Pełnia lata. Ogród. Dodajmy - ogród częściowo użytkowy, czyli z warzywnikiem i mini-sadkiem. Tak szczerze mówiąc, to ilościowo wszystko jest w skali mini. Ogródek miejski, raptem 8 arów łącznie z domem. Spore, jak na ten areał, oczko wodne z przylegającą altanką zajmują też kawał posesji, więc nie ma się gdzie za bardzo rozpędzać z nasadzeniami. Drzewa i krzewy owocowe mamy dopiero od niedawna, bo w czasie największej aktywności zawodowej, połączonej z okresem szkolnym naszych latorośli, na poważne ogrodowanie mieliśmy mało czasu, a jeszcze mniej ochoty. Bo żadni tam z nas ogrodnicy. Więc były bezobsługowe iglaki, trawnik, trochę bylin. Teraz dopiero zaczynamy się w to bardziej zagłębiać, wycięliśmy sporo wyrośniętych iglaków, sadzimy rośliny bardziej "spożywcze". Ale pracy przy nich jest nieporównywalnie więcej.
w tle widać fragment siatki zacieniającej, o której wspominam w poście |
Mój mąż chciał mieć ogród, dom z ogrodem. Ale jak mu wypominam, że mało się w tym ogrodzie udziela, to mówi, że on chciał ten ogród MIEĆ, a nie w nim pracować! No i cóż mam na to rzec, faktycznie, nie przypominam sobie, żeby deklarował kiedykolwiek marzenie o pracy na roli. To tylko ja mam takie podejście, że do marzeń dopinam zaraz rozsądek, czyli rozpiskę obowiązków i plan pracy. Nie, żeby całkiem się migał, ale zapału też specjalnego nie miał. Na szczęście na stare lata jakoś i mąż bardziej jest skłonny do prac ogrodowych, i ja mam na to więcej czasu (chociaż za to sił jakby nieco mniej). No i tak sobie tam powoluśku coś w tym ogrodzie dziubiemy...
Mamy więc dwie jabłonki, po jednej śliwie, wiśni i czereśni. Z brzoskwinią coś nie poszło, chociaż zdążyłam jednego roku narobić całkiem fajnych dżemów z brzoskwinek i z brzoskwinek z pigwowcem... Grusza wiecznie chorowała (jałowce u sąsiadów) i nie doczekaliśmy się przez parę lat ani jednego owocu, więc poszła pod topór. Planujemy dosadzić czereśnię i może nową brzoskwinię, ale to się jeszcze zobaczy. Krzewy owocowe to po dwie jagody kamczackie, czerwone porzeczki, agresty, kilka borówek amerykańskich, maliny, jeżyna, truskawki wiecznie pożerane przez ślimaki (będę teraz sadzić w doniczkach na tarasie). Stopniowo chcemy zastępować kolejne iglaki i jakieś niezagospodarowane ugory krzewami owocowymi, w planie jest też szklarenka na warzywka i odgrodzony od psa warzywnik.
Z warzywami różnie bywało, raz je uprawiałam, kiedy indziej z braku czasu odpuszczałam... Miałam kiedyś fazę na permakulturę, ziemniaki z tego były fantastyczne, dynie szalały, ogórki niczego sobie, jarmuż, lubczyk, seler, pietruszka... Pomidory wczesne super, ale późniejsze często łapały zarazę, lepiej się udawały te w donicach, a przenoszone jesienią do domu potrafiły owocować do zimy. Winogrona jednego roku są, drugiego nie za bardzo, ale smaczne, słodkie, i jak już owocują, to na całego :).
Szaleńczo co roku owocują czerwone porzeczki, z dwóch krzaków zbieram po kilka wiader. W tym roku jednak muszę je w końcu porządnie odmłodzić i przerzedzić, więc nie wiem jak to w przyszłym będzie z tym urodzajem. Moje chłopaki nie przepadają za porzeczkami, więc większość idzie do słoików, najlepiej potem schodzą nam te mieszane z truskawką albo maliną. Tylko ja w rodzinie lubię też porzeczki na surowo z krzaczka, w sezonie w ramach obiadu codziennie zjadam sporą salaterkę owocków z łyżką miodu, czasem z odrobiną jogurtu. Uwielbiam :). Agrest nam się w tym roku ugotował w upale, owoce wyglądały jak wyjęte z kompotu. Zamierzam zastąpić obecne krzaczki szczepionymi na pniu, gałązki będą miały więcej przewiewu, a poza tym dosadzona będzie czereśnia w takim miejscu, że da krzewom owocowym trochę cienia. No i patrzcie, do czego to doszło... dawniej człowiek kombinował jak zapewnić roślinom więcej słońca, a teraz trzeba je przed tym słońcem chronić. Dobrym patentem jest też siatka zacieniająca - w tym roku dla ugotowanego agrestu już za późno, ale w przyszłym zainstalujemy takie siatki tam gdzie cienia brakuje.
Oprócz własnych zbiorów mamy dostawy zaprzyjaźnione: hurtowo aronii i czarnej jagody, czasem truskawek i pod koniec lata czerwonych pysznych winogron. Truskawki i maliny ponadto kupujemy z dobrego źródła, bo zimą lubimy takie ze słoiczka, do herbaty. Owoce jagodowe najczęściej robię najprostszym sposobem: zasypuję cukrem, zagotowuję, nalewam gorące do słoików, zakręcam i na tym koniec, żadnej pasteryzacji. Dzienny zbiór owoców z ogrodu czy kupionych okazyjnie kilka łubianek truskawek jestem w stanie zrobić w ten sposób po pracy wieczorową porą, bez specjalnego wysiłku. A wolę to robić sukcesywnie, codziennie po trochę, żeby sobie nie obrzydzić na przykład całego weekendu jakimś przemysłowym przetwórstwem. Na to przyjdzie czas pod koniec lata, kiedy będę robić leczo, ajvary, przeciery pomidorowe i nasze ulubione wieloskładnikowe sałatki. Będzie tego sporo, a i przygotowanie samo w sobie to już nie tak hop-siup, jak z truskawkami.
Z owoców pewnie jeszcze będą jakieś bardziej skomplikowane smażeniny, dżemy czy konfitury, powidła itd, takie rarytasy smakowe, ale to już w mniejszych ilościach, acz bardziej pracochłonne. To znaczy w sumie pewnie wyjdzie i tak hurt jak zwykle, ale zrobię po kilka słoiczków przeróżnych kompozycji, bo lubię eksperymentować z mieszankami smaków, przyprawami itd.
A wracając do naszego ogrodu... W tym roku, ze względu na szalejącego Dżemika, wszystkie prace ogrodowe zostały wstrzymane, coś tam tylko wycinamy ze starych krzaczorów, podlewamy wieloletnie nasadzenia, żadnych nowych roślinek - mam doświadczenie z młodymi (dużymi!) psami w ogrodzie, więc nawet nie próbuję się rozpędzać z sadzeniem czegokolwiek, skubany wykopie wszystko :). Warzywnik mam zatem na balkonie, poza zasięgiem Dżemikowych łapsk... i poza zasięgiem żarłocznych ślimaków, przy okazji :))). Ściślej mówiąc to jest taras na pierwszym piętrze, około 15 metrów kwadratowych, południowa patelnia (zawiesiliśmy siatkę zacieniającą, super sprawa). Sama nie wiem, co mnie tak naszło z tym warzywnikiem, miało być kilka ogórków i pomidorków, a zrobiła się istna dżungla.
Ogórki wysiałam, dość późno zresztą, no i jakoś wszystkie wzeszły i dobrze rosły, szkoda było wyrzucić, dać nie było komu, no to powsadzałam w co tam się dało, nawet wiaderko po farbie się trafiło... mąż ochoczo z własnej inicjatywy dokupił skrzynki i donice, obornik w granulkach i jakieś odżywki, trochę czarnoziemu cudnego na domieszkę do naszej kompostowo-ogrodowej...
Tutaj małe wtrącenie wyjaśniające: często piszę, że mąż coś tam kupił... no bo u nas to jest tak, że ja nie cierpię łazić po sklepach, a mąż uwielbia, poza tym ja - pomimo posiadania prawa jazdy - nie jeżdżę samochodem, bo wolę chodzić, a dodatkowo, trzymając się tej zasady konsekwentnie, mam wymówkę od latania po zakupy, a dawniej od wożenia dzieci na różne zajęcia itd... no i generalnie jestem domatorką i lubię prace domowe :) - taki mamy podział funkcji od dawien dawna i oboje to sobie chwalimy. Mąż tylko pyta co trzeba kupić i leci do sklepu bez szemrania, zresztą większość zakupów robi z własnej inicjatywy, ale jak mi czegoś nagle zabraknie, to nie ma problemu, żeby pojechać i kupić. Gotujemy oboje, ale już wszelkie porządki domowe, zmywanie, pranie, prasowanie itd. to moja działka. Dawniej miałam czasem poczucie, że "wszystko na mojej głowie", ale od kiedy przestałam się przejmować bałaganem, jaki tworzy w zastraszającym tempie wokół siebie mój ślubny, to jest OK :).
Wracając do moich nasadzeń... Na pomidory najpierw machnęłam ręką, ale mamie zostały sadzonki, po dwie-trzy sztuki kilku rodzajów (malinowe, koktajlowe, czekoladowe itd, razem 15 krzaczków), no to wzięłam... i dwie cukinie... i dyńkę Hokkaido, którą uwielbiam... No i się porobiło... Póki to było małe, to ok, ale jak urosło... istny busz!
Ogórki owocują jak szalone, codziennie zbieram dwa do trzech kilogramów. Tyle tylko, że na dzienne podlewanie idzie około 100, a w upalne dni nawet 150 litrów wody. Wiem, bo sama noszę w konewce i trzy, a nawet cztery razy dziennie podlewam. Liście więdną nawet nie z braku wody, ale z gorąca, cukinie zrzucały zawiązane owocki, najprawdopodobniej przez ten upał właśnie. Mieliśmy po 37 stopni w cieniu, na słońcu pewnie by się dało jajko usmażyć. A propos cukinii - znalazłam ciekawy patent na prowadzenie tego rozłożystego warzywa w pionie. Obcina się dolne liście w miarę dojrzewania i wzrostu rośliny, i przywiązuje się łodygę do palika. Z czasem wygląda to jak drzewko. Niby proste, a jakoś sama na to nie wpadłam. Super sprawa, bo cukinia potrafi rozłożyć się bardzo szeroko, a tak mamy oszczędność miejsca, a przy okazji liście i owoce nie leżą na ziemi.
Tutaj widać ogórki rozpięte na oknie, co ma tę dodatkową zaletę, że taka zielona zasłona zacienia trochę południowo-zachodni pokój. Co prawda skrzyneczki małe, ostatnie jakie miałam, no i pod dachem ogórki nie są dobrze nasłonecznione, więc dojrzewają trochę wolniej, ale kilka mizerii już z nich było :).
Ogórki kisimy, robimy do bieżącego spożycia mizerię i tzatziki, cukinii kilka też już zjedzonych, robimy leczo, do słoików na zimę też będzie, a jakże! Pomidory dojrzewają powolutku ale już kilka zerwaliśmy... No i - pierwsze zimowe sałatki już w słoikach! Powiem Wam, że ja w sumie nawet lubię robić przetwory, tyle że nie zawsze udaje mi się zgrać nagłą dostawę surowca z moim wolnym czasem, wtedy czasem noc mnie zastaje przy garach...
Dla pamięci przepis na pierwszą tegoroczną sałatkę słoikową, z moich cukinii i ogórków, z dokupioną papryką i marchewką:
SAŁATKA ŁAGODNA Z CUKINII I OGÓRKÓW - do słoików.
Dwie spore cukinie, około 2,5 kg ogórków, cztery spore cebule, mniej więcej kilogram marchewki, trochę więcej czerwonej papryki. Proporcje zresztą nie są ważne, ja po prostu wykorzystałam nadmiar cukinii i ogórków. Oczyszczone warzywa pokroić w plasterki, cebulę w piórka, papryki w paski. Posolić - u mnie poszło około 4 łyżek soli, dodać kurkumę, białą gorczycę, pieprz czarny i ziołowy, ostrą paprykę w proszku, ja dałam niezbyt dużo, bo ta wersja miała być łagodna w smaku, jeszcze trochę zieleniny - u mnie były liście selera, bo akurat miałam. Zostawić na 1-2 godz., potem odlać sok, który puściły warzywa, wrzucić do garnka i zagotować. Można bez gotowania, ale my wolimy bardziej "na miękko" :). Zalewa była robiona "na oko" i wyszło mi stanowczo za dużo, nadmiar wlałam do słoika do wykorzystania na następną porcję sałatki. Proporcje: na litr wody szklanka octu 10%, kilka liści laurowych, ziela angielskiego, goździków, łyżka soli, łyżka cukru. Gorące warzywa zapakować do wyparzonych słoików, dolać kilka łyżek oleju i zalewę, zakręcić słoiki, pasteryzować (25 minut na mokro). Wyszło mi 8 słoików 800ml, akurat takie miałam (mąż w ferworze porządków w piwnicy wyrzucił sporo tych mniejszych, o czym się dowiedziałam, jak po nie poszłam, a dużych to ja mam akurat o jakiś milion za dużo, głównie po miodzie). Trochę za dużo napakowałam tej sałatki, trzeba było zrobić 9 słoików mniej załadowanych, żeby dokładniej zalać zalewą, no ale wyszło jak wyszło, te będą do szybszego zużycia.
To dość prosta sałatka. Nasza ulubiona w podobnym typie ma więcej składników, jest też mocniej doprawiona. Ale nie da się jeść na okrągło tego samego, będą więc jeszcze inne wariacje sałatkowe, stosownie do tego, co mi wyrośnie na balkonie, albo ktoś podrzuci, albo mąż nagle dokona spontanicznego zakupu skrzynki papryki, czy tam dajmy na to worka marchwi od znajomego rolnika. Wtedy kombinuję, co z tego zrobić. Na razie chodzi za mną pasztet z cukinii, nie robiłam jeszcze nigdy, trzeba spróbować :).
No i tak to lato mija na przetwórstwie owocowo-warzywnym. Jeździmy czasem na jakieś okoliczne imprezy typu eko-cośtam, targi rzemiosła itd. Kupujemy ekologiczne warzywa, kozie sery, które nagle ostatnio nam posmakowały, kiszonki i żywe octy (robię też sama, ale nie nadążam z produkcją), herbatki ziołowe z ekologicznych upraw. Mąż prawie nie je mięsa, co jeszcze rok temu było nie do pomyślenia. Chleb kupujemy wyłącznie żytni na zakwasie. Zero słodkości (no dobra, raz jeden były lody, a gorzka czekolada traktowana jako prebiotyk i niszczyciel blaszek miażdżycowych), a z alkoholi to w tym upale króluje cydr :). Kawę piję zawsze z dodatkiem pół łyżeczki cynamonu, mielonych goździków i łyżeczki kakao (zabijacze złych bakterii i prebiotyk). Dużo naturalnych jogurtów, kefir, własne kiszonki (ogórki, buraki, kapusta, czasem jakieś mieszanki kolorowe - probiotyki!). Mnóstwo czosnku w różnych postaciach (naturalny antybiotyk! - jako dodatek do sałatek, kanapek, sos tzatziki, mikstura z miodu, cytryn, czosnku i imbiru, itd).
Na temat dbania o własny mikrobiom mogłabym już książki pisać :). Po jakiejś jesiennej wirusówce zatok (a diabli wiedzą, może to i covid był, bo objawy omikronowe mieliśmy, ale testy ujemne) okazało się po paru miesiącach, że ciągnące się dolegliwości w obrębie jamy ustnej i zatok, u męża też zapalenie tkanki łącznej, są objawem zakażenia paciorkowcem i candidą, pewnie w następstwie osłabienia odporności wirusem. Mąż bardziej chorował i brał penicylinę, ja odczuwałam tylko pewien dyskomfort, więc postawiłam na naturalne antybiotyki, oboje - dieta nastawiona na wytrucie tego paskudztwa i wzmocnienie własnych dobrych bakterii, a więc probiotyczno-prebiotyczna i wykluczająca pożywki dla wroga :). Ja stosowałam jeszcze płukanie wodą utlenioną i szałwią (nos, gardło), trochę ssanie oleju, co kiedyś wydawało mi się bzdurą, ale spróbowałam i faktycznie przy tym paciorkowcu w jamie ustnej efekt był odczuwalny błyskawicznie. No i wyleczyliśmy się (potwierdzone wymazami z posiewami), dość szybko nawet, jak na pół roku hodowania dziadostwa i szukania przyczyn dolegliwości, co mnie zaskoczyło, ale byliśmy bardzo konsekwentni. Jednak coś tam się może ciągle czaić głębiej, więc trzeba dbać o "naszych przyjaciół" czyli dobre bakterie.
Polecam książkę "Jelita wiedzą lepiej", więcej o niej napiszę w kolejnym wpisie książkowym, który obiecałam, pamiętam, tylko grafik mi się trochę zmienił :). Moje plastyczne wytwory, czyli obrazki, też innym razem, bo bym Was tutaj zanudziła. Upał nie sprzyja niczemu, a zwłaszcza siedzeniu przy komputerze...
Najlepsze owoce i warzywa są z własnego ogródka tylko pracy w tym ogródku sporo
OdpowiedzUsuńTo prawda, są smaczniejsze i zdrowsze, ale niestety trzeba się przy tym trochę napracować. Ja taką pracę nawet lubię, ale niestety przy pracy zawodowej mam na to mało czasu...
UsuńPozdrawiam Cię, Basiu, serdecznie :).
Wow, jestem pod wrażeniem organizacji ogrodu i wiedzy na temat uprawy. Zawsze marzyłam o własnym ogrodzie, chociaż niestety nie mam ręki do roślin.
OdpowiedzUsuńOj, tej wiedzy to ja mam jeszcze bardzo mało, ale wciąż się uczę :). A ta "ręka do roślin" to chyba raczej kwestia doświadczenia. Może jak będziesz miała swój ogródek, to się okaże, że jednak całkiem dobrze Ci to idzie :). Pozdrawiam serdecznie!
UsuńPrawdziwa już z Ciebie ogrodniczka i masz ciekawe pomysły, które przekładają się na niezłe plony. Własny warzywnik to świetna sprawa choć z roku na rok coraz trudniej utrzymać go w dobrej kondycji. Susze i wysokie temperatury to duży problem ale satysfakcja też się liczy więc warto. Mieliśmy w sadzie dwie gruszki - takie wiecznie chore i też poszły pod siekierkę. A porzeczki bardzo lubię - mam białą, czerwoną i czarną - to wspaniałe choć niedoceniane owoce. Ogród to ciężka praca ale daje mnóstwo radości, także tej zamkniętej w słoikach na długie zimowe wieczory. Dobrego tygodnia Małgosiu:)
OdpowiedzUsuńEwuniu, dziękuję za słowa otuchy, ale do tytułu ogrodniczki to mi jeszcze baardzo daleko :))). Ale chyba lepiej sobie radzę z ogrodem warzywno-owocowym, niż ozdobnym. Zaraz powędruję na Twój blog ogrodowy, żeby się poinspirować, chociaż i tak wiem, że z realizacją będzie ciężko, dorównać Tobie pod tym względem to dla mnie wręcz nieosiągalne :). Ani talentu nie mam w tym kierunku, ani takiej pasji, jak Ty i Twój mąż.
UsuńPrzypomniałaś mi, że faktycznie u mnie też są czarne porzeczki, o których nie wspomniałam, a to pewnie dlatego, że tych czarnych to z kolei ja nie lubię, najwyżej jako dodatek do innych owoców. Ale nasze krzaczki owocują dopiero pierwszy rok, na razie niezbyt obficie, więc może z czasem je polubię, tak jak to było z czerwonymi.
Serdeczności dla Ciebie, Ewuniu, wszystkiego dobrego!
Małgosiu, podziwiam... Jesteś mega zaradną i wielce utalentowaną ogrodniczką :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, Polu :). Pozdrawiam serdecznie!
UsuńOd samego patrzenia człowiek nabiera apetytu na te pyszności. . Ogród to mnóstwo ciężkiej pracy i trzeba naprawdę to kochać bo inaczej nic z tego nie będzie. Podziwiam i życzę udanego dnia.😊
OdpowiedzUsuńMasz rację, trzeba to kochać, wtedy wszystko piękniej kwitnie i owocuje :))). Pozdrawiam serdecznie!
Usuńzgadzam się w 100% co do odżywiania swoich jelit! a jakim olejem płukałaś usta? kokosowym czy innym?
OdpowiedzUsuńogólnie taki mini ogródek to sama radość, pamiętam że też swego czasu w Polsce też miałam na balkonie kilka skrzynek z fajnymi warzywami i owocami no i jaka to była frajda obserwować jak rosło a potem zjadać :) szkoda tylko że ten upał w tym roku tak mocno daje w kość... prawie jak w Emiratach! :P
Na początku kokosowym, później próbowałam innymi, bo przeczytałam w paru źródłach, że w zasadzie nie ma większego znaczenia, jakim olejem się to robi. Ważny może być dla nas smak, bo niektóre rodzaje mogą być dla kogoś mdlące, no i jakieś tam minimum substancji odżywczych z oleju jednak się też wchłania przy okazji. Odpowiada mi na przykład taka mieszanka oleju rzepakowego z lnianym i z pestek dyni, bardzo smaczny, u nas występuje jako "Kujawski 3 ziarna". Oliwa z oliwek jest dla mnie za tłusta, za ciężka, chociaż do sałatek ją lubię.
UsuńPamiętam jak zrobiłam sobie w ogrodzie grządki permakulturowe i pierwsze posadziłam ziemniaki, a znajomi i rodzina dziwili się, po co mi te kartofle, jak w sklepie są po parę groszy :))). A ja miałam radochę właśnie z tego, że to tak pięknie rośnie i daje plon, a w dodatku ziemniaczki były wręcz rewelacyjne w smaku! Ot, takie małe radości :))). No i te pomidorki czy ogórki z balkonu to na 100% wiem, że nie pryskane, bez sztucznych nawozów z nie wiadomo czym, zero chemii.
Upały faktycznie mamy masakryczne, to zdecydowanie nie jest mój klimat. Jeszcze 20 lat temu pamiętam, że wykańczało mnie 25 stopni, a teraz całe lato w okolicy 30, a od miesiąca na okrągło 33-37 W CIENIU! Masakra... Ja już zwalniam trochę z aktywnością zawodową, dzieci małych nie mam, więc mogę sobie różne działania odpuścić, ale i tak ciężko żyć, nawet tym ogródkiem się zająć czy w domu cokolwiek zrobić... Klimatyzacja staje się standardem, właśnie będziemy instalować, chociaż parę lat temu wydawało mi się to niepotrzebną fanaberią... ale na zewnątrz wyjść aż strach... Podziwiam, jak Ty dajesz radę tam w EA, ale to może kwestia przyzwyczajenia. U nas tylko problem, bo rośliny tradycyjnie uprawiane, przystosowane do umiarkowanej strefy klimatycznej, nie zawsze dają radę. A dla oliwek czy cytrusów nasze zimy jeszcze za zimne... chociaż podobno w lubuskiem klimat jest już taki, że Włosi przyjeżdżają winnice zakładać. Ale się porobiło...
O, sprobuje w takim razie mieszanki rzepakowo lnianej, mam akurat w domu oba oleje. Dzieki za podpowiedz :)
UsuńTak! Mam takie same odczucia do hodowania wlasnych owocow i warzyw, wiadomo ze nie beda takie ogromne i kolorowe jak ze sklepu, ale wlasnie ta satysfakcja z obserwowania jak rosnie to jest to!
Upaly coraz gorsze, klima to mus juz niestety. Ja sie wlasnie zastanawiam zawsze jak w Emiratach ludzie dawali rade jakies 50 lat temu zanim powstal kraj, zanim byla kasa z ropy, zanim byla klimatyzacja wszedzie... porazajace...
Pozdrawiam :)))
Ja myślę, że ta moja mieszanka olejowa szczególny smak zawdzięcza głównie dodatkowi oleju z pestek dyni, ale trzeba próbować, są też różne bardziej egzotyczne mieszanki, pewnie tam u Ciebie też coś ciekawego się znajdzie.
UsuńJak ja Ciebie dobrze rozumiem, też opierałam się przed warzywnikiem, bo kwiaty to co innego, przy nich mija mi alergia na ziemię. Też dałam się przekonać i pracuję w nim więcej niż mąż. On zajmuje się tylko ogórkami, oczkiem i trawnikiem.
OdpowiedzUsuńZaskoczyłaś mnie tą niechęcią do zakupów, bo to bardziej mężczyźni idą do sklepu po jedną rzecz i nie ma mowy o "zakupach przy okazji" jak to z nami bywa.
Przerażające są upaly i zmienność pogody, no i ślimaki też stanowią zagrożenie, w tym roku je tępię bez skrupułów.
Małgosiu, dobrze, że się odezwałaś.:)) Pozdrawiam.
Mój mąż twierdzi, że w poprzednim wcieleniu chyba był kobietą, bo lubi zakupy, lubi ciuchy, podobają mu się wzory kwiatowe i kolor różowy :)))). A w gruncie rzeczy to klasyczny samiec alfa :). U mnie niechęć do zakupów (a zwłaszcza ciuchowych - to przymierzanie! brrr!) rośnie wraz z wielkością sklepu. Nie znoszę wielkich supermarketów, męczy mnie światło, hałas, tłum. Jestem typową osobą wysokowrażliwą, jak to się teraz modnie określa - spełniam prawie wszystkie kryteria, poza tym jednym tylko, że nie mam z tego powodu żadnego poczucia winy, wręcz przeciwnie, uważam, że to ja jestem normalna, a reszta ludzkości jest dziwna :). W kwestii zakupów - mój mąż kupuje mnóstwo rzeczy według mnie niepotrzebnych, lub w za dużych ilościach, ale skoro kupuje i w większej części finansuje, to się nie mieszam. Ja mam zawsze konkretny plan zakupowy.
UsuńDziękuję Ci, Celu, za wizytę, doceniam to, że zawsze do mnie zaglądasz, mimo mojej niesystematyczności w prowadzeniu bloga. Mam nadzieję, że będę tu bywać częściej :). Pozdrawiam Cię serdecznie!
Ale się u Ciebie dzieje :).
OdpowiedzUsuńRozśmieszyłaś mnie tekstem, że Twój mąż chciał mieć ogród, a niekoniecznie w nim robić :).
Mój Pieronek niestety nie lubi chodzić po sklepach... Ile się wtedy najęczy... Ale po kwiatki na balkon jeździ chętnie i sam nawet wybiera sadzonki :).
No widzisz, jak to trzeba dobrze słuchać, co facet mówi i nic sobie nie dodawać :). Jak mówi, że chce mieć ogród czy psa, to znaczy tylko tyle, że chce go mieć, a nie, że będzie się nim zajmował! Mając nauczkę z ogrodem, pilnuję, żeby mąż nie zapomniał, że pies nie jest mój, tylko jego, i ja na to zgody nie wyrażałam. Owszem, bawię się czasem z Dżemikiem, ale przypominam mężowi ciągle, że karmić psa, jeździć do weterynarza itd, to on ma obowiązek, ja go nie zamierzam wyręczać. A w sklepach to ja jęczę "chodźmy już do domu" itd :))).
UsuńPracowita pszczółka z Ciebie
OdpowiedzUsuńJa też zamykam w słoiki wszelkie ogrodowe dobra. Nie robię tylko żadnych konfitur i dżemów , bo nikt u mnie nie je. Owoce przeważnie zamrażamy. Miłego lata . Pozdrawiam serdecznie 🌷🌷🌷
Ja nie mam dużej zamrażarki, więc niewiele mrożę, natomiast dżemy i powidła lubimy, a w zimie takie owoce w syropie dodajemy do herbaty. Zaraz do Ciebie zajrzę, wiem że robisz mnóstwo pysznych rzeczy, może się zainspiruję :). Pozdrawiam Cię serdecznie, Marysiu!
UsuńPonad sto litrów wody dźwigane dzień w dzień..... Ten fakt straszny. Trening owszem, ale coś jednostajny. Może wymachy konewką? Nabijam się ciut ciut, by nie utonąć w podziwie. Nie ma jak sadzić przy pieseczku w ogrodzie? Ale jest taras, no i wyszło świetnie. Zasłona okienna z ogórków rewelacja. Dobrze że się odezwałaś ❤️
OdpowiedzUsuńZ tym podlewaniem to nie jest tak najgorzej :). To jest 3 razy dziennie średnio po 7 kursów, w ekstremalnych upałach może trochę więcej, a dzisiaj chłodno się zrobiło i nawet deszcz pokropił symbolicznie, więc wystarczyła tylko jedna tura podlewania. Zielsko już tak nie przyrasta, więc też zapotrzebowanie roślin na wodę stopniowo się zmniejsza. Mam dość poręczną konewkę 5-litrową, kran tuż obok, mąż od czasu do czasu przytarga dodatkowo wiadro z wodą, żeby woda ciut "odstała", ja mam dużo czasu, a teraz w ogóle było trochę urlopu i takie zajęcie się moją dżunglą dobrze mi zrobiło :))). Mieliśmy różne propozycje wyjazdu, a to nad morze, a to nad jezioro, ale szczerze mówiąc nie chciało nam się, zrobiliśmy sobie wczasy pod gruszą. Mąż mówił znajomym, że sprawdzamy, jak to będzie na emeryturze, czy wytrzymamy ze sobą i w ogóle jak to będzie wyglądało :). Bo urlopy to nam się tak znienacka zgrały, my mamy oboje taką pracę, że nie zawsze da się zaplanować. No i w sumie całkiem fajny reset od wszystkiego mieliśmy oboje.
UsuńDoskonale wiem jak pracowity jest ogród. Przynosi dużo radości gdy zbiera się owoce, marzenia i planowanie też jest fajne ale pielenie w pełnym słońcu już mniej. A wyczekiwanie deszczu tego lata to standard. Jedyna korzyść ze ślimaków nie widzę a w tamtym roku było ich bardzo dużo. Wspaniale sobie radzisz.
OdpowiedzUsuńNo tak, przynajmniej ślimaków nie ma w tym skwarze, ale coś za coś... Dziękuję za wizytę i pozdrawiam Cię serdecznie :).
UsuńWOW. Takie warzywa to jest coś. :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie w tym cała rzecz. Większość osób czyta takie pseudo książki i nawet w recenzji piszą, że świetna, że ,,dziennik" Hitlera to coś niezwykłego itp. A to bujda tylko i skok na kasę. Nie sprawdzą nic, nie czytają więcej. Mnie też nie od razu coś tknęło. Jednak jak zacząłęm szukać to tylko jeden przypadek jest, oszustwa, dotyczący takich dzienników dyktatora. Na razie chyba dam sobie spokój z tą postacią. Może kiedyś przeczytam książkę, którą polecasz.
Pozdrawiam!
ttps://mozaikarzeczywistosci.blogspot.com
Ja dzisiaj też nie miałabym ochoty na taką lekturę, czytałam to wiele lat temu. Jeśli chodzi o te "podrabiane" pamiętniki, to niestety masz rację, niektórzy mniej wyrobieni czytelnicy dają się nabrać, i nawet mając informację, że książka jest wytworem wyobraźni autora, wierzą w każde słowo. Trochę to smutne, a nawet może straszne... Pozdrawiam serdecznie!
UsuńTeż w tym roku zaprawiałam ogórki. Zazwyczaj robię kompoty i sałatki, ale mężowi zachciało się ogórków plasterkowanych w occie, więc produkowałam :) W przyszłym roku planuję z czosnkiem i drugie z miodem, bo są pyszne. Dziękuję za przepis - spróbuję :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam ogórki w miodzie, właśnie też zamierzam je zrobić (po raz pierwszy sama), zobaczymy co z tego wyjdzie :).
UsuńJak na wersję mini, to plony i zbiory wyglądają imponująco ;-) Same smakowitości z własnego ogródka to jest to ! A jeszcze jak się robi takie fajne przetwory , to czego chcieć więcej :D Tylko siły i czasu żeby to obrobić ;-)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie !
Czasem sama sobie pluję w brodę - po co mi to było, masa roboty, zysk tak po prawdzie niewielki, no ale jak przyjemnie wyjść rano na balkon i zerwać pachnące pomidorki czy ogórki :). A zbieram codziennie - na nasze potrzeby, łącznie z przetworami, zupełnie wystarcza ta plantacja balkonowa. POzdrawiam serdecznie!
Usuń