Sama się dziwię, że takie coś namalowałam. Nie przepadam za malowaniem architektury, nie przepadam za tak drobiazgowym malowaniem. A tu jakoś tak wyszło... Wciągnęło mnie w te detale.
niedziela, 6 grudnia 2020
Katedra na Wawelu (olej).
wtorek, 24 listopada 2020
Żurawie jeszcze raz.
Anna Mary Robertson Moses (ur. 7 września 1860 , zm. 13 grudnia 1961) − amerykańska malarka.
Przez wiele lat była jedyną liczącą się przedstawicielką sztuki naiwnej w USA. Zaczęła malować w latach 30., w wieku 70 lat. Treścią obrazów były wspomnienia z czasów dzieciństwa, młodości i całego życia spędzonego na farmie. Jej celem było utrwalenie obrazu amerykańskiej wsi i ludzi tam żyjących.
Przez przypadek sprzedała kilka obrazów, które w 1938 przyniosły jej światową sławę. Malowała bardzo intensywnie po 1939 m.in. A Beautiful World, (1948). Swoje życie opisała w autobiografii My Life’s History (1952).
poniedziałek, 23 listopada 2020
Książki o sztuce. Betty Edwards "Rysunek. Odkryj talent dzięki prawej półkuli mózgu".
Cieszy mnie to ogromnie, bo umacnia mnie w przeświadczeniu, że idę dobrą drogą. Ja sama jestem z tego obrazka zadowolona i czuję, że odpowiada on temu, co i jak lubię malować. A lubię przede wszystkim farby olejne, co wielokrotnie już podkreślałam. Mimo więc pewnej sympatii dla akwareli i niedawno poznanych akryli - prawdopodobnie będę malować głównie olejami. Tematyka pewnie będzie różna, ale tonacja raczej spokojna, jak w krwawniku. Obrazy malowane akrylami z panem Tomkiem były ciekawym doświadczeniem, ale ta krzykliwa kolorystyka w niektórych (ogród Mehoffera albo martwa natura z dynią) niezupełnie mi odpowiada. A do własnych tematów to jakoś bardziej mi oleje pasują.
Pierwszą ilustracją do dzisiejszego wpisu jest taki oto skromny szkic pejzażu, wykonany miękkim ołówkiem, metodą negatywową. Był to - a jakże - temat jednej z lekcji w Pracowni OKO (link). I może bym go sobie odpuściła, ale zmieniłam zdanie, kiedy zaczęłam czytać książkę, o której chcę Wam dzisiaj opowiedzieć.
Rysunek nawiązuje do jednego z zalecanych w książce ćwiczeń - rysowania negatywowego. Polega to z grubsza rzecz biorąc na rysowaniu tego, co jest poza głównym obiektem, czyli pustych przestrzeni między elementami tego obiektu i między obiektem a krawędzią kartki. Rysunki i na przykład akwarele malowane tą metodą dają czasem spektakularne efekty. W tym pejzażyku metoda negatywowa została wykorzystana tylko częściowo, we fragmentach - widać to głównie tam, gdzie są trawy podświetlone słońcem, na ciemnym tle wody i drzew. W książce to ćwiczenie jest nieco bardziej skomplikowane, rysuje się na przykład przestrzenie negatywowe krzesła z giętym oparciem.
Ale wróćmy do książek. Otóż, korzystając z podpowiedzi pana Wełny, kupiłam sobie niedawno dwie ciekawe pozycje o sztuce, kreatywności, rozwijaniu swoich talentów:
- Julii Cameron "Droga artysty. Jak wyzwolić w sobie twórcę" (z podtytułem "12-tygodniowy kurs odkrywania i rozwijania własnej kreatywności") oraz
- Betty Edwards " Rysunek. Odkryj talent dzięki prawej półkuli mózgu". Ta książka zawiera opis zaledwie pięciodniowego kursu, po którym każdy jest w stanie narysować w miarę realistyczny autoportret. Serio.
Na podstawie reprodukcji zamieszczonej w książce w pozycji obróconej do góry nogami narysowałam kopię rysunku Picassa z portretem Igora Strawińskiego. Dla ułatwienia rysowałam w podobnym formacie jak reprodukcja w książce. Na rysunek autorka książki daje czytelnikowi mniej więcej godzinę. Ja rysowałam około 10 minut, dość pośpiesznie, bo chciałam szybko sprawdzić co z tego w ogóle wyniknie. Wynikło nawet całkiem nieźle. Rysunek w gruncie rzeczy jest dość prosty. Jeden poważniejszy błąd, który dostrzegłam, jest na twarzy, którą rysowałam na końcu i nieopatrznie włączyłam myślenie (czyli dokładniej - lewą półkulę), niestety, co spowodowało, że narysowałam linię podbródka, której na oryginalnym rysunku wcale nie ma. Zorientowałam się co prawda od razu, ale że rysowałam cienkopisem (a powinnam ołówkiem), to wymazać się nie dało :).
niedziela, 8 listopada 2020
Krwawnik w porcelanowym dzbanku.
Tym razem farby olejne, kolejny przerywnik między akrylami :). Mimo wszystko z farb najbardziej lubię olejne. Nie mogłam więc przejść obojętnie obok tego tematu na stronie Pracowni OKO.
Jak wiecie, od pewnego czasu uczę się malować pod kierunkiem pana Tomasza Wełny i pani Darii Rzepieli, korzystając z udostępnianych przez nich lekcji. Moim najnowszym odkryciem są akryle, którymi wcześniej nie malowałam (chociaż trochę podobne są do znanych mi temper). Powoli oswajam tę technikę, ale do farb olejnych ciągnie mnie zawsze i niezmiennie, więc co jakiś czas po prostu muszę nimi coś namalować :).
Obrazek niby prosty, spokojny, na oko w zasadzie trzy kolory - szarość, zieleń i biel... Skromna wiązanka polnego kwiecia, chwastu poniekąd (chociaż to także pożyteczne ziółko)... Ta skromność i prostota przemówiły do mnie, ale pomyślałam sobie, że może wcale nie będzie tak prosto namalować ten temat i że może to być ciekawe wyzwanie.
Tak wyglądał "model" czyli oryginalny, żywy bukiecik:
Przyznam się, że nie wszystko robię tak jak pan Tomasz. On maluje często palcami, ja nie lubię się aż tak ubabrać, więc unikam takich szaleństw manualnych :). W pewnym stopniu wynika to z tego, że mam pracę zawodową, w której moje ręce powinny wyglądać dość cywilizowanie, a nie zawsze daje się je doprowadzić do idealnego stanu po takiej zabawie. Może spróbuję kiedyś w rękawiczkach nitrylowych. Pan Tomek stosuje też z upodobaniem takie zabiegi jak wydrapywanie, ścieranie szmatką i wymywanie benzyną warstw farby, albo dla kontrastu nakłada farbę bardzo grubo, "kluseczkami" jak to nazywa :). Nie mogę się jakoś do tego przekonać, chociaż faktycznie efekty bywają genialne. Ja maluję płasko, powoli i bardziej precyzyjnie, pan Tomek strukturalnie i bardzo ekspresyjnie, dynamicznie. Jego (i pani Darii) obrazy dzięki temu bardziej "żyją". No w sumie to bym chciała tak malować :). Próbuję czasem robić podobne eksperymenty, ale na razie dość nieśmiało.
Wracam teraz do akryli, ale oleje będą się w ten akrylowy plan pracy od czasu do czasu wplatać. Trochę z tym malowaniem utknęłam, bo... utknęła gdzieś w drodze przesyłka ze sklepu plastycznego, z paroma potrzebnymi utensyliami. Szczęśliwie po dwóch tygodniach się odnalazła, więc mogę działać dalej :).
Jeśli zaś chodzi o technikę olejną, to z lekcji pana Tomasza upatrzyłam sobie do namalowania (podlinkowane): zachód słońca nad morzem, dwór w Komborni (część 1, część 2, część 3), a ostatnio pojawił się ciekawy, "ekspresowy" jesienny pejzażyk z jeziorem. Inne propozycje jakoś mnie nie porwały, a też trzeba powiedzieć, że nie ma ich dużo na stronie Pracowni OKO. Przeważają akwarele (namierzyłam aż około 30, które chciałabym namalować), akryle, pastele olejne, no i różne rysunki - ołówkiem, węglem, tuszem, sangwiną. Moje ukochane oleje niestety w zdecydowanej mniejszości, raptem kilka lekcji :(. Ale nic to, po akrylach chcę jeszcze popracować pod kierunkiem pana Tomka nad akwarelami, jest w czym wybierać, tematów nie zabraknie mi przez długi czas.
A do olejów inspiracje znajdę sobie wokół siebie :).
*****
poniedziałek, 28 września 2020
Ważka.
czwartek, 17 września 2020
Malwy.
Z tych trzech prac najbardziej podoba mi się obraz państwa Darii i Tomasza, chociaż w trakcie lekcji miałam obawy, do czego te eksperymenty doprowadzą - na przykład malowanie akwarelą po akrylach, rzecz niesłychana :))). Ja sobie odpuściłam te akwarele, ale też za dużo dziubdziałam przy tym obrazku, jak to ja zwykle, niestety...
Moje dalsze wrażenia z tych pierwszych doświadczeń z akrylami: początkowo przeszkadzało mi, że te farby nie łączą się tak ładnie z innymi plamami barwnymi na płótnie, jak oleje czy mokre akwarele. Wynika to z błyskawicznego niemal wysychania akryli. Z drugiej strony jednak - nie można mówić, że jest to wada tych farb, tylko taka szczególna właściwość, którą trzeba umieć wykorzystać. I tego właśnie się uczę.
poniedziałek, 7 września 2020
Bodiaki.
Pisałam kiedyś o tym, że malowałam w czasach szkolnych temperami, które uwielbiałam, potem bardzo długo farbami olejnymi, a ostatnio próbuję oswoić akwarele. Ale z akrylami jakoś moje drogi wciąż się mijały. A ponieważ akryle znalazły się w moim "kuferku skarbów", to skorzystałam teraz z okazji, żeby je wypróbować :).
Pierwsze wrażenia: może tempery nie bardzo już pamiętam, ale wydaje mi się, że nierozcieńczone wodą akryle są nieco cięższe, bardziej "maślane" w konsystencji. Trochę bliżej im do farb olejnych, ale oczywiście znacznie szybciej schną, tu nawet nie ma porównania. Olejami malowałabym ten obraz minimum kilka dni, i to pod warunkiem stosowania mediów przyśpieszających schnięcie i nakładając cienkie warstwy farby. Akryle schną w mgnieniu oka, jak na farby wodne przystało. Co czasem jest zaletą, ale trzeba tę właściwość umiejętnie wykorzystać. Malowanie warstwami, nakładanie kontrastowych plam barwnych jedna na drugą, lub tuż obok siebie - wymaga wyschnięcia poprzedniej warstwy, żeby kolory się nie mieszały i nie brudziły nawzajem - w olejach wymagana jest więc anielska cierpliwość.
Przy tym doświadczeniu zrozumiałam nadzwyczajną popularność akryli. Powodem jest szybkość malowania. Olejami maluje się wolniej, bo trzeba wliczyć czas na schnięcie, ale za to można spokojnie wykorzystać ten czas na mieszanie kolorów bezpośrednio na obrazie, co właśnie bardzo mi się podobało w tych farbach. Tak więc każdy rodzaj farb ma swoje szczególne właściwości i trudno deliberować czy któreś z nich są lepsze lub gorsze. Są po prostu inne. Ja na razie akrylami nie jestem oczarowana. Ale muszę namalować kilka obrazów już samodzielnie, to dopiero będę mogła coś więcej powiedzieć o swoich wrażeniach i doświadczeniach.
A co było najważniejsze w tym ćwiczeniu ? - otóż obraz malowaliśmy tylko trzema podstawowymi kolorami. Żadnych tam dodatkowych skomplikowanych odcieni, kilkunastu tubek z gotowymi farbami. Oto moja paleta - żółć cytrynowa, magenta i błękit cyjanowy, plus odrobina bieli dla rozjaśnienia tu i ówdzie:
I to tyle w temacie użytych kolorów :).
Teoretycznie to ja niby wiem, że w zasadzie każdy obraz można namalować tylko tymi podstawowymi kolorami. Z nich tworzy się wszystkie dopełniające i całą resztę. Ale co innego wiedzieć, a co innego - umieć. No dobrze, nawet trochę umiem, ale robić to krok po kroku pod okiem mistrza, to lekcja cenniejsza niż miesiące własnych eksperymentów po omacku.
Efektem lekcji nie jest może wybitne dzieło, bo nie wszystko poszło u mnie zgodnie z planem, ale najważniejsza sprawa, to nabycie pewnej wprawy w łączeniu kolorów. Często korzystamy z gotowej palety farb, frustrując się, kiedy brakuje nam odpowiedniego odcienia, zamiast przyłożyć się do szukania własnych mieszanek. W sumie to najlepiej by było powtórzyć to malowanie bodiaków raz jeszcze i w ogóle częściej korzystać z ograniczonego zestawu barw. Oczywiście niektóre odcienie ciężko jest uzyskać z tych trzech podstawowych w domowych warunkach, kiedy stoimy z pędzlem w dłoni przed sztalugą, bo chcemy mieć ten konkretny odcień zaraz-teraz-już-natychmiast, a nie kombinować ile atomów cyjanu i żółci dodać do magenty, żeby uzyskać to o co nam chodzi... Ale w każdym razie - warto próbować, eksperymentować, bo w ten sposób dochodzi się do pewnej biegłości w tworzeniu pożądanej kolorystyki na własnym obrazie.
A tutaj oryginał, czyli zdjęcie obrazu Jana Stanisławskiego. W sumie to musiałabym zobaczyć go kiedyś na własne oczy, bo na zdjęciach w internecie każda wersja ma nieco inną tonację, na jednych zdjęciach przewaga błękitów, od turkusów po fiolety, na innych wybijają żółcienie w różnych odmianach, od limonkowych po pomarańcze. Tutaj akurat bardziej granatowo-fioletowa.
Uwielbiam takie obrazy: swobodna, dzika łąka, dużo światła, wyraźne kontrasty między refleksami słonecznymi i głębokimi cieniami, nasycone kolory natury. Sama mam problem z malowaniem w ten sposób, mam skłonność do zacierania ostrej granicy między światłem i cieniem, między plamami poszczególnych barw. Dlatego moje obrazki bywają zazwyczaj nieco rozmyte, zamglone, pastelowe, monochromatyczne, płaskie... Nie do końca jestem z tego zadowolona, więc uczę się malować inaczej, odważniej, oddzielonymi wyraźnie akcentami kolorów i światłocieni. A uczyć się trzeba od najlepszych :).
Oryginalny obraz Stanisławskiego to olej na płótnie (dokładnie płótno na tekturze) o wymiarach 30x40cm, a więc wcale nie tak duży, jak się wydaje :). W takim też rozmiarze jest mój obrazek, z tym że namalowałam go akrylami, tak jak pokazywał to pan Tomasz.
A tutaj screen ekranu z końcówki lekcji - zestawienie zdjęcia oryginalnego obrazu Stanisławskiego z akrylową wersją pana Tomasza Wełny i pani Darii Rzepieli. Zwróćcie uwagę na tonację, znacznie cieplejszą niż na zdjęciu, które pokazałam wyżej. Malowaliśmy według tej poniższej wersji, więc kolory są jaskrawsze.
Moje dzieło ma się do tego chyba nie najgorzej, ale nie to jest najważniejsze, tylko nauka :). Obraz Stanisławskiego był tutaj jedynie pretekstem do ćwiczeń w zakresie łączenia kolorów, ta lekcja naprawdę dużo mi dała.
Temat bodiaków w słońcu jest jednak tak urokliwy, że pewnie popełnię jeszcze obraz z tym motywem. Chciałabym z natury, ale to już raczej nie w tym roku, lato się kończy i bodiaki raczej przekwitły. A może próba kopiowania któregoś z innych obrazów Stanisławskiego...? A może te same bodiaki, ale olejami...?
![]() |
Moja wersja bodiaków :). |
piątek, 4 września 2020
Geometryczny rysunek według Eschera.
Grafiki Mauritsa Cornelisa Eschera zawsze mnie fascynowały, więc ucieszył mnie ten temat, ale zrobiłam to po swojemu - dodałam kolory (w oryginale to jest grafika czarno-biała).
Wiele jego rysunków na pewno kojarzycie - te z wodą płynącą pod górę albo z ludźmi, którzy idą po schodach w górę a jednocześnie w dół, rozmaite wersje wstęgi Mobiusa, grafiki stwarzające rozmaite optyczne złudzenia. Kilka przykładów poniżej, reszta na przykład tutaj:
A tak wygląda fragment oryginalnej grafiki Eschera, według której rysowaliśmy nasze jaszczury pod kierunkiem pana Tomasza Wełny:
Escher robił te grafiki w epoce przedkomputerowej, więc chylę czoła przed jego dokładnością, jubilerską wręcz precyzją. U mnie jest zaledwie kilka jaszczurów, a widziałam, jak z każdym kolejnym elementem zaczyna się to rozjeżdżać, elementy nie wpasowują się idealnie, bo gdzieś tam ołówek o włos się przesunął, szablon przekręcił się o jakieś mikrony...
Może nie było to jakieś wyjątkowo twórcze zajęcie, ale zabawa była całkiem fajna, no i przypomniała mi, że przy rysunku nie należy się śpieszyć, trzeba dbać o detale. Im bardziej się przyłożę, tym lepszy efekt :).
wtorek, 25 sierpnia 2020
Myszolek.
Obrazek z myszką narysowałam kredkami Polychromos firmy Faber Castell. Mój zestaw składa się z 36 sztuk, użyłam ponad połowę z posiadanych kolorów. Plus kilka akcentów białego żelopisu :).
Sam rysunek bez passe-partout i ramki jest w rozmiarze A4 (około 20x30cm).
Oprócz wspomnianych Polychromosów mam drugi zestaw kredek - 34 sztuk firmy Mont Marte. Wiele odcieni się nie pokrywa, więc mam w sumie do dyspozycji 70 kolorów, a nawet te podobne z obu zestawów dają inny efekt, o czym kiedyś jeszcze będzie mowa... Łączenie ich jednak w jednym rysunku to operacja dość ryzykowna, o czym wspominałam już we wpisie z pieskiem i motylkiem.
Planuję taki bardziej techniczny post dla zainteresowanych, tam bardziej szczegółowo opowiem o moich doświadczeniach z kredkami tych dwóch firm.
W zestawie firmy Mont Marte są farbki akwarelowe, akrylowe i olejne - po 12 kolorów każdego rodzaju, kredki (34 szt), pastele olejne (aż 54 szt!), markery (42 szt), kilka pędzelków, ołówki, gumka, temperówka... Istny Sezam :). Samo opakowanie jest fantastyczne, ta śliczna drewniana walizeczka z piętrowymi wkładami przyda się pewnie jeszcze długo później do przechowywania farb lub akcesoriów.
![]() |
Kolory, jak zwykle u mnie, mało realistyczne na zdjęciu... |
Część tych ślicznych rzeczy z "cudownej skrzyneczki" traktuję jako uzupełnienie moich zapasów, bo akwarele, farby olejne czy wspomniane kredki już posiadam, ale po pierwsze - wiadomo, że tego nigdy nie jest za dużo ;), a po drugie - na przykład nigdy nie malowałam akrylami! Dacie wiarę? Malowałam w swoim życiu całkiem sporo olejami i ostatnio trochę akwarelami, ale akryle jakoś mnie ominęły. Dawno, dawno temu bardzo lubiłam tempery i wyobrażam sobie, że akryle to jest trochę podobna technika, no więc oto okazja do spróbowania sama do mnie przyszła :).
![]() |
Tak wygląda tylna strona opakowania "zewnętrznego" mojego zestawu. |
Przyznam, że trochę mnie ten piękny prezent oszołomił, bo najważniejszy w nim był chyba ukryty przekaz: maluj, kobieto, rysuj i twórz! Bo u mnie to zawsze tak - myślę sobie, że może machnęłabym jakiś obrazek, chętnie coś bym namalowała, narysowała, no ale przecież trzeba posprzątać, ugotować, uprać, przeplewić ogród, poprzycinać krzaki itd... nie wspominając o pracy zawodowej, która nie zawsze kończy się o 15tej - i potem nagle brakuje czasu na obrazki... Czas to zmienić, ustawić nowe priorytety!
Obrazki ze zwierzakami zostały tymczasowo oprawione, takie ramki były akurat w domu, znalezione przy okazji poremontowych porządków :). Do wystroju jednak średnio pasują, więc zostaną zmienione lub przemalowane.
Albo, jak to czasem bywa... przyzwyczaimy się :).
Pod poprzednim wpisem z orientalnymi akwarelkami pisałam w komentarzach, że swoje obrazki zazwyczaj albo chowam do szuflady, albo (częściej) wyrzucam, bo nie jestem z nich zadowolona, albo rozdaję. Na ścianach mojego domu prawie nie ma moich prac.
W młodości rozdawałam właściwie niemal wszystko, co stworzyłam. Potem była długa przerwa w twórczości, a teraz maluję tylko do szuflady (lub kosza).
No i tak sobie to ostatnio przemyślałam, że może powinnam zmienić podejście. Wróciłam do malowania i rysowania po długiej przerwie - i robię to coraz częściej. Do emerytury coraz bliżej, to może być mój pomysł na życie. Właściwie to od dawna miałam taką wizję i w sumie to nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła spokojnie, na "cały etat" malować :). Więc zaczynam się tymi moimi obrazkami otaczać, wyciągam je zza szaf i z szuflad, oprawiam, wieszam na ścianach...