Dzisiaj druga część poprzedniego wpisu, bo to, co wtedy przygotowałam, zrobiło się trochę przydługie. A będzie jeszcze trzecia część ze spora liczbą książek (ale w jednym temacie), tylko już chyba po Nowym Roku, żeby Was nie zanudzić takim literackim cyklem. Chociaż o jednej specjalnej książce chyba gdzieś koło Świąt zdążę jeszcze wspomnieć...
Jak zapewne zauważyliście - często czytam biografie, książki o sztuce, kryminały niektórych autorów, wracam też często do klasyki powieściowej, lubię literaturę faktu, eseje. Zero poezji, historia rzadko i wybiórczo. Ale czasem sięgam też po całkiem inne lektury. Nie będę Was oczywiście zanudzać opowieściami o książkach z mojej mało atrakcyjnej, że tak to ujmę, dziedziny zawodowej, ale pokażę dzisiaj kilka nieco innych pozycji, niż te, które zazwyczaj się tutaj przewijają.
- PIOTR ZYCHOWICZ - "Izrael na wojnie. 100 lat konfliktu z Palestyńczykami". Dom Wydawniczy Rebis, 2024r, str. 490.
Jeszcze rok temu nie przyszło by mi do głowy, żeby zagłębiać się w takiej lekturze. Co prawda dawniej, przez długie lata, bywałam nawet dość mocno zaangażowana w sprawy polityczne, od dłuższego czasu jednak trzymam się trochę dalej, chyba w ogóle nieco zwolniłam tempo życia i reagowania na różne sprawy. Za dużo stresu było, człowiek z wiekiem potrzebuje coraz więcej świętego spokoju :). Zresztą bardziej interesowało mnie najbliższe podwórko, te odleglejsze to już tak tylko ogólnie, żeby mieć pojęcie, jak dalsze sprawy mogą wpłynąć na ten mój święty spokój. Owszem, śledzę na bieżąco wydarzenia, każdy dzień zaczynam i kończę przeglądem wiadomości, w międzyczasie wyszukuję informacji obszerniejszych, słucham dyskusji, czytam omówienia, porównuję różne źródła itd, mam też grono osób, z którymi dobrze mi się o tym wszystkim dyskutuje. Ale - tak samo jak w sztuce, gdzie nie każda epoka i artysta pasjonują mnie w równym stopniu - to zainteresowanie jest wybiórcze i w pewnych tematach czasem takie dość powierzchowne. Bo mam przecież inne sprawy na głowie, nie mogę całego świata pilnować. No i z tego względu na przykład nie skupiam się jakoś specjalnie na kwestii konfliktów w odległych kawałkach świata, skoro bliżej mamy inne awantury i problemy, które bardziej bezpośrednio nas dotyczą. Znalazłam taką mapkę z zaznaczonymi konfliktami na świecie - co prawda z 2022r, ale dużo się zapewne od tego czasu nie zmieniło, przynajmniej co do skali.
![]() |
| źródło |
No trochę tego jest, naliczono w sumie coś około 50 konfliktów zbrojnych. Przeciętnemu człowiekowi czasem trudno za tym nadążać.
Ale przechodząc do książki Zychowicza "Izeael na wojnie. 100 lat konfliktu z Palestyńczykami" - tamte kultury nie są mi jakoś bardzo bliskie, więc chociaż mnie to wszystko na zmianę martwiło i wkurzało, to nie zamierzałam tracić czasu i zdrowia na rozbieranie na czynniki pierwsze i jakieś głębokie przejmowanie się tą skomplikowaną historią, w której tak zwany cywilizowany świat dość długo wspierał nie tę stronę, którą, jak mi się wydawało, powinien. Jednakże w pewnym momencie nastąpił zgrzyt pomiędzy moim staniem z boku a potrzebą bycia na bieżąco - doszłam do wniosku, że coś za dużo tu nie kumam, przekaz oficjalny nie zgadzał mi się z obiektywną oceną sytuacji, kropki przestały mi się łączyć i trochę się w tym wszystkim pogubiłam, na zasadzie, że im więcej wiem, tym bardziej jestem głupia, w miarę rozwoju konfliktu i przybywania relacji i analiz. No więc uznałam, że trzeba podejść do sprawy planowo i metodycznie i w końcu jednak tę swoją dziurawą wiedzę uporządkować, cofając się do możliwie pierwotnych źródeł problemu. Najpierw przysiadłam się do internetu, a potem trafiłam na tę właśnie książkę.
Świetna, solidnie opracowana historia konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Bez mydlenia oczu, z drastycznymi szczegółami, bez pudrowania winnych współudziału w ludobójstwie (choćby poprzez wspieranie agresora, a nawet tylko przymykanie oczu). Dzięki tej lekturze uporządkowałam swoją fragmentaryczną wiedzę na temat syjonizmu. Wiecie, niby z grubsza wiem o co chodzi, ale taka opowieść - spójnie łącząca pierwsze idee zrodzone przed ponad stuleciem w eleganckich kawiarniach Berlina, a później Londynu, z dzisiejszym ludobójstwem w strefie Gazy - daje jednak znakomity obraz tej układanki, w której żydowski nacjonalizm bez oglądania się na świat, z siłą TBM (Tunnel Boring Machine) wyrąbuje miejsce dla swojego państwa, z brutalną konsekwencją eksterminując palestyńską ludność od wieków zamieszkującą te tereny. Hasło powstałej jeszcze pod koniec XIXw Światowej Organizacji Syjonistycznej brzmiało "Ziemia bez ludu dla ludu bez ziemi". W tamtym czasie obszar Palestyny był pod mandatem brytyjskim, Brytyjczycy zaś dali Żydom zielone światło do zasiedlania tej ziemi, przekonując ich przy tym, że jest to w zasadzie obszar nie zagospodarowany, na którym zamieszkuje tylko garstka "czarnuchów", którymi nie należy się przejmować. Na początku Izraelitów przybyła też garstka, ale z czasem było ich coraz więcej, zaczęły się więc pierwsze konflikty. A po II wojnie światowej to już poleciało:
![]() |
| źródło |
Nie będę tutaj streszczać książki, bo musiałabym napisać niezwykle skomplikowaną historię konfliktu żydowsko-palestyńskiego, a to trudno tak w skrócie. Polecam więc lekturę każdemu, kto tak jak ja chce sobie wiedzę na ten temat uporządkować czy też uzupełnić. Książka znakomicie napisana, jednak ciężko mi się ją czytało, tak jak ciężko się ogląda relacje ze strefy Gazy. Musiałam ją wielokrotnie odkładać, robić sobie przerwy na oddech. Tym bardziej, że to niestety nie jest beletrystyka, tylko porażające fakty.
Żydzi wciąż powtarzają że oni są ofiarami wszelkich prześladowań (z Holokaustem na czele), więc ich zdaniem z tego powodu do końca świata, niezależnie od popełnionych przez nich zbrodni, przysługuje im rola ofiary. To tak pozostając w temacie - pamiętacie zapewne niedawną aferę z tym oto wpisem na stronie Jad Waszem: "Polska była pierwszym krajem, w którym Żydzi byli zmuszeni do noszenia wyróżniających opasek w celu odizolowania ich od otaczającej populacji". Zrobiła się burza, Polska zażądała sprostowania, że nasz kraj był wówczas pod okupacja niemiecką, Jad Waszem dopisało więc, że było to na polecenie niemieckich władz, po czym upierali się, że wpis był prawdą historyczną i nie ma o czym dyskutować.
A otóż guzik prawda. Bo ani Polska, ani w Polsce, ani na terenach polskich pod okupacją niemiecką. Ja jestem z tych, co sprawdzają to i owo, więc podrążyłam temat i się okazuje, że już w XVI wieku podobne "oznaczanie" Żydów miało miejsce w Wenecji. Podobnie jak w całej Europie, nie byli oni tam mile widziani, zatem - chociaż wyznaczono im obszar, gdzie mogli zamieszkać, to był to kawałek odizolowany, ogrodzony i objęty zakazem opuszczania, poza konkretnymi uzasadnionymi przypadkami i wyłącznie w ciągu dnia. W dzielnicy tej znajdowały się huty i odlewnie żelaza i podobno od nich właśnie wywodzi się nazwa ghèto przekształcona później w getto. Wychodząc z getta Żydzi musieli nosić wyraźne oznaczenia z kawałka żółtego płótna (mężczyźni naszyte na rękawie kółko, kobiety żółty szal czy chustkę). Tak że z tą prawdą historyczną, to Jad Waszem coś nie nadąża. Getto w Wenecji nadal istnieje, oczywiście już bez restrykcji, jako zabytek, i można je zwiedzać.
Dla wnikliwych (lub wątpiących) podaję linki:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Getto_weneckie
https://www.kalejdoskoprenaty.com/2014/07/wenecja-spacer-po-zydowskiej-wenecji.html
https://www.klubhebrajski.pl/2024/06/04/getto-w-wenecji/
********
- YUVAL NOAH HARARI - "Nexus. Krótka historia informacji. Od epoki kamienia do sztucznej inteligencji". Wydawnictwo Literackie, 2024r, str. 615 (z czego blisko 100 to bibliografia i przypisy).
No nie powiem, tytuł mnie zaintrygował, przejrzałam nawet dość wnikliwie, czytając bardziej drobiazgowo dłuższe fragmenty, ale żeby przeczytać ze szczególną uwagą całość słowo po słowie, to już nie bardzo... Przyznaję bez bicia, że trochę przeskakiwałam nudniejsze kawałki, przelatując wzrokiem i próbując wyłuskać co ciekawsze akapity. Nie bardzo wiem, do kogo skierowana jest ta książka.
Odniosłam wrażenie sztucznej rozwlekłości, całkiem spore fragmenty wielokrotnie się powtarzają, jakby autor zapomniał, że już ten kawałek gdzieś wstawił. Przykłady powszechnie znane opowiedziane są bardzo drobiazgowo, a później jeszcze ponownie przywoływane, co może miało na celu wzmocnienie efektu, ale staje się nużące, bo nie tego oczekuję po takiej książce. Podobnie jak dane statystyczne w zdecydowanie nadmiernej ilości. Wprowadzenie (prolog) jak do rozprawy naukowej, szczegółowo opisujące zawartość poszczególnych rozdziałów, co może nie powinno dziwić, bo autor owszem jest naukowcem, choć w innej dziedzinie. Książka jednak ma ambicję bycia pozycją popularnonaukową, więc wymaga większego polotu, a zarazem lekkiego poluzowania sztywnych reguł rozprawy naukowej. Nie wszystko musi być tak szczegółowo udokumentowane i z każdej strony udowodnione. W rozważaniach autor też nieco się zapędza i przynudza. Kilka wątków obrabianych jest wielokrotnie w rozmaitych kontekstach - totalitaryzm, faszyzm, stalinizm, kościół katolicki. Autor omawia sposoby wykorzystywania informacji przez te systemy do osiągania ich celów. Wszystko w zasadzie sprowadza się do sterowanej manipulacji. A na końcu obawa, że inteligencja nieludzka (sztuczna inteligencja) stworzona przez człowieka, zagrozi ludzkości.
Pomysł i temat może ciekawy, ale wolałabym to w bardziej skondensowanej formie, nawet w formie obszernego artykułu, za to z bardziej odkrywczymi, a przynajmniej w interesującej formie podanymi wnioskami. No ale autor wcześniejszych pozycji (podobno interesujących i dość poczytnych) pisząc tylko artykuł nie miałby okazji do wydania kolejnej książki. Nie jestem odosobniona w tej opinii, co prawda są czytelnicy oczarowani tą pozycją, jednak wiele osób uważa, że jest to przykład świetnego marketingu, dzięki któremu pod mylącym tytułem sprzedano pustą i nudną książkę, w której autor (nota bene pochodzenia żydowskiego) peroruje rozwlekle o Rzeszy, holokauście, Biblii, religii i polityce, oraz zasypuje czytelnika mnóstwem liczb i dat, które nic nie wnoszą do tematu, ale dają tę imponującą objętość. Poza tym w tak opasłym tomie o ambitnym tytule powinny się znaleźć przykłady z całego świata i różnych epok, a mamy w zasadzie omówiony tylko dość wąski obszar śródziemnomorski, europejski blok komunistyczny XX wieku i trochę USA. Podsumowując - lektura uzupełniająca dla pasjonatów tematyki wykorzystania informacji do wpływania na ludzi.
********
- STANISŁAW JERZY LEC - "Myśli nieuczesane". Noir sur Blanc, Warszawa 2023r, str. 789.
I co ja mam Wam o tej książce napisać...? Chyba każdy gdzieś kiedyś zetknął się z aforyzmami Leca, nawet jeśli nie wiedział, że to jego. Pamiętam czasy, kiedy te jego Myśli nieuczesane były drukowane (po kilka sztuk) w jakichś tygodnikach. I w takiej dawce można je czytać, po kilka dziennie. Książka zatem do podczytywania od czasu do czasu i zastanawiania się nad każdym aforyzmem. Kilka przykładów:
- Z szeregu zer łatwo stworzyć łańcuchy.
- Ryzyko życia zmniejsza się z każdym dniem człowieka.
- Należy patrzeć z góry na szczyt swej doskonałości.
- Wieczność to prowizorka. Zanim ustali się początek i koniec.
- Uważaj, gdy kogo prześcigniesz, byś nie musiał przed nim uciekać.
Są i bardziej rozbudowane, bardziej filozoficzne, polityczne. Lec rozprawia się z ułomnościami ludzkiej natury, porusza też poważniejsze tematy, ale z charakterystyczną ironią. Sam siebie nazywał przemytnikiem na pograniczu liryki i satyry.
A to jest mój ulubiony aforyzm, który często cytuję:
- Chwila poznania swego beztalencia jest błyskiem geniuszu.
Warto mieć na półce i od czasu do czasu kilka wersów przeczytać oraz zastanowić się nad ich przekazem.
A swoją drogą... Lec także miał żydowski rodowód. To zupełnie przypadkowy zbieg okoliczności, że akurat takie książki tutaj zebrałam, uświadomiłam to sobie właśnie przed chwilą, już kończąc ten wpis.
I żeby zakończyć w lżejszym tonie, to powiem Wam jak to u nas z choinką było. Otóż od zawsze mieliśmy prawdziwą choinkę, na ogół od podłogi po sufit. A w tym roku mąż się coś zbuntował, niby że nie ma już siły na zmagania z oprawianiem drzewka, tzn. ciosaniem pnia, żeby wlazło do stojaka, bo zwykle te choinki mają u podstawy grube pniska, a że całe drzewo spore i kłujące, to robota dość uciążliwa. A mąż swoje lata już ma i do tego cierpliwości nie ma to zaraz się wkurza, jak mu coś nie idzie. I jeszcze się nasłuchałam, że on sam musi ubierać i rozbierać potem z bombek i światełek. Owszem, przez ostatnie dwa lata tak było, sam się wyrywał, ale przez ...dzieści lat to jednak ja to robiłam i nie mam nic przeciwko, żeby nadal, bo i tak potem po cichu po nim poprawiam ;). No ale widocznie miał dzień biadolenia, niż atmosferyczny mu się udzielił. No i uparł się, że kupi sztuczną, najlepiej jeszcze taką od razu ubraną, widział ładne u kolegi w firmie, w sklepie i gdzieś tam jeszcze. Nawet zdjęcia mi pokazał, całe w złotych bombkach itp, dla mnie ohydztwo, ale ujęłam to trochę delikatniej.
No i mąż chciał, żebym z nim po tę sztuczną choinkę pojechała do sklepu, ale ja wiem jak to potem wygląda, on się uprze i ja nie mam nic do gadania, bo to jest ten typ, co jak był małym dzieckiem to dostawał histerii w sklepie jak mama nie chciała kupić tej zabawki co sobie upatrzył, rzucał się na podłogę, wierzgał i krzyczał. No może lekko przesadzam, ale w każdym razie mniej więcej tak to wyglądało i trochę mu zostało. Teraz nie histeryzuje tak malowniczo, ale co się nasłucham komentarzy... to wolę odpuścić. Po co ja mam się kłócić, zwłaszcza że choinka ma stać w pokoju telewizyjnym, w którym mąż spędza najwięcej czasu, ja tam przebywam bardzo mało. To niech ma. Zapytałam zresztą po co mam z nim jechać, żeby się kłócić? - a on na to, żebym mu pokazała która mi się podoba. Więc mówię, że mi się podoba żywa (w sensie martwa, ale naturalna), może być nawet krzywa i mało urodziwa, ale prawdziwa, nie jakiś plastik. I powiem Wam, że takie rozmowy mamy już od paru lat. I przypomina mi się zawsze jak wiele lat temu, w czasach głębokiego kryzysu w latach 90tych, mąż przyszedł do domu i mówi, że nie ma nigdzie prawdziwych choinek, ale znalazł gdzieś sztuczne, to może kupi sztuczną. We mnie jakby piorun strzelił, mówię mu - co ty do mnie w ogóle mówisz, jak to nie ma choinek, w borach dolnośląskich, u wrót puszczy niemal, nie ma choinek? Jak nie będzie prawdziwej choinki, to świąt nie będzie! No i poszedł i wrócił z piękna prawdziwą choinką.
I teraz po tej rozmowie pojechaliśmy do mrówczego sklepu, obejrzeliśmy tysiąc i jedną choinkę z plastiku, po czym mąż sam przeszedł na druga stronę hali, gdzie były prawdziwe choinki. I wróciliśmy - z taką może nie największą, ale śliczną, prawdziwą, pachnącą, taką z lasu :)))))))))))))))))))))))))))))).
*
**
***
****
*****
******
*******
*********
I






Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli Twój komentarz nie pojawił się od razu, to niestety wina nowej (gorszej) wersji bloggera, który z nieznanych mi powodów wrzuca niektóre komentarze do spamu - ale nie martw się, na pewno go znajdę i opublikuję :).