Witajcie po rocznej przerwie... i po małym falstarcie ;). Wznowienie działania bloga miało być w rocznicę ostatniego wpisu, no ale się oczywiście pokićkało. Tuż po opublikowaniu posta (30 września br) chciałam jeszcze coś dopisać, ale po edycji "poprawkowej" coś się namieszało, chyba za szybko gdzieś poklikałam, musiałam to na spokojnie rozpracować. A akurat inne zajęcia weszły mi w paradę i trochę się wszystko przeciągnęło. Ale już chyba wracam na właściwe tory, ufff...
W ciągu tych minionych dwunastu (a doliczając falstart - trzynastu) miesięcy po raz kolejny byłam jednak bliska zamknięcia bloga. Od jakiegoś czasu obserwowałam licznik wyświetleń i zastanawiałam się, czy - mimo tego zastoju - prędzej wybije na nim okrągła liczba 200 tysięcy, czy też minie okrągły rok od ostatniego wpisu. No i prawie się to zbiegło. Jeśli chodzi o wyświetlenia bloga, to wiadomo, że trochę idzie ruchu sztucznego, ale w takim martwym okresie to nie ma tego wiele, natomiast o dziwo - zdarzały się czasem komentarze aktywnych czytelników, nawet do starszych postów, czyli ktoś tu jednak czasem zagląda i czyta. Więc zmobilizowana rocznicą i tą okrągłą liczbą zebrałam się w końcu i zadecydowałam, że jednak wracam na blog. Może nie zaraz tam z przytupem, ale powoli spróbuję się rozkręcić.
*****
Znalazłam kamyk. Niewielki, około 6 na 6 centymetrów, płaski, niby nic takiego, ale wyobraźnia od razu podsunęła mi skojarzenia - najpierw ze słynnymi głowami z Wysp Wielkanocnych, a zaraz później z portretami pędzla Picassa, z jego najbardziej kubistycznego okresu.
Kamyk:
Moje skojarzenia i inspiracje:
![]() |
| źródło |
Portret Dory Maar (Pablo Picasso, obraz olejny, 1937r):
![]() |
| źródło |
Zgromadziłam dodatki, pokombinowałam, no i tak wyszło:
Próby uchwycenia na zdjęciu tęczowego błysku kryształków i skrawka płyty CD, średnio udane:
No takie tam... Ostatnio mniej maluję, częściej bawię się takimi właśnie drobiazgami. tworzę cudaki z papier-mache i mandale z rozmaitych elementów, robię też zakładki - nie wiem po co, bo sama nie używam, po prostu malowanie i klejenie takich drobnostek sprawia mi frajdę, jest nieskomplikowaną odskocznią od pracy zawodowej wymagającej myślenia, nie zajmuje dużo czasu, nie wymaga jakichś specjalnych przygotowań. Zakładki i inne twory pokażę w kolejnych wpisach.
Myślę czasem o tym, żeby założyć sobie konto na jakiejś stronie sprzedającej rękodzieło, jak np. Pakamera, Art-Madam itp, bo mam w szufladach całe mnóstwo takich pierdółek, rysunków, malunków, haftów i innych dziwności gromadzonych przez lata. Takie tam, wiecie, tworki produkowane w wolnych chwilach, dla zajęcia rąk. Może już dawno bym to gdzieś wstawiła, ale jak czytam regulaminy, to nie do końca mi te warunki odpowiadają. Zwłaszcza konieczność posiadania firmy, bo ja swoją już właśnie chciałabym zamknąć, no i jako "stary" przedsiębiorca nie mogę korzystać z działalności nierejestrowanej bez ZUSu, czyli parę stów musiałabym co miesiąc oddawać na składkę zdrowotną i to już się robi trochę bez sensu, bo milionów raczej na tym rękodziele nie zarobię. No i tak sobie to wszystko leży, szuflady puchną, a ja ciągle tworzę i dopycham tam nowe drobiażdżki.
*****
Zabrałam się też za poprawianie niektórych starych obrazków. Te rysowane kredkami pokazywałam jakiś czas temu.
Obrazki te wisiały przez jakiś czas na ścianie i nieco wyblakły pod wpływem słońca, ale w zasadzie od początku były... blade, więc w końcu zdecydowałam, że trzeba im trochę "poprawić makijaż" ;). Niezbyt rozsądnie narysowałam je na papierze w kolorze piaskowym - sama nie wiem, co mnie podkusiło? Nie wyszło to dobrze, kolory byłyby bardziej wyraziste na białym podkładzie. Poza tym papier dość miękki, co nie pozwalało na mocne dociskanie kredek, ponieważ zostawałyby głębokie ślady. No ale po poprawkach jest odrobinę lepiej. Poniżej wersje przed:
piesio (był w tym wpisie: https://sztukawpapilotach.blogspot.com/2020/07/prawo-serii.html
... i myszolek
(z tego wpisu: https://sztukawpapilotach.blogspot.com/2020/08/myszolek.html)
A tak to wygląda po zabiegach upiększających:
*****
Działam trochę w zapuszczonym przez ostatnie cztery lata ogródku. Te cztery lata to okres dziecięctwa i szalonej młodości Dżemika - dzikie galopady przez rabatki, rycie w trawniku, kopanie dziur wszędzie gdzie się da i gdzie się nie da, wylegiwanie się na świeżo posadzonych roślinkach...
![]() |
| o mnie ta gadka? |
Niektórzy mówią, że albo ma się psa, albo ogród. Razem to raczej nie wychodzi. Odpuściłam sobie próby ogarniania tego chaosu, trzeba było po prostu przeczekać. No i teraz roboty ogrom. Rzecz w tym, że ogród od pewnego czasu staramy się nieco przeorganizować, z bezobsługowego trawnikowo-iglakowo-bylinowego typowo miejskiego ogródka (bo na bardziej wymagający przy intensywnej pracy nie mieliśmy czasu) od paru lat staramy się zrobić sielsko-kwiatowo-owocowy zakątek. Wymaga to niestety sporo pracy i czasu, a ani ja, ani mąż, nie jesteśmy ogrodnikami z pasji i powołania, więc robimy to tak trochę z doskoku, w wolnych chwilach. Mąż szczęśliwie już od paru miesięcy na emeryturze, ja już prawie-prawie, jedną nogą, rzec można, bo lada moment zamykam firmę, więc czasu będziemy mieli dużo... za to sił pewnie nieco mniej ;). Ale jednak sama widzę, że jak codziennie coś tam się podziobie, to ogród zaczyna jakoś wyglądać.
Osiem (?) lat temu zasadziliśmy drzewa i krzewy owocowe, trochę iglaków poszło pod topór, żeby zrobić miejsce na nasadzenia według nowej koncepcji. Niektóre rośliny mój mąż (z ADHD) spontanicznie sam kupował i wsadzał tam gdzie akurat było miejsce, po czym jednak okazywało się, że nie zawsze były to miejsca sensownie wybrane. No więc trzeba było to i owo poprzesadzać. Przede wszystkim niektóre rosną za gęsto, inne mają niewłaściwie dobrane stanowiska. Muszę rozdzielić te, które preferują glebę kwaśną, od tych, które na takiej źle rosną, podobnie z cieniolubnymi, które jakimś dziwnym zrządzeniem losu wylądowały na słonecznej rabacie, itd...
(fotki sprzed dwóch tygodni, niestety pierwsze przymrozki dokonały znacznych spustoszeń)
Moim tegorocznym kwiatowym odkryciem są dalie. Podziwiałam je w innych ogródkach i zawsze wydawało mi się, że są to kwiaty delikatne i wymagające. No nic z tych rzeczy, jak się okazało. Pod wpływem nagłego impulsu zamówiłam - już w pełni sezonu - karpy kilku odmian, tak na próbę. Przesyłka dotarła z małymi modyfikacjami, bo się okazało, że o tej porze dwie odmiany nie nadawały się już do sprzedaży i w zamian dostałam trzy inne plus gratis w postaci cebulek żółtych mieczyków. Mieczyki wyrosły, ale chyba coś je podgryzło, po nagle klapnęły i padły. Możliwe też, że pomógł im Dżemik, bo chyba je trochę podlał po swojemu. Natomiast dalie, dla bezpieczeństwa przed Dżemikiem, wsadziłam w skrzynkach na balkonie. No i pięknie wyrosły i doskonale się trzymają, co kwiatkom pod moją "opieką" nie zawsze się zdarza :).
Jestem zachwycona, bo przekonałam się, że są mało wymagające i świetnie się nadają na słoneczną rabatę, gdzie zaplanowałam docelowo je posadzić w przyszłym roku (na balkonie jest "patelnia"). Przetrwały nawet pierwszy październikowy przymrozek, niestety po kolejnym już się w większości poddały. Żałuję, że przed zapowiadanym oziębieniem nie pościnałam ich do wazonów, bo doskonale się do tego nadają i miałyby trochę przedłużony żywot. Oprócz tych, które już mam, w przyszłym roku dokupię jeszcze duże talerzowe i kaktusowe i pójdziemy bardziej w kierunku ciemnego różu i fioletu. Nie przepadam za żółtymi kwiatami, a tutaj akurat trochę żółci mi się trafiło (jedne zamówione, drugie to te "zastępcze").
![]() |
| kaktusowa, ale z tych mniejszych |
Niektóre nawet po przekwitnięciu ślicznie wyglądają:
Był plan rozmaitych nasadzeń jesiennych, ale dopadło mnie przeziębienie, które zbiegło się z niesprzyjającą pogodą, no i na przełomie września i października odpuściłam sobie ogrodowanie w tych warunkach. Skupiam się teraz na rozmaitych logistyczno-organizacyjno-prawnych kwestiach związanych z planowanym (po raz kolejny zresztą, ale teraz to już nieodwołalnie) zamknięciem firmy. Na ogród będzie czas już po tym zamieszaniu, na wiosnę.
O niektórych książkach, które przez ten rok przeczytałam, stopniowo Wam opowiem w kolejnych wpisach, bo sporo tego było i muszę to jakoś przebrać, wybrać i ogarnąć, dzisiaj natomiast tylko kilka zdań o najświeższej przeczytanej pozycji.
O "karkonoskiej serii kryminalnej" Sławka Gortycha tu i ówdzie słyszałam i czytałam, ale szczerze pisząc nie planowałam po nią sięgać. Nie moja tematyka. Z gór to ja tylko Bieszczady kocham, Karkonosze znam pobieżnie, bo to w końcu rzut kapciem ode mnie, więc parę razy gdzieś tam się zapuszczałam, od znajomych też różne karkonoskie opowieści słyszałam, ale żeby mnie to pociągało... nie, nie, nie. Kryminały jako gatunek - też hmmm... zasadniczo to nie jest tak, że jestem wielbicielką kryminałów, chociaż czytam po kolei całą Agatę Christie i czasem innych "kryminalistów", ale samo hasło "kryminał" zupełnie na mnie nie działa. Zapowiedź, że pojawiają się tam jakieś wątki z okresu II wojny światowej, też nie brzmi zachęcająco, bo ten rozdział przerobiłam za młodu bardzo intensywnie i jakoś mnie już nie kręci. Z recenzji książek Gortycha niewiele wynikało, nic mnie nie kusiło. To po co czytać? Ale los miał wobec mnie inne plany i wcisnął mi pierwszy tom za pośrednictwem męża, który przyniósł mi książkę od kogoś, kto bardzo polecał...
No i masz - nie chciałam, samo przyszło. Przekartkowałam, przeczytałam zakończenie, słowo od autora, dedykacje itd, no i zabrałam się do czytania lekko może już zaciekawiona, acz jeszcze nieufna. Pierwszą noc mocno zarwałam z powodu tej lektury, drugą też, ale już z sukcesem, bo skończyłam czytać. Świetna książka! Z pewnością sięgnę po kolejne tomy serii. Podobno można je czytać oddzielnie, ale pewne nawiązania do wcześniejszych tomów pomagają w lepszej orientacji co do osób, sytuacji, historii itd.
Opinie o książkach Gortycha są skrajnie różne. Można się przyczepiać do nieco naiwnie prowadzonych dialogów, krytycy serii twierdzą, że w realu nikt tak nie mówi, ale... ja wybaczam te niedociągnięcia, bo rozumiem, że autor chciał przede wszystkim wprowadzić czytelnika dokładnie w szczegóły, urozmaicając narrację rozbudowanymi monologami bohaterów. Wątek romansowy wciśnięty trochę na siłę, też można czepiać się szczegółów, ale to kwestia poboczna. No i - zależy, kto co lubi i czego w książkach szuka. Jeden mój kolega w podstawówce zapytany przez polonistkę jakie książki lubi czytać, odpowiedział: "takie, w których jest dużo dialogów i..... żeby się strzelali!" :)))). Mam wrażenie, że niektórzy recenzenci są na tym mniej więcej poziomie. Skupiają się na jednym aspekcie, na przykład krytykują dialogi, które może nie są mocną stroną książki, a nie dostrzegają zupełnie zalet i całokształtu, jak naładowana jest ciekawostkami górskimi i historycznymi faktami, jak interesująco poprowadzone są wątki z trzech okresów dziejowych, jak budowane jest napięcie. Nie jest to klasyczny krwawy kryminał, raczej tajemnicza historia splatająca losy wielu osób uwikłanych w niespokojne dzieje Ziem Odzyskanych. Dla mnie właśnie to było najciekawsze (a o moim zainteresowaniu "poniemieckim" pisałam przy okazji innych lektur, w tym poście: https://sztukawpapilotach.blogspot.com/2024/06/ksiazki-o-poniemieckim.html ).
W fabule "Schroniska, które przestało istnieć" przewijają się dwa główne wątki - historia pewnej niemieckiej "operacji" z końca wojny oraz współcześnie dziejące się rozmaite wydarzenia, które się ze sobą przeplatają, a czasem nawet okazuje się, że mają niespodziewane wspólne korzenie. Sprawy tajemnicze i ponure mieszają się z całkiem miłą codziennością, pojawiają się coraz to nowi bohaterowie, podejrzane typki i sympatyczni ludzie, a nawet... Duch Gór. Jest lekko zarysowany wątek romantyczny, jest mroczna tajemnica z przeszłości, a potem jeszcze druga i trzecia... Zaskakujące zwroty akcji, bogate tło historyczne oparte na autentycznych wydarzeniach, które miały miejsce w latach pod koniec wojny i tuż po jej zakończeniu. Autor ma tzw. lekkie pióro, więc czyta się to dość przyjemnie i szybko. Ja na pewno chętnie przeczytam kolejne tomy z tej serii. Na zachętę dodam, że "Schronisko, które przestało istnieć" uzyskało tytuł Książki Roku w kategorii Debiut na portalu Lubimyczytać.pl w roku 2022, a kolejne tomy zdobyły tytuł Książki Roku w latach 2023 i 2024. O czymś to świadczy. I jeszcze - zacytuję za Lubimyczytać.pl:
" Trzy tomy Karkonoskiej Serii Kryminalnej doceniono także tytułem Najlepszej Górskiej Książki Roku na Festiwalu Literatury Górskiej w Lądku-Zdroju w latach 2023 i 2024. W uzasadnieniu jury zaznaczyło, że powieści przełamują tabu dotyczące odkrywania powojennych dziejów Karkonoszy widzianych w perspektywie polsko-niemiecko-czeskiej historii ich mieszkańców.
Autor został również uhonorowany Karkonoską Nagrodą Literacką przyznawaną przez polsko-niemieckie jury za wybitne osiągnięcia w dziedzinie literatury, kultury i sztuki Śląska, które szczególnie służą duchowi humanizmu i porozumienia. "
No i sprawy techniczne. Jakiś czas temu, przy blogowych porządkach, usunęłam sobie niechcący listę ulubionych blogów na bocznym pasku. Znaczy - chcący, ale miało być chwilowo, w celu uporządkowania, a okazało się, że to na amen i nieodwołalnie, przynajmniej w tym kształcie jaki był. Była to kiedyś fajna sprawa, widoczne nazwy blogów, ikonki i zajawki najnowszych wpisów. Niestety do tej pory nie udało mi się tego odtworzyć, mimo wielu podejść. Przy okazji zniknęła mi też część blogów z listy czytelniczej na panelu sterowania. Ostatnio dopisałam te z nich, które udało mi się już odnaleźć. Nie wszystkie nazwy i adresy pamiętam, ale sukcesywnie będę listę powiększać i mam nadzieję, że stopniowo da się to wszystko odtworzyć.
A zwierzaki mają wywalone i śpią na zapas.
Przykład daje Basiunia, największy śpioszek (i żarłoczek) w stadzie:
PS. stado w stanie niezmienionym od poprzedniego roku: owczarek niemiecki Dżemik (4 lata) i cztery kocie dziewczynki: Sabinka (9 lat) i siostrzyczki Balbinka, Basiunia i Kocia (po 6 lat). Zwierzaki nam się starzeją, tylko my wciąż młodzi ;).

































Twarz z kamienia mnie urzekła, superowsko ją skomponowałaś, świetny pomysł z płytą CD w oku!
OdpowiedzUsuńPoprawione obrazki też mi się podobają.
Na ogrodowaniu nie znam się zupełnie. Dalie bardzo lubię, te twoje bardzo ładne :)
O, kochana, bardzo Ci dziękuję za uznanie dla mojego "pikasiaka"! Jesteś mistrzynią asamblażu, więc Twoje słowa dużo dla mnie znaczą :). Co do ogrodowania, to znam się na nim raczej słabo, ale mając domek z ogródkiem coś tam próbuję uprawiać, z różnym skutkiem. Z kwiatami zupełnie mi nie szło, więc tym bardziej mnie cieszą te dalie, bo nareszcie mam mnóstwo kolorowego kwiecia, mało wymagającego w dodatku, jak się okazało.
UsuńŚciskam Cię mocno i pozdrawiam serdecznie!
Byłoby fajnie, gdyby powrót był powrotem, bo jestem z tych, co się przyzwyczajają do miłych memu sercu blogów i blogerów. A to się wiąże z ową wspomnianą listą czytelniczą, która ci znikła. Ja od kilku dobrych lat nie mogę dopisać do niej nowych blogów, więc jak mam jakiś zastój to zdarza się, że nie pamiętam o fajnym blogu. Teraz zaczęłam sobie tworzyć odrębną listę tych blogów, skoro na blogu tego dodać nie mogę, bo naprawdę szkoda by by stracić. Nie ma ich znowu tak wiele, tych, na których ciekawi mnie prawie każdy wpis, a nawet nie nie każdy, to można w nich zawsze znaleźć choćby jakiś interesujący mnie fragment. Twoje prace są niesamowite, pisałam już chyba kiedyś, iż zazdroszczę ludziom talentu do nauki języków i talentów rękodzielniczych (do czego zaliczam i dzierganie i malowanie i wszelkiego rodzaju tworzenie), Ogródek- kwiaty w ogródku przepiękne, a zdaję sobie sprawę ile to pracy, dawno temu mieliśmy z rodzicami działeczkę (standardowe 400 metrów) a cztery osoby miały co robić. Tyle, że jak to działeczka to i jabłonki i śliwy i porzeczki i agrest (na ich wspomnienie aż mnie kuje), a kwiatków niewiele, głównie tulipany i narcyze. Tata była wówczas moda.
OdpowiedzUsuńCo do kryminałów przez lata twierdziłam, że mnie nie ciągną, że po Agacie to już nic ciekawego. Potem trafiłam na Conan Doyle i długo, długo nic. Od kilku lat wróciłam za sprawą Donny Leon, w których bardziej interesują mnie weneckie smaczki i sama postać głównego bohatera, który zainteresowania ma zgoła nie detektywistyczne, choć gliną jest bardzo dobrym (malarstwo, literatura, historia i kulinaria- a w zasadzie jedzenie :)a raczej delektowanie się dobrą kuchnią.
Po Gortycha ustawiłam się w kolejkę w bibliotece, po czym zrezygnowałam na rzecz Ewy Ziętek Polki na Montparnasie (do niej też ustawiła się kolejka) a że można było ustawić się w wirtualnej kolejce po dwie książki to wybrałam dwie Ewy Ziętek.
Pozdrawiam
O widzisz, bardzo się cieszę, że zajrzałaś, bo Twój blog też mi się zagubił, zaraz sobie dopiszę i niezwłocznie zajrzę do Ciebie, żeby nadrobić zaległości :).
Usuń"Polki na Montparnassie" - świetna książka, chociaż ma trochę irytujący układ, ale mnóstwo faktów, ciekawostek. Gdzieś tu na blogu kiedyś o niej pisałam. Nazwisko autorki daje gwarancję dobrej lektury, ja się przymierzam do "Blask Montparnasse'u" i "Tylko one (...)". Ale też mam taką długą listę pożądanych lektur, że czasu brakuje na czytanie, więc ciągle coś się na niej przesuwa ;).
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie!
Tą drugą po którą stoję w kolejce są właśnie Tylko one. A pierwszą Blask Montparnassu, a nie Polki, o których pisałam niedawno. Oj skleroza, żeby tak pomylić tytuł, ale skoro i tu i tam Montparnasse to nic dziwnego.Zdaje się, że szukałam innej pozycji tej autorki, ale nie znalazłam.
OdpowiedzUsuńNo tak, łatwo pomylić, ja też dwa razy sprawdzałam te tytuły, żeby się upewnić, że czegoś nie pomieszałam. Nawet okładki są trochę podobne ("Polki" i "Blask").
Usuń