O moim rysunkowym projekcie (wyzwaniu) można przeczytać w poprzednim wpisie: "Majowe rysowanie".
Tam był pierwszy rysunek, a dzisiaj będzie mała relacja z kolejnych dni, chociaż sama nie wiem czy wypada pokazywać tak kiepskie zdjęcia...
Tytułem wyjaśnienia... No cóż, materia sprzysięgła się przeciwko mnie, komputer ledwo daje jakieś niemrawe oznaki życia, aparat nie przeżył ostatniej zapaści, a telefon też najlepsze lata ma już dawno za sobą. Jakieś inwestycje w tym obszarze przewiduję dopiero gdzieś może za miesiąc, tak więc chwilowo jest jak jest i nie chcę się o tym rozwodzić, no ale obiecałam sukcesywne pokazywanie efektów mojego rysunkowego planu. Nie mogę niestety pokazać rysunków ołówkiem, bo w tych warunkach technicznych wyglądają na ekranie jak zamazane plamy. Większość rysowałam jednak cienkopisem, więc może uda się coś jako-tako zaprezentować ;).
No i od razu wyznam, że chociaż bez większego problemu udało mi się wykonać założony plan, czyli codziennie rysować przez minimum godzinę, to nie wszystkie efekty tego rysowania nadają się do prezentacji ;). Kilka szkiców poszło od razu do kosza, dwa rysunki dość nawet zaawansowane, ale nastąpił poważny problem techniczny... Okazało się mianowicie, że posiadam raptem cztery czarne cienkopisy o pożądanej grubości 0,05, ale kolejno zaczęły odmawiać współpracy... Dawno ich nie używałam, wydawało mi się, że przynajmniej trzy z nich to świeżynki, ale może podeschły od nieużywania, a może jednak kiedyś były w intensywnym użyciu, tylko mi się zapomniało? No w każdym razie we czwartek okazało się, że rysować za bardzo nie mam czym, nie było czasu na stacjonarne zakupy, internetowo zamówiłam, no ale wysyłka w piątek, to jak dobrze pójdzie najprędzej w poniedziałek odbiorę. Bazgram więc tylko ołówkiem wstępne szkice, bo docelowo rysunki chcę mieć w czarnym tuszu, czyli cienkopisie.
Ale do brzegu, czyli do rysunków :).
Temat katedry Notre Dame z poprzedniego wpisu pociągnęłam dalej. Było kilka rysunków roboczych, wersja od frontu zupełnie mi nie wyszła, kolejną zrobiłam więc znowu od tyłu, w nieco innym ujęciu niż poprzednią, ale wyszło gorzej niż w tej pierwszej wersji.
Rysunek w ogóle wygląda jak szybki szkic, ale kosztował mnie trochę pracy - najwięcej czasu zajął mi ołówkowy zarys, wiecie, zachowanie proporcji, perspektywy i tych wszystkich linii prostych. To są te elementy, które świetnie wychodzą architektom, ja natomiast zawsze mam z tym problem.
No i spróbowałam narysować kilka detali - chimery i gargulce.
Czy dacie wiarę, że te słynne figury zdobiące gotycką katedrę, w większości zostały na niej umieszczone dopiero w XIX wieku, po części za sprawą znanej powieści Wiktora Hugo, któremu bardzo leżała na sercu sprawa odrestaurowania popadającej wówczas w ruinę świątyni...?
Przyznam się Wam, że te pobieżne rysunki są czymś w rodzaju rozgrzewki przed nieco solidniejszym podjęciem tematu malowania fragmentów Katedry Notre Dame. To jest fascynująca budowla, z mnóstwem zaskakujących detali i mam nadzieję, że znajdę kiedyś czas na ich namalowanie.
A to jest taki jeden ciekawy fragment, który chciałam narysować, ale nie znalazłam wystarczająco dobrych zdjęć ze zbliżeniami postaci:
Bardzo lubię ten fragment - to są figury apostołów, po trzech w każdym załamaniu dachu (tzw. koszu, tak się to chyba nazywa), jakby schodzących z góry na ziemię. Kiedy trwał pożar i waliła się iglica, zastanawiałam się, co się stało z tymi figurami... nie było wtedy tego dokładnie widać. One są chyba z jakiegoś stopu miedzi, sądząc po zielonkawym kolorze patyny - w pożarze mogły się nadtopić, tam było kilkaset stopni! No i potem zawalenie się tej iglicy mogło pociągnąć je za sobą...Szukałam później tej informacji i okazało się, że dosłownie chyba dwa dni przed pożarem figury apostołów zabrano do konserwacji :). Widziałam nawet ich zdjęcia - stały na paletach, z poodkręcanymi głowami.
Przez ostatnie dwa tygodnie narysowałam oczywiście jeszcze kilka innych rzeczy, ale są już w innej stylistyce i z innymi motywami (nie katedra!) - pokażę je więc w kolejnym wpisie.
No i kilka zdań o tym co było, jak mnie tutaj nie było. Dużo się działo w ostatnich miesiącach. Niektórzy z Was wiedzą, że w ciągu minionego roku musiałam pożegnać trójkę naszych futerkowych przyjaciół - dwie suczki: Misię i Muszkę, i kocurka Grubcia.
A niedawno zaginął nasz młody kotek Rysio...
Ale nie będę pisać o szczegółach tych smutnych historii, chyba mnie to przerasta...
Tam był pierwszy rysunek, a dzisiaj będzie mała relacja z kolejnych dni, chociaż sama nie wiem czy wypada pokazywać tak kiepskie zdjęcia...
Tytułem wyjaśnienia... No cóż, materia sprzysięgła się przeciwko mnie, komputer ledwo daje jakieś niemrawe oznaki życia, aparat nie przeżył ostatniej zapaści, a telefon też najlepsze lata ma już dawno za sobą. Jakieś inwestycje w tym obszarze przewiduję dopiero gdzieś może za miesiąc, tak więc chwilowo jest jak jest i nie chcę się o tym rozwodzić, no ale obiecałam sukcesywne pokazywanie efektów mojego rysunkowego planu. Nie mogę niestety pokazać rysunków ołówkiem, bo w tych warunkach technicznych wyglądają na ekranie jak zamazane plamy. Większość rysowałam jednak cienkopisem, więc może uda się coś jako-tako zaprezentować ;).
No i od razu wyznam, że chociaż bez większego problemu udało mi się wykonać założony plan, czyli codziennie rysować przez minimum godzinę, to nie wszystkie efekty tego rysowania nadają się do prezentacji ;). Kilka szkiców poszło od razu do kosza, dwa rysunki dość nawet zaawansowane, ale nastąpił poważny problem techniczny... Okazało się mianowicie, że posiadam raptem cztery czarne cienkopisy o pożądanej grubości 0,05, ale kolejno zaczęły odmawiać współpracy... Dawno ich nie używałam, wydawało mi się, że przynajmniej trzy z nich to świeżynki, ale może podeschły od nieużywania, a może jednak kiedyś były w intensywnym użyciu, tylko mi się zapomniało? No w każdym razie we czwartek okazało się, że rysować za bardzo nie mam czym, nie było czasu na stacjonarne zakupy, internetowo zamówiłam, no ale wysyłka w piątek, to jak dobrze pójdzie najprędzej w poniedziałek odbiorę. Bazgram więc tylko ołówkiem wstępne szkice, bo docelowo rysunki chcę mieć w czarnym tuszu, czyli cienkopisie.
Ale do brzegu, czyli do rysunków :).
Temat katedry Notre Dame z poprzedniego wpisu pociągnęłam dalej. Było kilka rysunków roboczych, wersja od frontu zupełnie mi nie wyszła, kolejną zrobiłam więc znowu od tyłu, w nieco innym ujęciu niż poprzednią, ale wyszło gorzej niż w tej pierwszej wersji.
Rysunek w ogóle wygląda jak szybki szkic, ale kosztował mnie trochę pracy - najwięcej czasu zajął mi ołówkowy zarys, wiecie, zachowanie proporcji, perspektywy i tych wszystkich linii prostych. To są te elementy, które świetnie wychodzą architektom, ja natomiast zawsze mam z tym problem.
No i spróbowałam narysować kilka detali - chimery i gargulce.
Czy dacie wiarę, że te słynne figury zdobiące gotycką katedrę, w większości zostały na niej umieszczone dopiero w XIX wieku, po części za sprawą znanej powieści Wiktora Hugo, któremu bardzo leżała na sercu sprawa odrestaurowania popadającej wówczas w ruinę świątyni...?
Przyznam się Wam, że te pobieżne rysunki są czymś w rodzaju rozgrzewki przed nieco solidniejszym podjęciem tematu malowania fragmentów Katedry Notre Dame. To jest fascynująca budowla, z mnóstwem zaskakujących detali i mam nadzieję, że znajdę kiedyś czas na ich namalowanie.
A to jest taki jeden ciekawy fragment, który chciałam narysować, ale nie znalazłam wystarczająco dobrych zdjęć ze zbliżeniami postaci:
Bardzo lubię ten fragment - to są figury apostołów, po trzech w każdym załamaniu dachu (tzw. koszu, tak się to chyba nazywa), jakby schodzących z góry na ziemię. Kiedy trwał pożar i waliła się iglica, zastanawiałam się, co się stało z tymi figurami... nie było wtedy tego dokładnie widać. One są chyba z jakiegoś stopu miedzi, sądząc po zielonkawym kolorze patyny - w pożarze mogły się nadtopić, tam było kilkaset stopni! No i potem zawalenie się tej iglicy mogło pociągnąć je za sobą...Szukałam później tej informacji i okazało się, że dosłownie chyba dwa dni przed pożarem figury apostołów zabrano do konserwacji :). Widziałam nawet ich zdjęcia - stały na paletach, z poodkręcanymi głowami.
Przez ostatnie dwa tygodnie narysowałam oczywiście jeszcze kilka innych rzeczy, ale są już w innej stylistyce i z innymi motywami (nie katedra!) - pokażę je więc w kolejnym wpisie.
No i kilka zdań o tym co było, jak mnie tutaj nie było. Dużo się działo w ostatnich miesiącach. Niektórzy z Was wiedzą, że w ciągu minionego roku musiałam pożegnać trójkę naszych futerkowych przyjaciół - dwie suczki: Misię i Muszkę, i kocurka Grubcia.
A niedawno zaginął nasz młody kotek Rysio...
Ale nie będę pisać o szczegółach tych smutnych historii, chyba mnie to przerasta...
Trochę dużo było tych przykrych przeżyć. Tego się nie robi człowiekowi, bo człowiek potem nie może się pozbierać i ogarnąć...
Ale wróćmy do teraźniejszości.
Jeśli chodzi o zwierzaki, to w gruncie rzeczy nie możemy narzekać na brak towarzystwa, bo oprócz naszych dwóch koteczek: Czarnuszki i Sabinki, odwiedzają nas koty z sąsiedztwa: Lucuś (czarny z białym krawacikiem i wybałuszonymi oczkami, nie ma jeszcze roku), Rudziaczek (ksywka robocza, bo nie wiemy jak się wabi), Czarnulek (też nazwa robocza) i Krówka (bo łaciaty czarno-biały).
Lucuś włazi nam do domu przez taras i chodzi jak po swoim, Rudziaczek i Czarnulek kręcą się po podwórku od czasu do czasu, podejrzewam, że zalecają się do Sabinki, chociaż ona wysterylizowana, a Krówka jest moim ulubieńcem i powoli się oswaja, podchodzi coraz bliżej. Krówkę podejrzewam o bezdomność lub zaniedbanie przez właściciela, bo bywa dość utytłany w białych partiach futra, obwieszony kleszczami i najchętniej z całego towarzystwa zagląda do misek z jedzeniem. Mleczko wciąga bez ograniczeń, miękkie kocie karmy w dużych ilościach, nie gardzi różnymi mięsnymi okrawkami, przy których wybrzydzają nasze kotki, suchą karmę wcina mniej chętnie, ale też zawsze trochę zje. Już wie, że ja jestem ta człowieka, co daje jedzonko, więc czeka na mnie i nawet blisko już podchodzi, ale jeszcze nie pozwala się dotykać. Jestem jednak dobrej myśli :).
Oprócz dokarmiania okolicznych kotów zostawiamy też jedzenie dla jeża, bo się okazało, że lubi kocią karmę :).
W starym kompoście mieszkają u nas różne zwierzątka, a mianowicie jeże w dolnej partii, a w górnej - padalce. Jak doliczyć do tego ropuchy zasiedlające w okresie godów nasze oczko wodne, to już jest jasne, dlaczego w naszym ogrodzie nie ma ślimaków, mimo że nie używamy chemii :).
Wracając do mieszkańców pryzmy kompostowej - padalce niestety bardzo interesują Sabinkę i od czasu do czasu trzeba kotu pogonić kota, ratując z kocich pazurów zesztywniałe ze strachu padalce. No niestety przyznam się Wam, że Sabinka jest kotką łowną i raz do roku zdarza się, że ratujemy z jej paszczy jakiegoś ptaszka. W ubiegłym roku był rudzik, w tym - pełzacz. Oba na szczęście przeżyły, oszołomione posiedziały dłuższą chwilę na tarasie i odfrunęły. Oczywiście mowa o ptaszkach przyniesionych przez naszą szylkretową bestię do domu. Bo co się w ogrodzie wyrabia jak nie widzimy, to nie do końca wiemy. W każdym razie dostała ostrą burę, może na jakiś czas zapamięta, że nie wolno.
Nie wszystkie koty mają tak silne myśliwskie zapędy. I częściej kotki niż kocury. Sabinka niestety uwielbia polować i poluje na wszystko,co się rusza - żaby, motyle, muchy, zaczepia inne koty i psy... Po akcji z pełzaczem zapowiedziałam jej, że jeszcze jeden taki numer, to będę ją wypuszczać tylko w kagańcu :). Nie wiem, czy zrozumiała...
Jeże natomiast zorientowały się, że w starej altance, przerobionej na drewutnię, zostawiamy dla zaprzyjaźnionych kotów jedzonko, i od pewnego czasu, nie robiąc sobie nic z naszej i kociej obecności, rankiem i pod wieczór szorują jak po sznurku do miski z kocią karmą, jak do własnej stołówki. No i co wieczór muszę tam dosypywać coraz więcej żarełka... Parę dni temu obserwowaliśmy, jak pan jeż zalecał się do pani jeżowej, ona pofukiwała głośno, ale w końcu pozwoliła mu na bliższą komitywę :). Tym bardziej więc musimy dokarmiać, skoro prawdopodobnie jeżowa rodzinka się powiększy :)))).
Jeśli chodzi o zwierzaki, to w gruncie rzeczy nie możemy narzekać na brak towarzystwa, bo oprócz naszych dwóch koteczek: Czarnuszki i Sabinki, odwiedzają nas koty z sąsiedztwa: Lucuś (czarny z białym krawacikiem i wybałuszonymi oczkami, nie ma jeszcze roku), Rudziaczek (ksywka robocza, bo nie wiemy jak się wabi), Czarnulek (też nazwa robocza) i Krówka (bo łaciaty czarno-biały).
Lucuś włazi nam do domu przez taras i chodzi jak po swoim, Rudziaczek i Czarnulek kręcą się po podwórku od czasu do czasu, podejrzewam, że zalecają się do Sabinki, chociaż ona wysterylizowana, a Krówka jest moim ulubieńcem i powoli się oswaja, podchodzi coraz bliżej. Krówkę podejrzewam o bezdomność lub zaniedbanie przez właściciela, bo bywa dość utytłany w białych partiach futra, obwieszony kleszczami i najchętniej z całego towarzystwa zagląda do misek z jedzeniem. Mleczko wciąga bez ograniczeń, miękkie kocie karmy w dużych ilościach, nie gardzi różnymi mięsnymi okrawkami, przy których wybrzydzają nasze kotki, suchą karmę wcina mniej chętnie, ale też zawsze trochę zje. Już wie, że ja jestem ta człowieka, co daje jedzonko, więc czeka na mnie i nawet blisko już podchodzi, ale jeszcze nie pozwala się dotykać. Jestem jednak dobrej myśli :).
Oprócz dokarmiania okolicznych kotów zostawiamy też jedzenie dla jeża, bo się okazało, że lubi kocią karmę :).
W starym kompoście mieszkają u nas różne zwierzątka, a mianowicie jeże w dolnej partii, a w górnej - padalce. Jak doliczyć do tego ropuchy zasiedlające w okresie godów nasze oczko wodne, to już jest jasne, dlaczego w naszym ogrodzie nie ma ślimaków, mimo że nie używamy chemii :).
Wracając do mieszkańców pryzmy kompostowej - padalce niestety bardzo interesują Sabinkę i od czasu do czasu trzeba kotu pogonić kota, ratując z kocich pazurów zesztywniałe ze strachu padalce. No niestety przyznam się Wam, że Sabinka jest kotką łowną i raz do roku zdarza się, że ratujemy z jej paszczy jakiegoś ptaszka. W ubiegłym roku był rudzik, w tym - pełzacz. Oba na szczęście przeżyły, oszołomione posiedziały dłuższą chwilę na tarasie i odfrunęły. Oczywiście mowa o ptaszkach przyniesionych przez naszą szylkretową bestię do domu. Bo co się w ogrodzie wyrabia jak nie widzimy, to nie do końca wiemy. W każdym razie dostała ostrą burę, może na jakiś czas zapamięta, że nie wolno.
Nie wszystkie koty mają tak silne myśliwskie zapędy. I częściej kotki niż kocury. Sabinka niestety uwielbia polować i poluje na wszystko,co się rusza - żaby, motyle, muchy, zaczepia inne koty i psy... Po akcji z pełzaczem zapowiedziałam jej, że jeszcze jeden taki numer, to będę ją wypuszczać tylko w kagańcu :). Nie wiem, czy zrozumiała...
Jeże natomiast zorientowały się, że w starej altance, przerobionej na drewutnię, zostawiamy dla zaprzyjaźnionych kotów jedzonko, i od pewnego czasu, nie robiąc sobie nic z naszej i kociej obecności, rankiem i pod wieczór szorują jak po sznurku do miski z kocią karmą, jak do własnej stołówki. No i co wieczór muszę tam dosypywać coraz więcej żarełka... Parę dni temu obserwowaliśmy, jak pan jeż zalecał się do pani jeżowej, ona pofukiwała głośno, ale w końcu pozwoliła mu na bliższą komitywę :). Tym bardziej więc musimy dokarmiać, skoro prawdopodobnie jeżowa rodzinka się powiększy :)))).
*****
Piękne rysunki :)
OdpowiedzUsuńOdnośnie kotów - jeśli podejrzewasz jakiegoś o bezdomnosc albo zaniedbanie, to trzeba jak najszybciej udać się z nim do weterynarza :) Kleszcze przenoszą choroby.
Mleko dla kotów jest szkodliwe, koty nie trawią laktozy. Możesz podawać im mleko bez laktozy albo kozie - te są bezpieczne :)
Oh koło mnie koło domu też są jeże! One są tak cudownie urocze! Też czasem je dokarmiam, ale akurat nie kocią karmą :D
Zrób zdjęcia jeżykom i wrzuć na stronę w wolnej chwili!! :)
Jak wspomniałam wyżej - Krówka nie pozwala się na razie do siebie zbliżyć, nie będę go straszyć rzucając się na niego w celu odstawienia do weterynarza :). Na tym etapie najważniejsze jest zdobycie jego zaufania, a poza tym nie wygląda jakoś bardzo tragicznie, akcja ratunkowa nie jest pilna. Na kleszcze wystarczają sprawdzone wielokrotnie na naszych zwierzakach kropelki na skórę, które sami aplikujemy, no ale najpierw Krówka musi mi na to pozwolić. Co do mleka, to myślę, że to tak jak z ludźmi - jedni trawią, inni nie. Ja jestem przez całe życie mlekopijem, pół litra dziennie to minimum, po prostu czuję, że muszę :) - a mój mąż po odrobinie mleka choruje. U nas jest tak, że mleko w miseczce stoi, a koty same decydują, czy im odpowiada czy nie - jedne piją codziennie i nic im się nie dzieje, inne nawet go nie tkną i piją tylko wodę.
UsuńW kwestii dokarmiania jeży, to kocia karma była przeznaczona dla kotów, a jeże się "podpięły", widocznie im odpowiada takie jedzenie. W lecie chyba nie trzeba ich tak bardzo dokarmiać, no ale skoro im to smakuje, to nie będę im żałować :). Oprócz karmy są tam też kawałki surowego mięsa, a czy zjadają to koty czy jeże, to już dokładnie nie wiem. Ale będę musiała poważnie o tych jeżach pomyśleć, żeby im zagwarantować bezpieczne lokum, jak się maluchy urodzą, żeby nasza Sabinka im nie dokuczała.
Pozdrawiam serdecznie!
Podziwiam Cię, że podejmujesz takie wyzwanie jak rysowanie czegoś tak skomplikowanego jak katedra Notre -Dame i świetnie sobie z tym radzisz :)
OdpowiedzUsuńJa też jestem ta od karmienia i śmieszy mnie gdy nasz kot śpi na piecu, a na mój widok robi się głodny i leci do miseczki z głośnym miaukaniem ;) Kiedyś, dawno, inny kot codziennie czekał na mnie siedząc w kuchni w oknie na 3 piętrze i wypatrywał, jak mnie zobaczył biegł do drzwi i czekał pod drzwiami :)
Dla mnie rysowanie takich budowli jak ta katedra jest o wiele łatwiejszym zadaniem niż na przykład portretowanie ludzi, a nawet zwierząt. Nawet sama się zdziwiłam, jak fajnie mi się rysowało Notre Dame, a zwłaszcza te chimery i gargulce :). Oczywiście dużym ułatwieniem było korzystanie ze zdjęcia, ale przy portrecie to nawet zdjęcie by mi za bardzo nie pomogło :).
UsuńWow :) rysowanie katedry Notre Dame na pewno nie jest łatwym zadaniem... ale -jak dla mnie - świetnie sobie radzisz... :) lubię oglądać takie szkice... aż chciałabym zobaczyć więcej, mam nadzieję, że będziesz miała nowy sprzęt fotograficzny i zachęci Cię to do publikacji większej ilości rysunków :):)
OdpowiedzUsuńOby Rysio się znalazł!
I pozdrowienia dla jeżowej rodzinki... ;)
W sprawie Rysia to już trochę straciłam wiarę, że się odnajdzie, mam tylko nadzieję, że po prostu ktoś go przygarnął, bo to ładny młody kotek, a biedaczek, bo z jednym oczkiem... Może ma jakiś nowy dobry domek...
UsuńKatedrę fajnie mi się rysowało, aż nabrałam ochoty na dalsze tego typu i może bardziej dopracowane rysunki. Chyba lepiej mi to idzie niż motywy przyrodnicze :). Ze sprzętem koniecznie muszę coś zrobić, ale chwilowo są inne priorytety, jak to w życiu. Jest oczywiste, że jak będę miała czym fotografować, to blog na tym bardzo zyska, bez dwóch zdań :).
Pozdrowienia dla jeżyków przekażę, widujemy się z nimi zwykle około godziny 18tej :))).
Muszę przyznać, że Twoje prace robią wrażenie ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! wy-stardoll.blogspot.com
Miło mi, że się podobają :).
UsuńPozdrawiam!
Podziwiam jak zawsze , piękne te szkice ;-)
OdpowiedzUsuńWspółczuję straty futrzastych przyjaciół ...:(
Gratuluję jeżowej rodzinki ! Będzie psedskole ;-)
No w każdym razie ciągle się coś dzieje, zwierzaków zawsze pełno! Bardzo bym chciała zobaczyć jeżykowe maluszki :))).
UsuńPozdrawiam serdecznie!
Ja się nie znam na rysunkach ale twoje szkice bardzo mi się podobają. Zwłaszcza że temat szczególnie mi bliski. Nie udało mi się wdrapac do gargulcow wiec tym chętniej oglądam szczegóły. A rysunki są o wiele dokladniejeżeli niż zdjęcia. O figurach zdjetych podczas remontu słyszałam. Teraz cieszy każdy ocalały element.
OdpowiedzUsuńKatedrę i jej detale rysuję tylko na podstawie zdjęć z internetu, co zresztą ułatwia mi trochę zadanie, bo znacznie łatwiej rysować ze zdjęcia niż z natury. Mój mąż był tam, ale w bezpośrednie sąsiedztwo gargulców też nie dotarł :). Katedrę Notre Dame uważam za szalenie malowniczą budowlę, między innymi właśnie ze względu na mnogość tych niesamowitych szczegółów, zaskakujących elementów, pochodzących z różnych epok. Jest bardzo atrakcyjna zarówno dla fotografów jak i rysowników. Tylko fotograf musi tam jakoś dotrzeć, a ja mogę korzystać z efektów jego pracy :).
UsuńBędąc kompletną nogą z perspektywy podziwiam wielce Twoje rysunki!!! I nie ważne, że niektóre szkice idą do kosza, jak już ustaliłyśmy, najważniejsze jest, że się siada z ołówkiem w ręku i skrobie po papierze, i nabiera wprawy. *^v^*
OdpowiedzUsuńPrzy okazji, miedź topi się w około 1000 stopniach, ale w sumie dobrze, że figury wcześniej poszły do renowacji i ich na miejscu nie było, ufff!...
Nasza poprzednia kotka była bardzo łowna i często przynosiła nam do domu ptaki. Żywe. A mieszkamy w bloku w mieście! Potem była akcja otwierania okien na przestrzał i wypłaszania ptaszora, a kotka biegała po podłodze i meblach i próbowała go ponownie upolować!... Teraz na szczęście koty mam niewychodzące, za to wciąż bardzo łowne, Rudy złapie każdą muchę i ćmę, i... zeżre! ><
Z tą miedzią to mnie zaskoczyłaś, myślałam że wystarczy jej do rozpłynięcia kilkaset stopni. Witraże - wiadomo, ramki ołowiane, to się roztopiły jak masło... sądziłam, że miedzi dożo więcej nie potrzeba.
UsuńNasza kotka też czasem przynosi różne żywe stworzenia do domu, za rudzikiem ganialiśmy podobnie, bo ani on nie dawał się wypłoszyć, ani kotka odizolować - ja biegałam za ptakiem, maż za kotem :). Pełzacza wydarliśmy w zasadzie kotu z paszczy. Najgorzej jest jak przyniesie żywą mysz i wypuści ją w domu... jedna nam się kiedyś tak ukryła, że dopiero jak zaczęła przegryzać rurę odpływową od zlewozmywaka, to w desperacji rozmontowaliśmy pół kuchni, żeby ją wypłoszyć!
Podziwiam za samozaparcie, za systematyczność i oczywiście za świetne rysunki. Gargulce wyszły super. Trudny temat wybrałaś więc tym bardziej podziwiam. Współczuję straty futrzanych przyjaciół, choć jeśli chodzi o kotka, to może się znajdzie za jakiś czas. Miałam kiedyś kotka, też lubił wyprawy, ale wracał zawsze. Potem miałam kotkę. Uciekała dwa razy(mieszkam na parterze, więc skok z balkonu to nie problem dla kotka) ale wracała.........trzeci raz uciekła i już nie wróciła. Szukaliśmy wszędzie, ale przepadła jak kamień w wodę. Jednak coby nie było, ciągle nowi "goście" do Ciebie przybywają, więc smutno raczej nie bywa. Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńKot moich przyjaciół wrócił nagle do domu po dwóch latach! Tak więc wszystko jest możliwe :).
UsuńDziękuję Ci Wandziu serdecznie za miłe słowa pod adresem moich szkiców :). Gargulce akurat rysowało mi się najprzyjemniej, po prostu lepiej mi idzie rysowanie takich zawiłych, krętych linii, niż prostych, wymagających większej dyscypliny :).
Pozdrawiam gorąco!
Powiem tylko: WoW
OdpowiedzUsuńPiękne szkice! Podziwiam Twoją cierpliwość i precyzję. Jeże lubią też psią karmę i kiedy u mnie mieszkały nie było prawie wcale myszy. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić jeża polującego na mysz, ale podobno czasami jedzą.
OdpowiedzUsuńDziękuję :). Co do jeży - w gruncie rzeczy one dość szybko biegają, ale też się czasem zastanawiałam jak one sobie z tymi myszami radzą... Bo że czyszczą mi ogród ze ślimaków, to nie mam wątpliwości :).
UsuńRysunki urocze, podziwiam opiekę nad liczną menażerią. Życzę jak najszybszej realizacji zakupu telefonu, aparatu, bo mazaki już masz. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNo tak, z mazakami poszło najłatwiej :))). Dzięki za miłe słowa! Pozdrawiam serdecznie!
Usuńuwielbiam jak tak piszesz, czyta się Ciebie jak powieść :) do tego uśmiecham się jak piszesz o ratowaniu wszystkich zwierząt wkoło Ciebie :)))) trzymam kciuki za jeżową rodzinkę! podziwiam, że wytrwałaś w postanowieniu malowania codziennie godzinę, jak warunki pozwolą pochwal się pracami! a nie masz żalu wywalać prac niekoniecznie odpowiadających Twoim pierwotnym wyobrażeniom? nigdy po jakimś czasie nie wracasz myślami że może warto było jednak zachować te prace?
OdpowiedzUsuńZ pisaniem zawsze mi szło lepiej niż z malowaniem :). Z tym ratowaniem zwierzaków to zaczął się robić mały kłopot, bo niektóre koty przychodzące z okolicy na wyżerkę uznały, że u nas mają lepszy catering niż ich domowe stołówki, i próbują zasiedlać nasz dom na stałe. Jeże natomiast tuptają po trawniku i grządkach pracowicie wyjadając ślimaki i inne szkodniki, tak więc korzyść jest obopólna :).
UsuńWywalanie rzeczy nieudanych, niepotrzebnych itd to moje ulubione zajęcie! Nigdy nie żałuję, że pozbyłam się czegoś, co mi się nie podobało. Nie wracam do tego. Nie przywiązuję się. I nie chomikuję niczego. No taki antychomik ze mnie :). Po co zachowywać coś, co jest nieudane? Ja nawet tych w miarę udanych prac chętnie się pozbywam, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, graniczące z pewnością, że wkrótce też przestaną mi się podobać - i oczywiście zostaną wywalone! Dziwnym trafem niektóre hafty mi się ostały w czeluściach szuflad, właśnie niedawno to odkryłam i się zastanawiam: wywalić, czy jakoś spożytkować?
hahaha, no ładnie, muszę się tego wywalania jakoś też nauczyć! ps. jak wspaniale że zwracasz uwagę na odmianę czasownika w 1 osobie gdy jest ę na końcu! wiele osób nie wie albo zapomina ;)
UsuńZ gramatyką i ortografią w zasadzie nie mam problemów, no ale jakiś kiks klawiaturowy to i mnie się pewnie czasem zdarzy, bo się na przykład nie ten klawisz wciśnie , albo ALT się wymsknie spod palca... :). Staram się sprawdzać, ale w pośpiechu może nie zawsze dokładnie... Ale że niechlujstwo językowe w sieci jest powszechne, to smutny fakt. Inna rzecz, że są osoby zupełnie odporne na zasady gramatyki czy ortografii, nawet znam takich bardzo mądrych i oczytanych, a jak piszą, to oczy bolą od patrzenia na ich teksty :). Ja mam za to inne mankamenty ;).
UsuńPięknie - podziwiam Twoje zdolności :)
OdpowiedzUsuńWitaj Gosiu, super że widzę nowe posty i to jakie cudne rysunki. Cieszę się bardzo. Pięknie Ci to wyszło. Zazdroszczę talentu. Masz dobrą kreskę. Też zamierzam poszkicować, kupiłam sobie nowy zestaw ołowków, różnej miękkości.
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno Kasia z Kasiny Świat 😘😘😘
Bardzo się cieszę, że moje bazgrołki zasłużyły na Twoje uznanie :). Takie miłe komentarze zawsze dodają skrzydeł, dziękuję serdecznie! Ciekawa jestem Twoich szkiców! Ja dawniej rysowałam głównie ołówkami, teraz polubiłam cienkopisy - te rysunki są zupełnie inne, takie bardziej graficzne.
UsuńPozdrawiam gorąco!