sobota, 30 września 2017

Książki o sztuce. "Moulin Rouge".

Mola książkowego poznaje się między innymi po tym, jak zaczyna czytać książkę. 
A zaczyna zazwyczaj od końca. 

Czyta więc najpierw zakończenie, potem jeszcze kilka kolejnych stron przed zakończeniem, następnie liczne i całkiem długie fragmenty ze środka, spis treści, bada zawartość przypisów, studiuje obwolutę, zagląda pod nią, czyta dedykacje i słowo wstępne, ogląda ilustracje i czyta sąsiadujący z nimi tekst. 
Tradycjonalista nie korzystający z elektronicznych wynalazków jeszcze obwąchuje (ach, ten rozkoszny zapach farby drukarskiej!), głaszcze strony i waży tom w dłoni. 

Potem wpada w trans i czyta. 
Czyta, aż przeczyta. 
Czyta przed zaśnięciem (i często zamiast zaśnięcia), po przebudzeniu, w łazience, przy śniadaniu, w tramwaju (mole książkowe zazwyczaj wybierają komunikację publiczną zamiast własnego środka lokomocji, żeby móc czytać). Czyta po kryjomu w pracy czy na wykładach, w kolejce do lekarza i urzędu... 

Ja czytam często przy sprzątaniu, zwłaszcza jak się zapędzę z mopem w rejon biblioteczki, chociaż nie tylko, bo u nas książki są dosłownie wszędzie. Biorę do ręki książkę, żeby ją odkurzyć albo przełożyć, ale ponieważ mam wewnętrzny przymus czytania wszystkiego, co jest napisane, to zahaczam wzrokiem... i już jestem zatopiona! Zastygam w niewygodnej pozie, w pół ruchu w trakcie odkurzania i czytam, aż zdrętwieję, albo w kuchni coś się zacznie przypalać.


Tak właśnie zaczęłam czytać "Moulin Rouge" Pierre La Mure'a. To znaczy akurat nie przy sprzątaniu, bo sięgnęłam po tę książkę świadomie, kiedy po napisaniu posta pt. "Książki o sztuce. " Henri de Toulouse-Lautrec. Biografia" przeczytałam komentarz jednej z moich Czytelniczek wspominający książkę "Moulin Rouge". 
W pierwszej chwili wydawało mi się, że tylko o niej słyszałam, ale potem coś mi zaświtało, że chyba jednak mam ją w biblioteczce. A jakże! Przyniósł ją kiedyś mąż w ramach koleżeńskiej wymiany, postawił na półce, miałam akurat coś innego w czytaniu i potem jakoś mi to umknęło. A ponieważ podtytuł głosi, że jest to powieść o życiu Henryka Toulouse-Lautreca, będąc świeżo po lekturze jego biografii - postanowiłam przeczytać "Moulin Rouge" - trochę dla porównania, a trochę z ciekawości - co też tam jeszcze literacka fikcja dorzuci do faktów.

I oczywiście zaczęłam od końca. W książce brak jest jakichkolwiek not, źródeł itd, co od razu wzbudziło moją nieufność co do jej wiarygodności, zaczęłam zatem ją badać metodą mola książkowego: najpierw przeczytałam końcowe zdania, w których opisane są ostatnie minuty życia genialnego malarza. 
Pamiętajcie, że jestem świeżo po niedawno wydanej i solidnie udokumentowanej (między innymi ogromną ilością listów artysty i jego najbliższych) biografii Toulouse-Lautreca, więc do "Moulin Rouge", napisanego pół wieku wcześniej, podchodzę uzbrojona w solidną dawkę rzetelnej wiedzy o życiu artysty.

No i przeleciawszy wzrokiem ostatnią stronę nabrałam od razu przekonania, że autor mniejszą wagę przykłada do prawdy historycznej, do udokumentowanych faktów, a więcej do emocji i budowania dramaturgii. Umiejętnie gra na uczuciach czytelnika, używa patetycznych opisów dla zobrazowania miotających bohaterami (domniemanych) uczuć i dość ckliwie opisuje scenę pożegnania Henriego z najbliższymi. 
Nie przesądzam jeszcze wartości całej książki, ale moja nieufność rośnie...

Sentymentalna scena z udziałem ojca to raczej wymysł La Murre'a. Rodzice malarza owszem byli przy tym obecni, ale cała reszta najprawdopodobniej jest już fantazją pisarza.

To przekonanie opieram o biografię autorstwa Julii Frey, w której wielokrotnie cytowane są listy i inne dokumenty, z których wyłania się zupełnie inny obraz stosunków między ojcem i synem. U La Murre'a ojciec przychodzi do umierającego Henri'ego w poczuciu winy i prosi go o wybaczenie, chce się również pojednać z żoną, a syn jakoby marzy o tym, żeby jego rodzice ponownie się połączyli. Tymczasem zarówno w biografii Julii Frey, jak i w innych źródłach, czytamy, że ojciec owszem przyjechał, ale przejawiał zniecierpliwienie sytuacją, zaś ostatnie zdanie Henriego pod jego adresem brzmiało: "Stary dureń". 
Alfons Toulouse-Lautrec był niezbyt dojrzałym emocjonalnie i społecznie człowiekiem - jego życie to nieustające zabawy, polowania i towarzyskie spotkania. Od czasu choroby syna - poza krótkimi okresami - nie mieszkał z żoną, ale prawdopodobnie nie był też związany na serio z inną kobietą, bo życie w związku, odpowiedzialność za drugą osobę, zupełnie go przerastało. Nie mógł się pogodzić z tym, że jego syn jest kaleką i nie będzie nigdy towarzyszem jego eskapad i zabaw. Toteż uciekał od niego w swój świat koni, sokołów, teatrów i rautów. 

Przeczytawszy opis sceny śmierci Henriego zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle warto czytać tę książkę, bo zrobię sobie wodę z mózgu. Ale... co tam, dopóki nie przeczytam całości, nie powinnam jej oceniać.

Przeczytałam zatem - i po lekturze całości muszę przyznać, że książka jest świetnie napisana, mimo że w wielu sprawach mija się z prawdą. W zgrabnie ułożonym scenariuszu suche fakty z twórczego życia artysty są gęsto przekładane rozbudowanymi wątkami emocjonalnymi, dotyczącymi wrażliwej psychiki młodego, doświadczonego przez los człowieka. Trudno się tą książką znudzić, natomiast jeśli czytelnik chce się dowiedzieć czegoś o życiu i twórczości Lautreca, to raczej nie z tej książki.

La Mure pobieżnie przeskakuje przez okres dzieciństwa swojego bohatera, kiedy to kształtowała się jego osobowość, zainteresowania i stosunek do rodziców, był to zarazem trudny okres pierwszych symptomów genetycznej choroby (jego rodzice byli blisko spokrewnieni ze sobą), kolejne złamania kości, operacje i długie, beznadziejne leczenie. Bardzo szczegółowo opisała to Julia Frey i już tylko po porównaniu pewnych scen, choćby kolejnych wypadków Henriego, można się zorientować, że La Mure niezbyt dokładnie przestudiował dokumenty i sporo od siebie dołożył. Pomija także skomplikowane relacje rodziców Henriego i rolę ojca, który po prostu uciekł od problemów. Te braki nie umniejszają jednak literackiej wartości książki. 

Skupiając się zatem na dorosłości, główny nacisk autor kładzie na związki Henriego z kobietami - najpierw z matką, potem z gospodynią domu, w którym miał pracownię, a przez jakiś czas także mieszkał, oraz z zaprzyjaźnionymi artystkami kabaretów i prostytutkami. Znacznie mniej dowiemy o się o jego malarstwie, o tym jak powstawały jego obrazy, kogo przedstawiały itd. Owszem, dość wyraźnie zaznaczone są najważniejsze wydarzenia w twórczości Toulouse-Lautreca, nauka w pracowniach ówczesnych mistrzów, odrzucenie obrazu przez paryski Salon, co było wówczas czymś w rodzaju pasowania na artystę malarza, następnie jego słynny afisz dla "Moulin Rouge", który przyniósł mu sławę, w końcu pierwsze wielkie wystawy, wreszcie przyznanie Legii Honorowej i ukoronowanie twórczości - przyjęcie jego obrazów do Luwru. Przewijają się w tym wszystkim liczne nazwiska znanych malarzy, których w takiej obfitości wydała tamta epoka (Degas, Cezanne, Van Gogh, Gauguin, Pizarro itd), a z którymi Toulouse-Lautrec znał się dość dobrze, z niektórymi nawet przyjaźnił.


Toulouse-Lautrec - Portret Vincenta van Gogha (pastel)
Główna część książki to jednak opowieść o kobietach w życiu Lautreca, a szczególnie o dwóch kochankach - Marie Charlet oraz Myriam... Ta pierwsza była w rzeczywistości prostytutką, z którą istotnie Toulouse-Lautrec miał jakieś kontakty, ale z pewnością nie był to aż tak zażyły związek, jak przedstawia to La Mure, zaś druga - prawdopodobnie w ogóle nie istniała. Ani w biografii Frey ani w innych źródłach imię Myriam w ogóle się nie pojawia.
"Moulin Rouge" to opowieść romantyczna, bardzo rozbudowana w warstwie emocjonalnej: długie rozmowy z kochankami i przyjaciółmi, przejmujący opis przemyśleń i cierpień głównego bohatera...
Niestety większość dialogów i wewnętrznych rozterek Henriego nie ma nawet minimalnego oparcia w rzeczywistych wydarzeniach i powstała jedynie w wyobraźni autora. 

Książka La Mure'a jest jednak doskonałym dopełnieniem biografii pióra Julii Frey. 
La Mure rozwija przed czytelnikiem wspaniały, niezwykle plastyczny i poruszający obraz - zarówno epoki, jak i samego Toulouse-Lautreca. Zawiera co prawda sporo zmyślonych scen, one jednak budują ciepły wizerunek uczuciowego artysty, dają pojęcie o tym, co w biografii pióra Julii Frey jest ledwo zaznaczone - że jego fizyczna ułomność utrudniała mu stworzenie normalnego związku z kobietą. 
Szukał uczucia, bliskości, jak każdy normalny człowiek. Był przecież niezwykle miły, sympatyczny, towarzyski, wesoły, zarazem bardzo inteligentny, bogaty i utalentowany, szybko także stał się sławny... A jednak kalectwo bywa niekiedy przeszkodą nie do pokonania.

Wbrew moim pierwszym obawom książka nie epatuje nadmiernie ckliwym sentymentalizmem, chociaż chyba chętniej ją przeczytają kobiety niż mężczyźni :). 
Świetnie, lekko napisana, nie przytłacza ani zbyt drobiazgowym roztrząsaniem emocjonalnych przeżyć Henriego, ani natłokiem nazwisk artystów czy szczegółów procesów malarskich bądź litograficznych. Te dwa obszary są wyważone i dobrze się uzupełniają. 
Całkiem dobra beletrystyka, smutna i wzruszająca - pozycja doskonała nie tylko dla fanów malarstwa, można ją po prostu potraktować jak nieco romantyczną, choć raczej niewesołą, powieść obyczajową, a przy okazji dowiedzieć się co nieco o życiu i twórczości jednego z najznakomitszych malarzy końca XIX wieku.


*****

16 komentarzy:

  1. można przeczytać w jesienny wieczór:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawno nie czytałam książek o sztuce, chyba przez wzgląd na studia, które ciągle mnie bombardują informacjami jakoś przez wakacje zrobiłam sobie wolne. Jednak w zupełności rozumiem takie zastyganie w niewygodnej pozycji z książką w ręku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też miałam dłuższą przerwę z powodu pracy, w której muszę ciągle czytać branżowe informacje, artykuły i przepisy - przez jakiś czas odrzucało mnie od słowa pisanego :). Witaj w klubie moli książkowych!

      Usuń
  3. też staram się czytać chociaż kilka stron codziennie (zazwyczaj w porze lunchu idę z książką do kantyny) i staram się skupić wśród świergotu innych języków ;)
    poza tym jestem fanką Twoich recenzji! aż przeczytałabym książkę od ręki po takiej rekomendacji! :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się bardzo cieszę :))) - ale ja się chyba na przyszłość muszę jednak bardziej do takich postów przyłożyć... Bo właśnie tak sobie przed chwilą rozmyślałam, że skoro już się tak o tych książkach rozpisuję, to niech to ma ręce i nogi, jak w miarę przyzwoita recenzja. Bo na razie to były takie tam tylko moje wrażenia po przeczytaniu książek. Piszę te teksty jako miłośniczka malarstwa, i wydaje mi się, że wychodzi z tego taki trochę emocjonalny misz-masz :).

      Usuń
  4. Nie znam, w wolnej chwili może sięgnę ;) ja ostatnio czytam książki przy mieszaniu powidła, każda chwila się liczy :D Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak książka mnie wciągnie , to zachowuję się jak rasowy mol książkowy , czytam nawet w najmniej odpowiednich miejscach. W małym stopniu interesuję się sztuką , ale albumy oglądam chętnie. Lubię książki i filmy biograficzne. Pięknie napisałaś recenzję . Widać , że czujesz to o czym piszesz. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie piszę dość emocjonalnie, a być może pomijam jakieś ważne aspekty - ten wpis chyba nie zasługuje na miano recenzji... Ale bardzo się cieszę, że odebrałaś go pozytywnie :). Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  6. Ostatnio dużo czytam, ale nie nazwałabym siebie molem książkowym. Poza tym zaczynam od początku, nigdy od końca. Jak mnie wciągnie lektura, czytam nawet gotując obiad, choć na moment, choć dwie kartki......hehe.......a wszystkie inne prace czekają cierpliwie aż skończę. Moulin Rouge, przeczytałam jakiś czas temu.....jednym tchem. Gdybym jednak nie czytała tego, Twoja recenzja z pewnością by mnie bardzo zachęciła. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ją przeczytałam jednym tchem chyba tylko dlatego, że wcześniej przeczytałam biografię Toulouse-Lautreca i chciałam sobie porównać, uzupełnić informacje. W moim odczuciu to jest fajna, interesująca i wciągająca książka, ale nie jako opowieść o życiu T.-L. (a taki ma podtytuł), bo autor za bardzo mija się z prawdą, a wiele wątków pomija. Czyta się lekko, w każdym razie :).

      Usuń
  7. Też tak robię, jak odkurzam książki! Tylko kurz wytrzeć, a już siedzę/stoję/kucam i łykam kolejne strony :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wpaniała książka!Opis trafiony w punkt.Co do "Moulin Rouge" mam takie samo zdanie jak Ty.
    Dla uzupełnienia,po jej przeczytaniu,przeczytałam sobie jeszcze biografię Toulousa-Lautreca.
    Dla mnie to książka z tych,do których się wraca:)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli Twój komentarz nie pojawił się od razu, to niestety wina nowej (gorszej) wersji bloggera, który z nieznanych mi powodów wrzuca niektóre komentarze do spamu - ale nie martw się, na pewno go znajdę i opublikuję :).