czwartek, 26 marca 2020

Książki w moim życiu - część 1.

Ten wpis zaczął powstawać już jakiś czas temu - z nieco inną koncepcją i wizją. Ale wizja stopniowo się zmieniała, tekst rozrastał się w sposób niekontrolowany, niektóre fragmenty zaczynały niemal żyć własnym życiem i przemieniać się w odrębne opowieści. Próbowałam więc ten nadmierny rozrost ukrócić, wyrzucając różne kawałki i nazbyt obszerne dygresje. W końcu uznałam, że powinnam zacząć od nowa. Ale zapał mi minął... a wielokrotnie przerabiany post pozostał, zawieruszony gdzieś wśród innych wersji roboczych, których zawsze trochę mam pozapisywanych. 

W dobie powszechnej kwarantanny pomyślałam sobie, że chociaż to pewnie nie jest jakaś szczególnie pasjonująca historia, to może ktoś znudzony odosobnieniem szuka takich opowieści, ot tak, żeby cokolwiek poczytać, oderwać myśli od koronawirusa, braku maseczek ochronnych i wyczerpujących się zapasów żwirku dla kota. No to zapraszam, będzie o książkach, poopowiadam Wam trochę jak to z nimi było w moim życiu. Dzisiaj będzie o wczesnej młodości :).

Oczywiście nie pisałabym o książkach, gdyby nie były ważną częścią mojego życia.
Bezsprzecznie od zawsze byłam molem książkowym, czytałam zawsze i wszędzie... 

Pierwsze wspomnienia związane z samodzielnie przeczytaną książką to nieco sfatygowany elementarz Falskiego, podarowany mi przez nieco starszą kuzynkę. Ten na zdjęciu to już mój własny egzemplarz, który nosiłam w tornistrze do szkoły, obecnie też już sfatygowany, bo i sporo czasu upłynęło, i moi synkowie też pobierali z niego pierwsze domowe nauki czytania (w szkole dostali już oczywiście całkiem inne podręczniki).



... i rzut oka do środka, gdzie widać przykłady pisma, jakim uczyliśmy się wówczas pisać:


Na marginesie dodam, że w pierwszej klasie miałam nauczycielkę starej daty, która uczyła nas pisać pismem kaligraficznym, przy pomocy obsadki ze stalówką maczaną w atramencie. Taką stalówką można było "wyciągnąć" piękne literki ze zmienną grubością linii - zazwyczaj linia idąca pionowo jest grubsza, a pozioma i skośna - cieniutka. To widać na tej otwartej stronie elementarza. 
Pisanie tradycyjną stalówką wymusza większą staranność. 
Pod koniec pierwszej klasy przeprowadziliśmy się do innego miasta. W nowej szkole pisało się tak zwanym wiecznym piórem, a zaraz potem weszły w użycie długopisy, którymi można pisać o wiele szybciej... co skłania do bazgrolenia, niestety. 
Ale nie o pisaniu miało być, tylko o czytaniu... :).


Nauczyłam się czytać zanim poszłam do szkoły, w pierwszej klasie całkiem płynnie czytałam sobie różne bajki. Kiedy pod koniec pierwszej klasy trafiłam do szpitala na kilka tygodni, nie wzięłam ze sobą lalek, tylko książki z cudownymi opowieściami Ewy Szelburg-Zarembiny "Przez różową szybkę", bajki Brzechwy z przepięknymi ilustracjami Szancera, "Plastusiowy pamiętnik" i coś tam jeszcze do czytania. Zawsze wolałam czytać, niż bawić się z koleżankami. I w sumie to do dzisiaj tak mi zostało :))).



Tu znowu mała dygresja. Spójrzcie, jakie tam były piękne ilustracje - uwielbiałam te urodziwe, bajeczne, pełne magii, roślinek, ptaszków, drobiażdżków, esów-floresów, rysunki pana Szancera! Nawet tylko te czarno-białe, nawet drukowane w tej ówczesnej kiepskiej technologii!







Kiedy w czasie wakacji kupowało się podręczniki do kolejnej klasy, nie mogłam się od nich oderwać, czytałam od deski do deski wszystkie po kolei, zwłaszcza te do polskiego oraz lektury, ale geografię, przyrodę i temu podobne też! Ciekawiło mnie wszystko co ludzie wymyślili i co napisali. Czytałam gazety, które kupował mój tato, czasopisma w poczekalni u dentysty, różne afisze, napisy na opakowaniach wszystkiego... Szperałam po domowej bibliotece i próbowałam czytać wszystko, co tam było. 
Czytając tak dużo wyrobiłam sobie umiejętność szybkiego czytania - nie czytam słowo po słowie, lecz "omiatam" wzrokiem fragmenty tekstu i to wystarczy, żeby mózg przyswoił treść. Oczywiście jeśli czytam tekst naukowy, z którego muszę zrozumieć jakąś tajemną do tej pory wiedzę, albo wbić sobie do głowy szczegółowe przepisy prawne, to muszę się nieco bardziej skupić. Ale czytanie beletrystyki idzie mi piorunem. Z jednej strony to zaleta, bo oszczędzam czas, ale z drugiej - nie macie pojęcia jak szybko te książki się kończą! :))). Książka, którą mój mąż czyta przez tydzień lub dwa, mnie wystarcza na jeden wieczór. To nie zawsze jest dobre.

Moi rodzice sporo czytali, zwłaszcza tato, który był prawdziwym molem książkowym. Jeśli znacie książkę "Przyślę panu list i klucz" - przezabawną historię rodzinki uzależnionej od czytania - to podobnie wyglądało to w moim domu. Książki były najważniejsze. No cóż, były to czasy, kiedy w telewizji były dwa programy, a o internecie jeszcze się nikomu nie śniło. Książki były więc wszędzie i wciąż się o nich rozmawiało. 

Z domu wyniosłam szacunek do książek. Nie niszczę ich, nie kładę byle jak i byle gdzie. Nie pożyczam nikomu i awanturuję się jak mój mąż pożycza, bo co piąta nie wraca. Sama też wolę kupić niż wypożyczyć, bo po prostu lubię książki mieć, wiedzieć że są, stoją na półce w biblioteczce i nigdzie ich nie muszę oddawać. Dlatego nie należę do żadnej biblioteki. Nie jestem typem chomika, ale z książkami, nawet nieco nadgryzionymi zębem czasu, ciężko mi się rozstać :).

W latach wczesnej młodości pochłaniałam książki przede wszystkim działające na moją wyobraźnię, leciałam za akcją, nie zwracając uwagi na to, jak książka jest napisana, co tam jeszcze poza głównym wątkiem się dzieje. Podstawówka to były najpierw bajki... ukochane przeze mnie "Klechdy sezamowe" Leśmiana, "Gałązka z drzewa słońca" Ficowskiego...
...a później literatura tzw. młodzieżowa, no i lektury. Uwielbiałam Niziurskiego - jego "Siódme wtajemniczenie" czytałam ze sto razy, a "Sposób na Alcybiadesa" chyba z pięćdziesiąt. Lubiłam takie historie o szkolnych łobuzach :).




Tuż za Niziurskim plasują się: Nienacki, Bahdaj, Minkowski, Twain i wielu innych... Lubiłam książki przygodowe, bardziej niż jakieś na przykład romansowe historie o młodzieńczych sympatiach i uczuciowych zawirowaniach. 




Gdzieś koło piątej czy szóstej klasy zafascynowały mnie książki podróżnicze, ze szczególnym uwzględnieniem wszystkiego, co wiązało się z Indianami. 
Zaczęło się od "W pustyni i w puszczy" i zaraz potem wyżej widocznej książki Brandysa o podróżach po Afryce, potem wpadł mi w ręce Fiedler... Z Afryki przeniosłam się z nim do Amazonii, no i wtedy pochłonęły mnie opowieści o Indianach, jakoś równolegle z lecącym w kinie "Winnetou" odgrywanym przez Pierra Brice'a, w którym kochałam się - jak połowa moich koleżanek :). Zainteresowały mnie indiańskie zwyczaje, kultura i historia, potem zaczęłam sięgać szerzej i dalej aż do Inków, Majów i Azteków. Historia starożytnych wielkich cywilizacji pasjonuje mnie do dzisiaj. 

Później przyszedł czas na fantastykę, której jakoś chyba za wiele wtedy nie było, ale na przykład Lema czytałam wszystko co dopadłam. Niestety tego autora jakoś nie znalazłam w swoich archiwalnych zbiorach, możliwe, że został "zaczytany" do cna :).


W liceum trafiła mi się ambitna profesorka-polonistka, która realizowała program szczegółowo, dręcząc nas niezliczonymi wypracowaniami zadawanymi do napisania w domu. A lektury - wiadomo, w sporej części są kompletnie od czapy, mało kto lubi je czytać, a już na pewno nie wszystkie. Pisać w sumie lubiłam, ale jak się trafiła jakaś nudna kobyła, którą należało przeanalizować w wypracowaniu, to doprawdy, aż taka ambitna nie byłam i próbowałam czasem iść na skróty. 
Miałam o rok starszego kumpla, również mola książkowego i świetnego polonistę... No i przy którejś tam lekturze zgadaliśmy się, że mam zadane, a czytać mi się tego nie chce, on miał rok wcześniej podobny temat wypracowania i zeszyt (z licznymi piątkami - szóstek w owych czasach nie było) owszem nadal posiada. No to mi ten zeszyt pożyczył. Przypominam, że to była epoka przedinternetowa :).

Nie zżynałam na żywca, pisałam po swojemu, ale było łatwiej, bo miałam już podany na tacy jakiś wątek, na którym mogłam bazować, nawet jak nie doczytałam całej lektury, albo nie za bardzo chciało mi się o niej myśleć. Jakiś czas później znowu skorzystałam z pomocy naukowej kolegi, ale za trzecim razem powiedział: tak się dalej nie bawimy. Masz tu różne opracowania, masz lekturę i podręcznik, siadaj nad tym i sama kombinuj.
No i wiecie, wsiadł mi na ambicję. Głupio mi się zrobiło, że on sobie myśli, że ja nie potrafię...

No i tak się zaczęło. 
Czytałam te wszystkie durne lektury, czy mi się podobały czy nie, analizowałam, pisałam wielostronicowe rozprawki, w których dyskutowałam sama ze sobą i przy okazji podważałam opinie autorytetów polonistycznych, a którymi to rozprawkami moja profesorka była niezmiennie oczarowana. Znaczy się - było dobrze, sprawy poszły we właściwym kierunku.

Kolejny etap to były przygotowania do olimpiady polonistycznej, na którą zostałam wytypowana (sama wyrywna nie byłam, nigdy nie miałam problemu z przerostem ambicji). Dostałam listę około 100 książek polskich i zagranicznych - do wnikliwego przeczytania. To było coś w rodzaju ówczesnego kanonu literatury, podobnego jak funkcjonujące obecnie listy 100 książek, które należy przeczytać, tworzone na przykład przez BBC czy nasz Empik. 

Byłam bliska załamki, bo na liście lektur obowiązujących na olimpiadę były okropne kobyły, tytuły, których nie miałam ochoty dogłębnie poznawać, wielu pozycji nie miałam jeszcze w ręku, a czasu zostało nie tak wiele. Ale się zawzięłam i wszystkie te książki przeczytałam, wmawiając sobie, że są tego warte. Zaznaczam, że trzeba było czytać ze zrozumieniem... 
Najbardziej byłam dumna z przeczytania "Ulissesa", bo nudny jest przeraźliwie - i powtarzam to nadal, po piątym już chyba przeczytaniu tego dzieła :). Co ileś tam lat próbuję zrewidować swój pogląd na temat "Ulissesa", ale to po prostu nieświeży zabytek epoki i kropka. Nie znajduję w nim ani przyjemności, a ni nauki płynącej z tej lektury. Był objawieniem w swoich czasach, ale dzisiaj nie warto po niego sięgać.

Ostatecznie z powodu choroby na olimpiadę nie pojechałam, ale moje nastawienie do literatury zaczęło się zmieniać. Rzec można: dojrzewałam literacko, czy raczej - czytelniczo :).

I wkrótce nastąpił trzeci ważny moment w tym oswajaniu z literaturą. Otóż razu pewnego - nadal jesteśmy w liceum, nadal ten sam kumpel, pasjonat literatury, muzyki i teatru - przychodzi do mnie do domu... Gadamy o tym i owym... Często rozmawialiśmy o książkach... No i on wyciąga z kieszeni jakiś tomik i mówi, że "odkrył" Szekspira i że jest nim zachwycony.
Szekspir?!
W ramach przygotowań do olimpiady musiałam przeczytać bodajże "Hamleta" i "Króla Leara" -  ale do zachwytu było mi daleko. Szczerze mówiąc najbardziej męczyły mnie rytm i rymy - nie lubię takiej formy, tracę w tym sens zdania. 
No i poza tym - my tacy młodzi i nowocześni, zbuntowani, a tu nagle Szekspir! I wiecie co? - na dobitkę "Romeo i Julia"! Myślałam, że to żart! Ale nie - on otwiera książkę i czyta fragmenty, mówi do mnie - "słyszysz, jak on to pięknie opisał?"




O matko moja... świat mi się przewrócił! Ówże kolega imponował mi tak ogólnie swoją wiedzą, chyba się zresztą trochę w nim podkochiwałam...;). Ambitnie pożyczyłam więc od niego tego "Romea i Julię". Czytałam i usiłowałam zagłębiać się w słowa i zdania, szukałam tego mistrzostwa... i wiecie co? - znalazłam! Przekonałam się, że to nie jest tylko jakaś ckliwa historyjka miłosna. Że to jest wspaniała opowieść o ludziach, o ich emocjach, namiętnościach i lękach, że jest tam mnóstwo genialnych socjologiczno-psychologicznych obserwacji i ponadczasowych myśli, które do dzisiaj pamiętam :).
Potem pożyczyłam "Makbeta", potem ponownie przeczytałam dzieła Szekspira z olimpiadowej listy, ale tym razem byłam nimi oczarowana. Zmienił się mój sposób myślenia o literaturze. 



*****
CDN...

50 komentarzy:

  1. Przeczytałam z ogromną przyjemnością. Wróciły wspomnienia. U mnie było podobnie do końca podstawówki, ten sam Elementarz, te same lektury, choć fantastyka się nie zainteresowałam. Natomiast czasy liceum to już inna bajka. Z analizy i wypracowań byłam i jestem noga, ale cóż, nie wszystkim jest to dane.
    Czytać nadal bardzo lubię, ale nie przepadam za omawianiem, dyskusjami o przeczytanych książkach.
    Bardzo jestem ciekawa dalszego ciągu :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No taka retrospekcja nieco sentymentalna mi się z tego zrobiła, starzeję się chyba :))). O wielu książkach i tematach, jakie mnie w tamtych czasach interesowały, nie napisałam, bo wyszła by z tego długa powieść. Ciąg dalszy wkrótce :). Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. W Szancerze jestem zakochana do dziś. Tuz przed pandemią kupiłam sobie pięknie wydany album jego ilustracji - no cud po prostu. Te same wydania "Pana Kleksa" i "Przez różową szybkę" mam na półce. "Brzechwy dzieciom" koleżanka z podstawówki nigdy mi nie zwróciła.Miło się patrzy na te stare serie wydawnicze. W szarej peerelowskiej rzeczywistości książki były jedyną ucieczką do pięknych światów.
    Czytałam wszystkie lektury jeszcze w wakacje, ale dwóch nie byłam w stanie przełknąć: "Kordiana i chama" i "Rozdziobią nas kruki wrony". Nie i już.
    Chylę czoła w obliczu wytrwałości dotyczącej "Ulissesa". Doszłam do dwudziestej strony i odrzuciłam zdegustowana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaciekawiłaś mnie tym albumem - muszę poszukać, chciałabym mieć takie cacko :). Lektury chyba wszystkie przeczytałam od początku do końca, ale faktycznie z niektórymi było ciężko i zdarzało mi się coś "przeskoczyć",tak tylko aby złapać sens. Do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego nieprzygotowanym emocjonalnie dzieciom wtłacza się w psychikę jakąś martyrologię i dramaty. Taka choćby "Nasza szkapa" czy "Janko muzykant" to nie są książki dla dzieci, one w ogóle nie są do czytania i jeszcze wałkowania szczegółów na lekcjach.
      "Ulissesa" przeczytałam z ciekawości do końca, próbując znaleźć tam ten element wspaniałości, który dźwignął całkiem przeciętną i nudną książkę do rangi przełomowego arcydzieła. Właściwe chodzi tylko o jeden zabieg techniczny, nowatorski na tamte czasy - ale żeby do dzisiaj tak się tym ekscytować??? Nikt chyba tego fenomenu nie rozumie, ale jakimś cudem "Ulisses" wciąż znajduje się na listach 100 książek, które "koniecznie trzeba przeczytać".

      Usuń
  3. Plastuś był moją ulubioną bajką, tak się cieszyłam jak pojawiła się pierwsza ekranizacja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie ekranizacje zazwyczaj rozczarowują, ale Plastusia nie widziałam, ja jestem z innego pokolenia i jakoś mnie to ominęło :).

      Usuń
  4. Oh, i ja powinnam wrócić do moich ulubionych pozycji z dzieciństwa. Ania z Zielonego Wzgórza, Dzieci z Bullerbyn, O psie co jeździł koleją... I wiele innych. Gdzieś jeszcze mam swoje stare wydania książek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja lubię wracać do starych książek, zdarza mi się nawet te z dzieciństwa przeczytać na stare lata :))).

      Usuń
  5. Twoje wspomnienia czyta się niczym opowieść i ta miłość do literatury... bardzo przyjemnie spędziłam czas :)
    Część z wymienionych książek jest mi znana, a widząc ich okładki poczułam wzruszenie i ruszyły moje własne wspominki, krótkie obrazy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że uprzyjemniłam Ci jakąś chwilkę :). Ja lubię tak sobie czasem wrócić do tych ulubionych książek z wczesnych lat szkolnych :).

      Usuń
  6. Lubię czytać wspomnienia, bardzo lubię. :) Przypomniałaś mi mój pierwszy elementarz, książki tu zaprezentowane są mi znane, nie wszystkie. Zawsze podziwiałam, ilustracje, lubiłam się w nie zatapiać, czuć się jak dany bohater. Zawsze starałam się poczuć danym bohaterem i teraz sobie tak myślę. Może tak też się nauczyłam empatii. No hehe powiem Ci, że czuję się, jakbym odkryła coś ważnego. Przecież byłam postaciami wszelakimi i tak, to na bank mnie nauczyło empatii. Kocham czytać. Przyznam, że w szkole było inaczej. Z lektur to lubiłam tylko Lalkę. Pokochałam czytanie wiele lat po ukończeniu szkoły, a tak na maksa to odkąd mam bloga. :D Wiele kobiet mnie zainspirowało no i teraz czytam na całego. :) Miło będzie przeczytać dalszą część i bardzo się cieszę, że cos znowu zrozumiałam, dziękuję za pomoc w tym. :****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Często jest tak, że utożsamiamy się z bohaterami książek, to są takie magiczne chwile, które czasem sprawiają, że próbujemy się upodobnić w jakiś sposób do tych postaci. "Lalkę" w szkole czytałam z naciskiem na wątki towarzysko-romansowe :))) - ale później czytałam ją jeszcze kilka razy i doceniłam aspekty historyczne i socjologiczne. Dlatego lubię czasem wrócić do różnych książek po latach, żeby sprawdzić jak tym razem je odbiorę, jak na mnie wpłyną.

      Usuń
  7. Pod obszernym fragmentami tego posta mogłabym się podpisać.
    Szekspira zaczęłam i skończyłam na "Poskromieniu złośnicy". Okropność.
    Szekspir był chyba sadystą.
    Uwielbiam książki z rysunkami J.M.Szancera i myślę, że kiedyś coś, na podstawie jego ilustracji, wyhaftuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, myślę, że Szekspir w porównaniu z wieloma współczesnymi nam pisarzami był bardzo delikatny i oszczędny w wymyślaniu tortur. Wolę jednak Szekspira, niż te nowomodne brutalne i ordynarne powieści bez treści, za to ociekające krwią i spermą na każdej stronie.
      Ciekawy pomysł na haft, rzeczywiście rysunki Szancera to dobre wzory :).

      Usuń
  8. Och Małgosiu, dziękuję Ci za ten wpis. Wzruszyłam się widząc elementarz Falskiego. Muszę Ci powiedzieć, że po skończeniu pierwszej klasy nie mogłam na niego patrzeć. Tak się złożyło, że w szkole do której chodziłam języka polskiego uczyło małżeństwo, mnie pani, a starsze klasy pan. W ósmej klasie był chłopiec któremu opornie szło czytanie, więc byłam ciągle wysyłana na lekcję języka polskiego, miałam czytać właśnie z elementarza jakieś opowiadanie(potem nawet z książek dla starszych klas) i zawstydzać tego biednego chłopca. Boże jak ja tego nie znosiłam........Później było różnie, "połykałam" dosłownie parę książek.....a potem robiłam dłuższe przerwy. Książki o Indianach lubiłam bardzo a Winnetou to był tylko wstęp, do tej pory facynuje mnie historia Indian ale jednocześnie bardzo smuci mnie ich los. Dość długą przerwę miałam gdy dzieci były małe(poza czytaniem im bajek przed snem), za dużo ważnych zajęć, praca itp. Teraz to wszystko nadrabiam. Pozdrawiam Cię gorąco i czekam na ciąg dalszy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam obawy, czy kogoś ta opowieść w ogóle zainteresuje, a widzę, że została bardzo ciepło przyjęta, co mnie niezmiernie cieszy :). Bardzo mi miło, że taką zwykłą historyjką sprawiłam Tobie i jeszcze kilku osobom odrobinę przyjemności w tym dość trudnym czasie. Sama lubię poczytać takie wspominki, to uruchamia także moją pamięć i wyobraźnię, budzi miłe wspomnienia. Może i Ty podzielisz się z nami swoimi wspomnieniami? Chętnie bym poczytała :). Pozdrawiam Cię serdecznie, Wandziu!

      Usuń
  9. Piękne opowieści Małgosiu, jeśli człowiek pokocha literaturę i doceni jej moc, to jego życie staje się pełniejsze. Czekam na kolejne rozdziały... Pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda! Umberto Eco powiedział, że ten, kto czyta książki, żyje podwójnie :))). Dziękuję za miłe słowa, cieszę się, że i Tobie się spodobało! Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  10. Bardzo ważną lekturą w moim życiu była...Ania z Zielonego Wzgórza. Jaka ja się przy niej wydawałam zwyczajna, a chciałam być taka niebanalna jak ona. No i zaczęłam kształtować siebie pod wpływem tej lektury i wyszło to co widać ;)
    Masz łatwość pisania Małgosiu i świetnie się Ciebie czyta!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc - nie rozumiem fenomenu "Ani...", mnie ta książka ani trochę nie porwała. Ale wpływ na to mogło mieć dość kiepskie przedstawienie teatralne na motywach tej powieści, na którym byliśmy z klasą jeszcze przed przerabianiem lektury. Kompletnie mi się nie podobało, wszystko było jakieś sztuczne, Anię grała dorosła aktorka, no w sumie dla mnie dno! - i być może dlatego zraziłam się do książki. Zresztą, tak jak pisałam w poście - w czasach szkolnych wolałam książki "łobuzerskie" i przygodowo-podróżnicze, niż takie "dziewczyńskie" :))). No i ewentualnie mogłabym być Indianką czy jakąś szamanką, ale nie pensjonarką :))).

      Usuń
    2. Ania to nie była zwykła pensjonarka, ona potrafiła w zwykłych rzeczach zobaczyć rzeczy niezwykłe, a z codzienności zrobić ciekawą zabawę. Ludzie uganiają się po świecie za niezwykłością, a nie widzą, że kwiaty polne są także niezwykłe, a jakie przedziwne cuda potrafi wyprawiać światło, ale trzeba się nauczyć patrzeć i widzieć. A Ania chociaż była tylko pensjonarką to potrafiła i zawsze była sobą :)

      Usuń
    3. Użyłam słowa "pensjonarka" tak trochę w przenośni, w żadnym razie nie w jakimś pejoratywnym znaczeniu! Miałam na myśli, że jako wczesną nastolatkę bardziej mnie ciekawiły przygody traperów, opowieści indiańskie, kowbojskie czy choćby harcerskie. Później, jako osoba bardzo już dorosła, przeczytałam już bez uprzedzeń "Anię z Zielonego Wzgórza" i dalsze części, trochę żeby sprawdzić, czy tym razem mi się spodoba, nawet dobrze mi się czytało, ale jakoś nie trafiło to wszystko do mojej wyobraźni. Miła książka, wcale nie zamierzam niczego w niej krytykować, ale na mnie nie podziałała tak jak na wiele jej czytelniczek. Ja mam ulubione lektury, które dla innych są zupełnie niepojęte - pewnie jeszcze o tym kiedyś napiszę. gdyby wszystkim podobało się to samo, to by chyba trochę nudno było :).

      Usuń
  11. Oj i ja ostatnio przeczytałam całą serię o Ani z Zielonego Wzgórza. Niedługo chcę sobie przypomnieć Wiedźmina. Wszystko zaczęte dawno temu albo dawno temu czytane. Lubię tak przy całej serii przysiąść.
    O Szekspira męczy mnie Druga Połowa, ale widzę wszędzie wydania z opracowaniem. A boję się, że spróbuje przeczytać i stwierdzi, że to nie dla niej... Bo też kupuję książki. Przeważnie miesiącami są na mojej liście póki nie pojawi się na allegro raz przeczytany albo nietrafiony prezent za grosze.
    Wpis bardzo fajny czekam na dalszy ciąg!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś, już w bardzo dorosłym życiu, owszem przeczytałam "Anię...", żeby zrozumieć czym tak przyciąga rzesze czytelniczek. Przyznaję, że dość dobrze się czyta, ale to jednak nie mój typ, nie wczuwałam się w fabułę i przeżycia bohaterki. Wiedźmin to już lektury pokolenia moich dzieci - starszy syn wręcz kocha ten cykl, mąż zresztą też jest wielbicielem tych klimatów. Ja literaturę "tolkienowsko-sapkowską" w dużej części przeczytałam, nawet mnie czasami wciągało, ale nie są to książki, do których wrócę. Myślę, że w jakimś obszerniejszym książkowym wpisie rozpiszę się o tym szczegółowo :).
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  12. Z wielkim wzruszeniem przeczytałam Twoją opowieść o książkach.
    Wzruszyłam się bo wymieniłaś właściwie te książki, które są także moimi. I też zaczęłam od takiego właśnie Elementarza Falskiego...
    Całe życie czytam.
    I całe życie piszę. Przez wiele lat do szuflady. A od 8 lat zaczęłam ksiązki wydawać.
    Czekam na ciąg dalszy.
    Serdecznie Cię pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że ta krótka opowieść została tak ciepło przyjęta i sprawiła odrobinę radości także Tobie :). Wspaniale, że realizujesz swoją pasję! Wiele osób pisze, ale nie ma odwagi wyjść z tym "do ludzi", bo nigdy nie ma pewności, czy pisanie do szuflady spodoba się czytelnikom. Tobie się udało - gratuluję z całego serca i życzę Ci dalszych literacko-wydawniczych sukcesów! Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  13. Gdy wracam do moich dawnych lektur szkolnych, to odbieram je inaczej niż kiedyś. Warto zrobić drugie podejście szczególnie do tych, za którymi się nie przepadało. Po czasie zauważa się więcej rzeczy. Co do dramatów, to zawsze wolałam oglądać je na scenie, niż czytać. Byłam chyba jedyną osobą w klasie, która cieszyła się na wyjście do teatru w ramach lekcji :) Czekam na kolejną część książkowych wspomnień :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację - warto po jakimś czasie wrócić do przeczytanych już kiedyś książek. My się zmieniamy, zmienia się nasze postrzeganie świata, wrażliwość i poziom empatii, inaczej z perspektywy lat i życiowego doświadczenia oceniamy różne sprawy. Często mnie zaskakuje efekt takich literackich powrotów :).

      Usuń
  14. Bardzo miło się czytało, Małgosiu - fajnie, że zdecydowałaś się opublikować ten wpis :-)
    Ja też zaczytywałam się w Nienackim i Niziurskim... i wielu innych.
    Najbardziej cieszy mnie, że udało się nam przekazać pasję do czytania dzieciom - cała czwórka "pożera" książki. A jedna z córek w gimnazjum była laureatką olimpiady z j. polskiego, a w liceum finalistką (koronawirus uniemożliwił walkę o laureata).
    Pozdrawiam serdecznie i życzę wszystkiego dobrego :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! to fajna zaczytana rodzinka :). Po nas tylko starszy syn odziedziczył zamiłowanie do książek, młodszy ma inne pasje i do literatury zupełnie go nie ciągnie. Pozdrawiam serdecznie, zdrówka życzę!

      Usuń
  15. Ech.... jak sobie przypominam, ile czytalam, to az sobie zazdroszcze :)
    Teraz raczej slucham, bo mi jakos czytanie nie idzie (nie te oczy), a tyle sobie ksiazek do czytania zgromadzilam, zeby na starosc czytac :((( szkoda...
    Te ksiazki, ktore opisalas, towarzyszyly mi przez dziecinstwo, mlodosc, a i teraz chetnie ich slucham.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, Basiu, też miałam całkiem niedawno taki okres, kiedy bardzo rzadko sięgałam po książki, bo szybko mi się oczy męczyły. A słuchać nie lubię (chociaż maż ma sporo audiobooków), dla mnie to czytanie zawsze jest za wolne, czasem przeszkadza intonacja... I w końcu poszłam do okulistki, okazało się że oczy się meczą, bo okulary już trochę za słabe. Zmieniłam szkła i znowu czytanie sprawia mi przyjemność :). Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  16. Większość książek w identycznych okładkach miałam w domu rodzinnym :) Od dłuższego czasu nie mogę usiedzieć na tyłku przez chwilę spokojnie więc skupienie na skiążce mi nie wychodzi, nadrabiam zaległości w serialach

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele osób LUBI spędzać czas w domu, ale jak MUSI w nim siedzieć, to zaraz chciało by się gdzieś wyjść. A co dopiero wieczne wiercipięty! Jakby mi ktoś płacił za siedzenie w domu, to mogłabym to robić zawodowo :). Ale współczuję osobom, które mają z tym problem. Dobrze, że są seriale :).

      Usuń
    2. W domu też lubię siedzieć ale jakoś trudno zachowywać optymizm kiedy siostra z rodziną mieszka we Włoszech. Nie nosi mnie tak, żebym musiała wychodzić z domu, dobrze, że nie mam z tym problemu

      Usuń
    3. Rozumiem Twój niepokój i troskę, ciężko o tym nie myśleć... Wśród bliskich mi osób też są takie, o które się szczególnie teraz martwię, ktoś mieszka we Włoszech, ktoś inny w zaawansowanym wieku lub innej grupie podwyższonego ryzyka, mąż w służbie zdrowia, syn lekarz w szpitalu... Ja sama mam pracę w kontakcie z ludźmi i nigdy nie wiem kto z wirusem przyjdzie, ale cieszę się, że mam pracę, bo drugi syn i jego dziewczyna musieli zamknąć swoje firmy, dostali znikomą pomoc od państwa, która nie pokrywa nawet kosztów utrzymania firmy w okresie przestoju (czynsze i inne opłaty), nie mówiąc o własnym utrzymaniu. Staramy się zachować spokój, zachowujemy ostrożność ale też zdrowy rozsądek, przestrzegamy zaleceń sanitarnych. Ja się w życiu już namartwiłam, więc staram się teraz nie martwić na zapas i jakoś dostosować do warunków. Ja chodzę do pracy a przy domu mam ogród, więc daję radę, a moi młodzi siedzą bez pracy w małym mieszkanku, martwią się i chcieliby wreszcie wyjść z tego "więzienia". Wszystkich nas ta sytuacja dotknęła w mniejszym lub większym stopniu, a jeszcze nie wiadomo jak będzie później, jak szybko gospodarka się pozbiera, bo tez wszyscy to odczujemy. Daleka jestem od hurraoptymizmu, ale mam wiarę, że będzie dobrze. Trzeba w to wierzyć.

      Usuń
    4. Wiem, dzięki. To nie tak, że walę głową w ścianę - mam chwilami zajawki . Mój mąż też w słuzbie zdrowia - za mnie minister zadycydował i kazał siedzieć w domu. Starm się po prostu jak każdy nie zwariować. Nie ułatwia mi tego fakt, że równo rok temu mój tato przegrał nierówną walkę a ja nie mogę nawet pójśc na cmentarz

      Usuń
    5. No niestety, wszyscy dostajemy mniej czy więcej w kość. Ale damy radę, będzie dobrze! Życzę Ci zdrowia i pogody ducha - mimo wszystko!

      Usuń
  17. czekam na ciąg dalszy!
    bardzo fajnie to wszystko opisałaś, ja też pamiętam swoją fascynację literaturą przygodową :) chociaż Jane Austen również mi się bardzo podobała. Ale chyba najbardziej Agata Christie z ulubionym detektywem Poirot!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zarówno Jane Austin jak i Agatę Christie zaczęłam czytać nieco później, niż Twaina czy Londona, więc w tej części mojej historii już się nie zmieściły :))). Ale obie uwielbiam i na pewno jeszcze o nich wspomnę!

      Usuń
  18. Mam 3 i pół wielkich worów z kocim żwirkiem, chwilowo wystarczy!.. *^w^*
    Normalnie jakbym o sobie czytała! Te same książki, od dzieciństwa! Nauczyłam się czytać z frustracji, że rodzice zamiast mieć dla mnie czas i czytać mi bezustannie chodzą do jakiejś pracy!... ^^*~~ A miałam wtedy kilka lat i też od dziecka wolałam towarzystwo książek (albo klocków) niż innych dzieci. Ckliwie mi się zrobiło, jak zobaczyłam te okładki, jakbyś je z mojej biblioteczki wyjęła! (tylko, że ja już ich nie mam... leżały w kanapie w moim pokoju, kiedy się wyprowadzałam od rodziców, bo nie miałam jak ich zabrać do wynajmowanego mieszkania, a kilka lat potem mama mnie uraczyła informacją, że... oddała wszystkie te książki panu, który na bazarze ma budkę z używanymi książkami, a on jej za to dał sporo romansów Danielle Steel!!!.... ><)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie cudowne książki za romansidła Steel???!!! O zgrozo! Jak ja się wyprowadzałam od rodziców, to najpierw zabrałam swoje książki (próbując przy okazji przemycić niektóre rodzicielskie), a dopiero potem myślałam o reszcie :). Jak umarł tato, to zarekwirowałam także jego księgozbiór. Natomiast traumę to miałam z powodu mojego ukochanego obszarpanego miśka, którego moja mama wrzuciła do pieca przy okazji przeprowadzki do innego miasta. Do dzisiaj mam zadrę w sercu...

      Usuń
  19. Zazdroszczę Ci, że tak zebrałaś swoją "historię literatury" :) ja także uwielbiam czytać - czytam odkąd pamiętam, nauczyłam się czytać na długo zanim było to wymagane w przedszkolu - i jest mnóstwo książek, które czytałam będąc dzieckiem i nastolatką, ale... nie umiałabym ich tak wymienić :)
    Ja także lubiłam książki o urwisach i łobuzach ;) ;) na przykład właśnie "Księgę Urwisów". Uwielbiałam także "Księgę Strachów" Nienackiego, którą przeczytałam chyba 3 razy :) Z podróżniczych książek przeczytałam całą serię o Tomku...
    Zazdroszczę Ci, że mogłaś uczyć się takiej kaligrafii w szkole :) Ja już jestem z tego pokolenia, które znało tylko długopisy.
    Szekspira musiałam czytać w oryginale (filologia angielska)... i przyznam szczerze, że w tym oryginale baaaardzo mnie zmęczył... bardzo chętnie korzystałam z angielskich opracowań, odkryłam na przykład całą stronę, gdzie ktoś przełożył większość dzieł Szekspira na angielski współczesny (serio! w całości!) i czytanie takiej wersji już sprawiało mi mnóstwo frajdy :)
    A dzięki moim studiom pokochałam Jane Austen oraz Karola Dickensa :)
    Czekam na kolejną część Twojego zestawienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jane Austen uwielbiam, wspominam o niej w następnym wpisie, ale z Dickensem jakoś się nie polubiliśmy. Nienackiego też czytałam wielokrotnie, najpierw sama dla siebie, a potem moim dzieciom. O Szekspirze na pewno jeszcze napiszę w którymś z kolejnych postów. Nie znam angielskiego na tyle, żeby czytać dramaty w oryginale, ale czytałam Szekspira w różnych przekładach i to też było ciekawe doświadczenie :). Co tłumacz, to inna koncepcja :).

      Usuń
  20. Wróciłam do wcześniejszego wpisu..nie wiem czemu gdzieś mi umknął wcześniej. Zupełnie jakbym felieton czytała:)
    Może ktoś z osób powyżej też opisze swoje wspomnienia z literaturą. Z przyjemnością bym poczytała :) a może ja spróbuję...choć nie umiem tak ciekawie..:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopóki nie spróbujesz, to się nie przekonasz :). Pisz, opowiadaj! Z rysowaniem Zentagle tak się rozpędziłaś, że w końcówce to już było mistrzostwo świata, a na początku też miałaś obawy :).

      Usuń
  21. Już kilka razy czytałam ten post. Pięknie i interesująco piszesz. Ja czytałam dużo od dziecka. Z tym że głównie to były książki z biblioteki. Jak utonełam w czytaniu to zapominałam o wszystkim. O tym, że miałam do wykonania jakieś prace, pomoc rodzicom w gospodarstwie. Uwielbiałam książki historyczne i przygodowe. Ale większość moich ulubionych książek z dzieciństwa pojawiło się w domu, gdy urodził się syn. Kupowałam dla niego. Teraz te książki są już wydzielone na osobnej półce dla wnuków. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewo, serdecznie Ci dziękuję za ciepłe słowa :). Bardzo się cieszę, że zaciekawił Cię ten wpis.
      Ja także moje książki z dzieciństwa czytałam swoim dzieciom, a teraz w osobnej małej biblioteczce czekają na wnuki :). Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  22. A wiesz, że z identycznego wydania elementarza nauczyłam się czytać w wieku około 4-5 lat? Jak poszłam do zerówki jako pięciolatka umiałam już dosyć płynnie przeczytać tekst i opowiedzieć, o czym on jest. Ta miłość do książek została mi do dzisiaj - czytam wszędzie: w domu, w drodze do i z Katowic, na uczelni czekając na wykłady, albo w przerwach między nimi. Widzę u Ciebie kilka "znajomych" wydań książek. To ta Ewy Szelburg - Zarębiny oraz zbiór wierszy Jana Brzechwy. Tą ostatnią dostałam zresztą jako nagrodę na koniec roku szkolnego w pierwszej klasie za wyniki w nauce. Bardzo ciekawy ten wpis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tych samych książek korzystały też moje dzieci, a i dla potencjalnych wnuków nadal je przechowuję :). Klasyka!

      Usuń

Jeśli Twój komentarz nie pojawił się od razu, to niestety wina nowej (gorszej) wersji bloggera, który z nieznanych mi powodów wrzuca niektóre komentarze do spamu - ale nie martw się, na pewno go znajdę i opublikuję :).