Dzisiaj opowiem Wam o książce Lwa Kaltenbergha pod tytułem "Ogień strzeżony", z nieco mylącym podtytułem "Opowieść o Stanisławie Wyspiańskim".
Co do treści - od razu zdradzę, że opisana w niej historia owszem ociera się o Wyspiańskiego, ale jest raczej fantazją autora na temat czasów i ludzi, wśród których żył i tworzył ten artysta, z dość pobieżnymi informacjami na temat samego Wyspiańskiego. Jego sławne nazwisko jest pretekstem do zgrabnie opowiedzianych przez autora historyjek - owszem, osadzonych w ówczesnych realiach i nawiązujących do rzeczywistych wydarzeń, ale niekoniecznie wiarygodnie udokumentowanych.
Żadnych odwołań do źródeł historycznych, poza chyba tylko jedną wzmianką i dwoma czy trzema fragmentami wyglądającymi jak cytaty z ówczesnych gazet bądź listów, ale bez przypisu, więc tak naprawdę to nie wiadomo... Żadnego słowa wstępnego czy posłowia, wyjaśniającego skąd Kaltenbergh czerpał informacje o treści niezliczonych rozmów swoich bohaterów, osób przecież w większości autentycznych. Wspomina natomiast w króciutkiej informacji przy notach biograficznych, że wiele postaci występuje pod fałszywymi nazwiskami, co nasuwa jednoznaczny wniosek, że autor wymyślił nie tylko ich nazwiska, ale i większość wypowiedzi. Przyznaje także, że jedna z głównych postaci występujących w książce jest w ogóle fikcyjna. Powoduje to mętlik w ocenie prawdziwości większości opisanych w książce zdarzeń i podważa autentyczność całej historii. Dla osoby słabo znającej twórczość Wyspiańskiego, nie umiejącej oddzielić prawdy od zmyśleń, cała ta książka staje się fikcją.
Co do treści - od razu zdradzę, że opisana w niej historia owszem ociera się o Wyspiańskiego, ale jest raczej fantazją autora na temat czasów i ludzi, wśród których żył i tworzył ten artysta, z dość pobieżnymi informacjami na temat samego Wyspiańskiego. Jego sławne nazwisko jest pretekstem do zgrabnie opowiedzianych przez autora historyjek - owszem, osadzonych w ówczesnych realiach i nawiązujących do rzeczywistych wydarzeń, ale niekoniecznie wiarygodnie udokumentowanych.
Żadnych odwołań do źródeł historycznych, poza chyba tylko jedną wzmianką i dwoma czy trzema fragmentami wyglądającymi jak cytaty z ówczesnych gazet bądź listów, ale bez przypisu, więc tak naprawdę to nie wiadomo... Żadnego słowa wstępnego czy posłowia, wyjaśniającego skąd Kaltenbergh czerpał informacje o treści niezliczonych rozmów swoich bohaterów, osób przecież w większości autentycznych. Wspomina natomiast w króciutkiej informacji przy notach biograficznych, że wiele postaci występuje pod fałszywymi nazwiskami, co nasuwa jednoznaczny wniosek, że autor wymyślił nie tylko ich nazwiska, ale i większość wypowiedzi. Przyznaje także, że jedna z głównych postaci występujących w książce jest w ogóle fikcyjna. Powoduje to mętlik w ocenie prawdziwości większości opisanych w książce zdarzeń i podważa autentyczność całej historii. Dla osoby słabo znającej twórczość Wyspiańskiego, nie umiejącej oddzielić prawdy od zmyśleń, cała ta książka staje się fikcją.
Źródło |
Zdjęcie obwoluty z internetu - moja książka niestety już jej nie posiada. Na obwolucie narysowany pastelami autoportret Wyspiańskiego.
O książce "Ogień strzeżony" wspominałam już we wpisie poświęconym Toulouse-Lautrecowi (tutaj - klik). W końcowych akapitach umieściłam tam cytat z "Ognia strzeżonego". Dotyczy on Tuolouse-Lautreca, którego Wyspiański podziwiał i miał okazję poznać w czasie swojego pobytu w Paryżu. Fragment ten jest próbką kwiecistego, nieco afektowanego stylu, jakiego często używa Kaltenbergh w swoich opisach postaci i zdarzeń. Jeśli ktoś ma ochotę się z nim zapoznać, to proszę tam zerknąć.
Język i styl pisarski Kaltenbergha są dość specyficzne. Akcja toczy się wartko, wiele jest nagłych zmian tematu, przeskakiwanie z wątku na wątek, mnóstwo obszernych wtrąceń wyobrażających tok myśli jednego czy drugiego bohatera, pomieszanych z opisami odautorskimi, przeplata się to z burzliwymi dialogami różnych osób. Literacko książka jest więc interesująca, wymaga od czytelnika skupienia i niekiedy pewnego wysiłku w nadążaniu za zwrotami w wizji autora.
Ale wróćmy do moich subiektywnych odczuć...
Język i styl pisarski Kaltenbergha są dość specyficzne. Akcja toczy się wartko, wiele jest nagłych zmian tematu, przeskakiwanie z wątku na wątek, mnóstwo obszernych wtrąceń wyobrażających tok myśli jednego czy drugiego bohatera, pomieszanych z opisami odautorskimi, przeplata się to z burzliwymi dialogami różnych osób. Literacko książka jest więc interesująca, wymaga od czytelnika skupienia i niekiedy pewnego wysiłku w nadążaniu za zwrotami w wizji autora.
Ale wróćmy do moich subiektywnych odczuć...
Po lekturze książek o Lautrecu, którym poświęciłam wcześniejsze wpisy książkowe - biografii autorstwa Julii Frey i bardziej może znanego "Moulin Rouge" Pierre'a La Mure'a, nasuwa mi się nieodparcie porównanie "Ognia strzeżonego" do "Moulin Rouge".
Obie te książki to beletrystyka, w niewielkim tylko stopniu oparta na faktach z życia artystów, głównych bohaterów tych opowieści. I tak jak dość krytycznie (co do treści) odniosłam się do "Moulin Rouge", tak samo odbieram "Ogień strzeżony".
Obie książki czyta się dość lekko, ale jeśli ktoś szuka prawdy historycznej, to raczej nie powinien mącić sobie w głowie czytaniem tych akurat pozycji.
Z kolei dla czytelników mniej zainteresowanych konkretami z życia i twórczości Toulouse-Lautreca czy Wyspiańskiego, te książki mogą być całkiem przyjemną i interesującą lekturą, dającą pewne pojęcie o epoce i o tym, w jakich okolicznościach powstawały jedne z największych dzieł malarskich, a w przypadku Wyspiańskiego także teatralnych.
Czyli - forma całkiem zgrabna, ale treść zaliczam do kategorii beletrystyki, a nie historii czy biografii.
Obie te książki to beletrystyka, w niewielkim tylko stopniu oparta na faktach z życia artystów, głównych bohaterów tych opowieści. I tak jak dość krytycznie (co do treści) odniosłam się do "Moulin Rouge", tak samo odbieram "Ogień strzeżony".
Obie książki czyta się dość lekko, ale jeśli ktoś szuka prawdy historycznej, to raczej nie powinien mącić sobie w głowie czytaniem tych akurat pozycji.
Z kolei dla czytelników mniej zainteresowanych konkretami z życia i twórczości Toulouse-Lautreca czy Wyspiańskiego, te książki mogą być całkiem przyjemną i interesującą lekturą, dającą pewne pojęcie o epoce i o tym, w jakich okolicznościach powstawały jedne z największych dzieł malarskich, a w przypadku Wyspiańskiego także teatralnych.
Czyli - forma całkiem zgrabna, ale treść zaliczam do kategorii beletrystyki, a nie historii czy biografii.
Nieliczne w książce ilustracje są niestety tylko czarno-białe. |
Ale przejdźmy do rzeczy, czyli do "Ognia strzeżonego".
Książkę tę kupiłam wiele lat temu, w czasach chyba licealnych, kilka razy próbowałam ją przeczytać, ale jakoś mnie nie wciągała. Szukałam wtedy głównie opisów dzieł plastycznych stworzonych przez Wyspiańskiego - obrazów, rysunków, witraży, a nie wielostronicowych dysput ludzi z jego otoczenia, albo nawet zupełnie nie mających z nim nic wspólnego. W całości przeczytałam ją znacznie później, ale nie byłam zachwycona - interesujących mnie faktów z życia Wyspiańskiego znalazłam w niej jak na lekarstwo. Teraz ponownie ogarnęłam całość - i mimo upływu lat oraz mojego większego dystansu do takiej literatury, nadal książka mnie nie porywa, chociaż obiektywnie rzecz biorąc jest dobrze napisana.
Przede wszystkim - ogromna szkoda, że książka nie zawiera ani jednej barwnej ilustracji! A nieliczne czarno-białe nie dają zupełnie pojęcia o przepięknych dziełach artysty.
Ten post ilustruję więc zdjęciami obrazów Wyspiańskiego z internetu, podpisy podlinkowane do źródeł.
Jeśli sięgnie po tę książkę ktoś mało znający dokonania Wyspiańskiego, to nie bardzo potrafię sobie wyobrazić, co z niej wyniesie. Jakiś mglisty zarys kontekstu jego twórczości, bardziej może w odniesieniu do napisanych przez niego sztuk teatralnych, ale co i jak malował - dla czytelnika pozostaje w większości mglistą tajemnicą. A mnie przecież - z uwagi choćby na profil mojego bloga - ten aspekt interesuje najbardziej.
Pomarudziłam, a teraz przejdźmy do konkretów.
A konkrety są takie: na około 470 stron opowieści, przez pierwszych 100 stron Wyspiański pojawia się gdzieś mimochodem raptem kilka razy, potraktowany niemal jak statysta, postać trzecioplanowa. Dalej jest już trochę lepiej.
Pierwsze skrzypce grają osoby nieznane historykom, a podobno inspirowane jakimiś rzeczywistymi osobami z tamtej epoki. Kto jednak był kim - można się jedynie domyślać. No i ten zupełnie zmyślony Fortunat de Vente, który (mam wrażenie) zajmuje w opowieści Kaltenbergha więcej miejsca niż Wyspiański.
Historia opisana w "Ogniu strzeżonym" zaczyna się w pracowni ojca Stanisława - Franciszka Wyspiańskiego, rzeźbiarza. Do kręgu jego bliskich znajomych należy wielu znanych artystów, między innymi Jan Matejko, który zwrócił uwagę na talent Stanisława i zachęcił go do rysowania. Pojawiają się różne - prawdziwe i fikcyjne - osoby, toczą długie dyskusje o sztuce i kulturze, dające czytelnikowi pewne wyobrażenie o ówczesnych trendach, o epoce, o ludziach, których nazwiska i działania liczyły się wówczas w Krakowie, w Polsce i w Europie. Mamy więc przemycony w długich i czasem nieco skomplikowanych (bo naszpikowanych odniesieniami do zdarzeń historycznych, których autor nigdzie nie objaśnia) dialogach - zarys epoki.
I tak to dalej leci przez kolejne rozdziały.
Stanisław Wyspiański pojawia się na chwilę i nagle znika na całe długie strony, ustępując miejsca innym postaciom i drobiazgowo opisanym historyjkom z życia osób zupełnie z Wyspiańskim nie mających nic wspólnego, nie wnoszącym nic albo prawie nic do opowieści o samym Wyspiańskim. Jest to zaledwie jakieś dalekie tło dla życia i twórczości artysty, tutaj wysunięte na pierwszy plan. Niektóre, całkiem długie, fragmenty z niedowierzaniem czytałam po dwa razy, żeby znaleźć jakiekolwiek powiązanie z Wyspiańskim.
W sumie czyta się to dość przyjemnie, ot taka lekkopółśredniej wagi beletrystyka, ale ja szukam w książce śladów Wyspiańskiego, któremu jakoby autor poświęcił tę opowieść.
Pod koniec studiów Wyspiański wyjechał w artystyczną podróż po Europie, zatrzymując się na dłużej w ówczesnej Mekce artystów malarzy - Paryżu. Kaltenbergh dość sprawnie i ciekawie opisuje ten okres, w którym ukształtował się artystyczny światopogląd Wyspiańskiego i podwaliny jego własnego stylu plastycznego, dość odległego od szkoły Matejki. W tym paryskim okresie narodziła się w nim także wielka miłość do teatru, zaczęły powstawać pierwsze dramaty. Temu działowi twórczości Wyspiańskiego Kaltenbergh poświęca więcej uwagi. Bardzo szeroko opisuje proces powstawania sztuk teatralnych. "Warszawiance" i "Wyzwoleniu" poświęca niemal jedną trzecią część książki. Są to jednak w większości znowu rozmowy, dialogi z fikcyjnymi postaciami, przemyślenia Wyspiańskiego - nie wiadomo jednak na ile są to domysły i interpretacje autora, na ile zaś oparte na dokumentach fakty.
O życiu prywatnym Wyspiańskiego dowiadujemy się raczej niewiele, trochę przemyconych tu i ówdzie informacji.
Jego małżeństwo z prostą chłopką, Teodorą Teofilą Pytkówną, jest potraktowane bardziej marginalnie niż małżeństwo Lucjana Rydla. Jednak to właśnie związek Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną, córką zwykłego chłopa, został upamiętniony przez Wyspiańskiego w jego jednym z najważniejszych dramatów - "Weselu", być może dlatego większą wagę przywiązuje do niego autor opowieści.
Dzieci Wyspiańskiego znamy doskonale z jego licznych, zachwycających pasteli, o których bardzo oszczędnie wspomina Kaltenbergh. Podobnie niewiele jest wzmianek o prześlicznych, secesyjnych rysunkach kwiatów, tak charakterystycznych dla Wyspiańskiego. A przecież nazywano go malarzem dzieci i kwiatów :).
Mam wrażenie, że pan Kaltenbergh chwilami "nie czuje" sztuk plastycznych - ma problem z opisywaniem tej części twórczości Wyspiańskiego, jego obrazów, pasteli, polichromii, witraży, ilustracji. Owszem, dowiadujemy się co nieco na ten temat, ale ja mam stanowczo niedosyt informacji. Jest trochę szczegółów dotyczących prac nad polichromiami w Kościele Mariackim, przy których, na życzenie Matejki, Wyspiański pracował jako student, później u Franciszkanów, ale już o witrażach ledwie tylko gdzieś napomknięto. O projektowanych przez niego całych wnętrzach, kutych balustradach, meblach itd - bodaj ani słowa.
Niekiedy jednak autor ulega rozmarzeniu i bardzo plastycznie, z ogromną fantazją i rozmachem, przedstawia nam proces myślowy artysty, towarzyszący powstawaniu obrazów, fresków czy innych dzieł, podobnie jest w odniesieniu do dramatów. Dla zobrazowania sposobu opisywania przez Kaltenbergha twórczości malarskiej Wyspiańskiego przytoczę tutaj jeden z ciekawszych fragmentów, dotyczący polichromii u Franciszkanów (Wyspiański zaprojektował tam także przepiękne witraże):
Tak wygląda opis pracy Wyspiańskiego przy polichromiach u Franciszkanów - a raczej tak wyobraża sobie Kaltenbergh to, co myślał i czuł wówczas artysta. Jak konkretnie ta praca wyglądała - nic. W tym momencie autor wtrąca króciutki zarys historii kościoła Franciszkanów, po czym zgrabnie, acz nieco nagle, przeskakuje do innych tematów.
Rozdziały poświęcone pracy Wyspiańskiego nad dramatami wyglądają podobnie - jest to w przeważającej mierze zapis rozmów i myśli, nieco mniej faktów. Wprowadzenie fikcyjnych osób jest zabiegiem mającym na celu urozmaicenie tych dialogów i pokazanie w szerszym kontekście okoliczności kulturalnych, politycznych i towarzyskich, w jakich Wyspiański projektował i realizował swoje artystyczne wizje.
Napisane z pasją i dużą wyobraźnią.
W sumie - dobra książka, dla mnie tylko za mało konkretów.
Nie traktujcie tego wpisu jak obiektywną recenzję - to raczej moja bardzo osobista, subiektywna opinia o książce, w której szukałam interesujących informacji o plastycznej twórczości Wyspiańskiego. Jeśli nie macie takich oczekiwań, to książkę mogę polecić jako całkiem fajne czytadło o średnim stopniu trudności, przybliżające nieco epokę i dość ogólnie - twórczość Stanisława Wyspiańskiego.
Ja natomiast za jakiś czas napiszę Wam o innej, bardzo interesującej książce, może mniej fantazyjnie, ale bardziej rzetelnie opisującej życie i twórczość tego artysty.
Książkę tę kupiłam wiele lat temu, w czasach chyba licealnych, kilka razy próbowałam ją przeczytać, ale jakoś mnie nie wciągała. Szukałam wtedy głównie opisów dzieł plastycznych stworzonych przez Wyspiańskiego - obrazów, rysunków, witraży, a nie wielostronicowych dysput ludzi z jego otoczenia, albo nawet zupełnie nie mających z nim nic wspólnego. W całości przeczytałam ją znacznie później, ale nie byłam zachwycona - interesujących mnie faktów z życia Wyspiańskiego znalazłam w niej jak na lekarstwo. Teraz ponownie ogarnęłam całość - i mimo upływu lat oraz mojego większego dystansu do takiej literatury, nadal książka mnie nie porywa, chociaż obiektywnie rzecz biorąc jest dobrze napisana.
Przede wszystkim - ogromna szkoda, że książka nie zawiera ani jednej barwnej ilustracji! A nieliczne czarno-białe nie dają zupełnie pojęcia o przepięknych dziełach artysty.
Ten post ilustruję więc zdjęciami obrazów Wyspiańskiego z internetu, podpisy podlinkowane do źródeł.
Jeśli sięgnie po tę książkę ktoś mało znający dokonania Wyspiańskiego, to nie bardzo potrafię sobie wyobrazić, co z niej wyniesie. Jakiś mglisty zarys kontekstu jego twórczości, bardziej może w odniesieniu do napisanych przez niego sztuk teatralnych, ale co i jak malował - dla czytelnika pozostaje w większości mglistą tajemnicą. A mnie przecież - z uwagi choćby na profil mojego bloga - ten aspekt interesuje najbardziej.
Macierzyństwo - pastel, 1905r |
A konkrety są takie: na około 470 stron opowieści, przez pierwszych 100 stron Wyspiański pojawia się gdzieś mimochodem raptem kilka razy, potraktowany niemal jak statysta, postać trzecioplanowa. Dalej jest już trochę lepiej.
Pierwsze skrzypce grają osoby nieznane historykom, a podobno inspirowane jakimiś rzeczywistymi osobami z tamtej epoki. Kto jednak był kim - można się jedynie domyślać. No i ten zupełnie zmyślony Fortunat de Vente, który (mam wrażenie) zajmuje w opowieści Kaltenbergha więcej miejsca niż Wyspiański.
Historia opisana w "Ogniu strzeżonym" zaczyna się w pracowni ojca Stanisława - Franciszka Wyspiańskiego, rzeźbiarza. Do kręgu jego bliskich znajomych należy wielu znanych artystów, między innymi Jan Matejko, który zwrócił uwagę na talent Stanisława i zachęcił go do rysowania. Pojawiają się różne - prawdziwe i fikcyjne - osoby, toczą długie dyskusje o sztuce i kulturze, dające czytelnikowi pewne wyobrażenie o ówczesnych trendach, o epoce, o ludziach, których nazwiska i działania liczyły się wówczas w Krakowie, w Polsce i w Europie. Mamy więc przemycony w długich i czasem nieco skomplikowanych (bo naszpikowanych odniesieniami do zdarzeń historycznych, których autor nigdzie nie objaśnia) dialogach - zarys epoki.
I tak to dalej leci przez kolejne rozdziały.
Stanisław Wyspiański pojawia się na chwilę i nagle znika na całe długie strony, ustępując miejsca innym postaciom i drobiazgowo opisanym historyjkom z życia osób zupełnie z Wyspiańskim nie mających nic wspólnego, nie wnoszącym nic albo prawie nic do opowieści o samym Wyspiańskim. Jest to zaledwie jakieś dalekie tło dla życia i twórczości artysty, tutaj wysunięte na pierwszy plan. Niektóre, całkiem długie, fragmenty z niedowierzaniem czytałam po dwa razy, żeby znaleźć jakiekolwiek powiązanie z Wyspiańskim.
W sumie czyta się to dość przyjemnie, ot taka lekkopółśredniej wagi beletrystyka, ale ja szukam w książce śladów Wyspiańskiego, któremu jakoby autor poświęcił tę opowieść.
Apollo - witraż |
Pod koniec studiów Wyspiański wyjechał w artystyczną podróż po Europie, zatrzymując się na dłużej w ówczesnej Mekce artystów malarzy - Paryżu. Kaltenbergh dość sprawnie i ciekawie opisuje ten okres, w którym ukształtował się artystyczny światopogląd Wyspiańskiego i podwaliny jego własnego stylu plastycznego, dość odległego od szkoły Matejki. W tym paryskim okresie narodziła się w nim także wielka miłość do teatru, zaczęły powstawać pierwsze dramaty. Temu działowi twórczości Wyspiańskiego Kaltenbergh poświęca więcej uwagi. Bardzo szeroko opisuje proces powstawania sztuk teatralnych. "Warszawiance" i "Wyzwoleniu" poświęca niemal jedną trzecią część książki. Są to jednak w większości znowu rozmowy, dialogi z fikcyjnymi postaciami, przemyślenia Wyspiańskiego - nie wiadomo jednak na ile są to domysły i interpretacje autora, na ile zaś oparte na dokumentach fakty.
Portret artysty z żoną, pastel, 1904r |
O życiu prywatnym Wyspiańskiego dowiadujemy się raczej niewiele, trochę przemyconych tu i ówdzie informacji.
Jego małżeństwo z prostą chłopką, Teodorą Teofilą Pytkówną, jest potraktowane bardziej marginalnie niż małżeństwo Lucjana Rydla. Jednak to właśnie związek Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną, córką zwykłego chłopa, został upamiętniony przez Wyspiańskiego w jego jednym z najważniejszych dramatów - "Weselu", być może dlatego większą wagę przywiązuje do niego autor opowieści.
Dzieci Wyspiańskiego znamy doskonale z jego licznych, zachwycających pasteli, o których bardzo oszczędnie wspomina Kaltenbergh. Podobnie niewiele jest wzmianek o prześlicznych, secesyjnych rysunkach kwiatów, tak charakterystycznych dla Wyspiańskiego. A przecież nazywano go malarzem dzieci i kwiatów :).
Dziewczynka z wazonem z kwiatami, pastel, 1902r |
Mam wrażenie, że pan Kaltenbergh chwilami "nie czuje" sztuk plastycznych - ma problem z opisywaniem tej części twórczości Wyspiańskiego, jego obrazów, pasteli, polichromii, witraży, ilustracji. Owszem, dowiadujemy się co nieco na ten temat, ale ja mam stanowczo niedosyt informacji. Jest trochę szczegółów dotyczących prac nad polichromiami w Kościele Mariackim, przy których, na życzenie Matejki, Wyspiański pracował jako student, później u Franciszkanów, ale już o witrażach ledwie tylko gdzieś napomknięto. O projektowanych przez niego całych wnętrzach, kutych balustradach, meblach itd - bodaj ani słowa.
Niekiedy jednak autor ulega rozmarzeniu i bardzo plastycznie, z ogromną fantazją i rozmachem, przedstawia nam proces myślowy artysty, towarzyszący powstawaniu obrazów, fresków czy innych dzieł, podobnie jest w odniesieniu do dramatów. Dla zobrazowania sposobu opisywania przez Kaltenbergha twórczości malarskiej Wyspiańskiego przytoczę tutaj jeden z ciekawszych fragmentów, dotyczący polichromii u Franciszkanów (Wyspiański zaprojektował tam także przepiękne witraże):
"Wtedy właśnie treść dni wypełniły kwiaty. Ich widzenie nie jest sprawą tylko zewnętrznego dostrzegania kształtu. Kwiat przechodzi tajemnicze przemiany, jak każde życie. Od pączkowania poprzez owocowanie do uwiądu. Można się wedrzeć w tajemnice tego kołowrotu życia rośliny. Można odtworzyć walkę, którą pozornie słaby twór toczy o swoje zakwitnięcie, a potem - z nieuchronną koniecznością śmierci. Rzucanie tylko zewnętrznego wyglądu tego czy innego kwiatu na papier lub płótno byłoby pokrywaniem tragicznych treści retorycznymi frazesami. Trzeba znać strukturę, dostępną widzeniu, każdej cząstki tego żywego stworu.
Ważne jest, że owa przyjęta w świecie zwierzęcym hierarchia gatunków nie obowiązuje wśród roślin. Tylko w salonach i ich przybudówkach ma się pogardę dla kwiatów, którym odjęta jest pieszczotliwa i dbała opieka ręki ludzkiej. Mity i najstarsze klechdy, ornamenty najdawniejszych budowli, zdobniki wyniosłych monumentów i zapadłych w ziemię krypt, podobnie jak i pędzle, i rylce minionych piktorów, nie czyniły różnicy między polnym jaskrem a ogrodowym kosaćcem. Bogactwo ich mowy pozbawionej słowa, mowy barwy i samej doskonałości i wykroju płatków czy harmonii łodyg i uliścienia - to żywa opowieść ciągłego stawania się.
Są nazwy kwiatów niepokojące swoją dźwięczną muzyką imion. Nie wiadomo, ile w tych nazwach jest wyobraźni botaników, a ile tradycji podawanej z ust do ust w czasach, kiedy każde słowo miało wagę jedyna i niepowtarzalną. Kosaciec-iris, dzwonek pokrzywolistny, o dzwoniącej nazwie łacińskiej: Campanula trachelium. Bniec biały - kwiat skromny i nie otwarty - w botanicznej gwarze wabi się pięknie: Melandrium album.
Dramat zaczyna się wtedy, kiedy wiatry albo przymrozki zwarzą, zeszkielecą łodygi i liście. Wtedy w górę - po to, żeby widzieć to dokładnie, trzeba się położyć na ziemi: z tej pozycji widać krzyk rozpaczających kikutów wzbijający się w firmament - wybucha protest przeciwko śmierci.
Tak, poprzez "zielnikowe" studia Stanisława rodzi się nowy upiór, wklęty w świat wegetatywnej ciszy. Przyjdzie czas, w którym najzwyklejsza stokłosa może nabrać symbolicznej wymowy cierpienia, buntu czy walki. Na razie zderzenia tragiczne - rozrostu, życia i śmierci - wśród zeschłych badyli i najbujniejszego, jeszcze nie przeczuwającego zagłady listowia, pomiędzy naiwnymi uśmiechami bratków czy kaczeńców majaczą ledwie dostrzegalne, a już obecne. Goniec katastrofy, która przyjdzie."
Fragment polichromii z kościoła Franciszkanów - bratki |
Tak wygląda opis pracy Wyspiańskiego przy polichromiach u Franciszkanów - a raczej tak wyobraża sobie Kaltenbergh to, co myślał i czuł wówczas artysta. Jak konkretnie ta praca wyglądała - nic. W tym momencie autor wtrąca króciutki zarys historii kościoła Franciszkanów, po czym zgrabnie, acz nieco nagle, przeskakuje do innych tematów.
Rozdziały poświęcone pracy Wyspiańskiego nad dramatami wyglądają podobnie - jest to w przeważającej mierze zapis rozmów i myśli, nieco mniej faktów. Wprowadzenie fikcyjnych osób jest zabiegiem mającym na celu urozmaicenie tych dialogów i pokazanie w szerszym kontekście okoliczności kulturalnych, politycznych i towarzyskich, w jakich Wyspiański projektował i realizował swoje artystyczne wizje.
Napisane z pasją i dużą wyobraźnią.
W sumie - dobra książka, dla mnie tylko za mało konkretów.
Nie traktujcie tego wpisu jak obiektywną recenzję - to raczej moja bardzo osobista, subiektywna opinia o książce, w której szukałam interesujących informacji o plastycznej twórczości Wyspiańskiego. Jeśli nie macie takich oczekiwań, to książkę mogę polecić jako całkiem fajne czytadło o średnim stopniu trudności, przybliżające nieco epokę i dość ogólnie - twórczość Stanisława Wyspiańskiego.
Ja natomiast za jakiś czas napiszę Wam o innej, bardzo interesującej książce, może mniej fantazyjnie, ale bardziej rzetelnie opisującej życie i twórczość tego artysty.
*****
Twoja opinia jest bardzo wnikliwa i rzetelna , zachęcająca do sięgnięcia po książkę. Zaglądam jeszcze na jeden blog - Wandy , która maluje . Bardzo lubię klimat tego bloga , może będziesz miała ochotę zaglądnąć i znaleźć coś interesującego dla siebie. To blog - Różana Pracownia Wandy. Dziękuję za wizyty u mnie , pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńZnam blog Wandy, zaglądam do niej z przyjemnością :). Pozdrawiam serdecznie!
UsuńCiekawa recenzja książki :)
OdpowiedzUsuńBardzo wyczerpująco zrecenzowałas książkę, bardzo lubię twoórczosc Wyspiańskiego, którego podziwiam w Poznaniu i Warszawie. Do książki chyba nie zajrzę, ale podziwiam Twój post.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko.:))
Dziękuję, że zajrzałaś :). Pozdrawiam serdecznie!
Usuńczyli do 3 razy sztuka, czyli 3 razy podchodziłaś do tej książki (ja tak miałam z "Światem Zofii"-która po przebrnięciu Średniowiecza bardzo mi się spodobała i z "Panną z mokrą głową"-której nie dałam rady mimo tych 3 podejść)
OdpowiedzUsuńa mi W. przypomina z facjaty van Gogha trochę (żona z kolei bardzo ma męskie rysy) a twórczość W. wydaje mi się smutna (może to te kolory?)
bardzo ciekawa recenzja, zresztą jak zawsze u Ciebie :))))
Twórczość Wyspiańskiego wydaje Ci się smutna? No nigdy tak nie myślałam, poza niektórymi konkretnymi obrazami. Może jest tam sporo jakiejś melancholii, zadumy, portretowane osoby rzeczywiście chyba nigdy u niego nie uśmiechają się, ale ze smutkiem kojarzą mi się tylko takie obrazy jak na przykład zimowe widoki z okna na kopiec Kościuszki, malowane pod koniec życia Wyspiańskiego - i odbieram je tak głównie ze względu na to właśnie, że był już wtedy przykuty do łóżka i z trudem cokolwiek rysował. Natomiast generalnie jego obrazy są pełne życia, kwiatów, kolorów - i one wywołują u mnie same pozytywne wrażenia :).
Usuńpopatrzyłam na jego obrazy w goolgle i wg mnie to przez same zimne odcienie jakich używa... nie masz takiego wrażenia?
UsuńMoże to kwestia monitora, a może inaczej odbieramy takie barwy, bo przecież tam jest sporo żółci i czerwieni. Większość jego obrazów to pastele, na ogół rysowane na dość ciemnym papierze i tekturze. To powoduje, że obraz jest dość ciemny, kolory zgaszone, bo tło zawsze trochę przebija przez pastel. Poza tym pastele dość szybko tracą intensywność swoich barw. Polichromie z kolei to malowidła na tynkach, które też oddziałują na kolor farb. Może to są przyczyny? Mam albumy, w których są reprodukcje obrazów Wyspiańskiego w dość żywych barwach - czy oddają rzeczywiste kolory, to nie wiem. Nawet nie pamiętam, czy widziałam kiedyś oryginalne prace Wyspiańskiego...
UsuńWspaniale się czyta Twoje wpisy o książkach :) Powinnaś więcej i częściej opisywać swoje doznania książkowe :)
OdpowiedzUsuńJa lubię o książkach pisać, ale zabiera mi to sporo czasu, który mogę przeznaczyć na przykład na rysowanie czy malowanie - więc zawsze jest kwestia wyboru, no bo cóż, doba nie jest z gumy :))) Ale miło, że ktoś chce te moje wynurzenia czytać :)))
UsuńPozdrawiam gorąco!
Bardzo ciekawy, wnikliwy post :) Twoja rzetelność jest ujmująca!
OdpowiedzUsuńBardzo piękna recenzja. Przeczytałam ją jednym tchem. Przyznaję, uwielbiam czytać Twoje posty.
OdpowiedzUsuńA książkę, kupiłam dosłownie za grosze, przesyłka była droższa.
Serdecznie pozdrawiam:)
Na mojej książce jest wybita cena 1600,- zł :)))))
UsuńBardzo ciekawa i szczegółowa recenzja. Rozumiem, że każdy inaczej odbiera to co czyta. Ja nie szukam czegoś specjalnie, konkretnego tematu, czy biografii, wpadam na coś przypadkiem i wtedy poszerzam wiadomości. Ostatnio czytałam taką dość sensacyjną powieść na temat poszukiwań bursztynowej komnaty. Na końcu autor opisuje dokładnie, co jest faktem a co fikcją. Zainteresowało mnie to na tyle, że zaczęłam szukać innych źródeł na ten temat. Sądzę więc, że tutaj będę miała tak samo, najpierw przeczytam powieść(o ile ją znajdę) a potem coś więcej na temat faktów z życia Wyspiańskiego. Pozdrawiam gorąco:)
OdpowiedzUsuńPo "Ogień strzeżony" sięgnęłam, bo przypadkiem trafiłam na artykuł o Wyspiańskim, polecający między innymi inną o nim książkę, zamówiłam ją, ale "Ogień strzeżony" stał u mnie na półce trochę zapomniany, więc zaczęłam od niego. Pisząc ten post byłam już w trakcie czytania tej zamówionej pozycji, szukałam też różnych informacji w internecie, żeby porównać, coś sobie uzupełnić. To wszystko razem sprawia, że wiedza na temat Wyspiańskiego pogłębia się i utrwala, a osoba twórcy staje się pełnowymiarowa i bardziej interesująca :).
UsuńPozdrawiam serdecznie!
Piękne napisałaś!Ja już czytałam...bo Wyspiański to mój ulubiony artysta zaraz albo na równi z Toulouse-Lautrec'kiem i Nikiforem :) Dużo w swoim malarstwie inspirowałam się Wyspiańskim...
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny na blogu -Gosia*
Ja uwielbiam jego pastele, ale jego życiorys znałam dość pobieżnie - teraz nadrabiam zaległości :) Pozdrawiam serdecznie!
UsuńU moich rodziców przez wiele lat wisiały na ścianie reprodukcje różnych obrazów. Wisiał też Wyspiański i jego dzieci. Dzięki temu wpisowi odkryłam, że przez wiele dziesięcioleci żyłam w błędnym przekonaniu, że dziecko w niebieskim kapeluszu to chłopiec. Chłopiec okazała się dziewczynką, a gdyby nie ten wpis pewnie bym tego nawet nie sprawdziła. A tak sprawdziłam i teraz wiem.
OdpowiedzUsuńmargoinitka.pl
O, to bardzo się cieszę, że mój wpis zachęcił Cię do takich poszukiwań :). Ja sama pisząc teksty o książkach o sztuce coraz bardziej zagłębiam się w życiorysy moich bohaterów, szperam w innych książkach, przeszukuję internet i odkrywam wiele zaskakujących mnie faktów. Wciąga mnie to coraz bardziej :).
UsuńZaplanowałam lekturę Ognia po Twojej recenzji.Toulouse-L. i Wyspiański,to artyści,których podziwiam,a niektóre cytaty z Wesela funkcjonują u mnie na codzień,nie traca na aktualności. pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCytatami z "Wesela" też czasem rozmawiamy w domu :). Ja jednak szukam raczej informacji o malarstwie czy innych sztukach plastycznych. "Ogień strzeżony" chyba bardziej ucieszy miłośników dramatu :)
Usuń