam dzieciństwo, miałam tam też bliską rodzinę, pamiętam więc i kojarzę wiele miejsc i faktów, o których Karolina Kuszyk opowiada we fragmentach poświęconych Liegnitz/Legnicy. Wspaniały dokument, oparty na wspomnieniach wielu osób pamiętających okres tuż po wojnie. Mam do tej książki duży sentyment, bo nawet rozdziały poświęcone innym niż Legnica miastom i rejonom Ziem Zachodnich nasuwają skojarzenia z tym, co znam z Dolnego Śląska, z miast, w których przez wiele lat mieszkałam.
Z informacji od wydawnictwa:
"Karolina Kuszyk – sama „wychowana na poniemieckim” – tropi ślady, wczytuje się we wspomnienia osadników i przesiedleńców, a przede wszystkim rozmawia – z przedstawicielami trzech pokoleń ludzi mieszkających w poniemieckich domach i korzystających z poniemieckich przedmiotów, ze zbieraczami i kolekcjonerami, z poszukiwaczami niemieckich skarbów, z regionalistami z ziem zachodnich i północnych odkrywającymi przedwojenną historię swoich małych ojczyzn. I zadaje pytania. Czym są dla nas poniemieckie rzeczy? Wdzięcznymi, lecz niewiele mówiącymi gadżetami w rodzaju obrazka z Aniołem Stróżem przeprowadzającym dzieci przez kładkę nad przepaścią? Obcymi śmieciami, na których rodzice i dziadkowie musieli się urządzać, bo nie mieli innego wyjścia? Jak bardzo dom poniemiecki musiał się napracować, żeby zasłużyć na miano polskiego? A co się stało z niemieckimi cmentarzami na ziemiach przyłączonych do Polski w 1945 roku?
Opowiadając o tym, jak biografie poniemieckich domów, rzeczy i cmentarzy splatały się z losami ich polskich spadkobierców od powojnia po współczesność, autorka zastanawia się także, czym jest dziś polskość i ile obcości potrafimy znieść w tym, co określamy mianem własnego."
Uwaga: ta książka na pewno spodoba się osobom, które mają z tymi terenami coś wspólnego, żyją na "poniemieckim", mają związane z tym wspomnienia i doświadczenia. Dla pozostałych mnogość szczegółów może się okazać przytłaczająca. Dla mnie to fantastyczna lektura.
*****
- ZBIGNIEW ROKITA - "Odrzania. Podróż po Ziemiach Odzyskanych". Społeczny Instytut Wydawniczy ZNAK, 2023r, str. 312.
My, Odrzanie, jesteśmy inni niż Wiślanie. Generalnie cała Polska jest niejednolita kulturowo, światopoglądowo i tak dalej, co doskonale widać chociażby przy okazji wyborów, gdzie całkiem wyraźnie zaznacza się podział na wschód i zachód, na Odrzanię i Wiślanię. Ale wystarczy przejechać nasz kraj od wschodu na zachód czy odwrotnie, żeby w samym krajobrazie i układzie miast zobaczyć tę odmienność. Wiślania to mieszkańcy na ogół zasiedziali od wieków i pokoleń, a Odrzania, czyli Ziemie Odzyskane (albo jak ktoś woli, bardziej poprawnie dziejowo - Uzyskane), to ludność napływowa zewsząd, trochę zza powojennej wschodniej granicy, z obecnej Ukrainy czy Litwy, ale w większości, jak wskazują statystyki - z polski centralnej. Z tym, że w kolejnym pokoleniu nie identyfikujemy się już tak mocno jak nasi rodzice i dziadkowie, z Kresami, z Zamojszczyzną czy Mazowszem. Bo my już jesteśmy stąd. Ale moje pokolenie pamięta jeszcze czasy zimnej wojny i obawy dziadków, że Niemcy tutaj jeszcze wrócą "po swoje", że zabiorą. I tęsknoty Kresowiaków za dawną ojcowizną pozostawioną na wschodzie. Więc przez długie lata powojenne nikt nie dbał o zastane, poniemieckie. Burzono, rozszabrowywano. Zaraz po wojnie Rosjanie wywieźli infrastrukturę przemysłową i co tam się jeszcze dało. Potem polska władza ludowa zarządziła odbudowę stolicy, na którą wywieziono z Wrocławia i innych dolnośląskich miast miliony, a może nawet miliardy cegieł - z ruin, ale i z celowo burzonych domów, bo nikt nie wiedział, czy ten nowy powojenny porządek długo się utrzyma. Wywieziono resztki urządzeń, których nie zdążyli zabrać Rosjanie, zagrabiono na potrzeby warszawskich muzeów (i pewnie też - domów notabli) dzieła sztuki. Przez te wszystkie lata jednak zmieniła się też mentalność społeczna Odrzan, wymieszanych z różnych zakątków kraju. Jak słusznie zauważa Rokita, mieszkaniec Odrzanii przeniesiony nagle gdzieś na Zamojszczyznę czuje się, jakby był za granicą, w jakimś zupełnie innym kraju. I vice versa. Inaczej wyglądają miasta i wioski, inaczej zachowują się i myślą ludzie. Wiem, bo mam rodzinę w centrum i na wschodzie Polski :). Nie będę tu wyłuszczać powodów, dla których tak jest, żeby nie zanudzać, niektórzy to znają, inni niech sobie przeczytają - u Rokity i u Kuszyk.
Książkę Rokity (nagrodzonego NIKE 2021 za słynną śląską opowieść "Kajś") redakcja określiła jako włóczęgowski poemat reporterski. No cóż, z pewną dozą dobrej woli można się z tym poniekąd zgodzić, ale że poemat, to już lekka przesada. Autor wędruje po Odrzanii, zainspirowany chyba trochę wspomnianą wyżej książką Karoliny Kuszyk, bo nawet kilka razy się do niej odwołuje i nawiązuje. Różnica między tymi książkami jest taka, że pani Kuszyk opracowała temat bardzo solidnie, jest to niemal rodzaj dokumentu, w którym zebrano wspomnienia i refleksje wielu, bardzo wielu osób, z którymi autorka osobiście rozmawiała, a także analizę wspomnień z pamiętników nadsyłanych na konkurs dla osiedleńców na Ziemiach Zachodnich. Opowiada o zastanych mieszkaniach, domach, gospodarstwach, ale i cmentarzach, parkach, o znajdowanych skarbach mniejszej i większej wartości, ukrytych przez Niemców przed wysiedleniem... Natomiast pan Rokita wędruje po tych terenach i snuje swoje rozważania i wątpliwości, czasem z kimś porozmawia, opisuje dość szczegółowo te rozmowy, ale jakoś więcej tam tych nie prowadzących donikąd dumań, niż konkretów. Czyta się dość lekko, autor ma spory dystans do całej historii tych ziem, do odniemczania i spolszczania, do przenikania się kultur, ale też nie wnosi nic nowego, nie przyciąga niczym uwagi. Zwłaszcza, jeśli wcześniej przeczytało się "Poniemieckie". Jeśli więc chcecie przeczytać opowieść dokumentalną, to polecam "Poniemieckie" Karoliny Kuszyk. Jeśli wolicie tylko musnąć temat, tak z grubsza się zorientować w klimacie zasiedlania Ziem Odzyskanych, odbudowy, wchłaniania przez nowych mieszkańców tego, co pozostało po poprzednikach, oswajania polskości z niemieckością, to przeczytajcie "Odrzanię" Zbigniewa Rokity.
W obu książkach jest chyba dla każdego trochę niespodzianek. Dla mnie na przykład zaskoczeniem była informacja o tym, że Stare Miasto w Gdańsku (nie mylić z Głównym Miastem) wcale nie jest stare, że są to wybudowane po wojnie od podstaw kamienice stylizowane od frontu na wiekowe, a w środku i od podwórka zupełnie współczesne. Może gdzieś tam zachowano coś z historycznych pozostałości, niekoniecznie nawet w tych samych miejscach, gdzie znajdowały się dawniej, ale przy okazji postarano się, aby nie było elementów kojarzących się z pruskością, dołożono dekoracje z polskim rodowodem... taka zdziwność powojenna, kiedy wmawiano nam, że wróciliśmy na swoje, na dawne prapolskie ziemie i trzeba było jakoś ten mit podtrzymać.
z książki "Odrzania" - po prawej mapa Polski z zaznaczonymi terenami utraconymi i przyłączonymi po II wojnie światowej |
- FILIP SPRINGER - "Miedzianka. Historia znikania". Wydawnictwo Karakter, 2022r, str. 271.
- FILIP SPRINGER - "Mein Gott, jak pięknie". Wydawnictwo Karakter, 2023r, str. 251.