Witajcie po rocznej przerwie :). Po raz kolejny byłam bliska zamknięcia bloga. Od jakiegoś czasu obserwowałam licznik wyświetleń i zastanawiałam się, czy - mimo tego zastoju - prędzej wybije na nim okrągła liczba 200 tysięcy, czy też minie okrągły rok od ostatniego wpisu. No i prawie się to zbiegło. Jeśli chodzi o wyświetlenia bloga, to wiadomo, że trochę idzie ruchu sztucznego, ale w takim martwym okresie to nie ma tego wiele, natomiast o dziwo - zdarzały się czasem komentarze aktywnych czytelników, nawet do starszych postów, czyli ktoś tu jednak czasem zagląda i czyta. Więc zmobilizowana rocznicą i tą okrągłą liczbą zebrałam się w końcu i zadecydowałam, że jednak wracam na blog. Może nie zaraz tam z przytupem, ale powoli spróbuję się rozkręcić. Dzisiaj, w ramach rozruchu, z takim trochę misz-maszem tematycznym.
Znalazłam kamień. Nieduży, około 6 na 6 centymetrów, płaski, niby nic takiego, ale wyobraźnia od razu podsunęła mi skojarzenia - najpierw ze słynnymi głowami z Wysp Wielkanocnych, a zaraz później z portretami pędzla Picassa, z jego najbardziej kubistycznego okresu.
Moai, posągi z tufu wulkanicznego, powstałe prawdopodobnie około 1000 lat temu, na Wyspach Wielkanocnych:
![]() |
źródło |
Portret Dory Maar (Pablo Picasso, obraz olejny, 1937r):
![]() |
źródło |
Później zgromadziłam dodatki - dwa kryształki, skrawek płyty CD, zieloną ramkę, czerwoną przekładkę do segregatora, niebieską farbę akrylową, pisak akrylowy, klej...
Ostatnio bawię się takimi właśnie drobiazgami. Robię też zakładki - nie wiem po co, bo sama nie używam, a ileż można wciskać znajomym, ale po prostu malowanie i klejenie takich drobnostek sprawia mi frajdę, jest fajną odskocznią od pracy zawodowej wymagającej myślenia, nie zajmuje dużo czasu, nie wymaga jakichś specjalnych przygotowań. Zakładki pokażę może w kolejnym wpisie.
Myślę czasem o tym, żeby założyć sobie konto na jakiejś stronie sprzedającej rękodzieło, jak np. Pakamera, Art-Madam itp, bo mam w szufladach całe mnóstwo takich pierdółek, rysunków, malunków, haftów i innych dziwności gromadzonych przez lata. Takie tam, wiecie, tworki produkowane w wolnych chwilach, dla zajęcia rąk. Może już dawno bym to gdzieś wstawiła, ale jak czytam regulaminy, to nie do końca mi te warunki odpowiadają. Zwłaszcza konieczność posiadania firmy, bo ja swoją już właśnie chciałabym zamknąć, no i jako "stary" przedsiębiorca nie mogę korzystać z działalności nierejestrowanej bez ZUSu, czyli parę stów musiałabym co miesiąc oddawać na składkę zdrowotną i to już się robi trochę bez sensu, bo milionów raczej na tym rękodziele nie zarobię. No i tak sobie to wszystko leży, szuflady puchną, a ja ciągle tworzę i dopycham tam nowe drobiażdżki.
Działam trochę w zapuszczonym przez ostatnie cztery lata ogródku. Te cztery lata to okres dziecięctwa Dżemika - dzikie galopady przez rabatki, rycie w trawniku, kopanie dziur wszędzie gdzie się da i gdzie się nie da, wylegiwanie się na świeżo posadzonych roślinkach...
Niektórzy mówią, że albo ma się psa, albo ogród. Razem to raczej nie wychodzi. Odpuściłam sobie próby ogarniania tego chaosu, trzeba było po prostu przeczekać. No i teraz roboty ogrom. Rzecz w tym, że ogród od pewnego czasu staramy się nieco przeorganizować, z bezobsługowego trawnikowo-iglakowo-bylinowego typowo miejskiego ogródka (bo na bardziej wymagający przy intensywnej pracy nie mieliśmy czasu) od paru lat staramy się zrobić sielsko-kwiatowo-owocowy zakątek. Wymaga to niestety sporo pracy i czasu. Mąż szczęśliwie już od paru miesięcy na emeryturze, ja już prawie-prawie, jedną nogą, rzec można, bo stypendium przyznane przez ZUS już mi na konto wpływa, a lada moment zamykam firmę, więc czasu będziemy mieli dużo... za to sił pewnie nieco mniej ;).
Osiem (?) lat temu zasadziliśmy drzewa i krzewy owocowe, trochę iglaków poszło pod topór, żeby zrobić miejsce na nasadzenia według nowej koncepcji. Niektóre rośliny mój mąż (z ADHD) spontanicznie sam kupował i wsadzał tam gdzie akurat było miejsce, po czym jednak okazywało się, że nie zawsze były to miejsca sensownie wybrane. No więc trzeba było to i owo poprzesadzać. Przede wszystkim niektóre rosną za gęsto, inne mają niewłaściwie dobrane stanowiska. Muszę rozdzielić te, które preferują glebę kwaśną, od tych, które na takiej źle rosną, podobnie z cieniolubnymi, które jakimś dziwnym zrządzeniem losu wylądowały na słonecznej rabacie, itd...
Jestem zachwycona, bo przekonałam się, że są mało wymagające i świetnie się nadają na słoneczną rabatę, gdzie zaplanowałam docelowo je posadzić w przyszłym roku (na balkonie jest "patelnia"). Oprócz tych, które już mam, dokupię jeszcze duże talerzowe i kaktusowe i pójdziemy bardziej w kierunku ciemnego różu i fioletu. Nie przepadam za żółtymi kwiatami, a tutaj akurat trochę żółci mi się trafiło (jedne zamówione, drugie to te "zastępcze").
![]() |
kaktusowa, ale z tych mniejszych |
Niektóre nawet po przekwitnięciu ślicznie wyglądają:
O książkach, które przez ten rok przeczytałam, jakąś część stopniowo Wam opowiem w kolejnych wpisach, bo sporo tego było i muszę to jakoś przebrać, wybrać i ogarnąć, dzisiaj natomiast tylko kilka zdań o najświeższej przeczytanej pozycji.
O "karkonoskiej serii kryminalnej" Sławka Gortycha tu i ówdzie słyszałam i czytałam, ale szczerze pisząc nie planowałam po nią sięgać. Nie moja tematyka. Z gór to ja tylko Bieszczady kocham, Karkonosze znam pobieżnie, bo to w końcu rzut kapciem ode mnie, więc parę razy gdzieś tam się zapuszczałam, od znajomych różne karkonoskie opowieści słyszałam, ale żeby mnie to pociągało... nie, nie, nie. Kryminały jako gatunek - też hmmm... zasadniczo to nie jest tak, że jestem wielbicielką kryminałów, chociaż czytam po kolei całą Agatę Christie i czasem innych "kryminalistów", ale samo hasło "kryminał" zupełnie na mnie nie działa. Zapowiedź, że pojawiają się tam jakieś wątki z okresu II wojny światowej, też nie brzmi zachęcająco, bo ten rozdział przerobiłam za młodu bardzo intensywnie i jakoś mnie już nie kręci. Z recenzji książek Gortycha niewiele wynikało, nic mnie nie kusiło. To po co czytać? Ale los miał wobec mnie inne plany i wcisnął mi pierwszy tom za pośrednictwem męża, który przyniósł mi książkę od kogoś, kto bardzo polecał...
No i masz - nie chciałam, samo przyszło. Przekartkowałam, przeczytałam zakończenie, słowo od autora, dedykacje itd, no i zabrałam się do czytania lekko może już zaciekawiona, acz jeszcze nieufna. Pierwszą noc mocno zarwałam z powodu tej lektury, drugą też, ale już z sukcesem, bo skończyłam czytać. Świetna książka! Z pewnością sięgnę po kolejne tomy serii. Podobno można je czytać oddzielnie, ale pewne nawiązania do wcześniejszych tomów pomagają w lepszej orientacji co do osób, sytuacji, historii itd.
Opinie o książkach Gortycha są skrajnie różne. Można się przyczepiać do nieco naiwnie prowadzonych dialogów, krytycy serii twierdzą, że w realu nikt tak nie mówi, ale... ja wybaczam te niedociągnięcia, bo rozumiem, że autor chciał przede wszystkim wprowadzić czytelnika dokładnie w szczegóły, urozmaicając narrację rozbudowanymi monologami bohaterów. Wątek romansowy wciśnięty trochę na siłę, też można czepiać się szczegółów, ale to kwestia poboczna. No i - zależy, kto co lubi i czego w książkach szuka. Jeden mój kolega w podstawówce zapytany przez polonistkę jakie książki lubi czytać, odpowiedział: "takie, w których jest dużo dialogów i... żeby się strzelali!" :)))). Mam wrażenie, że niektórzy recenzenci są na tym mniej więcej poziomie. Krytykują dialogi, które może nie są mocną stroną książki, a nie dostrzegają zupełnie jak naładowana jest ciekawostkami górskimi i historycznymi faktami, jak interesująco poprowadzone są wątki z trzech okresów dziejowych, jak budowane jest napięcie. Nie jest to klasyczny krwawy kryminał, raczej tajemnicza historia splatająca losy wielu osób uwikłanych w niespokojne dzieje Ziem Odzyskanych. Dla mnie właśnie to było najciekawsze (a o moim zainteresowaniu "poniemieckim" pisałam przy okazji innych lektur, w tym poście: https://sztukawpapilotach.blogspot.com/2024/06/ksiazki-o-poniemieckim.html ).
W fabule "Schroniska, które przestało istnieć" przewijają się dwa główne wątki - historia pewnej niemieckiej "operacji" z końca wojny oraz współcześnie dziejące się rozmaite wydarzenia, które się ze sobą przeplatają, a czasem nawet okazuje się, że mają niespodziewane wspólne korzenie. Sprawy tajemnicze i ponure mieszają się z całkiem miłą codziennością, pojawiają się coraz to nowi bohaterowie, podejrzane typki i sympatyczni ludzie, a nawet... Duch Gór. Jest lekko zarysowany wątek romantyczny, jest mroczna tajemnica z przeszłości, a potem jeszcze druga i trzecia... Zaskakujące zwroty akcji, bogate tło historyczne oparte na autentycznych wydarzeniach, które miały miejsce w latach pod koniec wojny i tuż po jej zakończeniu. Autor ma tzw. lekkie pióro, więc czyta się to dość przyjemnie i szybko. Ja na pewno chętnie przeczytam kolejne tomy z tej serii. Na zachętę dodam, że :Schronisko, które przestało istnieć" uzyskało tytuł Książki Roku w kategorii Debiut na portalu Lubimyczytać.pl w roku 2022, a kolejne tomy zdobyły tytuł Książki Roku w latach 2023 i 2024. O czymś to świadczy. I jeszcze - zacytuję za Lubimyczytać.pl:
" Trzy tomy Karkonoskiej Serii Kryminalnej doceniono także tytułem Najlepszej Górskiej Książki Roku na Festiwalu Literatury Górskiej w Lądku-Zdroju w latach 2023 i 2024. W uzasadnieniu jury zaznaczyło, że powieści przełamują tabu dotyczące odkrywania powojennych dziejów Karkonoszy widzianych w perspektywie polsko-niemiecko-czeskiej historii ich mieszkańców.
Autor został również uhonorowany Karkonoską Nagrodą Literacką przyznawaną przez polsko-niemieckie jury za wybitne osiągnięcia w dziedzinie literatury, kultury i sztuki Śląska, które szczególnie służą duchowi humanizmu i porozumienia. "
Jakiś czas temu, przy blogowych porządkach, usunęłam sobie trochę niechcący listę ulubionych blogów na bocznym pasku. Była to fajna sprawa, widoczne nazwy blogów, ikonki i zajawki najnowszych wpisów. Niestety do tej pory nie udało mi się tego odtworzyć, mimo wielu podejść. Przy okazji zniknęła mi też część blogów z listy czytelniczej na panelu sterowania. Ostatnio dopisałam część z nich, te, które udało mi się odnaleźć. Nie wszystkie nazwy i adresy pamiętam, ale sukcesywnie będę listę powiększać i mam nadzieję, że stopniowo da się to wszystko odtworzyć.
A zwierzaki mają wywalone i śpią na zapas.
Przykład daje Basiunia, największy śpioszek (i żarłoczek) w stadzie: