wtorek, 31 marca 2020

Książki w moim życiu - część 2.

Do początku tej opowieści odsyłam tutaj (klik!) - Książki w moim życiu - część 1.

Szczerze mówiąc - nie sądziłam, że ta historyjka kogoś zaciekawi, toteż bardzo miło zaskoczyło mnie ciepłe jej przyjęcie :). Myślę, że przyczyniła się do tego epidemia i przymus siedzenia w domu. Człowiek się nudzi i czyta takie tam różne dyrdymałki... Sama sporo czasu spędziłam w ostatnich dniach na przeczesywaniu internetu, miałam po prostu na to więcej czasu niż zwykle. 

Ogólnonarodowa kwarantanna dopiero się rozkręca, więc jest szansa, że dalszy ciąg moich książkowych historyjek znajdzie czytelników :).
W zasadzie planowałam napisać jeszcze tylko tę drugą i zarazem ostatnią część, na tym miał być koniec. Ale wiele osób pisało, że opowiadanie o moich książkach z dzieciństwa poruszyło w nich sentymentalne, wzruszające wspomnienia... bo te same książki były w ich domach, bo przypomniały im się ich własne ulubione lektury z młodości... Opowiadaliście w komentarzach o swoich ukochanych książkach i bohaterach, napisaliście wiele ciepłych słów, dziękując za ten post. A ja bardzo Wam dziękuję za tak ciepłe, przemiłe słowa i za to, że dzielicie się ze mną swoimi wspomnieniami :). 

W tej sytuacji pomyślałam sobie, że dopiszę jeszcze aneks do tej pierwszej części. 
Zamiast przeskakiwać od razu do poważnych aspektów dojrzałego, dorosłego czytelnictwa, jak miałam to w planie, zatrzymam się jeszcze przy tych młodzieńczych lekturach, do których ja także wracam z ogromną sympatią i wzruszeniem. Może nawet będą dwa aneksy... 
Dzisiaj - o literaturze "dziewczyńskiej" :).

Prawdę powiedziawszy to dużo tego nie ma, w podstawówce czy liceum typowych książek dla dziewcząt jakoś specjalnie nie wybierałam. Książki, którymi zachwycały się koleżanki, niekoniecznie trafiały w mój gust. Tak jak pisałam w pierwszej części - dość szybko polubiłam litearturę przygodową i podróżniczą, a od początku ogólniaka z wielkim zapałem czytałam poważną klasykę, która moim rówieśnikom wydawała się nudna i niezrozumiała. No taka była ze mnie dziwaczka. Oni chodzili na dyskoteki, a ja malowałam obrazki i czytałam książki.

To teraz kilka słów napiszę o sobie.  
W głębi duszy jestem romantyczką i marzycielką, jestem bardzo empatyczna, wrażliwa, uczuciowa, szczera, nie lubię plotek i intryg, zawsze miałam bujną wyobraźnię, lubię przyrodę, jestem optymistką, dla której zawsze szklanka jest do połowy pełna, cieszę się drobiazgami, niewiele mi potrzeba do szczęścia. 
Czyż nie jestem podobna do Ani Shirley?! ;)  




W komentarzach pod poprzednim wpisem pojawił się wątek "Ani z Zielonego Wzgórza", która dla wielu czytelniczek była ukochaną powieścią w czasach pierwszej, a niekiedy i drugiej młodości. Na starym, nieistniejącym już blogu, pisywałam także dość często o książkach i pamiętam, że temat tej bohaterki także wzbudzał sporo emocji. 
Daleka jestem od krytykowania książek Lucy Montgomery, są całkiem zgrabnie napisane, ale nie podzielam w pełni zachwytu licznej rzeszy jej wielbicielek. Postaram się to wytłumaczyć, po części pisałam już o tym w odpowiedziach na komentarze. 

Od razu zaznaczam, że nie chcę nikogo do niczego przekonywać, tylko wyjaśniam dlaczego nie należę do fanklubu Ani.

Moje pierwsze zetknięcie z "Anią z Zielonego Wzgórza" to nie była książka, lecz kiepskie, w moim odczuciu, przedstawienie teatralne, na które poszliśmy z połową szkoły. Nie pamiętam, która to była klasa, może czwarta albo piąta. 

Scena była obrotowa, z dość topornych desek, podzielona na trzy części, obracała się jakoś tak, że za każdym razem bardziej nas frapowało czy się to wszystko nie rozleci, bądź zatnie - niż akcja, gra aktorów i scenografia - bardzo zresztą umowna i uboga. Taka jakaś toporna koncepcja prostego wiejskiego życia prawdopodobnie...

Anię grała dorosła aktorka - dla oglądających to przedstawienie dzieci wrażenie było więc takie, że wszyscy aktorzy byli jednakowo starzy i chwilami trudno było się połapać, które kobiety to dzieci, a które - dorośli. 
I dlaczego ta kobieta zachowuje się tak dziecinnie.  I ta pretensjonalna egzaltacja w sposobie wypowiadania się, paplania bezsensowna... 

Tutaj przypomnę, że opowieść o Ani zaczyna się w zasadzie od jej narodzin, ale przyjmując za bardziej istotny moment pojawienia się głównej bohaterki na Zielonym Wzgórzu, to miała ona wtedy 11 lat, a pod koniec chyba 16. Ja miałam, oglądając to, 12 czy 13 lat, i trzeba dodać, że nie znałam wcześniej treści książki. Patrząc na scenę trudno było wbić sobie do głowy, że oglądamy małą dziewczynkę czy nastolatkę. 

Przedstawienie, siłą rzeczy, było okrojoną mocno wersją powieściowego pierwowzoru, reżyser skupił się na kilku oderwanych wątkach, więc nie znając kontekstu chwilami traciłam orientację w nagłych przeskokach akcji. Jakoś z tego wszystkiego można było się zorientować, że Ania miała dobre serce, ale przy tym wydawała mi się nieco fajtłapowata, oderwana od rzeczywistości i denerwująco gadatliwa, a chwilami niezrozumiale agresywna. 
Nie podobało mi się to wszystko kompletnie. 

Po takim doświadczeniu miałam negatywne nastawienie do książki i kiedy trzeba było ją przeczytać, a potem omawiać na lekcji, nie mogłam pojąć zachwytu nauczycielki i z trudem przebrnęłam przez lekturę. Miałam w wyobraźni tę kobietę, która zachowywała się jak nawiedzona dzidzia-piernik, leżała w łóżku w majtasach z falbanami i paplała górnolotnie lecz bez sensu, jak nakręcona. Marzycielstwo mi nie przeszkadza, ale oderwanie od rzeczywistości połączone z egzaltacją i wybuchowym charakterem to nie są cechy, które mogłabym polubić, więc Ania Shirley nie zyskała mojej sympatii.

Do różnych książek z młodości wracam po latach, bo ciekawi mnie, jak z perspektywy lat i życiowych doświadczeń będę odbierać ten sam tekst. Przeżywam w związku z tym najróżniejsze zaskoczenia i rozczarowania - zarówno pozytywne jak i negatywne. Gdzieś koło 30-tki będąc, przeczytałam więc ponownie także "Anię z Zielonego Wzgórza" i nawet dwie kolejne części. Na więcej nie miałam ochoty, nie wciągnęłam się na tyle w akcję, żeby śledzić dalsze losy bohaterki.

Nie przeczę - czytało się dość gładko, zwłaszcza drugą i trzecią część, bo historia jest spójna, dobrze napisana, ale na pewno więcej do tej powieści nie wrócę, nie zapadła w moje serce i nie ciekawi mnie co było dalej. 

Wypowiedzi małej Ani, które tak podobają się wielu czytelniczkom, raczej mnie irytują, a w najlepszym razie bawią i nawet się dziwię, że tak egzaltowana osóbka bujająca nieustannie w obłokach staje się potem, w kolejnych częściach książki, tak jakoś ni z tego, ni z owego, całkiem "ogarniętą" kobietą. Być może jej górnolotny sposób mówienia, wnikliwe obserwacje otoczenia, filozoficzne rozważania itd, świadczą o jej ogromnej wrażliwości, ale bardziej chyba po prostu o skłonności do fantazjowania.

Kiedy ten drugi raz czytałam historię Ani Shirley, bardziej skupiłam się na tym, co spowodowało, że Ania tak dziwacznie się zachowywała. Przyczyną było jej trudne dzieciństwo, wzorowane zresztą na osobistych doświadczeniach autorki. Bardzo wcześnie straciła rodziców, nie czuła się kochana, już w dzieciństwie musiała pracować (!). Tak naprawdę to cała historia małej Ani jest istną martyrologią. Wszystko tam jest przygnębiające, mnożą się kary i prześladowania. Ucieczką od koszmarów codzienności było więc dla niej fantazjowanie, wymyślanie nieistniejących przyjaciółek, udawanie, że sama jest kimś innym, dorabianie wymyślnych nazw zwyczajnym rzeczom. Chodząc z głową w chmurach trochę się w tym wszystkim gubiła, była nieustannie rozkojarzona i w efekcie wpadała nieustannie w kłopoty.

Kiedy myślę o zachowaniu małej Ani Shirley, przypominają mi się niektóre dzieci z domu dziecka, z którymi miałam styczność głównie na wakacyjnych koloniach organizowanych przez zakład, w którym pracował mój tato. Firma zawsze fundowała wyjazd także dla jakiejś grupy podopiecznych z domu dziecka. I te dzieci, skądinąd całkiem fajne, opowiadały niestworzone historie o swoich fantastycznych, kochających i bardzo zamożnych rodzicach. Najczęściej były to opowiadania o tym, że zaraz po tych koloniach mama czy tata zabiorą ich na wczasy do Bułgarii, która była wówczas szczytem marzeń i niebywałym luksusem, kupią im także mnóstwo wspaniałych prezentów, bo zresztą przecież zawsze tak robią, i w zasadzie to wszystko w ich życiu wydawało się cudowne i bajkowe. Jak w fantazjach Ani Shirley. Nie podważałam nigdy tych opowieści, ale było to tak grubymi nićmi szyte, że słuchałam z niedowierzaniem i smutkiem, bo nawet jak miałam 10 lat, to zdawałam sobie sprawę, że w domu dziecka nie jest się na chwilę i przez przypadek, i że to wszystko są tylko marzenia...

Dokładnie tak samo było z Anią Shirley. Jeśli ktoś jest oburzony tym co tutaj napisałam, proponuję przeczytać nietypową recenzję "Ani z Zielonego Wzgórza" - tutaj: http://ardeeda.pl/historia-ani-shirley-nie-jest-optymistyczna-avonlea-mroczne-te-ksiazki-sa-smetne/ . Autorka recenzji szczerze i brutalnie punktuje wszystkie te przerażające kwestie, o których tak naprawdę opowiada książka, a wiele osób o nich zapomina: niewolniczą pracę małego dziecka, odrzucenie, osamotnienie, brak miłości i akceptacji, prześladowania, wyśmiewanie, krytykowanie, wymyślne kary, poniżanie... Z tym wszystkim musiała się zmierzyć mała dziewczynka, a później nastolatka! Zarówno dorośli w tej książce, jak i jej rówieśnicy, w znakomitej większości to jej prześladowcy - ludzie okrutni i podli. Jak można czytać taką książkę z przyjemnością? Mnie bolało serce. Męczę się, czytając takie historie, dlatego też odrzucało mnie od tej książki. Ja widziałam tam przede wszystkim smutne dzieciństwo i wyobcowanie dziewczynki, która od tego wszystkiego dostaje rozdwojenia jaźni. 
Może jestem nadwrażliwa...

Jednak współczucie dla emocjonalnych i takich zwyczajnych, życiowych  problemów Ani Shirley, dla jej osamotnienia i zagubienia, nie wzbudziło we mnie sympatii dla tej dziewczynki, a jedynie współczucie. Nie znając przyczyn jej dziwacznego zachowania - nie chciałabym jej mieć za przyjaciółkę. Jest jaka jest, ale to nie moja bajka. Boję się ludzi nadmiernie fantazjujących i bezustannie paplających, wydają mi się nieszczerzy, podejrzani, dziwni, może chorzy, niezrównoważeni... no w każdym razie coś z nimi jest nie tak.

W drugiej części następuje nagły skok poziomu intelektualnego Ani, jej równowaga psychiczna wraca do normy, a za tym nadchodzi totalna zmiana w zachowaniu.  Ale co się stało to się nie odstanie, za tamtą dziewczynką z pierwszej części nie przepadam. Dla mnie Ania z części pierwszej i ta z kolejnych - to dwie zupełnie inne osoby.

Dalsze losy Ani, opisane w kolejnych częściach jej historii, napisane są z zupełnie odmienioną koncepcją postaci. Ania jest nagle całkiem inną osobą. Dorosłą, dojrzałą emocjonalnie, inteligentną, rozsądną i odpowiedzialną. Trochę to zaskakujące, tak za jednym pstryknięciem... no, ale może w życiu też tak bywa? Może tak było z Lucy Montgomery? Niektórzy ludzie doroślejąc wyrastają także z dziecięcych lęków, zmieniają się totalnie. W każdym razie pierwsza i kolejne części "Ani" to książki w zupełnie innym duchu i przeznaczone dla zupełnie innych odbiorców. 
Część drugą i trzecią akceptuję. Pierwszej, niestety, nadal - nie.


Ale dajmy spokój Ani z Zielonego Wzgórza, bo miałam pisać o książkach, które w młodości lubiłam. Teraz będzie krótko i treściwie :).

W nurcie literatury, która określam jako "dziewczyńską", jako jedne z pierwszych, poza bajkami o królewnach, pojawiły się na przykład: "Mania Lazurek" Hanny Januszewskiej, "Małgosia kontra Małgosia" Ewy Nowackiej, "Godzina pąsowej róży" Marii Kruger, książki Kornela Makuszyńskiego - jak choćby "Awantura o Basię" czy "Szaleństwa panny Ewy". Takie historyjki związane z dziewczynami, ale przede wszystkim albo awanturnicze, albo nieco magiczne, z przenoszeniem się w czasie. Tak naprawdę więc nie miało znaczenia, czy głównym bohaterem jest chłopak czy dziewczyna. 
Oczywiście takich książek była cała masa, bo czytałam wszystko, co mi wpadło w ręce, ale wielu tytułów i autorów po prostu w tej chwili nie pamiętam. Niektóre poprzypominały mi się, bo mam je w swojej biblioteczce. Nawet odłożyłam sobie niektóre, żeby zaraz przeczytać ponownie :). 


Książki Makuszyńskiego na tym zdjęciu to już nowsze wydania, które kupiłam dla moich dzieci.

Pod koniec mojej podstawówki z takich poważniejszych książek o miłości jedną z najbardziej znanych stała się Ericha Segala "Love story", której rozgłos przyniosła ekranizacja. Z kina wszyscy wychodzili zaryczani... no, wszystkie dziewczyny, bo chłopaki tylko dyskretnie pociągali nosami ;). Krótka, prosta, piękna opowieść o zwyczajnej miłości dwojga młodych ludzi, których dzieli wszystko, zakończona w najmniej spodziewanym momencie w sposób rozrywający serce... Ale takich książek napisano tak niewiele....




Generalnie nie szukałam w książkach tematyki związanej z młodzieńczymi problemikami miłosnymi, bo miałam ich nadmiar w realnym życiu. Na brak wielbicieli nie narzekałam, chociaż oczywiście moje życie uczuciowe nie było samymi różami usłane, bo nawet jak dziesięciu chłopaków się we mnie kochało, to ja akurat miałam słabość do tego jedenastego, co nie bardzo zwracał na mnie uwagę. Tak że parę razy serce miałam zranione, ale nie roztrząsałam takich kwestii z koleżankami, nie paplałam z nimi kto z kim i dlaczego, nie gadałam z nimi jakoś specjalnie o kieckach, kosmetykach i tak dalej. Ja w ogóle w młodości byłam mało wylewna. W każdym razie zawsze miałam mnóstwo kolegów, z dziewczynami tych przyjaźni było niewiele... może za to były bardziej szczere i trwałe...

W połowie podstawówki czytywałam już namiętnie całkiem poważne, "dorosłe" książki, ewentualnie z tak zwanych młodzieżowych - podróżniczo-przygodowe, których do typowo dziewczęcych nie da się zakwalifikować. 

Gdzieś na początku ogólniaka trochę uwagi poświęciłam poezji, ale była to raczej chwilowa słabość. Została mi sympatia do utworów Staffa czy Gałczyńskiego, później polubiłam Pawlikowską-Jasnorzewską, Szymborską i Twardowskiego, ale to nieliczne wyjątki. Generalnie nie jestem fanką poezji.




O klasyce w literaturze najpewniej jeszcze wielokrotnie będę Wam przynudzać, więc żeby się tutaj nie rozpisywać nadmiernie, wspomnę tylko krótko o kilku pozycjach z gatunku tzw. literatury kobiecej (a przynajmniej tak mi się wydaje), które poznałam gdzieś w czasach licealnych i później wielokrotnie do nich wracałam - te akurat pamiętam i w większości posiadam:
  • "Dewajtis" Marii Rodziewiczówny, książka ukochana jeszcze przez moją babcię! a polecona mi przez mamę; 
  • tej samej autorki "Między ustami a brzegiem pucharu", "Wrzos";
  • Heleny Mniszkówny "Trędowata";
  • "Pamiętnik pani Hanki" Tadeusza Dołęgi-Mostowicza;
  • książki Jane Austen, na czele z "Rozważną i romantyczną", "Dumą i uprzedzeniem", "Emmą"...;
  • "Dama kameliowa" Alexandra Dumas'a (syna);
  • książki starszego Alexandra Dumas'a, czyli ojca - generalnie uwielbiam wszystkie i większość z nich można zaliczyć do tych typowo "kobiecych";
  • Honore de Balzac - i znowu mnóstwo książek, do których nieustannie wracam z wielką sympatią: "Eugenia Grandet", "Kuzynka Bietka", "Kobieta trzydziestoletnia", "Blaski i nędze życia kurtyzany"...
  • "Lalka" Bolesława Prusa;
  • Gustave Flaubert "Pani Bovary"...
...żadne tam Nory Roberts, Danielle Steel, czy L.E.James (brrr!) - co prawda to trochę późniejsza epoka niż moja wczesna edukacja, ale tego typu literatura nigdy nie była w moim guście. Coś tam czasem przeczytałam, zazwyczaj z polecenia koleżanek, ale żebym sama szukała takich czytadeł, to nie, zdecydowanie nie. Nie krytykuję, niech tam sobie czyta kto chce, mnie to zupełnie nie porywa. Z ówczesnych modnych autorów literatury tzw. młodzieżowej, moje koleżanki uwielbiały na przykład Siesicką, ja owszem czytałam, na przykład takie książki jak "Zapałka na zakręcie", "Fotoplastykon", "Zapach rumianku", "Urszula", "Kiedy to się zaczyna" - ale przeczytałam i zapomniałam. Bez większych emocji. Podobnie wielu innych autorów, których już nie pamiętam.

Na pewno pominęłam wiele nazwisk i tytułów, ale o tych ważniejszych dla mnie wspomniałam. Jak widać chyba po tym krótkim zestawieniu - lubię literaturę klasyczną. Będziemy do tego wracać :). Ale najpierw w kolejnej części rzecz będzie o książkach podróżniczych i przygodowych. Chociaż... i tutaj bez klasyki się nie obejdzie :).


*****
CDN...

38 komentarzy:

  1. "Ani.." nie przebrnęłam i ze zdumieniem dowiedziałam się, że...są trzy części.
    Ale za to jestem fanką...Scarlett O'Hara z Przeminęło z wiatrem.
    To na pewno postać , której nie da się zaszufladkować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko te trzy, ale w sumie seria ma chyba aż dwanaście tomów! Ja się zatrzymałam na trzecim :). "Przeminęło z wiatrem" czytałam z ciekawości, ale to też nie moje klimaty, chociaż w sumie dobrze napisane. Mo cóż, nie da się lubić wszystkiego :).

      Usuń
  2. Taki książkowy powrót do przeszłości. :) Z wielką przyjemnością poczytałam i sama też powspominałam to, co przeminęło... z wiatrem albo i bez. Zdrówka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyżby wielbicielka Scarlett O'Hara? :))). Ja często tak wracam do tych starych książek, czytam kolejny raz i wciąż się nimi zachwycam :).

      Usuń
  3. Z Anią miałam bardzo podobnie. Wolałam Sienkiewicza i Maya, ale wcześniej był cały Makuszyński. Tak miło wspomnieć młodzieńcze lektury. Teraz mam czas tylko na audiobooki,są bardzo wygodne. A gdy zatęsknię do szelestu przewracanych kartek sięgam do mojej biblioteki...
    Pozdrawiam i zdrowia życzę.:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę, witaj w klubie! - a ja się bałam, że mnie tu wielbicielki Ani Shirley rozszarpią zbiorowo na strzępy :))). Natomiast jeśli chodzi o formę książki, to jednak wierna jestem tradycyjnym, papierowym. Słuchanie audiobooków mnie męczy. Ale za to mój mąż uwielbia!

      Usuń
  4. Przeczytałam "Anię z Zielonego Wzgórza", z tego co pamiętam chyba nawet kilka razy, ale nigdy nie sięgnęłam po dalsze części tego cyklu... Może dlatego, że kiedy poznałam Anię byłam w podobnym wieku i nie miałam ochoty czytać o jej doroślejszej wersji? A potem jakoś się nie złożyło, zajęły mnie inne lektury.
    Za to Januszewska, Makuszyński, potem Musierowicz przeplatana Niziurskim i Nienackim, w sumie jako nastolatka czytałam co mi w ręce wpadło. (pamiętam, jak poszliśmy z rodzicami w gości do jakichś obcych ludzi, byłam tam jedynym dzieckiem, więc mnie posadzono w małym pokoju i dostałam "Wielkie zasługi" Chmielewskiej, i przeczytałam je w całości w ciągu wieczora. Byliśmy u tych ludzi ze trzy godziny. Kiedy wychodziliśmy moja mama próbowała mnie namówić, żebym udała, że nie skończyłam lektury i poprosiła o pożyczenie jej do domu, bo nie mogła uwierzyć, że już skończyłam tę książkę!... >0<)
    Ale widzę, że mam do nadrobienia trochę klasyków, np.: Dołęgę-Mostowicza albo Rodziewiczównę, pamiętam, że u nas w domu były na półce, ale nigdy po nie nie sięgnęłam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to ja miałam podobnie, jak mnie rodzice ciągnęli ze sobą do znajomych bezdzietnych albo z dziećmi w niedopasowanym wieku, to najlepiej było posadzić mnie przy biblioteczce, potem ciężko było mnie od niej oderwać :))). Dołęgi-Mostowicza coś tam jeszcze zaliczyłam, ale najbardziej podoba mi się właśnie "Pamiętnik pani Hanki", czytałam niezliczoną ilość razy. Niektóre z tych książek były właśnie w bibliotece moich rodziców i jakoś tak nasiąknęłam taką właśnie, a nie inną literaturą...

      Usuń
  5. Czasami czytam dla samej przyjemności czytania o danych czasach. Np. Emmę itd uwielbiam - poluję na zbiór wszystkich utworów Jane Austen, ale chyba muszą zrobić dodruk. Nie pamiętam, czy czytałam wszystko.
    Teraz jednak chyba sięgnę po Pratchetta :)
    Czekam na ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mam sentyment do opowieści o życiu w dawniejszych czasach :). Na Pratchetta miałam kiedyś "fazę", pewnie za jakiś czas też do niego wrócę. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    2. Mi brakuje pierwszego tomu piekła pocztowego i kapelusz pełen nieba. Przespałam w kiosku

      Usuń
    3. Jeśli chodzi o Pratchetta to ja korzystam z księgozbioru mojego syna :).

      Usuń
  6. ja tam Anię lubiłam, przeczytałam całą serię dwa razy, ale rozumiem Twoje podejście, sama nawet kilka razy podchodziłam do różnych książek które z początku mi nie leżały i nie kończyłam ich żeby za drugim czy trzecim razem podchodząc do nich znowu ich nie ukończyć... tak to chyba jest z nastawieniem (ja tak miałam z Panną z mokrą głową Makuszyńskiego między innymi, jakoś nie poszło i trudno ;) Chociaż już Świat Zofii mimo że dwukrotnie utknęłam na Średniowieczu za trzecim razem poszedł i koniec końców bardzo mi się podobało :))) ale to jedyny wyjątek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czas leci, człowiek się zmienia, kto wie, może na emeryturze przeczytam jeszcze raz "Anię..." i nagle spojrzę na nią innym okiem i polubię :). "Świat Zofii" połknęłam za jednym zamachem, do "Panny z mokrą głową" podchodziłam jak pies do jeża, bo widziałam kawałek jakiegoś bardzo starego filmu na motywach tej książki i wcale mi się nie podobało, ale jak już się za nią zabrałam, to byłam zachwycona :).

      Usuń
  7. Moja mama uwielbiała serię o Ani,miała wszystkie książki.Podejrzewam nawet, że dlatego ja mam takie imię ;)
    Ja natomiast lubię tylko pierwsze trzy części. Książki K.Makuszynskiego lubiłam.Co do innych książek, to na przykład twórczość Nory Roberts poznałam późno,kilka lat temu i je polubiłam:) A w czasie mojej młodości zaczytywałam się pozycjami: A.Norton,R.Zelaznym, A.MacLean'em,G.Mastertonem (I nadal uwielbiam.) Czyli zupełnie nie dla dorastających panien. Jedna z moich ulubionych książek z czasów szkoły średniej to"Czarodziejska góra"-T.Mana i "Cudzoziemka"- M.Kuncewiczowej. Czyli ile ludzi tyle upodobań :) Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, każdy ma trochę inne upodobania i nawet jak lubimy tego samego autora, to już w przypadku drugiego możemy całkiem się różnić w opiniach. Ja Makuszyńskiego uwielbiam, Nory Roberts nie lubię :). Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
    2. Ciekawe bywają dyskusje na temat jednej książki między osobami, które maja rózne opinie na jej temat, a co dopiero o pisarzu który ma ogromny dorobek. Może się przecież tak zdarzyć,że bardzo lubimy danego pisarza/pisarkę ale jakaś jego/jej książka niekoniecznie nam się spodobała. Czytałaś może coś Daphne du Maurier? Ciekawa byłabym co sądzisz? Czekam na dalsze wpisy w tym temacie, podoba mi sie w jaki sposób piszesz..fajnie się czyta :)

      Usuń
    3. Przyznam się, że nie pamiętam, żebym miała w ręku jej książki, ale filmy na podstawie powieści Daphne du Maurier są mi oczywiście znane, więc już sama nie wiem, może kiedyś coś jednak czytałam...? Dziękuję Ci za wzmiankę o tym nazwisku, poszukam jej książek, to faktycznie może być interesujące :).

      Usuń
  8. Mam wrażenie, że poznanie "Ani z zielonego wzgórza" poprzez niezbyt udane przedstawienie, sprawiło, że nie zrozumiałaś przesłania jakie przyświecało autorce. Gdy czytałam "Anię" jako nastolatka też nie przebrnęłam przez więcej niż dwa pierwsze tomy. Dopiero wiele lat później, gdy kompletowałam wszystkie tomy dla swojej siostrzenicy i poznałam historię bohaterki, zrozumiałam fascynację tą powieścią niektórych czytelniczek. Z wymienionych przez Ciebie książek przeczytałam wszystkie z wyjątkiem "Mania Lazurek" i "Love story"(znam wersję kinową). Obok Siesickiej modne w tym samym czasie były H.Snopkiewicz "Słoneczniki",S. Fleszarowa-Muskat, czy D. Bieńkowska "Czy to jest kochanie". Znam też książki Danielle Steel i Nory Roberts i choć na pierwszy rzut oka są to romansidła, to jednak nie są to powieści pozbawione głębszych treści. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam trochę inne zdanie na temat powieści pań Roberts i Steel. Sporo książek w życiu przeczytałam i głębsze treści znajdowałam raczej w literaturze innego typu. Ale nie zamierzam o tym polemizować, bo uważam, że to raczej kwestia upodobań. Jeśli chodzi o "Anię..." to wspomniałam wyżej, że jako dorosła osoba przeczytałam pierwsze tomy ponownie, bez uprzedzeń i z głębszą wiedzą, choćby na temat biografii autorki. I tym bardziej odrzuca mnie od tej książki. Nie ekscytuję się poetycko-patetycznymi przemówieniami bohaterki, lecz szukam właśnie głębi, źródła takiego a nie innego zachowania Ani, wreszcie - powodu, dla którego pani Montgomery napisała taką właśnie powieść. A powodem i źródłem jest trauma, jaką sama przeżyła w dzieciństwie. Ta książka jest odreagowaniem, wyrzuceniem z siebie tych wszystkich złych przeżyć z własnego dzieciństwa autorki. Widzę tragizm osamotnionego dziecka, nie beztroską zabawę. Fascynację wielbicielek mogę zrozumieć tylko przy założeniu, że to one nie zrozumiały przesłania. Ale oczywiście nie każdy musi się zagłębiać w genezę powieści, w sumie chodzi o to, żeby znaleźć w książce coś przyjemnego. Gratuluję wszystkim, którzy znaleźli tę przyjemność w historii Ani z Zielonego Wzgórza :). Nie wszyscy lubią to samo - i to wszystko na ten temat :).
      Snopkiewicz, Fleszarową i Bieńskowską kojarzę, czytałam także ich książki, choć bez szczególnych wrażeń. Te autorki były uwielbiane przez moją koleżankę i to ona namawiała mnie na ich czytanie. Mnie bardziej ciągnęło do klasyki, książek podróżniczych, literatury o sztuce itd. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  9. Do "Ani z Zielonego Wzgórza" nigdy mnie szczególnie nie ciągnęło i nie doczytałam serii do końca. Może zrobię drugie podejście, ale choć nie brzmi to najlepiej, to wolałabym mieć już mniej czasu na czytanie :) Literatury młodzieżowej raczej unikałam, więc nie mam zdania na jej temat. Jako nastolatka zaczęłam czytać Jane Austen, ale odbierałam te powieści jako negatywnie rozumiane "romanse". Dopiero niedawno zabrałam się za nie drugi raz i byłam nimi zachwycona. Panią Bovary uwielbiam, choć znowu, gdy czytałam ją pierwszy raz, to główna bohaterka bardzo mnie drażniła.
    Ogólnie często określenie "romans" jest postrzegane jako dość płytka literatura, nie niosąca za sobą żadnych głębszych treści. Gdyby się przyznać otwarcie, że lubi się ten gatunek, to można zostać wyśmianym :) A przecież nie każdy z nich jest tak schematyczny i przewidywalny (na szczęście). Z tym, że np. Roberts i Steel nigdy nie czytałam, więc może dlatego nie jestem uprzedzona. Ani dumna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się z "Anią" zmagałam wyłącznie w ramach osobistej naukowej dociekliwości, bo za młodu mnie od niej odrzucało, ale skoro ma tyle wielbicielek, to chciałam się dobrze wgryźć w temat, zanim będę krytykować (albo zmienię zdanie). Podobnie jak Ty wiele książek polubiłam dopiero po powtórnym przeczytaniu. Pierwsze czytanie to jest zwykle pogoń za fabułą - co będzie dalej...? Dopiero kolejne podejście to jest smakowanie od strony bardziej warsztatowej, analizowanie, spokojne przyglądanie się pomysłowi i umiejętnościom autora.
      Po Roberts i Steel nigdy bym pewnie sama nie sięgnęła, ale przyniesiono mi je wprost do domu z usilną prośbą o przeczytanie :). Porażka. Nigdy więcej! Ja z natury jestem nieufna, a już jak widzę szaleństwo tłumu, to nieufność mi się potęguje. W ostatnich latach długo zwlekałam z sięgnięciem po kryminały Mroza, bo myślałam, że jest przereklamowany i to kolejna zbiorowa histeria, ale mąż przyniósł dwa tomy z biblioteki... i spodobało mi się :). Teraz ciekawi mnie, czy on wszystko pisze tak samo, czy potrafi czytelnika zaskoczyć, więc pewnie sięgnę po kolejne jego książki. W ramach osobistej naukowej dociekliwości :).

      Usuń
  10. :) Należę do wielbicielek rudowłosej panienki z Zielonego Wzgórza, przeczytałam wszystkie tomy i to kilkakrotnie, a będąc studentką czytałam je w trakcie każdej sesji jako przerywnik pomiędzy egzaminami i nauką. Ale rozumiem, że może komuś nie przypaść do gustu jakaś lektura, zwłaszcza, jeśli wszyscy wokół się nią zachwycają i oczekujemy Bóg wie czego. No i jeszcze to infantylne przedstawienie zagrane przez dorosłych aktorów. Byłabym rozczarowana oglądając takowe, choć bardzo lubiłam audycje radiowe, w których w rolę Ani wcielała się Anna Romantowska, a w rolę Gilberta Kolberger. Ja miałam podobnie z książką Serce Amicisa, która jest ukochaną książką wielu osób, często aktorzy w wywiadach wskazują na tę pozycję, a ja - co prawda przeczytałam ją już będąc wiekową osobą rozczarowałam się ogromnie. W sumie w latach młodzieńczych też bardzo lubiłam przygodówwkę zwłaszcza Julisza Verne czy nieco fantastycznego Hrabiego Monte Christo Dumasa albo Trzech muszkieterów. Miło jest wracać do wspomnień. Choć jak piszesz często takie powroty potrafią rozczarować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Serce" u mnie też jest na czarnej liście, ani to dla dzieci, ani dla dorosłych, ckliwa i staroświecka stylistyka sprawia, że ciężko przez to przebrnąć. Podobno jest jakaś nowsza wersja tłumaczenia, może lżej strawna dla współczesnego czytelnika, ale nie zamierzam do tej pozycji wracać. Książkami J. Verne'a zaczytuję się wciąż z niezmiennym zachwytem, podobnie Dumas'em :))). Na pewno będą jeszcze wzmianki o tych genialnych pisarzach w moich blogowych wspominkach :).

      Usuń
  11. Wygląda na to, że po Twoim drugim wpisie muszę chyba nadrobić zaległości z literatury ;) jak biblioteki będą otwarte postaram się sięgnąć po kilka tytułów -bo większości z wymienionych przez Ciebie powieści nie znam :)
    Co do Ani - mnie podobała się od samego początku, jako nastolatka przeczytałam wszystkie części. Nie było to wielkie "WOW" ale czytanie sprawiało mi mnóstwo radości i przyjemności :) Obecnie polecam serial Netflixa - który jest bardzo luźną adaptacją oryginalnej Ani, i który pokazuje to, o czym napisałaś (o tej mrocznej stronie) - Ania musiała doświadczyć poniżania, na pewno znęcano się nad nią, wyśmiewano, na pewno przeżyła wiele koszmarów... Serial ma mnóstwo innych wątków, których zapewne autorka nie odważyłaby się poruszyć w swoich czasach (np. homoseksualizm albo rasizm).
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kojarzę tylko jakąś telewizyjną ekranizację, na którą dość dawno temu rzuciłam okiem, bo wywołała spore poruszenie wśród wielbicielek serii o Ani. Próbowałam się do niej przekonać :). Owszem miły film, ale obejrzałam akurat kawałek z dorosłego życia bohaterki, więc to była już zupełnie inna historia, niż jej dzieciństwo. Serialu, o którym piszesz, raczej nie obejrzę, tym bardziej, że pokazuje tę mroczną stronę. Nie oglądam mrocznych filmów, nie lubię przyglądać się, jak ktoś cierpi. Dziękuję, że podzieliłaś się tutaj swoją opinią :). Jak widać historia Ani z Zielonego Wzgórza nie jest jednoznaczna i oczywista, każdy odbiera ją nieco inaczej. Może to właśnie świadczy o jej dużej wartości? Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  12. Powtarzam zawsze, że Ania z Zielonego Wzgórza to jedyna książka, która zmieniła moje życie. To moja naukochańsza lektura ever!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, aż tak?! Dla mnie to naprawdę bardzo to ciekawe zjawisko - w jaki sposób Twoje życie się zmieniło po przeczytaniu tej książki? Chętnie bym poznała szczegóły tej przemiany, kto wie, może wtedy spojrzałabym inaczej na "Anię z Zielonego Wzgórza"...? W każdym razie szanuję Twoja opinię, każdemu może się podobać coś całkiem innego niż reszcie świata :). Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  13. Jak byłem małą dziewczynką, też pasjami wczytywałem się we wszystkie przygody rudowłosej Ani. I teraz, kiedy już jestem dużym chłopcem, wspominam ją z sentymentem.

    Serdeczne życzenia wielkanocne, na przekór zarazie:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No popatrz, jak to się w życiu kręci... a ja byłam małym chłopcem i marzyłam o takich przygodach, jakie mieli Marek Piegus i Tomek Sawyer :).
      Pozdrawiam serdecznie, szczęśliwych Świąt!

      Usuń
  14. Czytałam wszystkie części Ani z Zielonego Wzgórza i jestem z tego zadowolona.
    Czytałam również inne powieści i opowiadania tej autorki. nie rozumiem, że jedno nieudane przedstawienie teatralne
    miało na ciebie tak duży wpływ. Może jesteśmy z różnych pokoleń, ale ja pamiętam z podstawówki książki Niziurskiego, Ożogowskiej, Nienackiego. Pierwsza dorosła pozycja w I klasie liceum to były dramaty Szaniawskiego, które jeszcze nie tak dawno czytałam. Polecam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przedstawienie zniechęciło mnie do "przerabiania" tej książki jako lektury, bo to było w zbliżonym czasie. Ale wiele lat później ponownie czytałam "Anię" i chyba dość dokładnie wyjaśniłam w poście, dlaczego nie podobała mi się ta historia, a szczególnie jej pierwsza część, o trudnym, traumatycznym dzieciństwie bohaterki. Może jestem przewrażliwiona i nazbyt empatyczna, ale wczuwałam się bardzo w rolę Ani i bolały mnie te wszystkie upokorzenia, jakich doznawała. Nie myślałam o tym, co widzieli zewnętrzni obserwatorzy (to jej "bujanie w obłokach"), ale co czuła ona sama, jak była samotna i nieszczęśliwa. To bardzo smutna książka, pełna paskudnych, złych ludzi, którzy krzywdzili dziecko. Dalsze dzieje, w kolejnych tomach, to już zupełnie inna historia, ale nie na tyle porywająca, żebym się nią zachwyciła. Szaniawskiego oczywiście w liceum czytałam, ale w tamtym czasie wolałam Szekspira :).

      Usuń
  15. Lubię obalanie mitów 😉 Dlatego podoba mi się to co napisałaś o "Ani... ". Czytałam kiedyś biografię autorki. I to była lektura!👍👌

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię obalać mity :))). Jak w szkole miałam zadanie typu "uzasadnij prawdziwość twierdzenia..." to stawałam na rzęsach, żeby udowodnić, że twierdzenie jest fałszywe :).
      Po przeczytaniu "Ani" chyba nie będę już chciała czytać biografii autorki. Chyba, że swoim zwyczajem zacznę od końca i znajdę tam happy end, który mnie zachęci do czytania od początku.

      Usuń
  16. Małgosiu, a Edwarda Redlińskiego Konopielkę, Listy z rabarbaru czytałaś? Bo film Szczęśliwego Nowego Jorku to chyba wszyscy znają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Konopielkę - oczywiście! Nawet kilka razy :). Listy z rabarbaru? - hmmm... przyznam szczerze, że nie kojarzę, chociaż ja czasem zapominam tytuły, mimo że książkę czytałam... Poszukam recenzji, może mi odblokuje pamięć, albo zachęci do przeczytania :).

      Usuń
  17. Wreszcie ktoś kto rozumie moją awersję do "Ani", jedynej lektury z podstawówki, przez którą nie dałam radę przebrnąć. Już nawet Lem bardziej do mnie przemówił. A potem udawałam, że wiem o czym mówi tekst, bo to były czasy, w których trudno było o streszczenia (sama kilkakrotnie streszczałam treść lektur tym, którzy nie zdążyli albo nie dali rady ich przeczytać). Polonistka chyba się zorientowała, że tak nie do końca znam jej treść, ale już nie wyciągnęła z tego żadnych konsekwencji. Ostatnio przeczytałam wspomniany przez Ciebie "Dewajtis", który raczej mi się podobał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, jakoś niewiele osób patrzy na tę historię o Ani tak jak my. Cieszę się, że podzielasz mój pogląd :).

      Usuń

Jeśli Twój komentarz nie pojawił się od razu, to niestety wina nowej (gorszej) wersji bloggera, który z nieznanych mi powodów wrzuca niektóre komentarze do spamu - ale nie martw się, na pewno go znajdę i opublikuję :).