sobota, 14 września 2024

Fiński poziom absurdu, humoru i horroru.

Jak widać po ciszy na blogu - miałam wakacje :). No, przyznam, że były to głównie wakacje od bloga, bo jakichś wyjazdowo-urlopowych ekscesów nie było - te są zaplanowane na późnojesienne tygodnie. Od kiedy nie wiążą nas wakacje dzieci w wieku szkolnym - wypady urlopowe odbywamy zwykle wiosną, jesienią, czasem zimą. Lato to co najwyżej wczasy pod własną gruszą, a raczej czereśnią, ewentualnie jedno-dwudniowe wypady. 

Klimat tego lata zdecydowanie nie sprzyjał jakiejkolwiek mojej aktywności, bo ja jestem z zimnolubnych i upały mnie wykańczają (w dodatku takie na zmianę z oberwaniami chmury i temu podobnymi zawirowaniami aury). Niewiele malowałam, w ogrodzie coś tam ledwo podziubałam, ale bez szału, ruszyliśmy tylko trochę z remontem ponad 30-letniego domu... No ale jednak obrazków parę się nazbierało od tego ostatnio pokazywanego, więc powoli będę je tu zamieszczać, na zmianę z wpisami książkowymi, bo mam kilka przygotowanych - i od tego zacznę, czyli dzisiaj będzie głównie o książkach.




Opowiem Wam o kryminalnej trylogii pióra fińskiego autora, którego rodacy okrzyknęli najbardziej inteligentnym spośród fińskich pisarzy. Ekhm... Chyba miałam lepsze wyobrażenie o inteligencji Finów ;). Nie, żeby Antti Tuomainen sprawiał wrażenie mało inteligentnego, ale po takich rekomendacjach spodziewałam się tam jakiegoś niesamowitego polotu, a szczerze mówiąc, poza różnymi wtrąceniami z paru poważnych dziedzin (filozofia, matematyka itp) szału nie ma. Ale zaraz Wam to wszystko szczegółowo wyłuszczę.

Już nie pamiętam, co mnie skłoniło do zapisania sobie książek autorstwa Antti Tuomainena na liście "na później" w Empiku - na pewno czyjaś recenzja, ale teraz już widzę, że za bardzo jej nie sprawdziłam w innych źródłach i jakoś tak bezrefleksyjnie wrzuciłam niedawno trzy tomy do koszyka. Potrzebna mi była lektura lekka i przyjemna, a jednocześnie inteligentna, w jakimś ciekawym stylu, taki przerywnik w poważniejszych książkach, którymi się ostatnio obkładam. No i ciekawa byłam nowych kryminałów, nieznanych mi dotąd autorów. Tuomainen określany jest jako jeden z najlepszych towarów eksportowych Finlandii, zdobywał w swoim kraju liczne laury i nagrody, blurby zapowiadają zabawną i ekscytującą przygodę czytelniczą, zatem z dużą nadzieją sięgnęłam po te książki. Poniewczasie wczytałam się jednak bardziej wnikliwie w recenzje na moim ulubionym portalu "Lubimy czytać" i okazało się, że jednak polscy czytelnicy nie podzielają zachwytu rodaków pana Tuomainena... Widocznie trochę inaczej pojmujemy humor oraz inteligencję ;). No i dla mnie kolejna nauczka, żeby nie rzucać się od razu na trylogie, tylko zacząć od pojedynczej pozycji... No ale dobra, kupiłam, więc jakoś przez to przebrnęłam, nie było najgorzej, chociaż uczucia miałam mieszane...

A zatem:

  • ANTTI TUOMAINEN - " Czynnik królika". Wydawnictwo Albatros, 2023r, str.383.


Bohaterem jest tracący właśnie posadę aktuariusz firmy ubezpieczeniowej, matematyk z krwi i kości, z zawodu i pasji, Henri Koskinen. Chwilę później dowiaduje się, że zmarł jego brat (z którym utrzymywał raczej luźne kontakty), pozostawiając mu w spadku park przygody (nie - rozrywki, jak zawsze powtarza), a także, co ujawnia się kolejną chwilę później, spore długi, co gorsza - zaciągnięte w podejrzanych miejscach. W całej tej historii jest sporo krwawych wątków i mrożących krew w żyłach sytuacji, mamy paru nieboszczyków i zamachy na życie, pościgi i ucieczki, ale... opisane są w taki sposób, że czytelnik zupełnie nie czuje emocji. Doprawdy, bardziej przerażające są opisy zbrodni u staroświeckiej Agathy Christie. Brakuje mi w tej książce opisu wrażeń i przeżyć, emocjonalnych napięć. Ale tak po prawdzie - takie jest chyba założenie autora. Mamy wczuć się w sposób myślenia narratora, który jest jednocześnie głównym bohaterem opowieści. A jest to człowiek wykazujący cechy autystyczne, nieco oderwany od tzw. normalnego życia, przyzwyczajony do szacowania ryzyka w każdej sytuacji, myślący liczbami i wykresami, przeliczający wszystko zgodnie z zasadami statystycznymi i wzorami matematycznymi. Dlatego też tok narracji jest nieco beznamiętny, mamy po prostu krok po kroku szczegółowy zapis suchych faktów.

W pierwszym tomie poznajemy zasady funkcjonowania parku przygody, którego właścicielem i zarządcą stał się niespodziewanie ten oryginalny człowiek. Prawie natychmiast zaczynają się dziać przedziwne rzeczy, nasz bohater wprost z zacisza firmy ubezpieczeniowej, w której spokojnie opracowywał swoje tabelki i wykresy, wpada w wir krwawych porachunków i podejrzanych transakcji, w końcu niechcący sam staje się przestępcą... A wszystko to dzieje się w scenerii gigantycznych urządzeń zabawowych, olbrzymich królików, labiryntów i zjeżdżalni, wśród których szaleją nienasycone dzieciaki. Prawdopodobnie chodziło o kontrastową absurdalność sytuacji, ale jakoś mnie to nie przekonało.

Dość nietypowy jest wspomniany zabieg autora, polegający na beznamiętnym wyliczaniu kolejnych zdarzeń, w zasadzie bez emocjonalnej oceny, tak abyśmy mogli "wejść w skórę" aktuariusza znającego się na liczbach i rachunku prawdopodobieństwa, a nie mającego pojęcia o uczuciach, na przykład o miłości. Bo i taki wątek się pojawia.

Z jednej strony - fabuła przypomina nieco żenujące, słabej klasy absurdalne komedie amerykańskie, ale z drugiej - w pewnym momencie zaczyna to czytelnika wciągać. Zastanawiamy się, jak ten biedak z tego wszystkiego wybrnie, jak poradzi sobie z kłopotami, w które się wpakował i z osaczającymi go przestępcami... A radzi sobie nadspodziewanie dobrze, może trochę dzięki swoim autystycznym cechom i znajomości reguł matematycznych i statystycznych.

Przyznaję, że trochę mnie ta książka zmęczyła, bo to jednak nie moje klimaty. Brak finezji, cała intryga grubymi nićmi szyta... Ale sam przypadek głównego bohatera był na tyle intrygujący, że dałam radę przeczytać do końca.



Moja ocena: 6/10.

*****


  • ANTTI TUOMAINEN - "Paradoks łosia". Wydawnictwo Albatros, 2023r, str.383.



Dalsze dzieje Henriego Koskinena i kolejne kłopoty związane z parkiem przygody i krążącymi wokół przestępcami. O dziwo, drugi tom bardziej mi się spodobał, jakby autor zaczął trochę poważniej traktować czytelnika. Pierwszy tom miał chyba zanęcić, zaintrygować, w drugim mamy mniej wariackich akcji, za to bliżej poznajemy rozmaite problemy organizacyjne, kadrowe, finansowe itd., związane z funkcjonowaniem parku przygody jako przedsiębiorstwa. Długi, problemy z dostawami sprzętu, nieuczciwa konkurencja, kłopoty z pracownikami, do tego mieszający szyki "zmartwychwstały" brat Henriego. Pojawia się wątek rodzinny, nasz bohater (zakochany już pod koniec pierwszego tomu) próbuje ułożyć sobie życie prywatne, a jednocześnie walczy o miejsce firmy na rynku, o odzyskanie zaufania pracowników, przejmuje się kłopotami brata, wpada w kolejne konflikty ze światem przestępczym. Ten tom czytało mi się znacznie lepiej, mniej było słabego absurdu, więcej przemyślanych akcji. Nadal jednak nie wiem, dlaczego uważa się te książki za komediowe. Przy każdym tomie zdarzyło mi się tylko jeden raz roześmiać się na moment. Lubię komizm sytuacyjny i słowny, ale inteligentny. Sam fakt, że narzędziem zbrodni staje się fragment plastikowego zwierzaka, nie bawi mnie ani trochę.

Moja ocena: 7/10

*****


  • ANTTI TUOMAINEN - "Teoria bobra". Wydawnictwo Albatros, 2024r, str.350.



No i tom trzeci przygód aktuariusza w roli właściciela parku przygody. Rozwija się wątek rodzinny, ale oczywiście mamy kolejnego nieboszczyka, walkę z konkurencją, szpiegostwo, rozmaite podchody i pościgi. Strasznie to wszystko rozwlekłe, bohater-narrator drobiazgowo relacjonuje kolejne czynności: wspominając o myciu zębów przed wyjściem z domu, szczegółowo wymienia szczotkowanie trzonowców, siekaczy, dziąseł i tak dalej, czynność po czynności. Mamy dzięki temu zrozumieć psychikę autystycznego aktuariusza, wierzącego w potęgę matematyki, logiki i statystyki. Od czasu do czasu autor wtrąca rozważania o filozoficznych teoriach Schopenhauera i Leibniza, nieustannie mamy do czynienia z rachunkiem prawdopodobieństwa, ekonomią behawioralną i temu podobnymi pojęciami, które stanowią istotny aspekt działań Henriego. Równolegle jednak aktuariusz próbuje być członkiem rodziny, angażuje się w rozmaite szkolne przedsięwzięcia wynikające z podjętej opieki nad pociechami partnerki, w których początkowo nie potrafi się odnaleźć, z czasem jednak zaczyna mu się podobać nowa rola i ludzie, których przy okazji poznaje.


Moja ocena: 7/10.

*****

Próbki stylu "najinteligentniejszego i jednego z najzabawniejszych" pisarzy Finlandii:



Podsumowanie:

Rozumiem pomysł autora na sylwetkę głównego bohatera, te wszystkie dłużyzny, drobiazgowe opisy kolejno wykonywanych czynności, oszczędne operowanie emocjami, ale... mimo wszystko uważam, że lepiej by to wyglądało skompresowane do jednego tomu. Wiele scen trochę przeskakiwałam, bo doprawdy nie mam ochoty czytać o zmianie biegów w samochodzie na każdym skrzyżowaniu w trakcie pościgu po ulicach miasta, czy za każdym razem jak bohater wychodzi z domu - opis wkładania kolejno kurtki, czapki, szalika itd. Poza tym pomysł co do tych szczególnych cech bohatera (autyzm? asperger?) jest interesujący, a intryga kryminalna ciekawa i dość nietypowa, chociaż niektóre momenty były nieco infantylne. Może miały być zabawne - dla mnie nie były. W sumie - dość dobry kryminał lekkiej kategorii, nietypowy, acz nieco nazbyt rozciągnięty na te trzy tomy. I - pomimo tych wtrąconych tu i ówdzie filozoficznych rozważań i rzucanych obficie finansowo-matematycznych terminów, (aspirujących zapewne do miana literatury wyższych lotów) - raczej dla mało wymagających czytelników.



Podobno ma być nakręcony (albo już jest, nie wiem) film na podstawie tych książek. Raczej nie obejrzę.

*****


A teraz newsy z życia domowego. Jak wspomniałam, przerwa w blogowaniu spowodowana była głównie zamieszaniem remontowym. Wiecie - ciągłe sprzątanie, przestawianie sprzętów, latanie po sklepach, bo jednak to czy tamto nie pasuje i nagle trzeba coś dokupić, wybrać, zadecydować czy to damy tutaj, czy jednak tam, panom majstrom picie donieść w upale itd. A remont mamy totalny, to znaczy w różnych pomieszczeniach i również na zewnątrz domu, ale dzieje się to nie naraz, tylko po kolei, bo główny majster jest jeden i się nie rozerwie, a my też nie mamy siły na totalny armageddon i zdecydowaliśmy się na taki rozwleczony nieco, ale dość spokojny, harmonogram prac. Majster znajomy i sprawdzony, więc tym bardziej nie narzekamy. 

Ostatni poważny remont był ćwierć wieku temu, więc nie dało się pewnych rzeczy dalej odwlekać, no i w sumie uzbierało się tego trochę. Tak więc mamy już za sobą remont większej łazienki: wymiana głównych urządzeń i przy okazji trochę kombinacji z uzupełnianiem kafelków, które ogólnie rzecz biorąc były w świetnej formie i szkoda było skuwać, ale tu i ówdzie trochę się zmieniło położenie wanny czy rozmiar brodzika i coś tam się jeszcze ukruszyło w ferworze. Na szczęście mieliśmy zachomikowany mały zapas płytek sprzed ćwierć wieku, kiedy to łazienka była robiona, więc udało się artystycznie połatać powstałe braki. Efekt świetny, chociaż może nie jest to łazienka marzeń i raczej niezupełnie w myśl aktualnych trendów wnętrzarskich (da się wyczuć klimat lat 90-tych ubiegłego wieku, hehehe...), ale mimo wszystko pachnie i lśni nowością, no i koszt wyszedł nadspodziewanie dużo mniejszy, niż zakładaliśmy, co pozwoli na inne szaleństwa remontowe :). 

Następnie zrobione zostały od nowa schody zewnętrzne, a trochę ich jest, bo dom na skarpie. Poprzednie płytki z jakiegoś pięknego, ale nieprzystosowanego do naszego klimatu, hiszpańskiego klinkieru, rozwarstwiły się i pokruszyły przez te lata i swoim wyglądem wołały o pomstę do nieba. Teraz mamy granit, którego żadna zima nie ruszy. Przy okazji zmieniono położenie furtki, co zwiększyło obszar patrolowany przez Dżemika i dało mu lepszy punkt widokowy na ulicę. Oczywiście nie to było głównym celem przeróbki, tylko nasza wygoda, ale przy okazji pies też zadowolony :). 



Dżemik zresztą aktywnie uczestniczył w pracach budowlanych, pilnował pana majstra i nawet osobiście sprawdził czy zasechł już lepik położony w ramach renowacji na dachu garażu (z uwagi na usytuowanie na skarpie, dostęp do tego dachu jest bardzo łatwy z poziomu ogrodu i górnego spocznika schodów - taki rodzaj nieużywanego tarasu)... Ekhm... No tak, to była katastrofa! - albowiem lepik jednak nie zastygł (miał być przykryty jeszcze papą), a piesek z całą swoją radosną energią i 40-kilogramową masą przecwałował wzdłuż i wszerz zasmarowanej połaci... Wcześniej koty też próbowały, ale jako bardziej inteligentne stworzonka tylko nieufnie pomacały to śmierdzące i lepkie czarne i szybko się wycofały... Było jednak konieczne smarowanie kocich łapek masłem, wycieranie, a i tak zdążyły trochę śladów w domu zostawić, na szczęście tylko na płytkach i panelach podłogowych, co dało się łatwo usunąć. Z psem była gorsza przeprawa - najpierw przebiegł jeszcze po świeżo położonych stopniach z jasnego granitu, zostawiając czarne smołowe odbitki łap, a potem uciekał przed pańciem po całym ogrodzie, czego efektem było obklejenie tych zalepikowanych łap trawą i ziemią. Wyglądał, jakby miał puchate kapcie na wszystkich łapach :). No i tym sposobem mieliśmy wszyscy zajęcie na całe popołudnie: syn czyścił benzyną ekstrakcyjną schody, a my z mężem mieliśmy zabawę z myciem Dżemikowych łap (moczenie w oleju, wydłubywanie spomiędzy palców zlepionej smołą trawy i ziemi, wycieranie ręcznikami papierowymi, mycie płynem do naczyń, płukanie, wycieranie... i tak dwa razy, a i tak pies został na noc na dworze, żeby nie upaprał całej chaty z kanapą na czele... Takie to mamy czasem rozrywki.


Balbinka, zwana również Króliczkiem


Z innych atrakcji - zaobserwowaliśmy w tym roku, że nasza księżniczka i największa domatorka, Kocia, jest niestety kotką łowną. I nie interesuje jej drobnica. Sabinka przynosiła za młodu myszy i małe ptaki - rudziki, sikorki itp, ale Kocię interesuje tylko gruba zwierzyna. A więc na przykład - razu pewnego przytaszczyła mi do pokoju (na pierwszym piętrze) żywą srokę. Jak ona z tym sporym ptakiem wtarabaniła się z ogrodu przez dwa pokoje i schody na górę, to nie mam pojęcia. Sroka prawdopodobnie wpadła do ogrodu zimowego, który w lecie pootwierany jest na wszystkie strony i czasem tam jakiś ptak wleci, a z powrotem to już bywa gorzej. Ptak przytargany przez Kocię był nieco zdezorientowany, ale cały i sprawny, bo jak po wyplątaniu go z firanki otworzyłam szerzej okno, to natychmiast wyleciał w kierunku pobliskich drzew.

Inną razą Kocia przyniosła mi na górę rybę z naszego oczka wodnego, takiego czerwono-białego ozdobnego karasia. Ryba była może nie jakaś mega, ale większa od mojej dłoni, więc też trzeba było się trochę wysilić, żeby ją wyłowić z wody i przytaszczyć pańci do pokoju. Ryba jeszcze żyła i nie była jakoś mocno pokiereszowana, więc z balkonu na pierwszym piętrze wykonała - przy mojej pomocy - skok do wody. Chyba przeżyła, bo nie wypłynęła.

Kochane zwierzaki dbają o nasz komfort psychiczny i dostarczają nam nieustannie rozmaitych rozrywek.

Tak więc dzieje się, do tego ogród sam się sobą nie zajmie... To znaczy - jak najbardziej zajmie, ale niezupełnie zgodnie z moją wizją! Ostatnio trzeba było podjąć decyzję o wycięciu dwóch ciężko chorujących drzew (śliwa i jeden lilak), rozpanoszyły się też pod koniec lata choroby grzybowe (moja ukochana 25-letnia azalia pontyjska!) i mączniak (ogromny, chyba 20-letni wiciokrzew japoński!), więc dałam sobie spokój z ekologią i zabrałam się za solidne opryski, no i intensywne wzmacnianie roślin, co wiąże się z nadprogramowymi pracami ogrodniczymi. A jak jeszcze dochodziły te wszystkie zawirowania pogodowe, raz wściekły upał, raz gradobicie i inne atrakcje, to nie miałam już siły ani na malowanie obrazków tak często jak sobie planowałam, ani nawet na blogowanie. Na szczęście to upalne lato już się na dobre skończyło, najpierw nastał przyjemny chłodek, a teraz mamy osławiony niż genueński i deszcz od dwóch dni, więc stopniowo wróciła mi chęć do życia, tworzenia i blogowania :).

*****