poniedziałek, 1 grudnia 2025

Blogowanie i grudniowe święta.

Śnieg u nas krótko był, ale się zbył, szaro się zrobiło, na szczęście słoneczko zagląda, więc nie jest jakoś szczególnie ponuro. Największym kłopotem jest błoto, nosi się do domu, bo Dżemik biega w tę i z powrotem rozemocjonowany i jak wpada do domu to trudno nad tym zapanować. Z trawnika przez te jego galopady niewiele zostało, zobaczymy czy trawa na wiosnę odbije, czy trzeba będzie dosiewać. O Dżemiku będzie jeszcze pod koniec wpisu ;).

Ostatnio rozmyślam nad pewnymi (kolejnymi) zmianami w mojej aktywności internetowej, a konkretnie rozważam założenie sobie kont na IG i FB (chociaż nie raz się zarzekałam, że nigdy więcej). Ale tak na marginesie - właśnie zauważyłam, że w listopadzie minęło 10 lat mojego bloga :). Z tym, że jest to mój trzeci już blog, a pierwszy założyłam chyba ze 20 lat temu, dokładnie nie pamiętam. Zaczęłam od bloga typowo robótkowego - najpierw długo były hafty, potem dzierganie na drutach. Potem trochę mnie znudziło - zarówno hafty i druty, jak samo blogowanie, więc blog zamknęłam. Potem był kolejny, gdzie był misz-masz robótkowo-obrazkowo-książkowy. Ten blog mam zapisany w archiwum, tamten pierwszy całkiem skasowałam...




No i tak trochę à propos tych rozmyślań nasunął mi się temat, który był też niedawno poruszany na kilku znanych mi blogach: kontakty i relacje internetowe. Przez wiele osób uznawane są za powierzchowne, takie trochę na pokaz, udawane, nieszczere i nieco sztuczne. Nasze blogowe środowisko to jednak odrobinę inna sfera niż większość mediów społecznościowych, ograniczających się do krótkich i szybkich komunikatów. Niektórzy twierdzą co prawda, że blogosfera jest anachroniczna, widać to zresztą po stopniowym zaniku tradycyjnych blogów od paru lat. Ale właśnie tutaj, na blogach, budujemy całkiem fajne i bliskie relacje z innymi uczestnikami - blogerami i czytelnikami. Tutaj czas płynie nieco wolniej, wpisy i komentarze są obszerniejsze, a to sprzyja budowaniu bliższych emocjonalnych więzi. To trochę jak różnica między pogawędką ze znajomymi w kawiarni, a pośpieszną wymianą komunikatów o zdrowiu i pogodzie w tramwaju. Facebook kojarzy mi się ze słupem ogłoszeniowym w ruchliwym miejscu - ogłoszenia i afisze co chwila naklejane jedne na drugich, mało kto studiuje je szczegółowo i z namysłem.

Jako introwertyczka cenię sobie kontakty internetowe za pewien luz i zarazem jednak za możliwość utrzymania lekkiego dystansu. Nie lubię wchodzić w bardzo bliskie relacje z osobami, które znam krótko, nie angażuję się łatwo w przyjaźnie, nie rozmawiam z każdym o wszystkim. Chronię swoją prywatność, piszę na blogu o moich zwierzakach czy ogródku, o literaturze czy moich obrazkach, ale bardzo rzadko napomykam o rodzinie, nie pisałam dotąd nic o mojej pracy, nie wdaję się w dyskusje polityczne, a w zasadzie to - chyba w żadne, zwłaszcza o cięższym gatunku, że tak to ujmę. Z powyższych powodów nie mam konta na Fb (miałam, nie podobało mi się), nie mam WhatsAppa i temu podobnych komunikatorów i zabieraczy czasu. Nie odczuwam potrzeby brania udziału w życiu innych osób, sama zawracam im głowę tylko jak jest to niezbędne. Potrafię zająć się sobą i nie nudzę się, bo nudzą się tylko nudni ludzie. Żebym została dobrze zrozumiana - nie jestem odszczepieńcem, pustelnicą, eremitką, mam grono blogowych koleżanek, z którymi utrzymuję stały kontakt, jak jest taka potrzeba to angażuję się tu i ówdzie w pomoc itp., ale generalnie - zachowuję umiar w aktywności towarzyskiej. Może za to - zawarte bliższe relacje bardziej szanuję i są to więzy mocniejsze i trwalsze.

Blog jest miejscem publicznym, ogólnie dostępnym, a że nie mam skłonności do ekshibicjonizmu, to nie wszystko dla wszystkich - taką mam zasadę, w realnym życiu zresztą też. Natomiast jako czytelniczka zaglądam na rozmaite blogi, wybieram te, których zawartość mi odpowiada, na niektórych się udzielam i komentuję, inne tylko czytam i to też niekoniecznie systematycznie. Jeśli nie zgadzam się z autorem, to rzadko angażuję się w dyskusje, o niektórych tematach w ogóle nie rozmawiam w necie, bo nie wydaje mi się, żeby blog był odpowiednim miejscem do poważnych i głębokich dysput na tematy zasadnicze, przekonywania kogoś o diametralnie odmiennych poglądach do swoich racji. Zresztą, po paru doświadczeniach, kiedy nawet próbowałam włączyć się do dyskusji (w różnym czasie i na bardzo różne tematy), utwierdziłam się w tym przekonaniu. Za mało czasu, za mało miejsca itd., a jak jeszcze włączy się kilka osób, to robi się chaos, ciężko czasem się przebić i wyczerpująco uzasadnić swoje stanowisko. Nie mam przekonania, że wszystko wiem najlepiej, a nawet jak na jakiś temat wiem, to wcale nie muszę nikogo o tym przekonywać. A po drugie - stresów i napięć mam dosyć w pracy, a tutaj ma być fajna odskocznia. Jestem, jak to się teraz modnie określa, osobą wysoko wrażliwą, więc często odczuwam przebodźcowanie, potrzebuję wtedy ciszy i spokoju, oderwania się od codziennego zgiełku.

Blog jest dla mnie miejscem na relaks, odpoczynek, miłe spędzanie czasu. O polityce czy kwestiach ekonomicznych czytam i dyskutuję w innych miejscach, dawniej nawet byłam bardzo zaangażowana, teraz jest pora na wyciszenie. Ja w ogóle oddzielam takie rzeczy - praca to praca, dom to dom, blog ma określone przeze mnie swoje przeznaczenie. Ja mam naprawdę ciekawe życie i nie na każdym odcinku muszę być nadaktywna. Tutaj ma być miło, taka emocjonalna strefa SPA :). Najchętniej więc zaglądam na blogi kociarzy i innych zwierzolubów, pasjonatów ogrodnictwa (chociaż sama słabo się na tym znam, ale lubię czytać opowieści ogrodnicze), no i rozmaitych twórców, plastyków, rękodzielników itd. A czasem trafi się ktoś, kto po prostu swoją opowieścią mnie urzeknie, zaciekawi, no i buduje się jakiś rodzaj przywiązania i sympatia. Odwiedzam też chętnie blogi wszechstronne, prowadzone przez osoby lubiące zarówno literaturę, podróże, gotowanie, jak i majsterkowanie czy inne aktywności - i po prostu interesująco o tym opowiadające. Rzadko powstaje z tego jakaś bliższa relacja na gruncie pozablogowym, ale z czasem zaczynam traktować taką osobę jak kogoś realnie znajomego, przeżywam jej emocje, radości i smutki, ciekawi mnie dalszy ciąg jakiegoś opisywanego wydarzenia, martwię się, jeśli ten ktoś znika, nie daje znaku życia. 

I - żeby nie było, że jakaś wredna jędza ze mnie - oczywiście to moje dystansowanie się od pewnych spraw nie ma nic wspólnego z sympatią lub jej brakiem, bo - nawet pomimo braku silnych więzi - bardzo lubię wiele osób, zarówno moich czytelników, jak i blogerów, do których sama zaglądam. Trochę to wszystko skomplikowane, a na pewno nie zero-jedynkowe. 

Jak porównuję te relacje z tymi, które mam w "prawdziwym" życiu, to różnice są niewielkie. W realu też nie mam psiapsiółek od serca, z którymi spotykałabym się kilka razy w tygodniu na plotki, nie wydzwaniam ustawicznie do nikogo z bzdetami, żeby wypytywać co robi i opowiadać co gotuję na obiad albo jaki ciuch właśnie kupiłam itd. I nie lubię, jak ktoś mnie próbuje osaczyć swoją nadaktywnością i narzucającą się taką powierzchowną niby-przyjaźnią. Miło, jeśli ktoś o mnie pamięta, ale tak bez przesady i oczekiwań ponad moje chęci. Owszem, jest grupka bliskich znajomych, z którymi spotykamy się częściej, wiemy co się u nich dzieje, wspieramy się, przeżywamy wspólnie rozmaite sprawy, ale u nas to mój mąż jest specjalistą od utrzymywania codziennych i bliskich kontaktów, ja się udzielam znacznie mniej. On - gaduła z ADHD, po spotkaniach ze znajomymi czasem pyta mnie "a co tam u nich właściwie...?" - bo mój mąż nie ma trybu słuchania, ciągle gada, a ja przeciwnie, zgodnie z zaleceniem Sokratesa, więcej słucham niż mówię ;). Trochę się pewnie to i owo zmieni, jak zamknę firmę i wreszcie będę miała więcej czasu i pewnie też więcej chęci na spotkania z ludźmi (teraz mam ich sporo w pracy, a to też są często relacje zawodowo-prywatne). 

Mam już konkretne plany społecznych aktywności emeryckich, w tym także internetowych, stopniowo Wam o nich opowiem, jak coś się zacznie krystalizować. Planuję m.in. uaktywnić moje zapomniane nieco konto na portalu "Lubimy czytać"... Pewne zdarzenie dało mi sygnał, że wszechświat tego ode mnie oczekuje :) - opowieść o tym będzie wkrótce. No i w związku z tym wszystkim rozważam też tego nieszczęsnego fejsbuka, którego tak nie lubiłam. Zmian zresztą stopniowo będzie więcej...

********

Obiecałam ostatnio wrzucić zestaw grudniowych świąt, żeby można było interesująco zapełnić sobie miesiąc. We wcześniejszym wpisie były okazje listopadowe, tam było więcej tych kulinarnych, ale i w grudniu coś się znajdzie, chociaż zagęszczenie okazji w zasadzie dopiero gdzieś od połowy miesiąca.

Nietypowe święta w grudniu:

  • 2 grudnia -  Dzień Placków 
  • 3 grudnia -  Światowy Dzień Majsterkowicza
  • 4 grudnia -  Światowy Dzień Ochrony Dzikich Zwierząt
  • 4 grudnia -  Dzień Kostki do Gry
  • 5 grudnia -  Dzień Sztucznego Futra
  • 5 grudnia -  Światowy Dzień Gleby
  • 6 grudnia -  Dzień Anioła
  • 9 grudnia -  Międzynarodowy Dzień Medycyny Weterynaryjnej (kwiatek dla ulubionego weta?)
  • 9 grudnia -  Dzień Lamy
  • 10 grudnia - Międzynarodowy Dzień Praw Zwierząt
  • 11 grudnia - Dzień Tanga
  • 11 grudnia - Międzynarodowy Dzień Gór
  • 12 grudnia - Dzień Guzika
  • 12 grudnia - Dzień Gwiazdy Betlejemskiej (Poinsecji)
  • 13 grudnia - Światowy Dzień Skrzypiec
  • 14 grudnia - Dzień Małpy
  • 14 grudnia - Międzynarodowy Dzień Palenia Świec
  • 15 grudnia - Dzień Herbaty
  • 16 grudnia - Dzień Polewania Wszystkiego Czekoladą
  • 17 grudnia - Dzień Bez Przekleństw
  • 17 grudnia - Ogólnopolski Dzień Rozmów Twarzą w Twarz
  • 17 grudnia - Dzień Syropu Klonowego
  • 18 grudnia - Dzień Pieczonego Prosiaka
  • 19 grudnia - Dzień Wiecznie Zielonych Roślin
  • 19 grudnia - Dzień Owsianej Babeczki
  • 20 grudnia - Dzień Ryby
  • 20 grudnia - Dzień Sangrii
  • 21 grudnia - Dzień Orgazmu
  • 21 grudnia - Światowy Dzień Pozdrawiania Brunetek
  • 22 grudnia - Dzień Piernika
  • 24 grudnia - Dzień Raju
  • 24 grudnia - Dzień Ajerkoniaku
  • 26 grudnia - Dzień Cukrowej Laski
  • 27 grudnia - Dzień Keksa 
  • 28 grudnia - Międzynarodowy Dzień Pocałunku
  • 28 grudnia - Dzień Gry w Karty
  • 30 grudnia - Dzień Serka Wiejskiego
  • 31 grudnia - Dzień Bez Bielizny
  • 31 grudnia - Sylwester

Wyróżniłam pogrubieniem święta "spożywcze" (oprócz tak oczywistych jak Boże Narodzenie czy Sylwester). Ale inne okazje też można wykorzystać do dobrej zabawy.


Ponieważ najbliżej jest Dzień Placków, to wyjaśnię trochę o co chodzi. Otóż nam się to kojarzy w pierwszej kolejności z plackami ziemniaczanymi. Ale Święto Placków Ziemniaczanych było 13 listopada! Natomiast tutaj chodzi o różnego rodzaju placki z ciasta, smażone na głębokim tłuszczu. Co kraj to obyczaj, więc na świecie wersji jest wiele, czasem jest to znane nam doskonale ciasto drożdżowe z mąki pszennej, czasem z jakiegoś innego rodzaju mąki, najczęściej z nadzieniem - mięsnym, owocowym czy jeszcze jakimś innym. Zalicza się do tego także każdy rodzaj tempury, czyli cokolwiek jadalnego zanurzonego w cieście i usmażone na głębokim tłuszczu. U nas chyba najbardziej popularne są racuchy, czyli ciasto zbliżone do naleśnikowego, wymieszane z pokrojonymi jabłkami i oczywiście usmażone.



dzisiaj do herbaty ciasteczka z różnymi nasionkami i orzechami,
 ale we wtorek będą już porządne racuchy!


Nawiązując do powyższego zdjęcia rozwinę temat i jako ciekawostkę opowiem Wam jeszcze o tym oto ciekawym znalezisku:


Jakiś czas temu zamarzył mi się serwis do herbaty z bolesławieckiej ceramiki. Dawniej mi się ta ceramika zupełnie nie podobała, ale człowiekowi się zmienia na stare lata... I tak stopniowo, od niechęci, doszłam do etapu pożądania :). No ale wiadomo, to kupę kasy kosztuje, a herbatę w końcu przecież mam w czym pić, a nawet i gościom bardziej elegancko podawać, więc chociaż chodziło to za mną, to traktowałam temat raczej jako fanaberię, którą zrealizuję może jak wygram w Lotto (z tym że nie gram, więc trochę by było trudno). No i któregoś dnia, robiąc porządki w graciarni mojego męża, trafiłam na jakieś duże i ciężkie pudło, zawinięte dodatkowo w folię, trudno było ot tak zajrzeć. Zapytałam męża co tam jest, on na to, że nie wie, to chyba pudło po ekspresie do kawy, a co tam jest to sam już nie pamięta, pewnie jakieś rupiecie. Pominę tu dalsze dywagacje i domysły, w końcu zaczęłam to rozwijać, bo może kupa śmieci do wywalenia, no i się okazało, że to cały, przepiękny serwis herbaciany z Bolesławca, w moje ulubione stempelki i pawie oczka! Duża patera, dzbanek z podgrzewaczem, mlecznik, cukierniczka, 6 filiżanek z podstawkami i talerzyki deserowe. No cudo! Prawie w szoku byłam. Ech, ci faceci... Mąż dostał to dawno temu od kontrahenta na koniec dobrej współpracy, ale pomyślał sobie, że zostawi pakunek tak jak jest, bo w domu chyba to niepotrzebne, a może się nam kiedyś przyda na jakiś prezent dla kogoś... no i w końcu kompletnie o tym zapomniał. Coś mi tam wtedy nawet  mimochodem wspomniał, że dostał jakąś ceramikę, no ale wiecie - JAKĄŚ ceramikę, hmmm... No, naprawdę...

O Bolesławcu będzie tu jeszcze coś kiedyś na blogu, a o całkiem innym marzeniu, które się też dość zaskakująco niedawno w pewnym sensie zaczęło spełniać, opowiem już wkrótce...

********

A już całkiem na koniec tego wpisu pewna historyjka z życia zwierząt i zupełnie nieudane zdjęcie Dżemika z wielbicielką:




Cyknęłam to pośpiesznie z balkonu, ale psy były w ciągłym ruchu i nie mogłam ich sensownie złapać. Próba zbliżenia się na poziomie ogrodu skutkowała paniczną ucieczką wielbicielki, więc tylko tak mi się udało, oczywiście niewiele tam widać, ale chciałam Wam pokazać skalę. Na zdjęciu widoczne są dwie plamy - ta duża to oczywiście Dżemik, a ta mała przed jego pyskiem to wielbicielka, zwana przez nas Pipcią.

Sytuacja jest trochę irytująca, a trochę zabawna. Pipcia mieszka kilka domów dalej, ale jako malutki piesek biegający po podwórku, łatwo ucieka przez jakąkolwiek dziurę. Teraz ma prawdopodobnie cieczkę, bo pod jej domem wysiaduje ciągle zakochany biały pies średniej wielkości. Ale Pipcia Białego nie chce, natomiast zakochała się nie wiedzieć czemu w Dżemiku. I nagle zaczęła się pojawiać w naszym obejściu. A za nią - biały kawaler. Pipcia to nic, Dżemikowi nawet przypadła do gustu i ucieszył się taką niespodziewaną atrakcją, ale rywala już nie zniósł, no i zaczęły się awantury. Nasze ogrodzenie nie jest jakieś super szczelne ze względu na koty, żeby mogły swobodnie wchodzić i wychodzić. A Pipcia jest wielkości kota, więc bez problemu przechodzi pod siatką albo między tralkami. Nie wiedzieliśmy tylko, jakim cudem ten dość spory biały pies do nas wchodzi, ale wiecie - miłość nie zna granic. Jak  zrobił się jazgot w ogrodzie i mąż poszedł na interwencję, to okazało się, że Biały to niezły zawodnik - po prostu wskoczył na siatkę, po niej wdrapał się do góry i przeskoczył na drugą stronę. Prawdopodobnie tak samo wskakuje do nas. Jak Białego nie ma, to Dżemik z Pipcią bawią się, biegają po ogrodzie. Afera się robi jak pojawia się Biały, a niestety nie wiadomo czyj to pies. Dzisiaj na szczęście już go nie widziałam, może znalazł sobie bardziej chętną koleżankę :). No ale w tym miłosnym amoku psy całkiem nam zdewastowały pół ogrodu, zwłaszcza trawnik...

********

Jak pewnie zauważyliście - pojawiam się teraz trochę częściej na blogu, w grudniu na pewno będzie jeszcze kilka wpisów. Najbliższy zapewne o książkach, trochę innych niż zwykle tu opisuję.

********